Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HardCandy

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2012 - 22:27
Ostatnio: 25 lipca 2016 - 12:26
O sobie:

Miłośniczka kawy, anime i czystego stołu w kuchni.
Zbieraczka pierdół z Hello Kitty, lakierów do paznokci oraz kubków.
Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania socjopatka.

  • Historii na głównej: 27 z 34
  • Punktów za historie: 27058
  • Komentarzy: 141
  • Punktów za komentarze: 1830
 

#40612

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiedziałam, że mieszkanie w bloku może być tak fascynujące!

Korzystając z ostatniego weekendu przed rozpoczęciem roku akademickiego, postanowiłam wybrać się na zakupy. Nic wielkiego w zasadzie ale jakiś zeszyt czy teczkę na papierologię zakupić trzeba.
Po zaspokojeniu zakupowego głodu w wyśmienitym humorze wróciłam do domu. Weszłam do klatki i zatrzymałam się na chwilę aby przeczytać jakieś ogłoszenie wywieszone na tablicy. Usłyszałam, że ktoś zbiega ze schodów potężnie stąpając. Sąsiadka z trzeciego piętra wpadła prosto na mnie.

- O jezusie, jak dobrze że pani już jest! - bez żadnego „dzień dobry” wysapuje mi ledwo dysząc.
- Dzień dobry, a co to się takiego stało, że pani taka w emocjach?
- Idzie szybko za mną, bo ja już nie wiem co mam robić, a tragedia się dzieje! - ciągnie mnie za rękaw. Hm.... pożar? Zalało kogoś?

Ciągnie mnie tak kobiecina na trzecie piętro, staje przed drzwiami swojego sąsiada i pokazuje palcem.
- Pani moja no tam dziecko jest zamknięte i płacze! Ja próbowałam dzwonić do drzwi, nikt nie otwiera. Do sąsiada telefonowałam na komórkę - nie odbiera! Już nawet na policję zadzwoniłam ale oni już moich zgłoszeń nie chcą przyjmować. Trzeba coś zrobić, bo to dziecko płacze i płacze, nikogo nie ma w mieszkaniu to coś mu się może stać.

W zasadzie nie przypominam sobie żeby sąsiad miał dziecko... no ale krótko tu mieszkam, wszystkich jeszcze dobrze nie znam. Jeśli faktycznie w mieszkaniu zamknięte jest małe dziecko to sprawa nie wygląda ciekawie. Tylko jest jedno ale... żadnego płaczu nie słychać.
- Ja nie słyszę żadnego płaczu - zwracam się do sąsiadki.
- Poczeka pani ze mną chwilę, na pewno zaraz zacznie płakać - dalej kurczowo trzyma się mojego rękawa.
Wyglądała na bardzo przejętą więc co mi szkodzi, poczekam chwilę. Ledwie zdążyłam usiąść na schodach i zza drzwi zaczął dobiegać przeraźliwy, głośny płacz niemowlęcia.
- Proszę podać mi numer telefonu do sąsiada, ja spróbuję - powiedziałam do sąsiadki jednocześnie zaczynając dzwonić do drzwi. Ani jedno ani drugie nie przyniosło żadnego skutku.

Może facet wyszedł gdzieś na zakupy kiedy dziecko spało i sprawa mu się przeciągnęła? A może zasłabł i leży tam w mieszkaniu? Powiem szczerze, że najróżniejsze dziwne wytłumaczenia zaczęły przychodzić mi do głowy.
Po kilku minutach płacz dziecka ucichł. Jednak sprawy tak zostawić nie można, zadzwoniłam po straż miejską. W trakcie oczekiwania na nich dziecko znów zaczęło płakać.
Strażnicy miejscy przyszli, wysłuchali moich tłumaczeń co i jak. Sami mieszkania otworzyć nie mogą, zadzwonili po wsparcie policji.

Kiedy tak staliśmy na klatce czekając na policję zjawił się sąsiad - właściciel mieszkania.
Starsza pani niemal od razu rzuciła się na niego z krzykiem „co on sobie wyobraża”, „chyba mózgu nie używa”, „wyrodny ojciec”. Strażnicy uspokoili ją, mężczyzna w ciężkim szoku co to za zebranie pod jego drzwiami. Otworzył drzwi do mieszkania i kolejny raz wszyscy usłyszeliśmy głośny płacz.
- A.... to dlatego ta cała afera! - mężczyzna złapał się za głowę, roześmiał i poszedł do sypialni.
Wrócił do nas z telefonem.... tak, właśnie tak. Facet jako dźwięk budzika ustawił sobie nagrany płacz swojego bratanka. Podobno nic tak skutecznie nie budzi jak łkanie niemowlęcia.

