Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

GburciaFurcia

Zamieszcza historie od: 10 czerwca 2016 - 11:33
Ostatnio: 26 stycznia 2021 - 8:31
  • Historii na głównej: 0 z 0
  • Punktów za historie: 0
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 464
 

#55335

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklep z owadem w kropki, sobota, godziny szczytu.
Przy kasie pani w bardzo młodym wieku, na taśmie spożywka, chemia, kosmetyki dla dziecka. Kasjerka skanuje kolejne produkty, pani cały czas pisze SMS-y, góra zakupów rośnie, pani pisze.

- 94,60 proszę - mówi kasjerka.
Nic, pani dostała kolejnego sms-a.
Mija 20 sekund i kasjerka powtarza:
- 94,60 proszę.
Cisza.
Zakupy leżą, babka koresponduje w najlepsze.
Kasjerka wywraca oczami, rozkłada ręce, baba otwiera torbę...I znów sms, na który trzeba odpowiedzieć.
No k***wa mać!! Trafił mnie szlag! Mówię do księżniczki:
- Nie jest tu pani sama, proszę zapłacić, spakować zakupy, wyjść i tam kontynuować, tą pasjonującą wymianę zdań!
Dziewczę oszalało:
- Jezu, to jakieś nienormalne jest, nawet z telefonu skorzystać nie wolno, pani leczyć się musi.
- Nie wydaje się pani, że sklep, to nie jest najlepsze miejsce, na pisanie sms-ów, że o kasie nie wspomnę?
- O boże, wariatka - tu już gówniara zwraca się do kasjerki - ja tyle lat w K.... mieszkałam i tam nie było takich drętwych ludzi...
Starszy pan w kolejce nie wytrzymał i mówi:
- Ludzie są pierd**nięci!
Dziunia na to:
- No właśnie.
Starszy pan do dziuni:
- O tobie mówię kretynko...

sklepy

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1067 (1159)

#43116

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaszczurzony miewa złe dni w pracy.

Wezwanie. Gorączkujący malec. Wymiotujący malec. Zmieniający kolory malec. Wszystkie trzy postacie występują w jednym malcu jakby co. Dyspo zapomniał tylko zaznaczyć, ze wizytować będziemy jakieś domowe przedszkole.

Wkraczamy z kolegą Rutkiem do pokoju wielkości 40 metrów kwadratowych (tak na oko oczywiście, nie biegaliśmy w międzyczasie z miarą). Na tej małej powierzchni od momentu wkroczenia zaczęło nam się przyglądać 14 par oczu. 14 par oczu odbiegających od podłogi ledwo na pół metra. Szybko lokalizujemy powód przyjazdu i próbując nie zmiażdżyć plecakiem któregoś krasnoludka, przeciskamy się wśród smoków i klocków na drugi koniec pokoju.

Malec, we wszystkich kolorach tęczy, współpracuje niechętnie jak to gatunek ten ma w zwyczaju robić. Dotknięty stetoskopem maluch wydał z siebie pisk pociągający w sekundzie 14 innych pisków.

- Przywykną panowie szybko. - słyszę krzyk za moimi plecami. No tak, to opiekunka tego bałaganu.

W pewnym momencie Zaszczurzony orientuje się, że z prawej jakby pisk się nasila i właśnie przebija mu bębenek siłą podmuchu, jaki przy okazji niesie. Odwróciwszy się, lokalizuje źródło w postaci kilkuletniego chłopca, który właśnie raczył oprzeć się nosem o klękającego ratownika i podzielić się z jego ramieniem wydzieliną z nosa. Po chwili prawdopodobnie zorientował się, że stoi za blisko i dał krok w tył, a cudowny smark efektownie ciągnął się z Zaszczurzonego ramienia do nosa sprawcy. Ofiara mając obcego gluta kilka centymetrów od twarzy, wydała z siebie głos przypominający bardzo niecenzuralne słowo połączone z boleścią i żalem nad jego własną egzystencją tego dnia. Opiekunka jakby nigdy nic, podeszła, starła dowód rzeczowy ręką, po czym wtarła sobie go w spódnicę. Od dziś Zaszczurzony będzie patrzał na kobiety w spódnicach nieco dziwnie.

Pisk nie ustaje. Zaszczurzony ryzykuje i obraca głowę w lewo. Po lewej niespodziewanie wyskakuje mu twarz kilkulatki w odległości 2,5 centymetra od nosa. W pierwszej chwili wygląda trochę jak aligator zmieszany z ogrem, ale po ustawieniu ostrości wzroku widać, że jej mina wskazuje na zbliżający się wybuch i już po kilku milisekundach twarz ratownika spowiła gęsta ślina. Całość zostaje okraszona piskiem przechodzącym w ryk.

