Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HardCandy

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2012 - 22:27
Ostatnio: 25 lipca 2016 - 12:26
O sobie:

Miłośniczka kawy, anime i czystego stołu w kuchni.
Zbieraczka pierdół z Hello Kitty, lakierów do paznokci oraz kubków.
Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania socjopatka.

  • Historii na głównej: 27 z 34
  • Punktów za historie: 27058
  • Komentarzy: 141
  • Punktów za komentarze: 1830
 

#37298

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak pewnie każda kobieta wie, niektóre firmy kosmetyczne dostępne w drogeriach sieciowych wypuszczają co jakiś czas edycje limitowane. I o takiej limitowance będzie mowa. I o promocji.

Jakiś czas temu drogeria na r wprowadziła do asortymentu edycję limitowaną pewnej firmy. Biedna stała tak przy szafach z kosmetykami przez dłuższy czas i jakiegoś wielkiego zainteresowania nią nie było. Ilekroć zaglądałam do drogerii stand był pełny.

Kilka dni temu przeczytałam, że kosmetyki z owej serii będą objęte promocją - każdy produkt za 99 groszy. Serce zabiło mocniej - taka okazja, że aż grzech odpuścić.
Następnego dnia w drodze do pracy, rano, zaraz po otwarciu, wpadam z zamiarem zagarnięcia co ciekawszych rzeczy.
Zatrzymałam się na chwilę przy regale z innymi produktami kiedy do moich uszu dotarł piskliwy krzyk:
- Anka! ten stand z promocją na zaplecze schowaj! Zgarniemy se po skończeniu zmiany!

No i tyle w temacie promocji.

Drogeria na R

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 571 (627)

#37499

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkałam na spokojnym i cichym osiedlu domków jednorodzinnych. Tak, właśnie - mieszkałam.

W ubiegłym tygodniu do domu obok wprowadziły się dwie starsze panie. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre, zaskakująco dobre. Zrobiły sobie wycieczkę po sąsiadach z koszem ciasteczek- ot tak żeby poznać nowe otoczenie.
Jak się okazało po chwili rozmowy, przemiłe starsze panie to siostry, którym na stare lata dzieci kupiły dom.
Naprawdę wiele się słyszy, że dorosłe dzieci zapominają o wymagających opieki rodzicach, więc nawet miło było posłuchać jak to dzieci dbają o rodzicielki.

Było miło do kolejnego poranka, kiedy o 4:50 obudził mnie donośny głos ojca R. nadającego spod samego Torunia.
Zresztą obudził nie tylko mnie, ale też dwuletnie trojaczki - dzieciaki mojej siostry, którym widocznie głos wielmożnego ojca nie podpasował. Od 5 rano trwał więc koncert na cztery głosy.

Wstałam z łóżka, wymamrotałam poranną wiązankę pod nosem i poszłam do sąsiadek w celu wyjaśnienia sytuacji - obowiązująca do 7 rano cisza nocna i te sprawy. Moja interwencja nic jednak nie dała - zostałam wyklęta, postraszona milicją i pogoniona miotłą.
Paniom chyba jednak płacz maluchów przeszkadzał, bo pozamykały okna i nastała jako taka cisza.

Sytuacja powtarzała się przez trzy kolejne dni. Od 5 rano staruszki wyśpiewywały psalmy i modlitwy przed domem przy akompaniamencie radia. Kiedy jednak po godzinie 18 ktokolwiek na osiedlu głośno słuchał muzyki, stukał młotkiem, czy chociażby głośniej zawył silnikiem, wypadały z awanturą, że one spać idą i nie będą tolerować takiego hałasu.

Wczoraj sąsiadowi z naprzeciwka puściły nerwy - zadzwonił na policję. Przyjechali, wysłuchali opisu sytuacji, powiedzieli tylko, że taki rytm dnia prowadzą starsze osoby, trzeba się z tym pogodzić i broń boże nie utrudniać im życia. Staruszek nawet nie upomnieli.

