Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

HerrAndreas

Zamieszcza historie od: 5 marca 2011 - 16:21
Ostatnio: 11 sierpnia 2012 - 12:37
O sobie:

Ja - prosty człowiek. Urodzony w 1974 roku. Co innego z wykształcenia, co innego z zawodu. Z zamiłowania jestem po prostu sobą. Jako klient nie stwarzam problemów. Istota z reguły spokojna, ale... "jak ktoś mi da po pysku, oddam z nawiązką - ja nie Chrystus!"

  • Historii na głównej: 24 z 38
  • Punktów za historie: 8196
  • Komentarzy: 62
  • Punktów za komentarze: 472
 

#9167

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja ciotka to porządna kobieta, chociaż lubi szukać dziury w całym. Miewa pretensje do całego świata, kiedy coś idzie nie tak, jak sobie zaplanowała. Przed państwem... „piekielna ciocia”.
Przed świętami ja i moja siostra towarzyszyliśmy ciotce na zakupach w supermarkecie. Tłok był niesamowity, toteż musieliśmy się wręcz przeciskać przez tłum ludzi, który, podobnie jak my, wpadł w szał robienia zapasów na Wielkanoc. W dodatku lataliśmy jak głupi po całym sklepie, często po trzy razy wracając do tych samych półek, gdyż ciocia nie ma zwyczaju sporządzania listy niezbędnych produktów i co chwila przypominała sobie, że coś jeszcze powinniśmy włożyć do koszyka.

Już prawie byliśmy przy kasie, gdy nagle siostra zawołała:
- Ciociu, a sok pomarańczowy, cola i dwie torebki cukru?!
Jak pech to pech – musieliśmy zawrócić. Poszliśmy całą trójką, żeby się później przypadkiem nie rozdzielić. Do soku się dopchaliśmy, colę zgarnąłem po drodze, a jeśli chodzi o cukier...
- No patrzcie, jak się migdalą, już nawet cukru nie można w spokoju kupić! – powiedziała ciocia i wskazała palcem (tak, wiem, że to brzydko) na półki z artykułami słodzącymi.

Rzeczywiście – tuż obok półek stała młoda parka, której akurat zebrało się na czułości. Jakby tego było mało, postawili swój wózek tak, że utrudniał on dostęp do upragnionego cukru, a ten stał na samym dole. Przeciętny człowiek w takiej sytuacji podszedłby do nich i poprosił uprzejmie, aby usunęli chociaż wózek, ale nie ciocia, o nie! Ona musiała odegrać piękne przedstawienie.
- Ja bardzo przepraszam, ale czy to jest sklep, czy burdel?! Buzi buzi to w domku, a w sklepie się kupuje!
Spojrzeli na nią dziwnym wzrokiem.
- Przeszkadza pani? – spytał chłopak.
- A przeszkadza! Nie tyle ty, co twój zapchlony wózek! Może mam się nad nim wyginać, żeby sięgnąć po cukier?!
- Jak pani ma siłę... - rzekł ironicznie chłopak.
- Mam wystarczająco dużo siły, żeby ci przyłożyć, jeśli natychmiast nie weźmiesz tego wózka!
- Jeśli ma pani siłę, proszę sobie odsunąć.
Ciocia już, już miała coś zgryźliwego na końcu języka, ale dziewczyna podeszła i sama odsunęła wózek.
- Dziękuję – powiedziała ciocia i wzięła swój cukier. – Ale sobie faceta wybrałaś. Nawet wózka nie odsunie.
Myśleliśmy, ja i Gabrysia, moja siostra, że spalimy się ze wstydu, bo przecież nie był to wystarczający powód do wszczynania awantury.
- Robisz nam obciach, ciociu – roześmiałem się. – A gdybym to ja tam stał i... no wiesz... też byłabyś taka niemiła?
- Zdarzenie niemożliwe – odparła z miną matematyczki, tłumaczącej niekumatym dzieciakom rachunek prawdopodobieństwa. – Skoro przez 37 lat nie zdołałeś sobie nikogo znaleźć, to już nie znajdziesz, więc ZAMKNIJ DZIÓB I IDZIEMY WRESZCIE DO KASY!!!