Historia zakończyła się w gruncie rzeczy dość zabawnie. Strażnicy tylko pokręcili głowami i sami zanieśli się śmiechem. Odwołali wsparcie kolegów w niebieskich mundurach, sąsiadkę pochwalili za trzymanie ręki na pulsie a sąsiadowi przykazali wyłączać budzik kiedy wychodzi z domu...

Wesołe jest życie blokowicza

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 893 (969)

#40214

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zostałam prostytutką. Czemu? To dłuższa historia...

Urządzanie mieszkania pochłonęło mnie bez reszty. Wczoraj próbowałam sama złożyć regał na książki. Efekty raczej kiepskie - namęczyłam się tylko, nerwów sobie napsułam a to, co mi wyszło mogłoby wygrać konkurs na najbrzydszy mebel świata. Cała ta fachmańska robota zajęła mi cały wieczór i kawał nocy, dlatego dzwonek do drzwi dziś w porze południowej wyrwał mnie z łóżka.

Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy "mamusia stęskniła się za córką" zmusiła mnie jednak do wypełznięcia z pościeli. Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta. Bratowa ze swoimi rodzicami i młodszym bratem.
- Bo my na zakupach byliśmy i tak wpadamy po drodze zobaczyć jak to twoje nowe mieszkanko!
Po drodze... jedyna galeria handlowa w mieście jest na drugim jego końcu. Bez słowa jednak wpuściłam i nawet jako dobra gospodyni kawę zaproponowałam.

Rodzinka szanownej bratowej bez jakiejkolwiek zachęty z mojej strony pozaglądała we wszystkie kąty, pokomentowali trochę: "ładne mieszkanie", "przestronne bardzo ale puste!", "ściany za ciemne, jak w norze", "no bój się boga, dziecko... nawet kawy nie ma gdzie wypić!".

Cholera, praktycznie obcy ludzie więc tłumaczyć się nie mam zamiaru, a tym bardziej przejmować tym co mówią. Bąknęłam tylko, że dopiero się urządzam.
Piętnaście minut później już ich nie było. Wzruszyłam tylko ramionami sama do siebie i poszłam podumać nad znalezieniem pomocy do tych nieszczęsnych mebli.

Historia o najeździe obcych mogłaby się tutaj skończyć. Jednak absurd to ostatnio moje ulubione i najczęściej wypowiadane słowo dlatego jest ciąg dalszy.
Jakąś godzinę temu zadzwoniła do mnie mama. Jak się spodziewałam procesja od mych drzwi podążyła do mego domu rodzinnego. Okazało się że:

1. To bardzo nieładnie ze strony mamy i jej męża, że zamiast wspierać młodych, którzy są świeżo po ślubie i kiszą się w jednym pokoju w domu teściów fundują mieszkanie starej pannie (znaczy mi).

2. Po co mi takie wielkie mieszkanie?! Dla jednej dziewczyny i kota wystarczyłaby w zupełności kawalerka a nie trzy pokoje! Kompletna rozpusta. Jeszcze nie jest za późno, można kupić kawalerkę. Za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze trzeba kupić (w ostateczności wynająć) mieszkanko młodym.

3. Po co mi w ogóle mieszkanie?! Przecież jestem starą panną. Nie mam męża i prywatność nie jest mi potrzebna. Spokojnie mogłabym dalej mieszkać w domu rodzinnym a najlepszym rozwiązaniem problemu jest wymiana - ja wracam do domu, młodzi biorą mieszkanie.

Podziwiam moją mamę, że nie wyprowadziła tych ludzi na kopach ze swojego domu. Nie jest to konfliktowa kobieta dlatego też spokojnie wyjaśniła, że to co robi ze swoimi pieniędzmi to kompletnie nie jest ich sprawa. Jednak do ich wiadomości mieszkanie wynajęłam sama, za swoje ciężko zarobione pieniądze. A skoro tak bardzo cierpią z powodu tego, że ich córeczka kisi się w jednym malutkim pokoiku to nic nie stoi na przeszkodzie by sami ufundowali im mieszkanie.
Matka bratowej położyła uszy po sobie lecz ojciec widać bardziej nerwowy bo zaczął dreptać po salonie z pieśnią na ustach pt. "To chyba w burdelu musi pracować skoro stać ją na takie luksusy".

