Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HerrAndreas

Zamieszcza historie od: 5 marca 2011 - 16:21
Ostatnio: 11 sierpnia 2012 - 12:37
O sobie:

Ja - prosty człowiek. Urodzony w 1974 roku. Co innego z wykształcenia, co innego z zawodu. Z zamiłowania jestem po prostu sobą. Jako klient nie stwarzam problemów. Istota z reguły spokojna, ale... "jak ktoś mi da po pysku, oddam z nawiązką - ja nie Chrystus!"

  • Historii na głównej: 24 z 38
  • Punktów za historie: 8196
  • Komentarzy: 62
  • Punktów za komentarze: 472
 
zarchiwizowany

#35979

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na wstępie pragnę z góry przeprosić za to, że będzie to następna niezbyt odkrywcza historia o piekielnej szkole i okrutnej młodzieży. Jednocześnie wyrażam nadzieję, że gimnazjaliści nie zdążą posłać tej historii do archiwum przed zachodem słońca. Choć tym razem nie będzie o uczniach gimnazjum; bohaterami są trzej chłopcy z liceum ogólnokształcącego, w którym z założenia należałoby już reprezentować jakiś poziom.

Opowieść znana mi jest dzięki mojej mamie, która pracowała w tym liceum. W szkole tej naucza pewna pani, na potrzeby historii nazwijmy ją panią Jolą. Pani Jola słynie z tego, że potępia w czambuł młodocianych palaczy tytoniu. Szkoła w kwestii palenia określa dość jasne zasady: palisz - pal, twoje zdrowie, pieniądze twoich rodziców, nas to nie interesuje, ale rób to poza terenem szkoły. Jeśli uda ci się ubłagać woźnego, żeby wypuścił cię na przerwie z budynku - droga wolna, ale na terenie szkoły palenie jest zakazane, zakazane i jeszcze raz zakazane - zgodnie zresztą z rozporządzeniem z dnia 15 listopada 2010 roku. Grono pedagogiczne przygotowało szereg atrakcji dla delikwentów przyłapanych na paleniu w ubikacji: a to kwiatki we wszystkich salach oczekują na podlanie, panie sprzątaczki też nie muszą harować przez całe popołudnie, można się przyłączyć do zespołu organizującego jakąś akcję albo ważną uroczystość, żeby zająć ręce i nie myśleć o ′dymku′. W przypadkach osób nagminnie nie stosujących się do zasad są jeszcze rozmowy z wychowawcą i rodzicami, w ostateczności obniżenie oceny ze sprawowania. Sposobów na nałogowców istnieje mnóstwo, a pani Jola jest bezwzględna, jeśli chodzi o łamanie tego konkretnego zakazu. Dla ścisłości - sama jest osobą niepalącą.

Trzy lata temu pani Jola objęła wychowawstwo w klasie pierwszej. Dwadzieścioro siedmioro zwyczajnych, nie rzucających się w oczy uczniów i trzy czarne owce, którym pani Jola od początku nie wróżyła dobrej przyszłości. ′Czarne owce′ (lub jak kto woli ′czarne barany′) - tym nadajmy imiona Michał, Darek i Kamil - były dość lubiane w klasie, nauczyciele z kolei traktowali tych chłopców jak zło konieczne. Uparcie nie uczyli się, w życiu klasy udziału nie brali, pyskowali, byli bardzo niesympatyczni w kontaktach z gronem pedagogicznym. Jeśli wierzyć przekazowi mojej mamy - jeden z nich nawet przyszedł kiedyś do szkoły niezbyt trzeźwy. A palili na potęgę.

