Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HardCandy

Zamieszcza historie od: 30 czerwca 2012 - 22:27
Ostatnio: 25 lipca 2016 - 12:26
O sobie:

Miłośniczka kawy, anime i czystego stołu w kuchni.
Zbieraczka pierdół z Hello Kitty, lakierów do paznokci oraz kubków.
Z wykształcenia socjolog, z zamiłowania socjopatka.

  • Historii na głównej: 27 z 34
  • Punktów za historie: 27058
  • Komentarzy: 141
  • Punktów za komentarze: 1830
 

#54795

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sekretarka na zwolnieniu lekarskim, ktoś telefony w firmie odbierać jednak musi. Szef nie bardzo kwapił się, by ogarnąć kogoś na zastępstwo, umówiliśmy się więc, że każdego dnia funkcja ta przypadnie komuś innemu.

- Haloooo- wyrzuciłam z siebie po raz setny w ciągu trzech godzin, jednocześnie przeglądając wymagania przesłane przez jednego z klientów.
- Zastrzeżenia mam co do faktury - burknięcie pierwszej klasy, bez żadnych wstępnych głupot w stylu "dzień dobry, moje nazwisko....". - Przekręty jakieś!

Uwielbiam takich. Można spokojnie zadzwonić, przedstawić swoje wątpliwości, spróbować wyjaśnić? Nie. Od razu trzeba z mordą.

- Z szefem chcę rozmawiać. Natychmiast - do tego jeszcze baczność i prezentuj broń. Byłby komplet idealny.
- Niestety, szef jest w tej chwili nieobecny, proszę podać mi swoje nazwisko i numer faktury, co do której ma pan jakieś wątpliwości. Spróbujemy rozwiązać ten problem.
Podał, z oporami i docinkami, ale jednak.
- Poproszę o chwilę cierpliwości, muszę poszukać tych dokumentów - "w burdelu Hanki" dodałam do siebie w myślach i wyciszyłam mikrofon. Zaczęłam szybko przerzucać powpinane do wielkiego segregatora kartki, ciągle trzymając słuchawkę ramieniem.

- Synek, k*rwa, nie drzyj mi się! Nie dość, że rozmawiam z jakąś babą, nieogarniętą pipą, jeszcze Ty musisz mnie wk*rwiać?!

Dziękuję za komplement. Jest mi przemiło.

praca

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (148)

#46111

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mąż mojej mamy jest chirurgiem plastycznym.
Kiedyś niezwykle fascynowały mnie jego opowieści o pracy, bardzo lubiłam jak opowiadał mi o specyfice swojej pracy, o dziwnych przypadkach, itp.
Po tych wszystkich opowieściach niewiele jest mnie już w stanie zdziwić lub zaszokować. Przynajmniej tak myślałam do wczoraj.

Do jego gabinetu dostojnym krokiem weszło małżeństwo koło czterdziestki. Eleganccy państwo przyciągnęli za sobą córeczkę, na oko osiemnastoletnią. Wróć, wgląd w kartę, weryfikacja - rok urodzenia dziewczęcia 1998, jednak czternastoletnią.

U tak młodych ludzi możliwości chirurgii plastycznej są mocno ograniczone. Najczęściej dotyczą korekcji odstających uszu czy usunięcia znamion. Więc co tym razem? Uszy?

Nie, implanty piersi.
Artur, jako lekarz doświadczony i zaprawiony w bojach, wcale nie był szczególnie zaskoczony. Przynajmniej kilka razy w miesiącu do jego gabinetu rodzice ciągną małoletnie córki, a nierzadko i synów, w celu przeprowadzenia bezwzględnie koniecznych operacji jak powiększenie piersi, odsysanie tłuszczu czy korekcja nosa.