Ciekawe dlaczego, prawda?
Przeprowadziłam własne dochodzenie. Dzieci, które kupiły im ten dom, to komendant miejscowej policji i dwaj księża.
Coś czuję, że to będzie bardzo dobry materiał na artykuł: "Matki komendanta i księży ponad prawem".

osiedle

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1008 (1092)

#36330

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj miałam przyjemność uczestniczyć w ceremonii zaślubin mojego kuzyna z jego przepiękną wybranką.
Nie jestem specjalnie religijna ale muszę przyznać, że uroczystość była naprawdę piękna - niewielki, bardzo ładnie przystrojony kościół, rodzina, przyjaciele. Wszyscy szczęśliwi i zadowoleni. Nawet pogoda dopisała po tygodniu chlapy.

Z kościoła wychodzi para młoda, dzieciaki rzucają groszakami, goście składają nowożeńcom życzenia.
I wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie grupka miejscowych wyrostków w wieku wczesnego dojrzewania, rzucająca monetami zza bramy w pannę młodą, drąca się na całe gardło "Tańcz kur*o! tańcz!", "Z jakiej obory wypuścili takiego warchlaka?!".

Miasteczko niewielkie, młodzieńcy są na filmie. Identyfikacja ich nie zajmie wiele czasu... nie chciałabym być wtedy w ich skórze.

kwiat polskiej młodzieży

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 914 (954)

#35323

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna porcja smaczków z redakcji. Tym razem o tym jak szukać pracownika.

Kiedy szef uznał, że zakończył się dla mnie etap bycia stażystką (przynieś, podaj, pozamiataj) i zasłużyłam na awans, konieczne było poszukanie kogoś na moje stanowisko. On sam nie ma czasu, wiecznie zajęty, zalatany, więc mi powierzył to zadanie. Obiecał jednak przygotować mi listę wytycznych. Ogłoszenie rzuciłam na naszą stronę internetową i do gazety, pozostało tylko czekać na listę od szefa i na odzew potencjalnych kandydatów.

Następnego dnia kiedy przyszłam do pracy, na biurku czekała na mnie lista od szefa. W zasadzie nic zaskakującego: umiejętność obsługi komputera, wykształcenie minimum średnie, komunikatywność, umiejętność pracy w zespole, odpowiedzialność, chęć do pracy, przyjazny stosunek do petenta. To co w każdym innym ogłoszeniu.

Nie oszukujmy się - to nie jest super prestiżowa praca, ale w małym miasteczku miejsc pracy jak na lekarstwo, więc zgłosiło się sporo chętnych. Po dokonaniu pierwszej selekcji pozapraszałam potencjalnych współpracowników na rozmowę.

Rozmowa 1.
Piętnaście minut po umówionym czasie do redakcji dostojnym krokiem wchodzi panienka. Lat 18, tegoroczna maturzystka. Ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w dupę i tonem rozkazującym każe prowadzić się do redaktora naczelnego, bo ona tu będzie pracować. Poinformowałam uroczą damę, że to ja będę przeprowadzała rozmowę kwalifikacyjną i zaprosiłam do swojego biurka. Dziewczyna spojrzała na mnie z obrzydzeniem i stwierdziła że ze mną nie będzie rozmawiała - ona chce się czuć godnie i nie da się poniżyć. Pięć minut później obrażona wyszła trzaskając drzwiami.
Pierwsza kandydatka skreślona.

Rozmowa 2.
Cv młodego chłopaka zapowiadało się obiecująco - student pierwszego roku dziennikarstwa, bardzo zainteresowany stażem na wakacje. Pomyślałam, że będzie akurat. Dorobi sobie w wakacje, a przy okazji popatrzy jak wygląda praca w redakcji - przyda mu się w przyszłości.
O umówionej godzinie wszedł wraz z zatykającą nozdrza wonią alkoholową. Nie powiem, zadał szyku ubłoconymi do granic możliwości martensami i krótkimi porwanymi na tyłku spodenkami. Zastanawiałam się przez chwilę czy nie pozwolić mu przyjść jak wytrzeźwieje (dobre serce mam, rozumiem że mógł na studenckiej imprezie zabalować dnia poprzedniego) ale zmieniłam zdanie, kiedy odwrócił się plecami do mnie, łyknął sobie pokaźnie z piersiówki i zatoczył na regał.
Drugi kandydat skreślony.

