Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Innaodreszty

Zamieszcza historie od: 6 maja 2014 - 17:58
Ostatnio: 10 marca 2015 - 17:13
  • Historii na głównej: 2 z 7
  • Punktów za historie: 1119
  • Komentarzy: 119
  • Punktów za komentarze: 783
 

#65313

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia piekielna prawdopodobnie tylko dla mnie.

Jako rzekł G.R.R Martin "(…) umysł zaś potrzebuje książek, podobnie jak miecz potrzebuje kamienia do ostrzenia, jeśli oczywiście ma zachować ostrość", piekielni zaś po wielokroć powtarzali mi, że "z rodziną dobrze tylko na zdjęciu".

Uwielbiam czytać i w domu posiadam już niemal własną bibliotekę - a co za tym idzie, rodzina i znajomi często pożyczają ode mnie mniej lub bardziej ambitną literaturę. Czasem książki już nie wracają dlatego wypożyczam coraz mniej chętnie, a ludziom z "czarnej listy pożyczających na wieczne nieoddanie" każę wpisywać się do zeszytu - co zabrali, i kiedy oddali.
Mam również chorą ciotkę, która ze względu na przykucie do łóżka, pożyczyła ode mnie jakiś czas temu całą kolekcję powieści pewnego autora (akurat tą ciotkę lubię więc pożyczyłam i nie wpisałam do zeszytu). Dziś woluminy wróciły - brakuje jednego! Telefon do ciotki - oddała wszystko co miała, ale kojarzy tytuł i treść zaginionego działa literackiego. Regały przejrzane, no nie ma! Ale, ale - u ciotki ostatnio był jej syn Filip żeby zabrać resztę swoich rzeczy do nowego domu. Może on zabrał do poczytania na długie zimowe wieczory? Ciotka dzwoni - i sytuacja (prawdopodobnie) się wyjaśnia.

Tak, Filip zabrał jakieś książki. Czy moja była wśród nich - nie wie i nigdy się nie dowie. Dlaczego? Gdy jego małżonka Kamila zobaczyła dwa kartony pełne książek wpadła w szał i zabroniła wypakowywania tego "szajsu, który tylko zajmuje miejsce na półkach". Pudła nie zdążyły wrócić do ciotki i uniknąć zemsty bezmózgiego pustaka. Gdy Filip pojechał na delegację wystawiła na allegro (z kont koleżanek) wszystkie książki, które w jej mniemaniu da się sprzedać. Resztę spaliła.
Bo na jej półkach może stać tylko "50 twarzy Greya"...

Quo vadis świecie?
Cytując za Heinem: "tam, gdzie pali się książki, pali się też w końcu ludzi" - cóż, mam tylko nadzieję, że tacy idioci jak ona przestaną się rozmnażać zanim wyewoluują do takiego stadium.

rodzina

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 635 (759)

#65239

przez (PW) ·
| Do ulubionych
3 dni temu zauważyłam na allegro interesujący mnie telefon w atrakcyjnej cenie w licytacji. Ale okazało się, że sprzedający ma zero komentarzy i konto założone 10 dni temu. Weszłam w inne przedmioty, a tam 20 telefonów i 5 telewizorów. Wszystko w atrakcyjnej cenie w licytacji i w bdb stanie - prawie nowe.

Jako, że wydawało mi się to dziwne, postanowiłam sprawdzić firmę, której dane widnieją w każdej aukcji, na stronie ceidg.
Wpisałam NIP - brak firmy. REGON - brak firmy, KRS - brak firmy, Nazwa - brak firmy, adres - brak firmy.

Napisałam do allegro że to ściema i ktoś chce oszukać wielu ludzi, bo nie ma tej firmy. Napisałam żeby sprawdzili jak ja w ceidg. Obiecali, że się tym zajmą.

Aktualnie nic nie zrobili. Aukcje trwają. Konto aktywne. Ludzie licytują. Aukcje kończą się za 3 godziny. A co będzie potem to się okaże...

sklepy_internetowe

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (566)
zarchiwizowany

#65095

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kerownik w wojsku c.d.