Malec piszczy, krasnoludki piszczą, opiekunka piszczy chcąc piszczenie uciszyć, ale jedyny efekt jaki wywołuje to konkurs na piski. Zaszczurzony w całym bałaganie usiłuje usłyszeć bicie serca malca, który przeszedł właśnie w kolory blado-sine, ale zmuszony jest stwierdzić, że serce chyba nie bije tylko piszczy. W każdy razie to właśnie słychać w słuchawkach.

Opiekunka trzyma trójkę dzieci na rękach jednocześnie, kolejnych trzech przyklejonych ma do lewej nogi i jednego do prawej. Jakiś klops siedzi jej między nogami wkładając głowę pod osmarkaną spódnicę. Jeden z himalaistów wspina się właśnie po jej plecach. Zaszczurzony przez chwilę widzi aureolę nad jej głową bo jest pewien, że powyrzynałby je wszystkie od ręki.

Po 25 minutach nastąpił cud i piski ustały. Serce malca jednak nadal uparcie piszczało. A może to Zaszczurzonemu w uszach, nieważne.

W drodze powrotnej tylko tak jakoś dziwnie.

-Ale hałas był... - Stwierdził Rutek posępnie.
-CO???
-Hałas był mówię.
-CO???
-HAŁAS BYŁ OKROPNY!
-TO NIE BYŁ SZAŁAS! DOMOWE PRZEDSZKOLE JAKIEŚ CHYBA!

Pozbawiony nadziei Rutek nie odezwał się aż do przyjazdu do bazy, kiedy to soczyście zaklął odbierając kolejne wezwanie.
Na dyskotekę.

Praca praca

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1344 (1540)

#16288

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeprowadzałam ankiety w pewnym sklepie typu - urządzanie wnętrz, budowlanka itp. - wiadomo.
Praca wymagała zaczepienia większości. Czasem i 50 osób przejdzie, a tylko jedna zgodzi się na ankietę 10 min.
Ale jeden klient pobił wszystko...
- Przepraszam, czy znalazłby pan chwilę czasu...
- Niestety nie, idę do teściowej...
Po czym wymownie podniósł jedyny zakup który miał w ręku - siekierę - i uśmiechnął się szeroko.
;]

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 949 (1039)

#29583

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupię sobie strzelbę... Albo nie - wiatrówkę, na nią nie trzeba mieć pozwolenia. I zrobię polowanie!!!!! Piekielni mi świadkiem!!!!!

Zastanawiacie się pewnie czemu tak się wściekam. Już wyjaśniam.

Wstęp.
Mój Narzeczony ma wrzód na dupie, paskudny i wredny - siostrę rodzoną (nazwijmy ją Mariolka), starszą od niego o 14 lat. Nie lubiłyśmy się od początku, bo ja nie toleruję fałszywców, a ona była zazdrosna o sympatię ich rodziców do mnie. Teściom się zmarło, za wcześnie i niespodziewanie. Kochałam ich jak swoich, bo byli niesamowici. Pozostał majątek - dom i trochę ziemi. Siostra ustawiona - dorastająca córka, mąż i kupa kasy. Co dwa lata nowy samochód, ciągłe remonty w domu, wypasione wycieczki. Ciężko pracowali, to i się dorobili. Znam wielu bardzo bogatych ludzi, ale nikt nie obnosi się z pieniędzmi jak oni. Narzeczony - w spadku dostał cały majątek. W testamencie było zaznaczone, że ich córce pierworodnej już nic się nie należy, bo zasponsorowali jej budowę domu. Koniec i kropka.
Po odczytaniu testamentu na linii Mariolka - przyszły ślubny jest regularna wojna o spadek. Były już próby podważenia oryginalności zapisu i kilka spraw w sądzie. Ale to co teraz zrobiła...

Rozwinięcie.
Po zaręczynach doszliśmy do wniosku, że nie będziemy ich na wesele zapraszać. A właściwie Narzeczony tak zadecydował. Ja go rozumiałam i w pełni tę decyzję popierałam. Ruszyły przygotowania. Należymy do osób, które wolą wszystko wcześniej pozałatwiać. I tak w styczniu już wybraliśmy zaproszenia, dogadaliśmy się w sprawie dekoracji kościoła i sali weselnej, a także samochodu i bukietów dla mnie i świadkowej. Wybór sali weselnej, zamówienie DJ′a i kościoła poszły na pierwszy ogień. Tuż przed świętami wybraliśmy menu i tort weselny. Suknia i garnitur u krawcowej na ukończeniu. Obrączki zamówione u jubilera. Zero stresu.

Ale to zbyt piękne, prawda? Tak właśnie stwierdziła Mariolka i postanowiła zniszczyć nam ślub i wesele, a w każdym bądź razie utrudnić to, co tylko się da. W poniedziałek dostaję telefon od znajomej kwiaciarki, która przygotowuje nam wszystkie dekoracje z kwiatów, że jednak będzie bardzo ciężko zamówić te kwiaty w takiej ilości i może byśmy się jeszcze raz zastanowili czy je chcemy.
- Monika, jakim cudem będzie problem ze słonecznikami?
- Z jakimi słonecznikami???? Przecież chcieliście tulipany queen of the night?!
- Co Ty mówisz? Jakie tulipany?
- Mariolka była u mnie przed weekendem i powiedziała, że zmieniliście zdanie. Swoją drogą, czemu mi nie powiedzieliście, że jednak się pogodziliście i pomaga Wam przy ślubie?