Rozmowa 3.
Młoda dziewczyna poszukuje pracy na wakacje. Przez telefon wydawała się bardzo zaangażowana i chętna do pracy. O ja naiwna.
Podczas rozmowy wyraziła głębokie oburzenie nienormowanym czasem pracy. W redakcji różnie bywa - zazwyczaj do domu można iść już o 14 czy 15, jednak kiedy numer jest zamykany bywa, że siedzi się i do 20 albo 22. Ona może pracować od 10 do 15. My się dostosujemy. Tak...
Wydała się być też mocno zdegustowana obowiązkami jakie miałaby wypełniać (odbieranie telefonów, przyjmowanie ogłoszeń, odbieranie mejli). Wysyczała, że robienie kawy szefowi i odkurzenie miejsca pracy, to poniżej jej godności.
Trzecia kandydatka skreślona.

To były trzy rozmowy, które najbardziej utkwiły mi w pamięci. Koniec końców po kilku dniach bezowocnych poszukiwać znalazłam kandydata idealnego, który zresztą w redakcji pracuje do dnia dzisiejszego.

Powiedzcie mi jak to jest, że w miasteczku gdzie praca nie czeka za rogiem, poniżej godności aplikujących jest wytarcie kurzu z własnego stanowiska pracy albo zrobienie komuś kawy? I przede wszystkim, jak można przyjść na rozmowę w sprawie pracy nawalonym w trzy parasolki?

redakcja

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 709 (757)

#35080

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwielbiam swoją pracę, poważnie.
Po mało ciekawej przygodzie z pracą korepetytora, znalazłam zatrudnienie w redakcji lokalnego tygodnika.
Pierwszym moim stanowiskiem było coś w stylu "przynieś, podaj, pozamiataj" - otwierałam rano redakcję, przyjmowałam ogłoszenia, przyjmowałam petentów, wystawiałam faktury, wysyłałam je pocztą etc.
Nawet nie jesteście sobie w stanie wyobrazić z jakimi głupotami, o przepraszam - niezwykle ważnymi! sprawami ludzie przychodzą do gazety...

- Sąsiad zastawia mi notorycznie wjazd na posesję! Zamiast porozmawiać z owym panem, zgłosić sprawę straży miejskiej idę do gazety bo to trzeba opisać! Obsmarować gada od góry do dołu!

- W ogródkach działkowych swoje popijawy urządzają panowie lubujący się w tanich trunkach. Gazeta MUSI to opisać, zająć się tą sprawą!

- W lasku niedaleko domu znalazłem taaakieeeego wielkiego grzyba! Zdjęcia zrobiłem! Przyniosłem go nawet! Będę w gazecie razem z moim grzybem, prawda?! (Tak, był. Szef lubi takie pierdoły.)

Wymieniać mogę cały dzień. Wszystko jednak przebijał pewien starszy pan, który w moim osobistym rankingu osób zakręconych niekoniecznie pozytywnie, zajmuje definitywnie pierwsze miejsce.

Zjawiał się on co jakiś czas z kolejnymi sensacyjnymi wieściami. A to sąsiady bimbrownie w piwnicy mają, a to widział wielką kometę nad stodołą.
Pewnego pięknego dnia stanął w drzwiach redakcji z ... krowią czaszką. Zażądał artykułu na pierwszej stronie opisującego jego bezcenne odkrycie - czaszkę obcego znalezioną w pobliskim lesie.
Na nic moje tłumaczenie, że to fragment truchła jakiegoś mieszkańca obory. On jest specjalistą w tej dziedzinie, a ja młoda i się na niczym nie znam. On musi natychmiast porozmawiać z kimś decyzyjnym, redaktorem naczelnym najlepiej. Siłą wtargnął do jego gabinetu, a po chwili z niego wybiegł rzucając mięsem. W amoku zapomniał nawet o swoim wyjątkowym odkryciu, zostawiając je pod drzwiami gabinetu.