Mąż mojej mamy pokazał mu drzwi.

rodzinnie. znowu.

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 964 (1024)

#40026

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja babcia zawsze mawiała, że o zmarłych i rodzinie źle się nie mówi.
Jednak jak tu nie mówić źle, skoro na samo wspomnienie o niektórych jej członkach nóż w kieszeni się otwiera?

Z kilku powodów mieszkanie w domu rodzinnym stało się dla mnie nie do zniesienia. Po sporządzeniu tabelki ze wszystkimi „za” oraz „przeciw” zapadła decyzja: wyprowadzam się.
Pozostała do ustalenia tylko jedna kwestia: znaleźć mieszkanie w rodzinnym mieście gdzie pracuję
i dojeżdżać do miasta stołecznego gdzie po roku przerwy postanowiłam kontynuować edukację czy też wyprowadzić się do Warszawy i dojeżdżać do pracy do miasta macierzystego.

Postanowiłam w tej kwestii poradzić się rodzicielki więc przy śniadaniu poruszyłam tę kwestię. Pech chciał, że akurat do kuchni weszła moja bratowa i przyłączyła się do rozmowy. Rozpływała się jak ona mi zazdrości że będę mieszkała sama, że też chciałaby mieć swoje własne gniazdko, tylko dla niej i dla mojego brata.
Wrodzona złośliwość podpowiadała mi abym zasugerowała, że może gdyby poszła do pracy i zaczęła zarabiać stać by ich było na wynajem mieszkania i że o takich rzeczach mogli myśleć, zanim zdecydowali się wziąć ślub. Zmilczałam jednak by uniknąć kolejnej awantury.
Oczywiście ona bardzo chętnie mi pomoże wybrać odpowiednie mieszkanie, w końcu planuje zostać projektantką wnętrz. Podziękowałam za pomoc, dam sobie radę sama. Nowy rodzinny nabytek jakby niepocieszony ale uniosła się dumą, prychnęła tylko i poszła.

Nadszedł w końcu ten dzień gdy zapadła kolejna decyzja: poszukam czegoś w moim mieście, na zajęcia będę dojeżdżała. Wychodząc rano z domu krzyknęłam tylko do mamy, że idę do pracy a później oglądać mieszkanie więc będę późno. No cóż... mieszkanie okazało się elegancką katastrofą budowlaną więc do domu powróciłam raczej w kiepskim humorze.

Humoru nie poprawił mi także widok, który zastałam po otworzeniu drzwi do swojego pokoju.
Na podłodze pod ścianą stała masa kartonów z moimi rzeczami. Nie żeby posegregowane czy coś... powrzucane jak leci: ubrania razem z książkami oraz delikatnie cieknącym balsamem, obraz obok drukarki i pościeli. Na fioletowej do dzisiejszego ranka ścianie trzy paski innych farb: czerwonej, niebieskiej oraz zielonej. Czarną farbą na jednej ze ścian został także wyrysowany kontur drzwi.

Moja myśl owej chwili była tylko jedna: Nie, kur**, to się nie dzieje naprawdę.
Takiej awantury jaką zrobiłam bratu i jego żonie ten dom nie zaznał zapewne od czasu jego wybudowania.
Przeprosili? Przyznali, że się trochę zagalopowali? Skąd.
Młodszy brat rzucał się tylko, że mam się jak najszybciej wyprowadzić bo oni chcą sobie zrobić z mojego pokoju sypialnię i mają już plan jak to wszystko urządzić a ekipa do wyburzenia kawałka ściany umówiona jest na przyszły tydzień.
Bratowa natomiast obraziła się na mnie bo jestem niewdzięczna. Oni odwalili za mnie tyle roboty z pakowaniem że powinnam im jeszcze za to zapłacić.