Mój dowódca kompanii kapitan Mintaj wstąpił w związek małżeński. Po ochłonięciu z fali niekończących się poprawin czyli gdzieś po tygodniu zawezwał mnie i trzech kolegów do siebie. Na zimno i bez poufałości zakomunikował nam, że planuje przeprowadzkę i chciałby nas oddelegować na sobotnie popołudnie jako grupę operacyjno-transportową. Oczywiście możemy odmówić jeśli mamy inne plany (sic!), ale nie polecał tego rozwiązania. Mając w perspektywie choć namiastkę wolności na kilka godzin zachowując kamienne twarze zgodziliśmy się wszyscy.

W przepiękną majową sobotę po służbie kapitan poprowadził swoją brygadę na z góry upatrzone pozycje. Z naszego punktu widzenia wyglądało to obiecująco. Przeprowadzka miała nastąpić z parterowego mieszkania kapitana do sąsiedniego bloku również na parter. Pobraliśmy zestaw meblowy na pierwszy kurs i w drogę. W docelowym lokum powitała nas przesympatyczna pani kapitanowa. Po ustawieniu mebli zgodnie z jej dyspozycją zawołała nas do kuchni.
- Chłopcy zapraszam na drobny poczęstunek.
Na stole stoi odpowiednio schłodzona wódka weselna, cztery kieliszki i zakąska. Grzechem byłoby odmówić tak miłemu zaproszeniu. Wychyliliśmy kolejkę nie otarłszy ust. Po spełnieniu żołnierskiego obowiązku szykujemy się do wyjścia, ale w drzwiach zatrzymuje nas pani kapitanowa i dyskretnym szeptem instruuje:
- Ale ani słowa mojemu mężowi żebyście nie mieli kłopotów. A ja zaraz jeszcze jakieś kanapeczki przygotuję.

Noo szykuje się miłe popołudnie. Chwacko zmierzamy po załadunek po drodze zagadując z uśmiechem do grupki dziewczyn w kwiecistych spódniczkach. Na rubieży wyjściowej kapitan przyzywa nas ruchem ręki do pokoju. Na parapecie stoi jakoś dziwnie znajomy zestaw weselny w postaci wódki i kieliszków.
- Panowie, żebyście nie mówili, że u Mintaja o suchym pysku pracowaliście. Proszę – po jednym i w drogę. Tylko uważajcie na moją żonę bo to straszny wróg alkoholu!

Nam już się michy cieszą. Nie dość, że wolność, robota lekka to jeszcze napić się można legalnie. Żyć nie umierać! Idziemy do kapitanowej i już mamy wypracowaną marszrutę: ustawienie mebli, kolejeczka, kanapeczka i spacer powrotny. U Mintaja na odwrót: kolejeczka, zapojka, mebelek. Po drodze w każdą stronę kilka słów przekomarzanek z roześmianymi już dziewczynami.

Tak po czwartym czy piątym kursie czujemy, że tempo nas może przerosnąć. Ale co robić? Odmówić? Dyshonor i żal.
Wpadliśmy na pomysł, że przy każdej kolejce jeden zagada gospodarza/gospodynię, a reszta wlewa wódkę do opróżnionej już wcześniej butelki i chowa gdzieś w pobliżu. W ten sposób powinien być wilk syty i owca cała. Nasz szatański plan został wprowadzony w życie i całkiem zgrabnie funkcjonował. Tym sposobem „wychlaliśmy” w sumie 6 półlitrówek w 4 godziny. Mintaj był podbudowany naszą doskonałą kondycją, a kapitanowa zachwycona, że pozbyła się nadmiarowej weselnej i przedmiot pokusy zniknie z oczu jej małżonka.

Pod wieczór przeprowadzka została zakończona. Kapitanowa z wdzięcznością wręczyła nam na odchodne wałówkę na kolację. Mintaj podziękował męskim ręki uściskiem i kazał wracać grzecznie do koszar uprzedzając, że jutro od rana ma służbę. Odebraliśmy to jako sugestię – najpóźniej jutro rano widzę was w koszarach! Żal było nie skorzystać z takiej okazji. Zapoznane w międzyczasie dziewczyny chętnie skorzystały z naszego zaproszenia na ognisko.