Początkowo jeszcze wychodzili na papierosa poza teren szkoły, ale kiedy któregoś razu uciekli z zajęć przed południem - zostawiwszy w szatni plecaki, w których i tak niewiele nosili (tak, woźny czasem wypuszcza uczniów, pod warunkiem, że zostawią coś swojego w szkole - dla pewności), woźny przestał reagować na ich prośby. Przenieśli się zatem do szkolnej ubikacji. Przyłapani raz - zostali odesłani przez panią Jolę do pomocy przy sprzątaniu sal po lekcjach. Kary oczywiście nie odbyli - zmyli się przed czasem. Przyłapani drugi raz - mieli wziąć udział w przygotowaniu Święta Niepodległości. Szczerze mówiąc, bardziej przeszkadzali niż pomagali. Za którymś z kolei razem pani Jola napisała liściki do rodziców chłopców z prośbą o przyjście do szkoły. Darek i Kamil pokornie przyjęli te karteczki z rąk wychowawczyni, natomiast Michał bezczelnie na jej oczach podarł liścik i stwierdził, że szkoda czasu jego matki na takie fanaberie przewrażliwionej nauczycielki, która nie ma chyba innych problemów. Jednak udało się pani Joli ściągnąć na rozmowę rodziców wszystkich chłopców. Rozmowa chyba niewiele dała, bo na drugi dzień znowu przyłapano ich na paleniu w toalecie. Bawili się w ten sposób przez półtora semestru. Im bardziej pani Jola walczyła z ′czarnymi owcami′, tym większy czarne owce stawiały opór. Chłopcy byli w stosunku do wychowawczyni opryskliwi, ośmieszali ją przed kolegami, mówiąc, że jest stara, brzydka, nikt jej nie chce i dlatego wylewa swoje frustracje na uczniów. Raz w ramach zemsty rozsypali zawartość jej torebki po sali - niczego na szczęście nie ukradli. Oczywiście palili dalej.

Pod koniec roku wszyscy trzej mieli zagrożenia z języka polskiego. Michał - pewne zagrożenie, dwaj pozostali mogli się jeszcze wybronić, ale wobec zaistniałej sytuacji pani Jola postanowiła nie dawać im tej szansy. I wtedy zadziałali naprawdę ostro. Pewnego dnia pani Jola, wyszedłszy ze szkoły po lekcjach, zastała swój samochód porysowany i pomazany sprayem. Ktoś przedziurawił jedną oponę, zgasił kilka papierosów na masce, a za wycieraczką zatknął kartkę następującej treści: "Myślisz że możesz bezkarnie udupić naszych kómpli? Nie z nami te numery suko. Wiemy o tobie wszystko. Wiemy gdzie mieszkasz gdzie robisz zakópy i gdzie twoja wnuczka chodzi do pszedszkola. Anuluj te zagrorzenia bo inaczej porozmawiamy. Kómple nas prosili żeby śmy tego nie robili, ale my nie damy nimi pomiatać. Koledzy z osiedla". Pani Jola, nauczycielka z prawie trzydziestoletnim stażem, nie dała się nabrać na "kolegów z osiedla". Wystarczyło przejrzeć kilka wypracowań, porównać charakter pisma i rażące błędy ortograficzne, żeby ustalić autora groźby - okazało się, że to Michał, który pisał tak, jakby w życiu nie widział słownika i miał zaświadczenie o dysleksji. Próba zastraszenia się nie udała - przepraszam za tę dygresję, ale trzeba być idiotą, żeby takie ′listy′ pisać odręcznie.

Na drugi dzień chłopcy ′profilaktycznie′ nie zjawili się w szkole. Niestety jeden dzień to za mało, aby pani Jola zdążyła zapomnieć o całym zajściu. Kiedy następnego dnia przekroczyli progi liceum, wylądowali w gabinecie dyrektora. W ich obecności pani Jola zadzwoniła do rodziców. Musieli też podać nazwiska "kolegów z osiedla", którzy w rzeczywistości nie istnieli. Kiedy nie mieli już innego wyjścia, zaczęli sypać jeden na drugiego - potrafili sprzymierzyć się przeciwko pani Joli, ale jakoś zabrakło im umiejętności zjednoczenia się, kiedy przyszło im bronić samych siebie.

Michał nie zdał do następnej klasy. Nieciekawą sytuację miał też z kilku innych przedmiotów. Darek i Kamil za karę nie otrzymali możliwości poprawienia zagrożeń i spędzili urocze wakacje z językiem polskim. Podobno zmienili się, kiedy zdali poprawkę. Pytanie - na jak długo?