UPDATE: Od wczoraj jestem już w swoim nowym mieszkaniu. Przed chwilą przeprowadziłam rozmowę telefoniczną z rodzicielką. Była bardzo zdziwiona kiedy dzisiejszego ranka do drzwi zapukała wynajęta przez mojego brata firma, która miała zburzyć ścianę. Jak się okazało ani brat ani jego żona nie raczyli nawet zapytać właścicieli domu (mojej mamy oraz jej męża) o pozwolenie na przeprowadzenie tego typu "remontu". Fachmani zostali odprawieni z kwitkiem.

No cóż... ja na miejscu rodzicielki wykopałabym na zbity pysk braciszka z żonką. Byli na tyle dorośli aby wziąć ślub nie mając nawet wystarczających środków do życia, niech będą na tyle dorośli by sobie radzić sami.

Rodzinnie

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 988 (1036)

#39526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia garstka wiadomości z przedszkola.
Tym razem na tapetę idzie fantazja rodziców związana z ubieraniem swoich pociech.
Mój osobisty ranking TOP 3.

Miejsce 3. Środek lata, około 25 stopni za oknem. Chłopiec codziennie przychodzi do przedszkola w rajstopkach, wełnianych skarpetach i trzewikach. Dlaczego? Bo on dość chorowity jest, a jak powszechnie wiadomo przeziębienie atakuje od stóp. (Czy ktokolwiek powiedział mamusi, że przegrzanie również nie jest zdrowe?)

Miejsce 2. 4-letnia dziewczynka chodząca w bieliźnie wyszczuplającej. BARDZO obcisłej od pach aż po kolana. Mamusia bardzo dba o córeczkę. Ona będzie modelką, a ma kilka nadprogramowych kilogramów (oczywiście zdaniem matki), więc jakoś trzeba to zatuszować.

Miejsce 1. Absurd nad absurdy: Mamusia, która swojej 4-letniej córce zakłada stringi oraz kabaretki. Do tego oczywiście bardzo krótkie spódniczki. Wierna kopia mamusi.

Mam tylko jedno pytanie. Gdzie podziały się mózgi takich rodziców?

Przedszkole

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 962 (1018)

#39457

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O zwykłym chamstwie.

Jestem lakieroholiczką. Domyślam się, że dla wielu osób to kompletna głupota, ale uwielbiam kupować lakiery do paznokci.
Moja kolekcja liczy już ponad 300 buteleczek i no cóż... na swój babski sposób jestem z niej dumna.

Moje wewnętrzne ja mówi mi, że zaczyna się sezon jesienno-zimnowy dlatego część lakierów (zdecydowanie letnie kolory) schowałam do specjalnie zakupionego w tym celu pudełka i postawiłam na dnie szafy aby oczekiwały na wiosnę.

Korzystając z ostatniego weekendowego dnia wylegiwałam się w łóżku z laptopem na kolanach zbierając siły na kolejny tydzień pracy. Z nudów weszłam na allegro w celu poszukania czegoś co mogłoby zasilić moją kolekcję.

Moją uwagę zwróciła aukcja ogromnego zestawu lakierów. Z ciekawości kliknęłam. "Ten mam, ten mam, taki też już mam..." I już miałam zamknąć stronę, kiedy zauważyłam na zdjęciach coś dziwnie znajomego... Pudełko, które kupiłam kilka dni wcześniej. Przypadek?
Wstałam i zajrzałam do szafy. Pudełko stoi, owszem, jednak puste.

Moja bratowa wpadła na genialny pomysł zarobienia kilku groszy. Jej tłumaczenie? "Dżyzys co się wściekasz! To tylko kilka buteleczek! Przecież tyle tego masz to nie zbiedniejesz. Ja potrzebowałam kupić karnet na siłkę!".

Wiecie co... Tutaj nawet nie chodzi o te lakiery, o kasę którą na nie wydałam, o to że zbierałam je przez kilka sezonów.
Posiadanie złodzieja pod własnym dachem jest znacznie bardziej niepokojące.

rodzinnie

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1127 (1191)

#39070

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opowiedziana mi przez znajomą poszukującą pracy.

W moim miasteczku pewna znana sieciówka na literkę R, planowała otwarcie sklepu w galerii handlowej. W gazecie ukazało się ogłoszenie, że potrzebują pracowników wszelkiej maści: dekoratorów wystaw, magazynierów, kierownika oraz przede wszystkim cytuję "młodych, uśmiechniętych i chętnych do pracy na sklepie dziewcząt".