Chyba jednak ta czaszka nie była taka bezcenna skoro już po nią nie wrócił.
A my, bezczelni ignoranci wyrzuciliśmy ją na śmietnik.

redakcja

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (605)

#34768

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie o tym jak to zostałam kryminalistką.

Miasteczko średniej wielkości, osiedle domków jednorodzinnych, sklep spożywczy w odległości 200 metrów od mojego domu. Odkąd tylko powstał często robię tam drobne zakupy. A to mleka zabraknie, masło się skończyło, etc. Ekspedientki mniej więcej wszystkich z okolicy kojarzą z widzenia i vice versa.
Pewnego leniwego dnia wstałam rano, zrobiłam kawę i już miałam usiąść na balkonie w celu spożycia, gdy zorientowałam się, że paczka papierosów jest pusta. Tak, wiem - bardzo zły i brzydki nałóg ale cóż poradzić? Poranna kawa bez papierosa jest jak tosty bez sera - idzie spożyć ale to już nie to samo. Szybka decyzja, narzucam bluzę i do sklepu.

Godziny poranne więc trochę ludzi w kolejce czeka. Stoję i ja. Nowa pani ekspedientka - trochę powoli jej to kasowanie idzie ale uśmiechnięta, zagaduje przyjaźnie do klientów, ona się uczy dopiero. Przychodzi moja kolej.

- PapierosyPopularnejFirmy poproszę.
- DOWÓD DAJE! - Gdzie się podziała ta miła pani, która przed chwilą zagadywała o pięknym letnim poranku?

Lekko zbita z tropu szukam w portfelu (a to jest worek bez dna tak samo jak przeciętna torebka). W zasadzie nie dziwi mnie, że proszą mnie o dowód. Twarz mam bardzo młodziutką, niska jestem raczej, przyzwyczaiłam się.
- No szybciej! Inni klienci czekają! - hm... klienci mają okazać wyrozumiałość, bo ona się uczy i kasuje powoli, a nie może chwilę poczekać aż znajdę dowód? Widocznie to działa tylko w jedną stronę.
W końcu jest! znalazłam. Pokazuję. Pani wyrywa mi dowód z ręki.

- Przecież to nie TY! Oszukać się chciało?! - mocno podniesiony głos - Ochrona! Gówniara ma podrobione dokumenty!

Od czasu wyrobienia dowodu (5 lat) ścięłam włosy, przefarbowałam i trochę schudłam. Może nie wyglądam identycznie jak na zdjęciu ale żeby od razu zupełnie inaczej? No nie sądzę... Niemniej jednak zaraz mnie szlag jasny trafi, wydziera się babsko na cały sklep, a piana z ust cieknie.

Podchodzi do mnie pan ochroniarz. Uspokoiłam się trochę, młody chłopak pracuje tu od jakiegoś czasu, na pewno kojarzy mnie z widzenia. Zresztą, chodziliśmy do jednego ogólniaka.
- W czym jest problem, pani Kasiu?
- Ta gówniara ma podrobione dokumenty! Policję trzeba wzywać!
Stoję osłupiała. Rozumiem, podrobione dokumenty to poważna sprawa jest. Zaczynam się jednak powoli wkurzać, nie jestem ani gówniarą ani tym bardziej oszustką.
- Niech pan powie tej... PANI, że pan mnie zna, przychodzę tu prawie codziennie i nie raz i nie dwa dokument tożsamości mi już sprawdzano i miejmy to z głowy - wycedziłam przez zęby, wewnątrz starając się liczyć do dziesięciu, żeby nie podnieść głosu.
- Tego niestety nie mogę powiedzieć! Ja pani dowodu nie widziałem nigdy! Zapraszam na bok!