Zamarłam.

- Monika, cofam wszystko to, co mówiła Mariolka. Wracamy do pierwotnej wersji.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale". A jak się u Ciebie pojawi Mariolka, to powiedz, że wszystko idzie zgodnie z planem i tulipany będą na czas. A ja zabiję zdz*rę!!!!!

I tak oto pozytywnie nastawiona do życia wsiadłam w samochód i udałam się na wycieczkę objazdową na trasie kościół – sala weselna, po drodze odwiedzając cukiernię, DJ’a i drukarnię. Jak się pewnie już domyśliliście Mariolka odwiedziła wszystkie te miejsca i pozmieniała rezerwacje. Jak jej się to udało – jeden Bóg raczy wiedzieć. Zawsze była wyszczekana, zawsze musiało być tak jak ONA chce. Zawsze. Ale teraz to przegięła! Okazało się, że zmiana zamówienia na kwiaty to pikuś:
- odwołała DJ’a i zamówiła zespół (koszt dwukrotnie większy, ale zespół musi być, bo co by o NIEJ ludzie powiedzieli),
- udała się do księdza dobrodzieja z „dobrą nowiną” – otóż jestem w ciąży i on jako dobry kapłan powinien zabronić mi noszenia białej sukni i welonu (!!!!!! ) – liczyła, że będę musiała nowej sukni szukać na dwa miesiące przed ślubem,
- w cukierni zrobiła karczemną awanturę, bo Pani z obsługi chciała zadzwonić do nas i potwierdzić zmianę tortu z trzypiętrowego śmietankowego na orzechowo – czekoladowy (nic piekielnego??? a jak Wam powiem, że Luby ma alergię na orzechy????),
- zmieniła menu w restauracji na takie, które jej odpowiada: owoce morza, dziczyzna (a fuj!), drogie alkohole – wszystko z górnej półki (koszt wzrósł o 70 zł od osoby), a także wybrała inne dekoracje (najdroższe), ustawienie stołów (mu chcieliśmy „podkowę”, a ona zarządziła sześcioosobowe okrągłe stoliki ).

Ale to co zrobiła w drukarni... Dołożyła do naszego zamówienia kolejne 50 zaproszeń. Zapytacie się po co jej aż tyle? Otóż postanowiła zaprosić członków rodziny swojego męża – dodatkowe 100 osób (!!!!!). Skąd o tym wiem. A no stąd, że zostawiła listę gości.

Zakończenie.
Jakimś cudem udało mi się to odkręcić. Do tej pory mnie zastanawia, jak jej się to udało. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że była taka autentyczna i nie sądzili, że ma złe zamiary. Luby dowiedział się o wszystkim jak wrócił z pracy. Zadzwonił do Mariolki, zj*bał z góry do dołu. I co usłyszał: bo pieniądze po matce i ojcu to jej się należą, a nam chciała dać nauczkę.

Czy ktoś widział promocję na wiatrówki???

rodzinka

Skomentuj (123) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2121 (2231)

#72552

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Jakucji przypomniała mi inną, podobną.

Moja koleżanka miała nowych sąsiadów z małym synem w wieku około 5 lat.

Sąsiedzi czasem pytali czy mogłaby czasem zająć się ich latoroślą i dorobić sobie jako niania.

Nigdy jej nie pasowało, ale raz miała więcej czasu i też brak pieniędzy doskwierał więc postanowiła przyjąć wyzwanie i jeden wieczór poświęcić na niańczenie.

Moja koleżanka miała kota.
Mały szatan w pewnym momencie zamknął się w łazience i nikt by na nic nie zwrócił uwagi, gdyby nagle nie wydobył się zza drzwi dźwięk chlupotu wody, fuczenia i kociego wrzasku.

Zaalarmowana zaczęła się dobijać do drzwi. Gówniarz nie otwierał, więc poszła po śrubokręt i otworzyła je.

Na miejscu zastała to szatańskie nasienie trzymające kota za głowę i kończyny w brodziku pełnym wody. Kot wierzgał się ile sił a dzieciak próbował go topić.

Koleżanka wrzasnęła ile sił "Co ty robisz?!", smark podskoczył aż a biedne kocie znalazło okazję do ucieczki z poluzowanego uścisku, z czego skorzystało. A mały szatan co? Na odchodne próbował kopnąć uciekające zwierzę.

Złapała gnoja za fraki, kopnęła w cztery litery i zapytała czy mu dobrze tak.