Znajoma wysłała swoje cv na stanowisko dekoratora (stanowisko zgodne z kierunkiem kształcenia) i ku jej uciesze jeszcze tego samego dnia zadzwoniła pani od rekrutacji zapraszając ją na dzień próbny.

Wyznaczonego dnia o umówionej godzinie znajoma stawiła się do sklepu. Dość duże pomieszczenie dosłownie zapełnione było aplikującymi na różne stanowiska. Znajoma delikatnie zaczęła powątpiewać w powodzenie tego "dnia próbnego" ale czekała na rozwój sytuacji.

Z półgodzinnym opóźnieniem ktoś w końcu zainteresował się zebranymi kandydatami dokonując podziału według stanowisk.
Okazało się, że znakomita większość stara się o pracę na sklepie, na stanowisko dekoratora znajoma miała tylko dwóch konkurentów.

Jakie zadanie otrzymali kandydaci na stanowiska pracy? Trzeba poskręcać półki, rozładować towar z samochodów do magazynu, ponaklejać fototapety, zmontować kabiny w przymierzalni wraz z wieszaniem lustra i wieszaków, przygotować wystawę. Czyli jednym słowem - urządzić cały sklep. Oczywiście hojny pracodawca gotów jest zapłacić za ten dzień próbny! Zawrotną stawkę 3zł za godzinę.

Myślałam, że w tym momencie padnie "większość ludzi machnęła ręką i zawinęła się z lokalu". Niestety nie, mało kto pomyślał o absurdzie tej sytuacji.
Praca trwała od godziny 10 do 23, w międzyczasie odchodziły kolejne osoby. Nie z własnej woli - odsyłane były przez krążącego po pomieszczeniu szefa tekstami typu "Przykro mi, jesteś za niska", "Twoje ubranie nie jest wystarczająco reprezentatywne", "Twoja twarz ma niemiły wyraz, to będzie odstraszało klienta", "Do takiego sklepu szukamy dziewczyn w rozmiarze max 36, nie 46!".

Chyba nie muszę wspominać o tym, że nikt kto opuścił "dzień próbny" przed ukończeniem całej pracy, nie dostał ani złotówki nawet jeśli przepracował kilka godzin?
Z tego co mi wiadomo, nikt z obecnych tamtego dnia pracy nie dostał.
Ot, kolejny pomysł na znalezienie taniej siły roboczej.

Sieciówka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 820 (856)

#38939

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna porcja opowieści z Mordoru, znaczy z przedszkola.

Moja kuzynka jest nauczycielem wychowania przedszkolnego. Pracuje w prywatnej, niewielkiej placówce.
Przedszkole otwarte jest przez całe wakacje, od poniedziałku do soboty do godziny 17.

Sytuacje są różne - czasem zdarza się, że jakiś rodzic zadzwoni odpowiednio wcześniej i poprosi grzecznie aby pociecha mogła zostać pod opieką 10, 15 minut dłużej bo korki, bo nie można wyrwać się z pracy, bo coś się stało.

Pewnego dnia wpadłam po kuzynkę do jej miejsca pracy, miałyśmy wybrać się na kawę i ploty. Usiadłam w kącie i czekałam aż rodzice odbiorą maluchy i będziemy mogły wyjść.
Minęła godzina 17:30, a nikt po małą Anię nie przyszedł. Kuzynka trochę zdezorientowana, próbuje się dodzwonić do któregoś z rodziców, może coś się stało? Ona się denerwuje, mała się denerwuje bo została sama i boi się że nikt po nią nie przyjdzie. Telefonów nikt nie odbiera.