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (205)
zarchiwizowany

#16047

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Parę lat temu mój kolega został napadnięty. Rabusie pobili go do krwi, zabrali komórkę i kilkaset złotych, więc chłopak postanowił kupić sobie pistolet gazowy. A tak, na przyszłość. Sam dostałem podobny w ramach żartobliwego prezentu urodzinowego, praktycznie nie używam, ale nawet taki żółtodziób jak ja wie, że broni nie należy trzymać na widoku. Ani wrzucać luzem do plecaka, jak to zrobił ów kolega. Poszedł facet do sklepu po alkohol. A kolega nie lubi mieć pełnych kieszeni, toteż i portfel z pieniędzmi i dokumentami również wrzuca do plecaka. Oczywiście nie mógł go znaleźć (miałem przyjemność szukać słuchawek w jego torbie - igła w stogu siana) i wreszcie wytrząsnął całą zawartość plecaka na ladę. Włącznie z pistoletem.
- Boże! Morderca! - zawyła ekspedientka. - Wszystkich pozabija!
- Ale proszę pani, to broń gazowa. Tym nikogo nie zabiję. Chyba...
- Morderca! Policja! Przyszedł mnie zamordować!!
- Ale...
- Panie, ja mam męża i małe dziecko! Litości! Policja!
Oczywiście zjawiła się ochrona, bo histeryczka uspokoić się nie chciała. Nie wiem, co się stało ze sprzedawczynią, mam nadzieję, że na zawał nie zeszła. Za to kumpel musiał się ostro tłumaczyć.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (199)
zarchiwizowany

#16046

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako że studiowałem na elitarnym kierunku i pracuję na stanowisku asystenta wójta, niektórzy ludzie myślą, iż nie potrafię się dobrze bawić. Fakt, że w godzinach pracy paraduję w eleganckim garniturku musi świadczyć o ewidentnie nudnej osobowości. Kilka dni temu koleżanka zaproponowała mi wyjście do klubu z nią i jej mężem i byłbym się pewnie zgodził, gdybym nie miał już zaplanowanego wieczoru.
- No tak - rzekła w odpowiedzi na odmowę. - Ktoś taki jak ty nie będzie szalał w podrzędnym klubie. Szkoda.
- Nie w tym rzecz. - I wyjaśniłem, że zamierzam rozpalić rodzinne ognisko, pogadać i pośpiewać. Na rodzinnych imprezach śpiewamy głównie piosenki ukraińskie. Nie, żebyśmy po polsku nie umieli, ale zamiłowanie do kozackich rytmów i korzenie mojej mamy swoje robią.
- To pan prawnik lubi takie wsiowe potańcówki? - zapytała zdumiona koleżanka.
Bądź człowieku mądry...

*

Inny przypadek, równie absurdalny. Wpadłem do sklepu spożywczego po kilka piw. Nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego nie wystroiłem się specjalnie na tę okazję i poszedłem na zakupy w starym t-shircie z Garfieldem i spodniach dresowych. Pech chciał, że akurat spotkałem starą znajomą z uczelni. Swego czasu bardzo jej pomogłem w wyborze życiowej drogi i teraz za każdym razem, gdy mnie widzi, podchodzi aby porozmawiać.
- Witam pana doktora! Jak się panu żyje?
- Doktor? - zdziwiła się ekspedientka. - A nie wygląda.
Może jednak powinienem założyć krawat i błyszczące lakierki?

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (272)
zarchiwizowany

#14005

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Deratyzacja na wesoło, czyli sąsiedzkiego piekiełka ciąg dalszy...

Sąsiedztwo zza płotu wyjechało na wakacje, zostawiając dom pod opieką córek. Dziewczyny zaprosiły swoich partnerów i jeszcze kilka osób i generalnie rzecz ujmując, młodzież zachowywała się wyjątkowo kulturalnie. Nikomu nie przeszkadzali i całą okolicę wprawili w zdumienie, jako że rok temu syn sąsiadki zza drugiego płotu i jego kolega wspólnymi siłami podpalili górę suchej trawy, a przy okazji altankę. Ale to temat na inną opowieść.