Krótka rozmowa - wszczepienie implantów piersi u tak młodej, ciągle rozwijającej się i niedojrzałej psychicznie dziewczynki w ogóle nie wchodzi w grę.
"Ale doktorze! Ona już miała powiększone piersi! Ale coś się stało z nimi i trzeba to poprawić!"

Artur zbierał szczękę z podłogi.

Teraz kilka słów ode mnie:
Srebrny medal za bezgraniczną głupotę pragnę wręczyć rodzicom za skrzywdzenie własnego dziecka i chwytanie się najbardziej absurdalnych metod by zrobić z niej miss.
Złoty medal natomiast wędruje do chirurga, a raczej rzeźnika, który zdecydował się wykonać operację powiększenia piersi u trzynastoletniej wówczas dziewczynki. A żeby Ci ta kasa co ją wziąłeś stanęła głęboko w gardle.

rodzice lekarze

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1025 (1075)

#45857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam kiedyś w jakimś poradniku dla potencjalnych mistrzów podrywu, kilka sposobów jak subtelnie wymiksować się ze średnio udanej randki.
Widocznie nie wszyscy zapoznali się z tą zacną lekturą...

Jakiś czas temu na randkę zaprosił mnie mój kolega z pracy. Dość świeży współpracownik, bowiem do redakcji zawitał nieco ponad tydzień wcześniej. Wydawał się być interesujący - zgodziłam się.

Nie powiem, byłam pod wrażeniem. Przyjechał po mnie do domu z kwiatkami, zabrał do restauracji z prawdziwego zdarzenia - pełna kultura.

Zjedliśmy posiłek cały czas rozmawiając, mieliśmy wiele wspólnych tematów. Muszę szczerze przyznać, że pomyślałam nawet, że na jednym spotkaniu może się nie skończyć.
W pewnym momencie zrobiło mi się gorąco więc zdjęłam marynarkę. Chwilę później on przeprosił stwierdzając, że musi udać się do toalety.
No i tyle go widziałam. Zostawił mnie ot tak przy stoliku z całym rachunkiem na głowie.

Następnego dnia przyszłam do pracy z zamiarem urwania mu głowy, wyłupania oczu bądź też zasztyletowania. A przynajmniej zapytania co się stało.
Zanim jednak zdążyłam skonfrontować się osobnikiem, znalazłam na moim biurku kopertę z listem.

Cytuję:
"Przepraszam, że wczoraj tak wyszło ale rodzice wychowali mnie na tyle kulturalnie by nie robić kobiecie scen publicznie. Niestety nie mogę umawiać się z kobietą, która ma stygmaty szatana. Szkoda, że wcześniej tego nie zauważyłem (tutaj błąd leży po Twojej stronie bowiem w pracy cały czas nosiłaś coś z długim rękawem). Przykro, że zmarnowałem na Ciebie cały tydzień.
PS. W kopercie znajdziesz należność za kolację".

Nie, nie zagotowałam się ze złości. W moich oczach nie zapłonęła też żądza mordu. Szczerze zaniosłam się śmiechem.
Stygmaty szatana? Tatuaż, który ciągnie się od pleców na ramię. Jeszcze nikt nie nazwał go w sposób tak pieszczotliwy!

Nadal pracujemy razem gdyby ktoś pytał. Jednak teraz kolega omija mnie szerokim łukiem jak tylko może.
No cóż... przynajmniej za kolację oddał.

randka

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1012 (1168)

#45760

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu dość poważnie chorowałam. Chorobę udało się wyleczyć, lecz od tego czasu co pół roku muszę chodzić na kontrolę do poradni.
Ostatni termin wizyty przypadał wczoraj. Zapisałam się do polecanej poradni przyszpitalnej jednego z najlepszych (podobno) szpitali specjalistycznych w województwie.
Dostałam przykaz aby zgłosić się o 8 rano, kiedy otwarte zostaje laboratorium, by jeszcze przed wizytą u lekarza pielęgniarka mogła pobrać krew.
Miałam cichą nadzieję, że uda mi się w miarę szybko sprawę załatwić, by normalnie pójść do pracy na godzinę 12.