Co to była za noc! Mhmmm… Ognisko nad jeziorem, towarzystwo doborowe, zaopatrzenie bez zarzutu - zabawa na całego do białego rana!

Nad ranem któryś z przytomniejszych towarzyszy melanżu skierował stado nietomnych baranków w kierunku koszar bram. Młodziak na biurze przepustek zabarykadował się i postanowił nie wpuszczać takiej bandy do jednostki. Cóż było robić? Bramę górą sforsowalim… Może w stylu dalekim od komandosa-desantowca, ale z efektem dla nas zadowalającym.
Opowiadali nam później koledzy, że Mintaj obserwował nasz „blitzkrieg” z okna oficera dyżurnego. Uśmiechnął się tylko pod wąsem i sprawiał wrażenie, że tak miało być.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (227)

#65075

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Nie jestem złośliwa, nie jestem hejterem.
Użytkownicy Piekielnych są piekielni.
Sama dbam o poprawność językową (jednak opisuję przede wszystkim egocentrycznych purystów) ale to, o co się czepiacie przechodzi ludzkie pojęcie. Co innego napisać "ktury", a co innego czepiać się o "na ochronie" (ba! Wypominać to pod komentarzami innych historii tego samego autora), regionalizm, jakąś literówkę. Oczywiście, że nie powinniśmy robić błędów posługując się naszym wspaniałym językiem ojczystym, tylko... Jeśli na 10 komentarzy 8 skupia się na ortografii/stylistyce zamiast na opowieści... To jest lekka przesada. I oczywiście każdy polonista jest mądrzejszy od poprzedniego.
Potraficie być piekielni :)

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 456 (838)

#65053

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Historia o kosztownej współpracy polsko-niemieckiej.

Podczas nauki w liceum śpiewałam w chórze szkolnym, który współpracuje z innymi chórami szkolnymi w Niemczech. Współpraca polega na wspólnym wykonywaniu dużych utworów, koncertowaniu w Polsce i Niemczech, goszczeniu niemieckich uczniów w polskich domach i vice versa. W tej chwili studiuję, jednak okazyjnie, w miarę wolnego czasu, nadal uczestniczę w niektórych występach.

Kilka miesięcy temu otrzymałam od naszej dyrygentki informację, że planowany jest tygodniowy wyjazd do Izraela, współorganizowany w znacznej części przez dyrygenta niemieckiego chóru, z którym najczęściej współpracujemy. Koszty miały być znacznie obniżone ze względu na dotacje od fundacji przyjaźni polsko-niemieckiej, datki sponsorów itd. Dyrygentka zaproponowała udział w wyjeździe absolwentom, którzy najaktywniej działali w chórze - ja także się zdecydowałam. W międzyczasie okazało się, że jadą tylko absolwenci, ponieważ kuratorium nie wyraziło zgody na wyjazd uczniów. Wszystkie informacje odnośnie wyjazdu otrzymywałam od dyrygentki (tak jak inni uczestnicy) przez wiadomości na facebooku, grupę facebookową chóru itd. - mieszkam obecnie w innym mieście i nie miałam za bardzo możliwości osobistego z nią kontaktu.

Koszty wyjazdu były wstępnie określone na 200 euro od osoby. W międzyczasie pojawiła się informacja, że jednak będzie to 400 euro (wtedy zdecydowałam, że raczej zrezygnuję), ale szybko dostaliśmy wiadomość, że udało się wrócić do pierwotnej ceny. W pierwszych dniach stycznia mieliśmy wpłacić zaliczkę w wysokości 100 euro przeznaczoną na rezerwację biletu lotniczego (miał to załatwić niemiecki dyrygent) i przesłać oświadczenie, że tym samym decydujemy się na udział w wyjeździe i mamy świadomość, że linie lotnicze nie zwrócą wpłaconej zaliczki w razie naszej rezygnacji. Pieniądze wpłaciłam, oświadczenie podpisałam.