Chciałbym tutaj serdecznie podziękować cioci, dzięki której pół sklepu dowiedziało się, że jestem kawalerem.

supermarket na wesoło

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 667 (805)

#9149

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W zeszłym roku kończyłem drugi kierunek studiów – matematykę. W ramach praktyki (nie wiadomo, co się w życiu przyda) bawiłem się w korepetytora. Przygotowywałem do matury bardzo inteligentnego chłopaka. Tuż przed egzaminem obiecał, że zadzwoni w lipcu i podzieli się ze mną informacjami o wynikach. Zamiast tego – zadzwoniła jego matka.
Matka: (bez patetycznych wstępów) Co z pana za nauczyciel?!
Ja: Dzień dobry, a o co chodzi?
M: Ja się pytam o co chodzi! Właśnie zobaczyłam wyniki mojego syna! Gdzie on się z takimi dostanie?!
Ja: Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, a i pani syn w tym czasie nie leniuchował.
M: Widać mało pan zrobił! Ja w panu nadzieje pokładałam!
Ja: Nie rozumiem... Próbuje pani obarczyć mnie pełną odpowiedzialnością za to, że synowi źle poszło na maturze.
M: A czyja to niby wina?! Jak chodził na korepetycje, to i wyniki powinny być inne!
Ja: (przekonany, że – nie wiadomo jakim cudem – chłopak po prostu oblał) Jeszcze nie wszystko stracone, możemy to naprawić.
M: Naprawić owszem, ale nie u pana!
Ja: Czy mógłbym chociaż poznać wynik pani syna?
M: Chodził na korki, nie? To powinien mieć sto procent jak nic! A tu, cholera, tylko osiemdziesiąt sześć!

Aż musiałem sobie zapalić...

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 775 (839)
zarchiwizowany

#9303

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Robiłem zakupy w supermarkecie. Kiedy byłem zajęty wybieraniem serków, podszedł do mnie chłopiec, co najwyżej sześcioletni.
- Proszę pana, czy wie pan, gdzie jest toaleta?
Wiedziałem, więc wskazałem mu najkrótszą drogę i dalej wybierałem te serki. Wtedy usłyszałem za sobą kobiecy głos. Odwróciłem się – a tam pani niewiele młodsza ode mnie, z krzywym uśmiechem, ubrana, jakby szła na pokaz mody, by rywalizować z angielską królową.
- Słucham?
- Widział pan mojego syna, Grześka?
- Widziałem wiele dzieci od momentu wejścia do sklepu, lecz niestety żadne z nich nie miało imienia wypisanego na czole. Mógłbym prosić o opis wyglądu synka?
Pani powiedziała mi, jak wygląda jej syn i nigdy nie umiałbym wywnioskować czegokolwiek z opisu typu „markowa bluza jeansowa”, ale rozpoznałem małego, dowiedziawszy się, że ma jasne włosy i bliznę na policzku.
- Przed chwilą pytał mnie, gdzie są toalety.
- Co za dziecko! Tyle razy mówiłam mu, żeby się nie odłączał od matki! Zapier**lę gnoja, jak tylko złapię! Jak Boga kocham, zapier**lę! Niewdzięczny! Ja go tak kocham, a on jak mi odpłaca?!
Zostawiła mnie osłupiałego przy tych serkach i pobiegła w stronę toalet z krzykiem: „Grzesiek! Już do matki! Ale migiem!”. Wróciła po chwili.
- Nie ma go w łazienkach.
- Może czeka pod drzwiami. Pewnie nie wiedział, jak do pani wrócić. Dzieci czasem się gubią.
- On się nie gubi, on mi to robi specjalnie. Ojciec mu na wszystko pozwala i oto efekty.
- Przede wszystkim, powinna pani unikać agresji.
- Mówi pan, jak mój mąż, a to bzdura. Na tego gówniarza już nic innego nie działa. Mnie też w domu nie oszczędzali i wyszłam na ludzi, może pan mi wierzyć.

Nie wierzę.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 252 (310)

#9147

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu dorabiałem sobie jako korepetytor. Pewnej soboty zadzwoniła do mnie kobieta.
K: Witam, z tej strony XX, pan uczy matematyki córkę mojej koleżanki XY. Potrzebuję korepetytora dla mojego dziecka. Jak najszybciej. Ma pan wolne miejsca?
Ja: Znajdzie się. Kiedy „dziecko” mogłoby przyjść na pierwsze spotkanie?
K: W ciągu dwóch godzin! W poniedziałek Klaudusia poprawia klasówkę i nic nie umie!
Ja: Cóż, dobrze. Czy orientuje się pani w zakresie materiału, który mamy przerobić? Poszukam jakichś testów.
K: Pan chce Klaudusi robić testy? Przecież ona nic nie umie! Z nią trzeba na spokojnie od podstaw! A materiał to chyba z twierdzenia Talesa, a kwadrat plus be kwadrat równa się ce kwadrat.
Ja: To jest Pitagoras.
K: A to pewnie to samo, tylko na odwrót.
Ja: Nieważne. W której córka jest klasie?
K: To pan nie wie? Skoro pan uczy, powinien pan wiedzieć, że Pitagorasy, Talesy i inne takie przerabia się w drugiej klasie gimnazjum!
Ja: Przepraszam, nie jestem nauczycielem szkolnym, a poza tym chyba każda szkoła realizuje inny program...
K: Dobra, nieistotne. O której Klaudia może przyjechać?
Ja: Jestem w domu cały dzień. Niech przyjedzie o piętnastej, jeśli paniom tak wygodnie.
K: Może być.
Ja: Czyli zostały dwie godziny. Prosiłbym, aby córka powtórzyła materiał do klasówki.
K: Ale co ona ma powtarzać, skoro tego nie rozumie? Pan ma ją tego nauczyć, żeby poprawiła co najmniej na czwórkę. Tylko z nią trzeba delikatnie, bo łatwo się denerwuje. I żadnych testów!!
Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale mateczka zdążyła przerwać połączenie.