Kwadrans po 18 do salki dumnym krokiem wchodzi Pan Ojciec.
-Anka! Idziemy do domu! Zakładaj buty, ja muszę z przedszkolanką porozmawiać! - Mała rozpromieniła się i pobiegła do szatni.
- Czy pan wie, że przedszkole jest czynne do 17? Mama Ani zawsze odbierała ją punktualnie, próbowałam się do któregoś z państwa dodzwonić, bezskutecznie.
- Ta, ta. Żona pojechała na jakiś czas do matki, ja będę odbierał dzieciaka. Ale dopiero po 18, bo zawsze do tej godziny gram z kumplami w bilard.
Spojrzałam na gościa oniemiała. Gra z kumplami jest ważniejsza niż własne dziecko? uroczo...
- Przykro mi, przedszkole jest czynne do 17. Jeśli pan sam nie może odbierać córki, proponuję zorganizować kogoś do pomocy. - Kuzynka pozostała miła ale jednak powiedziała to stanowczo.
- Słuchaj no, kur**! Masz! - rzucił jej na stół 300zł- tyle powinno Ci wystarczyć za nadgodziny! Od tego jesteś żeby pilnować dzieciaków jak rodzice nie mogą. Za to Ci kur** płacą! A jak nie pasuje, to ja już się postaram żeby Cię wyje**** na zbity pysk.
- Żegnam - tym razem to ja straciłam cierpliwość i otworzyłam panu drzwi. - Proszę natychmiast stąd wyjść.
Facet wkurzony wyszedł mamrocząc coś o tym, że ja to na pewno stracę robotę. A niech na mnie kabluje... w końcu nie jestem pracownikiem przedszkola.

Historia skończyła się na tym, że dyrektor placówki zadzwonił do matki dziewczynki - podczas jej nieobecności małą obierała babcia. Punktualnie.
Szkoda mi tylko dzieciaka. Ma niezły wzór do naśladowania w domu...

Przedszkole

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 786 (836)

#38808

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja kuzynka jest nauczycielem wychowania przedszkolnego.

Zawsze podziwiałam osoby pracujące w przedszkolu. Sama nie przepadam za dziećmi i z wzajemnością - one nie przepadają za mną. Mimo to kiedy się spotykamy, kuzynka opowiada mi o specyfice swojej pracy, tak było i ostatnim razem.
Doszłyśmy do jednego wniosku: to nie dzieciaki są najgorszą zmorą przedszkolanek, a ich rodzice.

1. Chłopiec, lat 5. Umie posługiwać się tylko i wyłącznie łyżką i to bardzo niezgrabnie. Na widok widelca zaczyna płakać. Trzeba go karmić. Rodzice nie widzą w tym nic dziwnego - to przecież jeszcze dziecko. Pójdzie do szkoły to się wszystkiego nauczy.

2. Dziewczynka, lat 5. Trzeba jej towarzyszyć w trakcie korzystania z toalety. Dlaczego? Aby za przeproszeniem podetrzeć tyłek. Mama jej samej nie pozwala bo sobie ubrudzi rączki, od tego jest pani przedszkolanka.

3. Chłopiec, lat 4. Waga około 40 kg. Mamusia codziennie do plecaczka pakuje mu albo kotlety schabowe albo mielone. To nic, że przedszkole zapewnia dzieciom drugie śniadanie, obiad i podwieczorek. Dla jej syneczka to za mało.

4. Dziewczynka, lat 4. Proszona o wrzucenie klocków do skrzynki albo odłożenie lalek na miejsce, wpada w szał. Kopie, płacze i wyzywa. Po rozmowie z rodzicami okazało się dlaczego. W domu to gosposia po niej sprząta, ona nie jest stworzona do takich zajęć. W przedszkolu nikt NIE MA PRAWA kazać jej sprzątać.

Jednak według mnie nic nie przebije przypadku numer 5.
W najstarszej grupie 5-latków uczą się literek. Nauka oczywiście w formie zabawy - fajna sprawa.
Do przedszkola przyleciała mamusia, której córka pochwaliła się, że uczą ją w przedszkolu literek i umie już czytać krótkie słowa. Zrobiła mega awanturę żądając aby jej córka nie uczestniczyła w tych zajęciach. Bo od uczenia jest szkoła, a w przedszkolu jej dzieciaczek ma się tylko bawić.

Nie mam zielonego pojęcia dlaczego rodzice nie uczą podstaw samodzielności swoich dzieci. Posługiwanie się sztućcami albo samodzielne korzystanie z toalety to nie są jakieś szczególnie trudne rzeczy dla 4 czy 5-latków.

A wiecie co mnie najbardziej przeraża? Te dzieciaki kiedyś dorosną. Ciekawe jak poradzą w sobie w życiu...

przedszkole

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 854 (932)

#39308

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rewelacja dnia dzisiejszego, z serii "Listy do redakcji".