Witki mi opadły. Poddałam się. I stałam się sensacją dla gawiedzi zebranej w sklepie.
Ochroniarz zadzwonił po policję. Przyjechali, obejrzeli dowód ze wszystkich stron, porównali z legitymacją studencką. No nijak im nie pasuje! Zdjęcia kompletnie różne! W dodatku żadnego podobieństwa z twarzą przed nimi nie widzą ani na dowodzie ani na legitymacji.

Zabrali mnie panowie niebiescy na komendę, po mamusię zadzwonili żeby przyjechała i ze sobą akt urodzenia dziecka wzięła. (Tak, zadzwonili po mamusię 23-letniej kobiety).
Wykonali kilka telefonów - do urzędu miasta i na uczelnię w celu potwierdzenia autentyczności dokumentów tożsamości.

Poważnie wkur***** wyszłam z komisariatu po kilku godzinach u boku mamusi pokładającej się ze śmiechu.

Do sklepu osiedlowego staram się już nie chodzić. Od feralnego zdarzenia kiedy tylko wchodzę, pracownicy patrzą mi na ręce i szepczą między sobą "oszustka". No cóż... z takim podejściem do klienta (jak się okazało kompletnie niewinnego o czym raczyłam ich poinformować) daleko nie zajadą.

Tylko nadal się zastanawiam. Wymienić ten dowód żeby mieć bardziej aktualne zdjęcie czy nie? ;)

sklepy

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 745 (835)

#35156

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Reklama dźwignią handlu, prawda?
Siedząc dzisiaj w pracy i przygotowując reklamę do najnowszego numeru gazety, przypomniałam sobie moją przygodę z pewną bardzo sprytną panią.

Było to jakoś w ubiegłe wakacje, kiedy przed moim biurkiem pojawiła się owa pani. Właścicielka nowo otwartego sklepu odzieżowego w centrum miasta, zażyczyła sobie reklamy. Nie takiej zwykłej reklamy - ma być oryginalna i pomysłowa! Jak z Elle albo In Style.

Siedzimy i dumamy, nic pani nie pasuje. Po dobrej godzinie doszłam do wniosku, że jak będzie mi dalej marudziła i jęczała nad uchem, to niczego nie wymyślę. Poprosiłam ją o przesłanie logo i innych informacji mających się znaleźć na reklamie na mojego maila i poprosiłam aby przyszła następnego dnia.
Siedziałam nad tą reklamą pół nocy, przygotowałam kilka projektów.
Nadeszła godzina zero, pokazuję pani efekty mojej pracy i jest! Bingo! Pani zachwycona pomysłem reklamy którą można wyciąć z gazety jako kupon z 10% zniżką. Taka promocja na otwarcie sklepu, klientów to przecież zachęci. Przygotowałam pisemne zlecenie, pani podpisała, zapłaciła i przeszczęśliwa wyszła.

Kilka dni później, zaraz po wydaniu kolejnego numeru, pracownicy redakcji zaczęli odbierać telefony o treści, którą można zawrzeć w jednym zdaniu "Oszuści jesteście! Ja ten szmatławiec przestanę kupować". To nie było kilka telefonów, ani kilkanaście. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że było ich kilkadziesiąt.
Wszyscy zachodziliśmy w głowę o co tym ludziom chodzi? Dopiero jakaś starsza pani zdołała nam wyjaśnić, że ten kupon promocyjny, który dodaliśmy do ostatniego numeru jest totalnym przekrętem, a właścicielka sklepu żadnej reklamy z kuponem nie zamieszczała.
Od razu biorę telefon (jako, że to była moja klientka musiałam tę sprawę wyjaśnić ja) i dzwonię do paniusi.
Czego się dowiedziałam?

Bo ona przecież nie będzie startowała od razu z rabatami! Pieniądze tylko straci na tym. A kupon i tak ludzi do sklepu przyciągnął mimo, że nie można go było zrealizować.

Z całego zamieszania udało się wybrnąć, ale żałuję do dziś, że nie mogłam opublikować umowy zlecenia, którą podpisała piekielna.

redakcja

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1203 (1227)