Dziewczyna przyjechała punktualnie. Nie posłuchałem życzenia matki i przepytałem ją z teorii. Nie tylko odpowiedziała na wszystkie pytania, ale bez większego problemu rozwiązała większość zadań.
Ja: Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony. Twoja mama mówiła, że z matematyką u ciebie kiepsko.
Klaudia: Mama niepotrzebnie dramatyzuje.
Ja: Zastanawia mnie, dlaczego zawaliłaś klasówkę.
Klaudia: To proste... nie nauczyłam się.

Jak widać, trafiłem na kolejną uczennicę, której matka każdą jedynkę traktuje jak wyrok śmierci na swoje dziecię. A wina – oczywiście – spada na nauczyciela, nie na lenistwo.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 755 (839)

#7661

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Paliłem papierosy przez 16 lat, począwszy od nerwów związanych z tragicznym wypadkiem przy pracy i jakiś czas temu postanowiłem przypomnieć sobie, jak to jest - być człowiekiem bez nieodłącznego "śmierdziela" w zębach. Tak się składa, że codziennie po pracy odwiedzam pewien sklepik. Ekspedientka zna mnie dobrze, wie że ze mnie palacz okropny i pakuje mi fajki bez pytania. Nadszedł dzień, w którym oznajmiłem jej, że rzucam palenie.
- A ile pan ma lat? - spytała.
- Trzydzieści siedem.
- I opłaca się panu? Stary chłop, raka pan ma jak w banku. Bierz pan te papierosy.
Ja w śmiech. Ona zresztą też.
Rozumiem, że zawsze to dziesięć złotych mniej w kasie... ale żeby od razu stary?

..

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 659 (781)

#7595

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja Mama kolekcjonuje porcelanowe słonie, aniołki i tym podobne kiczowate ozdóbki, toteż postanowiłem sprawić jej na urodziny nowy egzemplarz. Jedyny znany mi sklep z takowymi tłukącymi bzdurkami nie ma zbyt dużej powierzchni i sprzedawca prosi każdego klienta o ostrożność przy poruszaniu się. Jako że ja - człowiek niepełnosprawny, pozbawiony ręki - wydałem mu się totalnie ciapowaty, z pięć razy upomniał mnie, żebym mu przypadkiem niczego nie rozwalił.
- Uważaj pan, bo to wszystko cenne - powiedział, kiedy otarłem się wybrakowanym ramieniem o jakiś świecznik. O ironio - metalowy.
- Ostrożnie, bo jak pan rymnie na ten wazon i się o coś nie złapie... - dodał, gdy niebezpiecznie (jego zdaniem) pochyliłem się nad wazonikiem, chcąc sprawdzić jego cenę.
- Pan mi tu w końcu szkód narobi. - Dla odmiany, nie zrobiłem nic. Tak po prostu.
Jakby tych jawnych upokorzeń było mało, akurat coś musiało się rzeczywiście potłuc. Synek jednej z klientek strącił figurkę.
- Mówiłem, że pan mi tu rozpieprzy interes! Ja rozumiem pańską sytuację, ale jak się porusza jak słoń w składzie porcelany (no! trafił w dziesiątkę. przynajmniej z porcelaną), to trzeba unikać takich sklepów. Ech...
Na szczęście pani nie wykorzystała tej sytuacji do szybkiego wycofania się. Przeprosiła i zapłaciła za figurkę. A czy facet przeprosił mnie?
...
Nie ma cudów.
Na urodziny Mama dostała książkę.