Siedzieliśmy właśnie przy obiedzie, gdy przybiegła z wrzaskiem starsza córka sąsiadów. Przez moment wyobrażaliśmy sobie straszne scenariusze z udziałem kilkorga nastolatków pozostawionych bez nadzoru: wypadek, pożar, wybuch gazu, atak padaczki... Nie!
- Szczury! Szczury pod garażem! - piszczało dziewczę. - Niech pan sąsiad to zobaczy, bo co my zrobimy, jak to się rozniesie!
- Dużo tych szczurów? - zapytał tata.
- Dwa martwe leżą, ale jeszcze jednego żywego widziałam.
Ojciec poszedł, bo Bóg wie, co tym dzieciakom do głowy przylezie. Sądząc po histerii panienki, gotowi byli wysadzić szczura razem z połową wsi. Chwilę później dołączyłem do ojca i zobaczyłem, że żeńska część ekipy trzyma się jak najdalej od miejsca, w którym leżały martwe szczury, a męska też niespecjalnie garnie się do usuwania kłopotliwych gryzoni.
- Dobra, sprzątnijcie te zdechlaki i gdzieś zakopcie, a ja poszukam trutki - powiedział ojciec. - A ty co robisz, dziecino?
Chłopak jednej z sióstr włożył rękę z zapalonym papierosem do dziury pod garażem (rzekomo pies ją wykopał, a szczury stamtąd wychodziły).
- Może tego żywego wypłoszę albo otruję dymem.
- Koleś, paliłem przez szesnaście lat i jak widać, nadal żyję. Szczur tym bardziej nie zdechnie, a jeśli już zechce, to wlezie głębiej. - Wręczyłem mu łopatę. - Zakop trupy. Idę sprawdzić, czy gdzieś jeszcze są dziury.
- On tego nie zrobi, on jest z miasta - broniła go jego dziewczyna, bo młody wzdrygnął się z obrzydzenia.
- Co z tego? To już w mieście dołów nie kopią?
- Ja nie umiem... - przyznał.
- Ech... Dobra, czy ktoś tu umie wykopać dołek, włożyć do niego szczury i zakopać z powrotem?! Tylko bez dotykania, najlepiej przez rękawiczkę albo torebkę, bo nie wiadomo, jaką zarazę to świństwo nosi! - Wszyscy jak jeden mąż, a sześcioro ich było, pokręcili głowami. Dziewczyny nie, bo: "kobiety nie są od odszczurzania", "jestem za ładnie ubrana", "boję się", "nigdy nie trzymałam w rękach łopaty!". Chłopaki nie, bo: "nie potrafię", "szczerze, to też się boję", "ale to gryzie!" (martwe też? dziwne), "co? jaki dołek? do śmietnika wywalić, ale co to, to nie ja!". Wściekły, zacząłem sam kopać ten cholerny dół jedną ręką, wspomagając się tym, co zostało mi z drugiej i po prostu nogą wepchnąłem do niego szczury. Tata biegał z trutkami, jednocześnie napominając, że wtykanie dwumetrowego kija do dołka pod garażem (pomysł jednego z chłopaków) jest tak samo skuteczne, jak próby wywabienia gryzoni dymem tytoniowym. Tego żywego nie złapaliśmy, ale liczymy na to, że trucizna zadziała.
Przez cały czas szóstka dzieciaków stała i bezmyślnie gapiła się, a my z tatą odwaliliśmy całą brudną robotę. Poza bohaterskimi wyczynami typu fajki i dwumetrowy kij, nikt nie wyraził najmniejszej chęci pomagania nam. I gdyby nie fakt, że nie było tam wtedy osób dorosłych, za Chiny Ludowe nie zgodziłbym się odszczurzać cudzego podwórka. Mimo iż nie jestem z miasta.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 222 (256)
zarchiwizowany

#13935

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie o piekielnych rodzicach zawsze budzą we mnie skłonność do refleksji nad wprowadzeniem obowiązkowych testów psychologicznych przed zrobieniem dzieciaka. Gdybym został prezydentem, z przyjemnością bym dofinansował... Nie sądziłem jednak, że z takim przypadkiem zetknę się w najbliższym otoczeniu. Moją koleżankę z pracy znam od kilku lat. Ma ona córkę, tegoroczną maturzystkę. I oto w mojej obecności (wizyta w celach zawodowych) koleżanka odbyła z córką taką oto rozmowę:
Koleżanka: I co, dostałaś się na te studia?
Córka: Zakwalifikowali mnie na UKSW.
K.: Dlaczego nie na UW?
C.: U nich jestem na liście rezerwowych. Ej, ale to takie ważne? Prawie się dostałam! Dostałam się na studia, mamo!
K.: Na jakąś podrzędną uczelnię. Wiesz, że nie o to mnie i tacie chodziło. Płaciliśmy za twoje korepetycje, a ty musiałaś schrzanić ten polski rozszerzony!
C.: Myślałam, że się ucieszysz.
K.: Z czego? Cieszyłabym się, gdybyś dostała się na dobry uniwersytet. A tam i umiejscowienie kiepskie i ranga nie ta. Ja skończyłam tam studia. Twój ojciec skończył tam studia. A ty co? Tylko mi robisz wstyd przy gościu.
C.: Tobie chodzi tylko o to, żebym zawsze była najlepsza.
K.: Tak, właśnie! Takie mamy czasy. Albo jesteś najlepsza, albo jesteś nikim.