1. Pielęgniarki, sztuk dwie. Siedziały w dyżurce popijając kawę i łypiąc z nienawiścią na każdego, kto śmiał w bezczelny sposób wtargnąć do ich przybytku z jakąś kompletnie niewartą uwagi sprawą, np. prośbą o wyjęcie karty czy wydanie numerka.

Poza mną na pobranie krwi czekały jeszcze dwie osoby. Gdy minęła 8:30 odważyłam się zapukać do pokoju pielęgniarek by przypomnieć im o osobach czekających na pobranie.
"ZARA! Prosze usiąźć i czekać, nie rozdwojim sie". Trzask drzwiami.
Czekaliśmy do 9:20. Krew do analizy zaniosły dopiero po 10. Podobno na wyniki analizy trzeba poczekać nawet do dwóch godzin. Ja czekałam pięć.

2. Zapisy i numerki. Lekarz przyjmuje od godziny 9. Po co bawić się w zapisy na godzinę? Dajmy każdemu przykaz pojawienia się o godzinie 9. Niech siedzą i czekają. Numerek odebrać można dopiero gdy przyjdzie się do przychodni. Ja byłam jedną z pierwszych osób, które zawitały - dostałam 26. Wytłumaczyłam sobie to jednak tym, że to dlatego by wyniki badania krwi zdążyły wrócić. Koło mnie jednak przysiadła się starsza Pani, która przyszła zaraz po mnie. Dostała numer 30, nie miała do zrobienia żadnych badań. Koło 11 pod gabinetem pojawiały się nowe osoby z numerkami 1, 5, 8... Czyli jednak wygląda na to, że wydawane są one losowo.

3. Lekarz. Jak mówiłam, powinien przyjmować od godziny 9. Przyszedł o 11:45. Może miał dyżur? Obchód? Operację? Nie... jakoś tak wyszło. Może jakieś przepraszam? Nie.
O 13 godzinna przerwa na obiad.

4. Pacjenci, w znakomitej większości starsi ludzie. Nie, tutaj nie będzie większej piekielności z ich strony. Ludzie mniej lub bardziej schorowani. Szkoda mi ich po prostu - pół dnia bezsensownego siedzenia pod gabinetem i czekanie na swoją kolej. Czy naprawdę tak ciężko zapisywać na godziny?
Wyjątkiem okazała się tylko jedna Pani z syndromem "wszystko mi się należy! Dlaczego? BO TAK". Przez kilka godzin krążyła po korytarzu od pielęgniarki do pielęgniarki, od pacjenta do pacjenta drąc się, że ona nie była zapisana ale jej koleżanka Danusia, pielęgniarka z oddziału załatwiła wizytę i wchodzi pierwsza.

Z poradni wyszłam po 16. Ponad osiem godzin mordowania się, by wejść do gabinetu i usłyszeć "wszystko jest dobrze, widzimy się za pół roku".

Nie twierdzę, że wszędzie jest podobnie, nie chcę generalizować. Ja, nigdy nie miałam większych problemów ze służbą zdrowia, a nasz romans trwa już jakiś czas.
Gdybym jednak mogła zaapelować do wyższych instancji to powiedziałabym, że zmiany trzeba wprowadzać nie tylko na szczeblu najwyższym. Warto zacząć od drobnych zmian wdrążanych w tych najniższych. Bo skoro wiele lat nie narzekałam specjalnie na różne poradnie i przychodnie to znaczy, że jednak można.

Tymczasem chyba poszukam innej poradni...

służba zdrowia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 442 (522)

#45645

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaczynam się utwierdzać w przekonaniu, że w każdej rodzinie istnieje osobnik, który odziedzicza wszystkie najgorsze geny, a wraz z nimi ponadprzeciętną skłonność do bycia idiotą stulecia.