Szatan zaczął wrzeszczeć, kopać i wpadł w szał. Koleżanka była nie gorsza, przyłożyła mu w twarz, zamknęła w garderobie przerobionej na schowek na graty i zadzwoniła z krzykiem po rodziców dzieciaka, że mają go natychmiast zabrać,mają maksymalnie godzinę i potem go wystawi za drzwi bo nie będzie tolerować w swoim domu bachora, który ma najlepszą zabawę, jak ma okazję na znęcanie się nad zwierzętami. Poinformowała, że o mały włos jej kota nie utopił.

Oczywiście ona wszystkiemu winna, że histeryzuje i wyolbrzymia oraz że jest nienormalna.


Cóż. Bezstresowe wychowywanie nie służy. Czasem bachorom najlepszym lekiem na debilne pomysły we łbie jest wpier*ol.

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 375 (455)

#48629

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój ślub (dodajmy, że cywilny, zaproszone tylko absolutnie najbliższe osoby w liczbie mniejszej niż 20, a wszystko to z wyboru, a nie braku innych możliwości) zbliża się wielkimi krokami. Tak wielkimi, że minął już przyzwoity termin wysyłania zaproszeń. Tym samym zaczęła się telefoniczna parada niezadowolonych i oburzonych brakiem zaproszenia. Parada głównie na linii niezadowolony - moja babcia lub niezadowolony - moja mama. Poniżej kilka co ciekawszych wyjątków.

- Wujek ze strony mamy. Jak tylko dowiedział się, że będzie ślub, to zaczął rozpowiadać jak to już szykuje buty, kupuje garnitur, znowu szykuje buty i znowu kupuje garnitur i jeszcze raz szykuje buty. Telefon do babci. Ale Cashianna nie robi przecież wesela tylko małe przyjęcie. Jak to?! To niezgodne z tradycją. U nas w rodzinie zawsze były wesela! Ja to dwa nawet miałem! Jeszcze zmienicie zdanie i mnie zaprosicie! Ja się obrażam! Nigdzie nie idę! W d**e wsadźcie sobie to zaproszenie!

- Brat babci. Dużo nasłuchał się od powyższego wujka o szykowaniu butów. Dzwoni wczoraj do babci, że co ja sobie myślę tyle czekać z zaproszeniami, to absolutny brak kultury, że zaraz ślub, a ja jeszcze nie przyjechałam do niego z zaproszeniem. Czy ja mam zamiar go na ostatnią chwilę, 2 tygodnie przed ślubem zaprosić? On z żoną nie pracują w tą sobotę i mam przyjechać po 12:00 z zaproszeniem. Oni dłużej nie będą czekać. Ojjj, to sobie poczekają.

- Syn powyższego wujka i jego żona z serii "cycki na wierzchu maskują braki pod kopułą" co chwila zamieszczają na moim facebooku niewybredne komentarze. "Wychodzisz za tego paszczura?", "Każda potwora znajdzie swojego amatora", "Złapała bogatego i się cieszy", "Zaproś wujka, nie wstydź się", "To co, na wesele już was nie stać?", "Jakbyś zaprosiła wujka to przynajmniej goście by byli" to tylko niektóre z komentarzy. Ludzie mają po 35 lat, dziecko w wieku wczesnoszkolnym.

- Pociotka ze strony mamy (bodajże jakaś ciotka dziadka czy jakoś tak). Dzwoni do mamy do pracy (!!!), że słyszała o ślubie Cashianny i pewnie będziemy prosić bo to już niedługo. Nie, nie będziemy prosić. Słuchawka ponoć prawie poczerwieniała i puściła parę. Bo my byliśmy na weselu jej Agatki jak ja miałam 12 lat!!! Mama nie wytrzymała. Zapytała się czy byliśmy na krzywy ryj czy może jednak zabraliśmy ze sobą prezent? Jebudu słuchawką.

- Moja koleżanka. Na jej ślubie nie byłam z różnych powodów, wysłałam życzenia, 2 miesiące po ślubie przyszłam na pogaduchy, z małym prezentem, nikt się nie obraził. 2 miesiące temu rozmawiałyśmy o ślubie. Ona ma nadzieję, że w ramach odkupienia winy za nieobecność na jej ślubie, poproszę ją o bycie świadkową. Już lecę.

- Wujek, który już wujkiem nie jest. Dzwoni, że on przecież się oferował, że mi znajdzie męża, po co ślub biorę z moim narzeczonym w takim razie?

- Rodzeństwo matki narzeczonego. Mieszkają na drugim końcu świata, kontakt z nimi znikomy. Dzwonią do narzeczonego czemu on ich nie zaprosił, nie opłacił biletów lotniczych, oni myśleli, że przylecą na ślub, a potem zostaną trochę w Europie, może jakieś Włochy albo Hiszpania.