Później zdziwienie, że dzieci tracą motywację do nauki. Ciężko jest odnosić drobne sukcesy, kiedy nikt się z nich nie cieszy, nie oferując przy tym wsparcia.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (243)
zarchiwizowany

#10995

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mój szef nie znosi stażystek i po którymś z kolei razie przestało mnie to dziwić, bo co nowsza, to lepsza. Ma człowiek pecha.

Pierwsza stażystka strasznie szpanowała swoimi umiejętnościami w obsłudze komputerów i nawet usiłowała startować ze mną w wyścigu o tytuł Mistrza Klawiatury (kiedy wisi nade mną groźba wykonania Bardzo Ważnego Projektu, wyczyniam cuda jedną ręką), ale kiedy przyszło jej stanąć oko w oko z takim złowieszczym urządzonkiem, "niechcący" je zepsuła. Oczywiście nie chciała się przyznać do ewidentnych braków i zaczęła naprawiać na własną rękę (albo na chłopski rozum) i wtedy to już wszystkie komputery w pokoju czekały w kolejce na wizytę fachowca. Cóż za niefart!

Druga, na widok pani siedzącej w sekretariacie o mały włos nie wręczyła szczotki i szufelki. Nie pomogły tłumaczenia, że tego dnia miała się zjawić nowa sprzątaczka. Pani okazała się... córką samego szefa. Ależ faux pas!

Trzecia miała dziwny zwyczaj wydzwaniania do swojego chłopaka ze służbowego aparatu, a gdy coś przerwało i zaraz po tym telefon zadzwonił ponownie, odebrała ze słowami: " Sorry, ten grat rozłącza". Szkoda, że to właśnie zadzwonił interesant. Nie mówiąc już o dniu, w którym szef miał dobry nastrój i zechciał zjeść z nami obiad. Dziewczę wcisnęło widelec w pierożka z takim impetem, że cała jego zawartość wylądowała na talerzu szefa.

Aktualnie mamy dwie nowe. Staramy się nie uprzedzać, w nadziei że niczego nie zdążą wywinąć. Bądź co bądź, staże są z reguły krótkie.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 101 (197)
zarchiwizowany

#10988

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skoro stronka zmieniła podtytuł na "Ludzie z piekła rodem", chyba nikt się nie obrazi, kiedy opowiem o czymś innym, aniżeli o klientach (aczkolwiek blisko, blisko...).

Mój wuj w tym roku skończył sześćdziesiąt lat i jakimś cudem nikt nie dałby mu więcej niż czterdzieści pięć. Niedawno wujaszek zapragnął spotkać się z wójtem, który jest jednocześnie moim szefem. Tamtego pamiętnego dnia siedziałem w moim pokoju, gdy nagle dobiegły do mnie krzyki z korytarza. Pierwszy, kobiecy głos wywrzaskiwał jakby nie na trzeźwo coś w rodzaju "zaraz wezwę policję!", natomiast drugi, męski zażarcie usiłował się bronić. Zaciekawiony wyszedłem na zewnątrz i niemalże wpadłem na nową sekretarkę szefa, niestety stereotypową blondynę, którą osobiście bałbym się zatrudnić i przy dojeniu kóz.
- Andrzej! Jezu, jakiś koleś twierdzi, że jest twoim wujem i chce wleźć do szefa! Wójta teraz nie ma, a ja nie wiem co robić! Jest wkurzony! Mówiłeś, że twój wujek ma sześćdziesiąt...
- Bo mam sześćdziesiąt lat! - Za nią stanął wujek, zmęczony awanturą i wściekły.
Opierniczyłem sekretarkę i kazałem wujowi poczekać u mnie. Szef zjawił się dość szybko.
- Ja pana sędziego najmocniej przepraszam! (do sekretarki) Jak mogłaś nie poznać pana Ignacego?
Zmieszana panienka zerknęła najpierw na mnie, następnie na wuja.
- Hm, może i są trochę podobni. Ale czy naprawdę stało się coś strasznego?
Po czym uciekła.

W ramach zadośćuczynienia, szef nie odłożył na później wujkowych spraw i załatwił je od ręki. Mnie po tym wszystkim została zabawna refleksja - skoro odziedziczyłem po wuju jedną piątą urody, może gdzieś tam zakamuflowany jest także pierwiastek wiecznej młodości. Z drugiej strony, jak widać po powyższej opowieści, to kłopotliwy dar.