Noc z soboty na niedzielę. Długo siedziałam nad pracą zaliczeniową na studia, położyłam się do łóżka kilka minut po 4 nad ranem.
Powoli zaczynałam odpływać w objęcia Morfeusza, kiedy zadzwonił mój telefon. Chciałam przykryć głowę kołdrą i zignorować, ale kto normalny dzwoni kilka minut przed 5 rano?! Pierwsze co przyszło mi do głowy: coś musiało się stać. Zerkam na ekran: bratowa.

- O Jezusie! Dobrze, że odebrałaś! Musisz natychmiast tu przyjechać, błagam! Stało się coś strasznego, błagam przyjedź jak najszybciej, pospiesz się! - wyrzuciła z siebie jednym tchem mocno łamiącym się głosem i rozłączyła zanim zdążyłam zapytać co dokładnie się stało.

Poderwałam się z łóżka, szybko ubrałam i popędziłam do domu rodzinnego. Przez cały ten czas próbowałam się do niej dodzwonić - bez skutku. W głowie rysowały mi się coraz czarniejsze scenariusze, począwszy od śmierci kogoś z rodziny na wypadku mamy i jej męża, którzy w nocy mieli wrócić z weekendowego wyjazdu do znajomych skończywszy.

Niecałe pół godziny później już byłam na miejscu. Otworzyła mi zapłakana bratowa.
- A. (mój młodszy brat, jej mąż) miał wypadek! Zatrzymała go policja, musimy go odebrać...

Hm... brat po pracy popił z kolegami. Był najbardziej "trzeźwy" (podobno wypił tylko dwa piwa, badanie alkomatem potwierdziło, że mogło tak być) z całej trójki, więc demokratycznie przegłosowali, że to on poprowadzi samochód.
To nic, że on także pił. To nic, że nawet nie ma prawa jazdy. Co to za problem, nie? Przecież każdy porządny facet potrafi prowadzić auto nawet bez świstka! Nawet pod wpływem alkoholu!.
Tak przynajmniej twierdził, kiedy już odebrałyśmy go z komisariatu.

A wypadek? Uderzyli w policyjny samochód, który zatrzymał się na czerwonym świetle. Nikomu nic na szczęście się nie stało.

Może i jestem wredną suką bez współczucia dla rodziny, jednak trochę żałuję, że policja pozwoliła nam zabrać go do domu. Być może jakiś czas spędzony w areszcie nabiłby mu trochę rozumu do tej durnowatej główki.
Nie mam współczucia dla debilizmu.

rodzina

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 986 (1060)

#45390

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lekko ponad miesiąc temu pisałam o nieprzyjemnej historii z agresywnym sąsiadem: http://piekielni.pl/43699. Teraz pora na ciąg dalszy.

Panowie policjanci zaprosili mnie dnia dzisiejszego na komendę, by zakończyć tę sprawę.

Postępowanie umorzone z powodu braku wystarczających dowodów.
To, że widzieli jak wyglądałam w trakcie zgłoszenia incydentu zaraz po wyjściu ze szpitala to mało. Na niewiele też zdała się obdukcja.
Szkoda, że zanim mnie nie uderzył w twarz nie poprosiłam o pauzę, bym mogła wyjąć telefon i włączyć nagrywanie...

Dlaczego postępowanie zostało umorzone?
Mężczyzna, którego podałam jako sprawcę zaprzeczył jakoby miał mnie pobić. "On nigdy w życiu nie podniósłby ręki na kobietę! Poza tym to jest szanowany powszechnie urzędnik państwowy. A skoro on zaprzecza... przecież by nie kłamał!".

Panowie władza nie raczyli nawet odwiedzić mojego bloku w celu przepytania sąsiadów czy ktokolwiek coś wie o domniemanym zdarzeniu. "Ale proszę pani, po co? Przecież on powiedział, że takie zdarzenie nie miało miejsca!"