- Wujek narzeczonego. On chce być świadkiem. Dlaczego? Bo jest najbogatszy z całej rodziny i należy mu się szacunek. Narzeczony za bardzo nie pije, po rozmowie popadł w letarg przed telewizorem z wyjątkowo mocnym drinkiem.

A tyle się nagadałam żeby nie mówić nikomu o ślubie zanim się nie odbędzie, bo nikt nie zrozumie idei małej uroczystości i będzie afera...

ślub

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 922 (1098)

#49857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Majówkowe szaleństwo się rozpoczęło, więc zaczął się sezon "wpraszania się" na weekendy. Jedna sytuacja sprzed chwilki, i coś z poprzednich lat.

Wyprowadziliśmy się na wieś. Domek, lasy, pod domkiem mała stajenka a w niej koń i kucyk. Oczywiście oznacza to, że prowadzimy darmowy pensjonat i wręcz zależy nam, by sponsorować pobyty znajomych bliższych i dalszych przez sezon letni.
Wyprowadzając się słyszałam od znajomych, że "do gnoju mnie ciągnie", "wymarzyłam sobie życie na śmierdzącej wsi" i inne niezbyt pozytywne reakcje.

1.
Odbieram telefon chwilkę temu. (K)oleżanka z tych naśmiewających się z wyprowadzki.

(k):Cześć Budyń! Słuchaj, bo byśmy z dzieciakami wpadli do was, co? na koniku by pojeździły, grilla jakiegoś zrobimy, fajnie będzie.
(ja):Słuchaj, nie ma sprawy, tylko, że my nie mamy zakupów zrobionych na gości, no i ja nic nie ugotuję, bo muszę leżeć, więc też dzieciaków na konia nie wsadzę...
(k):Ale ty jesteś... przecież to oczywiste, że ludzie chcą z bloków przyjechać, powdychać świeże powietrze, zrelaksować się. Dlaczego się nie przygotowałaś?
(ja):Przecież nie uprzedzaliście, że chcielibyście wpaść, sama z resztą mówiłaś, że wieś to paskudne miejsce...
(k):No bo tak na stałe to tylko wariat by tam mieszkał, hehehe, ale na te kilka dni to byśmy wpadli, co?
(ja): Wiesz, ja to za miesiąc rodzę, poza tym nie chodzę przez nogę połamaną, więc nie mam się jak wami zająć zupełnie...
(k):Ale z ciebie koleżanka... dzieciom obiadu i kucyka odmawiasz, nie sądziłam, że taka jesteś...

Połączenie uciekło, zasięg na wsi mam kiepski, wiadrami muszę z pola przynosić ;)

2.
Zeszły rok. Majóweczka. Dzień przed rozpoczęciem wczasowania dzwonią znajomi. Małżeństwo z dwoma córami, wiek około 7/9 lat. chcieliby wpaść na weekend z dzieciakami. Żaden kłopot, uzbroiliśmy się na zakupach w dodatkową kiełbasę i smaczki dla dzieciaków. No ale cóż, znajomi nie zmotoryzowani, trzeba pojechać po nich 30 km w jedną stronę i przywieźć. Obiecało się, nie ma sprawy. Przywieźliśmy ich i dwie torby. zastanawiałam się po co im dwie walizki na jedną noc, ale myślałam, że jakaś wałówka. O moja naiwności!
Znajomi nie zakupili nic. NIC. Ani z jedzenia, ani z alkoholu. Obok taki wiejski sklepik, co nawet w święto otwarty, myślę, zjemy i wypijemy nasze, to pójdziemy i kupią. Naiwność level 2.

Wieczór i noc przetrwane, pomijam kwestię dzieci, które zostawione były zupełnie samopas i biegały wszędzie, niszcząc moje ukochane książki, depcząc drukarkę i maltretując zwierzyniec, tego, że musiałam wszystko sama gotować i zero pomocy. Goście w końcu. W niedzielę popołudniu oświadczają, że oni to by się piwa napili, i może by tak przedłużyć pobyt? Nie ma kłopotu, idziemy do sklepu całą ferajną uzbroić się. W sklepie dzieci zaczęły jęczeć o cukierki i lizaki. Mamusia na to, że WUJEK KUPI, i zajęła się znoszeniem frykasów, piwa i innych cudowności. Przy kasie nie wyjmują portfela. Chciał nie chciał, nie mają pieniędzy, zapłacić trzeba.

I chyba wtedy zaczęło się żerowanie konkretne. Goście wymagali dostaw piwa i normą stały się reakcje:
"oj, zjadłabym goloneczkę!",
"JAK TO?! nie ma ogóreczków? Grzybki marynowane wyszły? to idź do sąsiadki pożyczyć!",
"na śniadanie zrób te jajeczka w koszulkach, tylko świeże, dzieci wiejskie by zjadły!",
"Wiesz Budyń, umyłabyś podłogę, bo Kasi się soczek wylał i się klei".