Bibeloty

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 487 (661)
zarchiwizowany

#7633

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zarzucono mi, że opisuję tutaj jedynie smutne historie. W ramach zadośćuczynienia, wspomnę dzisiaj o czymś nie tyle piekielnym, co zabawnym. Nie jestem ostatecznie taką ofiarą i nie same przykrości fundują mi ludzie. Poszedłem wraz ze znajomymi z pracy do znanego nam pubu. Kumpel zabrał ze sobą żonę, z której generalnie jest dumny i przez prawie cały czas pokazywał, jak bardzo ją kocha. Wypiliśmy ze dwa piwa, a następnie ów kumpel oznajmił, że idzie do toalety. Większość towarzystwa też się rozproszyła, uciekli na fajkę. Przy stoliku zostałem ja, żona kumpla i jeszcze jedna osoba. Aż nagle słyszę głos barmanki:
- Ej, De Niro, piwo ze specjalną dedykacją.
[Dla ścisłości, zdążyliśmy przejść na "ty". Druga rzecz - wszyscy tak do mnie mówią i oczywiście, wszyscy wiedzą dlaczego. Wszyscy poza mną.]
Nie pamiętałem, żebym zamawiał jakieś piwo.
- A, bo taki jeden, już lekko podchmielony prosił o piwo dla (cytuję) "najpiękniejszej istoty jaka siedzi przy tym stoliku". Oto i piwo...
Sprawa wyjaśniła się, kiedy wrócił kolega i zapytał żonę:
- Jeszcze nie dostałaś tego piwa?
Skąd biedaczek mógł wiedzieć, że barmanka zinterpretuje jego słowa po swojemu? Podpity był. Pośmialiśmy się z tego nieźle. Kolega wcale się nie zdenerwował, a do tego postawił jeszcze po jednym piwie dla każdego.
- Pijemy za wyjątkowe szczęście naszego kumpla! - dodał.
Do domu wróciłem, odrobinę się zataczając, ale co by nie było, pierwszy raz w życiu dowiedziałem się, że
jestem piękny (nigdy bym na to nie wpadł). Takich rzeczy nie słyszy się na trzeźwo...

Pub

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (304)

#7541

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Do opisania tej historii skłoniła mnie siostra i jest ona (historia oczywiście) o tyle specyficzna, że nie ja, jako interesant, okazałem się "piekielny", tylko osoba, u której szukałem pracy. Działo się to ładnych parę lat temu podczas tak zwanej rozmowy kwalifikacyjnej. Większa część spotkania przebiegła w przyjaznej atmosferze i wzajemnym zrozumieniu, a ja głupi czułem się już prawie jak zatrudniony. Szefowa pochwaliła moje wykształcenie, kulturę osobistą, a że było lato, gorąc niesamowity, zaproponowała herbatę, chyba dlatego, że sama pochłaniała już drugą filiżankę i dziwnie jej było tak samej...
- Może zdjąłby pan marynarkę, bo taki upał... - powiedziała. - A ja zaparzę herbatkę.
- Nie, jest mi całkiem wygodnie.
- Ależ proszę czuć się jak u siebie, w końcu jest pan prawie jednym z naszych.
Zdjąłem. Wtedy szefowa miała okazję na własne oczy zobaczyć największą "przeszkodę" w zdobyciu tej posady - mianowicie, w wyniku wypadku straciłem kawałek jednej ręki.
- A o tym to mi chyba nic nie wiadomo - wskazała na tę nieszczęsną rękę.
- Na pewno ująłem ten fakt w moich papierach. O, tutaj.
- Nie sądziłam, że to... no, na tak wysoką skalę. Jak pan to widzi?
- Radzę sobie doskonale - to rzekłszy, wziąłem kawałek kartki, długopis i (nie chwaląc się) całkiem ładnym i prostym charakterem pisma napisałem swoje imię, nazwisko, a pod tym umieściłem podpis.
- Widzi pani? Przez ponad dwadzieścia lat pisałem prawą ręką, a teraz... Cóż, lata praktyki.
- Wy tam na wsi chyba myślicie, że wystarczy umieć pisać i skończyć studia i już jesteście panami świata, ale tu trzeba mieć jeszcze predyspozycje - rzekła pogardliwie.
- To co mam jeszcze zrobić, żeby udowodnić, że się nadaję? Wydrukować coś? Posprzątać ten pani gabinet? - Naprawdę usiłowałem zachować spokój.
- Nie trzeba. W mojej firmie liczy się profesjonalizm i tempo pracy, a pan z tą ręką... Sam pan rozumie.
Wstałem z krzesła.
- Przyjąłem do wiadomości. Trudno się mówi. Pani strata. Ja dam sobie radę.
Kobieta mruknęła coś co brzmiało jak "ciekawe!". Zabrałem zatem swoje papiery i wyszedłem.
Wnioski? Tylko herbaty żal. Bo ładnie pachniała...

Rozmowa kwalifikacyjna

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 635 (823)