Wisienka na torcie: "Naprawdę, na pani miejscu to bym się cieszył z tego, że ten mężczyzna zgodził się aby nie wnosić oskarżenia o pomówienie". Łaskawca pieprzony.

Cudowny początek nowego roku!

policja

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 832 (886)

#45301

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bezsenna noc dała mi mocno w kość. Po kilkugodzinnym przekręcaniu się z boku na bok, wstałam i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Lodówka pusta.
Kilka minut po 9 wyszłam do sklepu zrobić zakupy. Po drodze zapaliła mi się na chwilę czerwona lampka ostrzegawcza: "Sylwester, dzikie tłumy, idź do małego osiedlowego". Zaświeciła się jednak niewystarczająco mocno i stłumiłam ją: "Biedronka dobra, w Biedronce prawie wszystko jest, Pani Krysia z osiedlowego zdziera jak może".

Trzeba jednak było zastanowić się dwa razy... W owadzim markecie tłum, ani jednego wolnego wózka, o koszykach nie wspominając. Dzicz przepycha się między alejkami, na podłodze puste kartony, folie, artykuły spożywcze. Prześlizgnęłam się jakoś między opętanymi gorączką zakupową i stanęłam przy regale ze słodyczami, w końcu nie ma to jak porządna dawka cukru w procesie przywracania się do życia.

Stoję tak i no cóż, mój błąd - zawiesiłam się wgapiając się pustym wzrokiem w czekolady czy co tam innego.
Poczułam lekkie szturchnięcie w okolicy dolnej części kręgosłupa. Nie zareagowałam, pewnie ktoś nie umie manewrować wózkiem... I w tym właśnie momencie usłyszałam głośny trzask, co więcej... poczułam ten trzask na własnym pośladku.
Momentalnie mnie to otrzeźwiło, gwałtownie obróciłam się wkurzona, gotowa skoczyć do oczu dowcipnisiowi. Nie spodziewałam się jednak, że napastnik ten głowę będzie posiadał na wysokości mojej klatki piersiowej, a szybko się obracając trzasnę łokciem go prosto w twarz...

Wyrostek na oko około dziesięcioletni spojrzał na mnie zszokowany, nie spodziewając się najwidoczniej takiego obrotu spraw.
- BABCIU! BABCIU! TA PANI MNIE UDERZYŁA!!!

Nienawidzę być niewyspana. Nienawidzę dzieci...

sklepy

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 833 (993)

#45128

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czy są na sali osoby chętne pomóc dziewoi w opresji?
Dzisiaj będzie miks - piekielna opowieść i prośba o pomoc w jednym.

Historia rozpoczęła się na początku października, kiedy to moja mama stanęła przed wyborem operatora sieci komórkowej, w związku z kończącą się lada dzień umową.
Po zapoznaniu się z ofertami różnych operatorów, wybór padł na T-mobile. Interesował ją tylko abonament więc taką właśnie umowę podpisała. Jako, że stary telefon ledwo zipał skusiła się także na nowy aparat - kobieta wierna tylko Nokiom wybrała Lumię.

I właśnie tutaj rozpoczyna się trwająca już prawie trzy miesiące zabawa w kotka i myszkę.
Pozwolę sobie przedstawić kalendarium wydarzeń (według wpisów na karcie gwarancyjnej)