Dzieci wyszkolone przez rodziców-pasożytów ciągały męża i błagały o kupno lodów czy innych słodkości, rodzice ani myśleli sami im kupić. Mąż miękki, ciężko małej dziewuszce odmówić. Oczywiście "wiejskiej szyneczki by zjedli", i gdy mięso w sklepiku się skończyło to nadszedł moment, kiedy musiałam zacząć rozmrażać zapasy z sąsiedzkiego świniobicia.

Koniec końców zostali tydzień. Nie wydając ani złotówki i uznając za oczywiste, że będziemy ich karmić, obsługiwać i sprzątać. Mąż wymiękał, no bo znajomi i głupio tak, ja zagryzałam zęby, bo to jego wieloletnia koleżanka.
Po tygodniu, w niedzielę oznajmiamy, że mimo własnej firmy i nielimitowanego czasu pracy, jednak musimy się do niej wreszcie wybrać. Po komentarzu Mamusi odpadłam.

Mamusia: To jedźcie sobie, my tu popilnujemy, dziewczynkom służy powietrze. A, tylko Budyń, zrób jakieś zakupy większe, ile można jeść kiełbasę.

Zostali odwiezieni w trybie natychmiastowym. Telefon z propozycją ponownego wproszenia się w tym roku oczywiście nastąpił kilka dni temu. Nie ma mowy, na cudze wczasy nas nie stać.

3.
Potrzebowaliśmy pomocy przy stawianiu ogrodzeń dla koni. (Z)najomy wisiał mi przysługę i deklarował, że pomoże nam, gdy tylko będziemy potrzebować pomocy. Informuję więc, że przydałaby się nam pomoc, robota dość upierdliwa, ale łopatologiczna. Dzwonię więc
-Cześć, wiesz, przydałaby się nam pomoc, bo rąk brakuje, blablabla.
-Eee...yyy.. no ja nie umiem za bardzo tego...
-Nie przejmuj się, trzeba przenieść stemple z jednego miejsca na drugie, żadna filozofia. Nam rąk brakuje po prostu, bo wiercimy dziury świdrem i trzeba przynosić drągi i je wsadzać w te dziury (i tłumaczenie, ze mamy więcej "stanowisk" pracy do obsadzenia, niż ludzi)
-No... dobra! ale to wiesz, wziąłbym ImięKochanki i młodą (kochanka z 8 letnią córką).
-??? Ale słuchaj, ja nie będę miała czasu się nimi zająć, ani im zorganizować rozrywki czy coś ugotować, bo przecież robimy!
-E tam, nie musi być nic wystawnego, jakiś obiad, ciasto, a małą się powozi na koniku to będzie miała rozrywkę!
-Ale ja naprawdę tego nie widzę...
-To nie przyjadę.

Zabrakło mi słów i podziękowałam za pomoc. Jeśli goni nas czas i potrzebujemy pomocy, a znajomy deklarował, że pomoże (nasza pomoc wynosiła sporą zapomogę finansową-bezzwrotną, w zamian za którą miał pomóc "fizycznie", a chyba ponoszenie drągów kilka godzin za prawie 2 tysiące to nie jest "niegodna" propozycja?), to nie zapraszamy go na uroczy weekend relaksu pod gruszą, i na pewno skoro cały dzień siedzę na polu, to nie będę zabawiać dwóch obcych gości.

Ciekawa jestem co w tym roku znajomi wymyślą, jak ciepełko poczują...

wiejskie wczasy

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 858 (940)

#73412

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z soboty. Szczerze mówiąc, spotkałam w życiu masę przeróżnych osób. Jedni cechowali się mniejszym tupetem, inni większym ale moja znajoma pobiła rekord. (Imiona zmienione)

Słowem wstępu: Mam znajomą o imieniu Ania. Nie jest to żadna przyjaciółka ani nawet bliższa koleżanka. Ot, znamy się jeszcze z czasów studiów, do dzisiaj czasem się spotykamy w gronie znajomych. Ania ma męża Piotra, a dwa miesiące temu urodziła córeczkę - Ilonę. Przez ten czas nie miałyśmy ze sobą kontaktu, aż do ostatniej soboty.

Koło południa zadzwoniła Ania. [A] - Ania, [J} - ja

[A] - Hej, kochana. Co słychać?
[J] - Wszystko ok. A co u was?
[A] - A fajnie, fajnie. Słuchaj, jestem w okolicy twojego osiedla, mogłabym wpaść?

Jako, że nie lubię niezapowiedzianych gości, a i plany na ten dzień miałam - odmówiłam. W tym momencie ton głosu Ani stał się wręcz dramatyczny, z paniką w głosie błagała o spotkanie. No dobra. Jakieś dziesięć minut później w drzwiach stanęła Ania.
[A] - Super, że się zgodziłaś. Wiesz, człowiek zarobiony to nie ma do kogo dzioba otworzyć. Nie posiedzę długo a mam sprawę.
W głosie Ani nie było już ani grama paniki. Jak gdyby nigdy nic zdjęła buty i zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.