Urząd

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (168)
zarchiwizowany

#10888

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem historyjka o mojej siostrze i jej córce, która jest już gimnazjalistką, wtedy jednak miała lat pięć i była nad wyraz ruchliwym skrzatem. Podczas spacerku z mamą, potknęła się i upadła. Siostra utuliła zapłakane dziecko, otrzepała małej ubranko i weszły razem do sklepu, w którym była inna mama z innym dzieckiem. Dziecko innej mamy zaczęło rozrabiać na domiar złego grzebać Kaśce w jej koszyku z zakupami i pieniędzmi, toteż siostra uprzejmie, acz stanowczo zwróciła uwagę.
Inna Mama: Niech pani lepiej popatrzy na swojego bachora! Moja nie chodzi w brudnych spodenkach!
Siostra: Co spodenki mają do zachowania?
IM: Hm, nic oczywiście, ale wyglądają, jakby dziecko nosiło je w kółko od miesiąca. I te siniaki... Niech pani nie wychowuje mojego dziecka, skoro nie umie pani zadbać o własne, do jasnej cholery!

Spodenki były brudne, bo ich właścicielka się przewróciła - logiczne? Problem w tym, że każdy wyznaje własną logikę. W tym wypadku, na nieszczęście.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (161)
zarchiwizowany

#10531

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie jest tajemnicą, że uwielbiam słuchać Jacka Kaczmarskiego. Odkąd dostałem od siostry odtwarzacz mp3 z wgranymi utworami mojego ukochanego artysty, praktycznie się z nim nie rozstaję. Nie tak dawno temu, poszedłem na zakupy i najwyraźniej czynność ta pochłonęła mnie do tego stopnia, iż zapomniałem o spoczywającym w mojej kieszeni skarbie. Wtem usłyszałem za plecami dziewczęcy głos:
- Przepraszam, czy ktoś tu nie zgubił przypadkiem empetrójki?
Odruchowo sięgnąłem do kieszeni, a stwierdziwszy, że nie ma tam mojego sprzętu, zapytałem:
- Co na niej jest? Być może to moja.
Dodam, że wchodząc do sklepu nie wyłączyłem mp3. Nastolatka przyłożyła słuchawkę do ucha.
- A ja nie wiem, jakieś polskie disco polo, czy coś...
O mały włos nie przyznałbym się do swojej własności, gdyby dziewczyna nie odczytała tytułu na wyświetlaczu ("Kuglarze" Kaczmarskiego - fakt, refren jest dość melodyjny). Później tylko uchwyciłem jednym uchem, jak dziewczę zwraca się do swojego chłopaka: "Jak można tego słuchać?"

Historia nie jest może piekielna, ale musiałem to opublikować. Choćby ku przestrodze...

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 40 (132)
zarchiwizowany

#10532

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o piekielnych pieszych. Tym razem muszę się cofnąć do roku '97, kiedy to postanowiłem zrobić prawo jazdy. Brakowało mi wprawdzie po wypadku jednej ręki, ale uznałem, że skoro nauczyłem się pisać lewą, samochód również poprowadzę. Na pierwszą "poważną" przejażdżkę wybrałem się z ojcem. Znaleźliśmy rzadko uczęszczaną drogę i telepałem się powoli, zgodnie z instrukcjami taty. Akurat poboczem szła matka z kilkuletnim synkiem. Dziecko, jak to dziecko, co chwila uciekało od rodzicielki i zbiegało na ulicę, co paniusia kwitowała jedynie krótkim "Maciusiu, nie wchodź na ulicę", po czym wracała do podziwiania widoków (a drzewa wokół rosły gęsto). W pewnym momencie Maciuś nieco się rozpędził i wyskoczył wprost pod nasz samochód i do dzisiaj sikam w majtki na myśl, co by się stało, gdybym nie wyhamował parę centymetrów przed nim. Co było dalej? Nietrudno zgadnąć. Dziecko w płacz, a mateczka...
- Boże, co za kretyni jeżdżą po tych drogach! Jak, kur*a, nie umiesz jeździć, to krowy doić! Dziecko by mi zabił, skończony drań!
Ojciec wprawdzie wykłócił się o swoje racje (był wszakże świadkiem, że matka wcale dziecka nie pilnowała i zareagowała dopiero, gdy omal nie zdarzyło się nieszczęście), ale moje nerwy nie wytrzymały. Wysiadłem z samochodu ze łzami w oczach i oświadczyłem, że dalej nie jadę. Ponownie za kierownicą usiadłem po upływie czterech lat...

... i o dziwo nikogo jeszcze nie zabiłem.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (240)