3.10.2012- Dzień podpisania umowy.
8.10.2012- Zgłoszenie wady/usterki telefonu - niesprawny głośnik. (trzaski i przerywanie)
18.10.2012- Odbiór "naprawionego" aparatu.
19.10.2012- Ponowne zaniesienie telefonu do punktu T-mobile, usterka jak była tak i jest nadal.
30.10.2012- Aparat do odbioru z adnotacją "Wadliwy głośnik został wymieniony na nowy. Sprawność telefonu sprawdzona poprzez wykonanie połączenia".
5.11.2012- Kolejna wycieczka do salonu. Nie dość, że głośnik szwankuje jak szwankował to jeszcze padł mikrofon. (przy rozmowie rozmówca słyszał jedynie bełkot)
14.11.2012- Telefon powrócił do salonu z adnotacją, że nie zrobili nic, bo aparat przeszedł bezbłędnie wszystkie testy i nie jest uszkodzony.
17.11.2012- Czwarte zgłoszenie niesprawności telefonu, z którego nie można nawet wykonać połączenia. Ze strony pracownika salonu wiadomość dla techników z prośbą o wymianę oprogramowania czy czego tam.
3.12.2012- Telefon wraca jako naprawiony, ponownie przeszedł wszystkie testy.
8.12.2012- Aparat NADAL nie jest sprawny, oddany do naprawy. Ciągle te same problemy- trzask i bełkot.
20.12.2012- Powrót Nokii do salonu T-mobile z dopiskiem "Telefon jest w pełni sprawny, przeszedł wszystkie testy, naprawa nie została przeprowadzona".
Wczoraj, 28.12.2012- SZÓSTE oddanie Nokii do naprawy.

Oprócz rozmów z pracownikami salonu T-mobile kilka razy kontaktowałyśmy się bezpośrednio ze specjalistami do których wysyłany był telefon. Otwarcie twierdzą, że nie widzą żadnej wady aparatu i niewiele z tym mogą zrobić. (Ich delikatnie mówiąc niemiłe zachowanie i podejście do klienta przemilczę).

W karcie gwarancyjnej jest punkt mówiący o tym, że telefon niesprawny lub uszkodzony można wymienić na inny aparat. Jednak tutaj zarówno pracownicy salonu jak i technicy zgodnie mówią, że nie ma zapisane po ilu naprawach i nie mają zamiaru wymieniać na inny.

Za radą znajomej, która kiedyś pracowała u innego operatora wysłałyśmy list bezpośrednio do Nokii- bez odzewu.

I tutaj już jest miejsce na moją prośbę: Czy ktokolwiek z Was miał kiedyś podobną sytuację i rozwiązał ją na swoją korzyść? Czy ktokolwiek ma jakieś rady? A może przeczytał to jakiś pracownik tego operatora i ma jakieś pomysły jak to rozwiązać?

Powiem szczerze, że w tym momencie moja mama ma już tylko dwa pomysły: rozwiązać umowę i ponieść koszt zerwania jej albo zakup nowego telefonu bezpośrednio od producenta.

PS. Jeszcze taki smaczek z jednej z rozmów z serwisantem: "No Paniom to chyba k*rwa musi sprawiać przyjemność tak cały czas oddawać do naprawy dobry telefon żeby zastępczego rzęcha dostać!"

operator sieci komórkowej

Skomentuj (116) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (623)

#44508

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Proszę Państwa, oto król taktu i podrywu we własnej osobie.

Śnieżyca i lodowaty wiatr. Nawet psa z domu szkoda na spacer wygonić. Niestety nikomu nie jest żal studentów i na zajęcia (przynajmniej niektóre)iść trzeba. Wyciągnęłam z szafy gruby płaszcz, śniegowce i ruszyłam w drogę.

Stoję ze znajomymi pod aulą, czekamy na wykładowcę. Tłok na korytarzu, zaczynam się wkurzać bo facet się spóźnia a zaczyna mi się robić duszno i gorąco.
Podchodzi ON. Według informacji jaka krąży wśród koleżanek z roku partia idealna. Zawsze dobrze ubrany, wypachniony, kopania wiedzy o trendach, w dodatku kulturalny z nienagannymi manierami.

- O MÓJ BOŻE! - krzyknął stając wprost przede mną. - To jest płaszcz z najnowszej kolekcji Zary! Jakim cudem Ty go masz?!
Ja myślałem że pochodzisz z jakiejś biedoty, zawsze w takich obrzydliwych swetrach chodzisz!