[A] - O! Jak wy ładnie mieszkacie. O! Jakie świetne figurki i pucharki.
[J] - Dzięki, to nagrody jeździeckie.
[A] - Ładne, za ile je kupiłaś?
W tym momencie lekko mnie zatkało. Takiego pytania się nie spodziewałam.
[J] - Nie kupiłam. Wygrałam na różnych zawodach.
[A] - No to gratulacje. Nasza Ilonka też będzie jeździć konno. Może polecisz nam jakąś dobrą stajnię?
[J] - Chyba trochę za wcześnie na takie plany. Ilonka ma chyba dopiero dwa miesiące.
[A] - No tak, ale wiesz: czas szybko leci a trzeba zrobić plan zajęć, zaplanować budżet. Tego się nie da zrobić w jeden dzień.

Cóż, nie moja sprawa więc przemilczałam. Ania trajkotała jak nakręcona, o planach na życie córki, o zajęciach dodatkowych, aż w końcu przeszła do sedna swojej wizyty pozornie niewinnym pytaniem.

[A] - A powiedz, wy z K. (narzeczonym) przyjmujecie księdza po kolędzie?
[J] - Nie, nie przyjmujemy.
[A] - Aha. No to da się załatwić. A sakramenty przyjęliście?
[J] - ... Chrzest i komunię tak, ale bierzmowania nie mamy.
[A] - A to można w każdej chwili. Musimy się tylko umówić.
[J] - Umówić na co? Możesz mi wyjaśnić o co chodzi, bo nie bardzo nadążam?
[A] - A bo my z Piotrkiem tak sobie pomyśleliśmy, że ty i K. bylibyście świetnymi chrzestnymi dla Ilonki.

Przyznam, że szczęka mi opadła. Pomijając fakt, że nikt nigdy nie prosił mnie o bycie chrzestną, to taka propozycja padająca z ust dalekiej znajomej, widywanej raz na X miesięcy była dla mnie co najmniej dziwna.

[J] - Hmmm... To miło, że o nas pomyśleliście, ale nie sądzę by to się udało.
[A] - Oj, jak to? Przecież wy jesteście tacy uczciwi, porządni. Jak możecie dziecku odmówić?
[J] - Po prostu bycie chrzestnymi to funkcja do której się nie nadajemy. Nie jesteśmy wierzący, więc nie pomożemy wychowywać jej w wierze a to się mija z celem.
[A] - Nie przesadzaj. My jesteśmy od wychowania. A wy dacie małej dobry przykład. Od czasu do czasu zabierzecie ją gdzieś, dacie jakiś ładny prezent i będzie dobrze.
[J] - Nie sądzę. Przecież my nie mamy ze sobą kontaktu na co dzień.
[A] - No ale w najważniejszych dniach życia przy niej będziecie! Na chrzcie, komunii, urodzinach, imieninach...

Nastąpiła długa lista "najważniejszych okazji" w życiu Ilonki.

[J} - Aniu, rozumiem o co ci chodzi. Nadal uważam, ze chrzestni są od wychowania w wierze, a niekoniecznie od rozpieszczania prezentami.
[A] - Prezentami? Nieeee... przecież nam nie zależy na prezentach. Wy jesteście tacy dobrzy, uczciwi. Ilonka powinna mieć was za wzór. Takie dobre serca...
[J] - Dziękuję, ale raczej zdania nie zmienię i sądzę, że od K. usłyszysz to samo.
[A] z oburzeniem - No wiesz?! Jak ty możesz dziecku odmówić?! Przecież my się z wami tak lubimy (serio?), jesteśmy prawie jak rodzina (???) a ty mi tu taki numer robisz? Przecież my się z połową rodziny skłóciliśmy, bo każdy chciał być chrzestnym a my wybraliśmy was!
[J] - To nic straconego. Powiesz im, że plany się zmieniły.
[A] - No nie spodziewałabym się tego po tobie. Powinnaś być nam wdzięczna, że pomyśleliśmy o tobie i K.
[J] z przysłowiową żyłką na skraju wytrzymałości - I może jeszcze wam żarliwie dziękować?
[A] - No a co ty sobie myślisz? Przecież my nie jesteśmy krótkowzroczni! Troszczymy się też o waszą przyszłość!
[J] - Jaką znowu "naszą przyszłość"?
[A] - No przecież wy nie chcecie, nie planujecie mieć dzieci, prawda?
[J] - No... Prawda, ale...
[A] - No widzisz! A Ilonka pójdzie do szkoły dwujęzycznej, na jazdy konne, potem zda na SGH i skończy ekonomię! A wy, bezdzietni komu zostawicie firmę? W obce ręce wpadnie, albo państwo wam ją zabierze.
[J] - Słucham?
[A] - Taka prawda. A Ilonka będzie miała wiedzę o rynku, o działalności gospodarczej, to kto jak nie ona będzie idealnym spadkobiercą?