Stałą rubryką w gazecie dla której pracuję, są listy do redakcji. W każdym numerze publikujemy dwa lub trzy krótkie listy, które przysyłają do nas czytelnicy - czasem opatrujemy je komentarzem, czasem odpowiadamy na pytania.
Przyjęło się, dla wygody oczywiście, że każdego tygodnia tymi listami zajmuje się ktoś inny. Tak - w tym tygodniu była to moja działka.

Z samego rana zajrzałam do skrzynki, zgarnęłam całą korespondencję. Moją uwagę przykuła duża, czerwona koperta podpisana na odwrocie "ANONIM". W zasadzie nie powinno mnie to dziwić - osoby które piszą, często chcą pozostać anonimowe albo w ogóle nie podpisują listów. Ale napis wyklejony wyciętymi z gazety literkami? Ciekawe!

Poleciałam do redakcji, usiadłam przy biurku i otwieram to cudo: list elegancki, napisany na maszynie. Treść? Mniej więcej "Wy kłamliwe cholery, redaktorzyny bez podstawówki! Żeby takie pomyje wylewać na świetnie prosperujące firmy? Żeby one klientów traciły i milionowe kontrakty przez te bzdury co wypisujecie?! Miejcie się na baczności bo ktoś wam te rączki co piszą oszczerstwa upierdzieli!".

Gwoli wyjaśnienia: kolega z redakcji napisał ostatnio artykuł o firmie, która miała wywozić śmieci w jednej z gmin. Nie wywiązywała się ona jednak ze swoich obowiązków, a kiedy już raz na miesiąc zdarzyło im się te śmieci zebrać od mieszkańców, wywalali je w okolicznych lasach.

Łapię za telefon, wybieram numer.
- Dzień dobry, dzwonię z tygodnika TakiegoATakiego. Czy można rozmawiać z szefem?
- To ja! W czym mogę pomóc?
- Dzwonię w sprawie tego listu, który otrzymała redakcja. Co to ma być? Ostrzeżenie? Pogróżki? Dobre rady?
- Ale skąd pani wie, że to od nas list? Przecież to był ANONIM!
- Panie Dariuszu... na pańskiej osobistej papeterii?

redakcja

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1592 (1638)

#37951

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak mawiał Winston Churchill "Kto prag­nie po­koju, mu­si się go­tować na wojnę."
A zatem ciąg dalszy historii o staruszkach i synku policjancie. (Dla niezorientowanych http://piekielni.pl/37499)

W sobotę rano, zaniosłam swojemu naczelnemu gotowy artykuł o jakże wymownym tytule "Rodzina komendanta ponad prawem".
W zasadzie nie byłam pewna jak zareaguje, czy będzie chciał go opublikować.
Redakcja współpracuje z miejską komendą - prowadzimy "rubrykę kryminalną" i wszelkie informacje o zdarzeniach, przesyłane są do nas bezpośrednio z komendy.
Jednak najważniejszą przyczyną mojej niepewności był fakt, że gdyby wkurzony policjant chciał narobić nam syfu, to właśnie naczelny bezpośrednio odpowiedzialny jest za treść materiałów publikowanych w gazecie. (Na podstawie Artykułu 25, paragrafu 4 Ustawy o prawie prasowym z 1984r.)

Szef jednak był wniebowzięty. Podobno prywatnie nie przepada za osobą komendanta i bardzo chętnie opublikuje mój artykuł.
Tekst zostawiłam, wieczorem udałam się na krótki kilkudniowy wyjazd.
Kiedy wróciłam w czwartek do pracy, kolega z redakcji opowiedział mi co się działo.

Numer z moim artykułem ukazał się we wtorek w trakcie mojej nieobecności. Jeszcze tego samego dnia do redakcji wpadł nieźle wzburzony (to bardzo łagodne określenie) komendant. Od samych drzwi darł się żądając rozmowy z "tą małą kur**", która go obsmarowała. Czoła stawił mu naczelny, jako osoba odpowiedzialna za treść gazety. Pan Władza postraszył pozwem, sądem, procesem, puszczeniem "tego szmatławca" z torbami.

Szkoda tylko, że komendant nie ma świadomości, iż dysponuję nagraniem jego akcji osiedlowych. Materiał zawiera między innymi to jak straszy sąsiada odpowiedzialnością karną za znęcanie się nad starszymi paniami, jak drze się, że to jego rodzina i może robić co chce i wszyscy mogą mu naskoczyć.

Czekamy na pozew.

redakcja

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 909 (953)