Nawet się nie odezwałam. Nie żebym się nie wkurzyła bo w moją stronę obrócili się niemal wszyscy w promieniu kilkunastu metrów. Opadły mi ręce.

Piętnaście minut później po wejściu na aulę:
- Ej, to jak już się okazało, że jesteś normalna to może byśmy gdzieś razem wyskoczyli, co?

Tak, bardzo chętnie. Z Tobą wszędzie królewiczu.

Król podrywu

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 969 (1113)

#43699

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poznałam już niestety ciemniejsze strony mieszkania w bloku.

Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące temu kiedy razem z sąsiadką weszłyśmy na klatkę. Z jednego z mieszkań na parterze usłyszałyśmy głośne trzaski. Po chwili ze źródła hałasu wystrzelił mężczyzna w garniturze. Przebiegł obok nas i wypadł na dwór. Spojrzałam pytająco na sąsiadkę.
- Oj, dziecko moje. Tutaj to już nic nie poradzi. Patologia i tyle. Ukryta bo ukryta ale patologia! - wzruszyła ramionami i odwiodła mnie od pomysłu interwencji.
Westchnęłam i jednak zadzwoniłam do drzwi. Usłyszałam tylko "Wszystko jest w porządku, proszę sobie iść!".

Od sąsiadki dowiedziałam się, że takie awantury to przynajmniej raz w tygodniu się zdarzają. Kobieta kilka lat temu miała wypadek, obecnie siedzi na wózku. Mąż, urzędnik od tamtego czasu coraz częściej folgował alkoholowym zapędom, a z upojeniem nieodzownie przychodzi agresja u tego osobnika.
Podobno nie bije, bo nikt w bloku nie widział ani posianiaczonej żony ani ich dziesięcioletniego syna. A jak nie bije to przecież nie ma co się wtrącać, dziecko też nie wygląda na brudne i głodne, rodzinne problemy to ich sprawa.
No i niby racja, nikt mnie nie upoważnił do wtrącania się w cudze relacje małżeńskie. Jednak postanowiłam bliżej przyjrzeć się sprawie.

Dopiero gdy podjęłam decyzję o obserwacji, dostrzegłam, że chłopiec bardzo często przesiaduje do późna albo pod blokiem w ogrodowej altanie, albo w suszarni na poddaszu.
Pewnego dnia chciałam do niego zagaić, nie dał mi jednak szansy na rozmowę, bo momentalnie zebrał swoje rzeczy i uciekł. Podchody do rozmowy z nim robiłam przez dobry tydzień. Kiedy w końcu mi się udało, powoli, stopniowo zaczynałam zdobywać sympatię i ufność chłopca.

Po rozmowach z mamą chłopca, z którą również nawiązałam kontakt mały stał się częstym gościem w moim domu. Czasem pomagałam mu odrobić lekcje, czasem graliśmy na konsoli albo rysowaliśmy. Chodziliśmy razem na zakupy dla jego mamy, która sama nie była w stanie wyjść z domu.
Chłopiec stał się bardziej otwarty, coraz częściej się uśmiechał.

I zapewne wszystko nadal zbliżałoby się powoli ku lepszemu gdyby nie to, że ojciec chłopca dowiedział się, że aż tak bardzo zaprzyjaźniłam się z jego żoną i synem.
Kiedy tydzień temu wróciłam z pracy, czekał na mnie pod drzwiami mojego mieszkania. Lekko zawiany i rządzą mordu w oczach.
Podobno facet nie bije. A jednak... rękę ma równie ciężką jak pomyślunek, bo dostałam z pięści w twarz, a kiedy się przewróciłam kopnął mnie kilka razy w brzuch.

Do tamtej chwili kobieta prosiła mnie żebym nigdzie nie zgłaszała, że jej mąż pije i się awanturuje. Ale teraz?

blok

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 977 (1071)