Powiem szczerze: jestem wygadana ale słowa Ani odebrały mi mowę. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko jakieś żarty, mimo że ciśnienie podnosiło mi się z każdą sekundą.

[J] - Aniu, chyba tracisz kontakt z rzeczywistością. Powiedziałam ci, że nie będziemy chrzestnymi Ilony. Co do firmy, to powiedz, że sobie robisz jaja.
[A] - Jakie jaja? Jak ty w ogóle możesz tak do mnie mówić? Przecież my jesteśmy prawie jak rodzina.
[J] - Nie przypominam sobie. A teraz wybacz, ale mam plany i zaraz muszę wyjść.
[A] - Jeszcze mnie z domu wyrzucasz? Bardzo się na tobie zawiodłam! Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką, ale ty jesteś zwykłą, egoistyczną, okropną...
[J] - Dziękuję za komplementy, a teraz żegnam.

Inwektyw jakie posypały się pod moim adresem nie przytoczę. Poza przekleństwami, okazało się nagle, że zdaniem Ani jesteśmy przeciwieństwem uczciwych, dobrych ludzi o wielkich sercach, jak to jeszcze chwilę temu nas określała. Ostatecznie Ania szybkim krokiem opuściła moje skromne progi, po drodze zrzucając z komody książki i kilka nagród.
Miałam zamiar wysłać jej sms-em numer do jakiegoś psychiatry, ale dałam sobie spokój. Narzeczony słysząc moją relację popukał się w czoło, a mi brakuje słów by skomentować ten... tupet? Głupotę? Chorobę? Współczuję jedynie córeczce Ani takich rodziców.

dom

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (472)

#10982

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przychodnia, idę ze skierowaniem od mojej lekarki na jakieś badania profilaktyczne ("Oj, dawno pan nie robił, niech pan zrobi, tak dla świętego spokoju"). Muszę się zarejestrować. Pusto, przede mną stoi przy okienku rejestracyjnym JEDNA osoba - pani [P] koło pięćdziesiątki, na oko - zupełnie normalna, ubrana przeciętnie. Rejestratorka [R] usiłuje się z nią dogadać. Pani ma skierowanie do laryngologa, ale pyta o konkretnego lekarza (powiedzmy pana X).

[R]: Niestety, pan doktor X jest teraz na urlopie, będzie za dwa tygodnie, mogę panią zapisać na poniedziałek 20. czerwca.

[P]: Tak długo trzeba czekać? Nie da się wcześniej?

[R]: Oczywiście, mogę panią zapisać na pojutrze.

[P]: O, to świetnie!

[R]: W porządku, to będzie środa, 8. czerwca, na 10:00, do pani doktor Y.

[P]: Ale ja chciałam do doktora X!

[R] (jeszcze bardzo spokojnie): No ale mówiłam pani, doktor X jest na urlopie.

[P]: A kiedy będzie?

[R] (już lekko prze zęby): W poniedziałek za dwa tygodnie, 20. czerwca.

[P]: A nie da się wcześniej?

[R] (widać, że na granicy wytrzymałości): Proszę pani, doktor X jest na urlopie. Nie ma go. Wyjechał. Może pani przyjść w środę do pani doktor Y albo do pana doktora X, ale dopiero 20. czerwca.

[P]: Za dwa tygodnie? Nie da się jakoś wcześniej?

Tu rejestratorka popatrzyła na panią wzrokiem, w którym widać było pytanie "Za jakie grzechy?!". Po jeszcze kilku chwilach takiej inspirującej wymiany zdań pacjentka wreszcie zgodziła się, że przyjcie w środę do pani doktor Y. Myślałem, że to wreszcie koniec - ale okazało się że byłem naiwny.

[R]: To ja panią zapisuję na środę do pani doktor Y. Może być przed południem?

[P]: Tak, może.

[R]: No to niech będzie dziesiąta, ósmy numerek.

[P] (oburzona): Ale ja na dziesiątą nie zdążę! Bo ja pracuję od siódmej do piętnastej!

[R] (zrezygnowanym głosem): No przecież pytałam panią, czy może być przed południem...

[P] (z miną "Że też wszystko trzeba tłumaczyć dwa razy"): No ale MOŻE być przed południem, tylko nie między siódmą a piętnastą!

Muszę powiedzieć, że słuchając tej rozmowy jednym uchem w tym momencie miałem moment zwątpienia - czy to ja zwariowałem? Pani mówiła tak przekonująco...

Kolejne kilka zdań, stanęło wreszcie na 15:30 ("Jakoś może zdążę") i pani poszła. Kiedy już podchodziłem do okienka, usłyszałem jeszcze jak wychodząc mruczy do siebie: "Kogo oni tu zatrudniają? Ta baba nic nie rozumie, co się do niej mówi... Jakaś kompletna kretynka..."

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 870 (912)