Dziś dyrygentka napisała do nas, że jednak sponsorzy się nie znaleźli i koszty wzrosły do - UWAGA - 900 euro od osoby! 4,5 razy więcej, niż wtedy, gdy wpłacałam zaliczkę...

Dyrygent niemieckiego chóru podobno widzi trzy rozwiązania:

1) rezygnujemy z wyjazdu i tracimy 100 euro;
2) dopłacamy 800 euro zamiast 100;
3) on bierze dla nas pożyczkę (???) na pokrycie kosztów, którą mielibyśmy mu spłacać po 25 euro miesięcznie.

Szczerze, sama nie wiem co o tym myśleć. Przyznam, że nie weryfikowałam na bieżąco informacji, ale brałam udział w wielu projektach współorganizowanych przez tą parę dyrygentów, zawsze wszystko było w porządku. Artykuł o projekcie ukazał się na stronie internetowej szkoły i w lokalnej prasie. Razem ze mną nacięło się 21 osób (tyle miało nas jechać). Znając moją dyrygentkę, nie chce mi się wierzyć, aby miała jakieś nieczyste intencje - ewentualnie mogła być naiwna.

Jak można było wyciągnąć od nas pieniądze, nie znając ostatecznie kosztów wyjazdu? Jak te koszty mogły wzrosnąć 4,5-krotnie? Być może dla Niemców 100 euro to jak splunąć, dla mnie niestety jest to spora kwota.

Rozważam w tej chwili czy są jakieś szanse wystąpienia z tym na drogę prawną (zwrot zaliczki przy odstąpieniu od umowy, odstąpienie ze względu na zasadniczą zmianę warunków umowy).

szkoła

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 437 (495)
zarchiwizowany

#65024

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie bardziej śmiesznie, niż piekielnie - chyba że piekielną byłam ja, uporczywie nie odbierając telefonu ;)

Od kilku dni wydzwania do mnie numer, który kojarzę jako numer mojego operatora (bardzo charakterystyczny). Mam u nich telefon na kartę i wielokrotnie próbowali mnie namówić na ofertę ze zobowiązaniem, mają niestety pecha :)
Otóż numer ten przenosiłam jakieś 5-6 lat temu z innej sieci, w czasach gdy byłam jeszcze w gimnazjum, a więc niepełnoletnia, dlatego jest "zapisany" na moją mamę, a ja jestem tylko użytkowniczką. Z tego powodu nie mogą mi przedstawić nawet swojej oferty. Kilka dni temu popełniłam błąd i kazałam im oddzwonić o dosyć późnej godzinie, kiedy moja mama będzie z pewnością w domu, więc mogłabym jej dać telefon. Nie zadzwonili wtedy, za to teraz wydzwaniają codziennie, w godzinach około południowych.
Ponieważ się uczę nie mogę (a czasem nie chcę, bo nie mam czasu) odebrać w każdej chwili telefonu, ale gdy dzisiaj dzwonili średnio co pół godziny (!), w końcu zwyciężyli i słuchawkę podniosłam.
Nie usłyszałam ani standardowej formułki o nagrywaniu rozmowy, ani nawet grzecznego "dzień dobry".
Rozmowa była bardzo krótka:

Pan z cc: No nareszcie pani odebrała!
Ja: Yyy przepraszam, mój błąd.

Rozłączyłam się i zaczęłam śmiać :)

call_center

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (301)

#47168

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem ja jestem Piekielny. Wobec innych Piekielnych.

Od pewnego czasu podłączyłem znów telefon stacjonarny. Nie wchodząc w szczegóły - służy on głównie do kontaktowania się z moją mamą i kilkoma bliskimi osobami. Istotne jest to, że wszyscy oni znają doskonale mój głos.
Oprócz nich - wydzwaniają do mnie różni tzw. "telemarketerzy", chcąc zaprosić mnie na pokaz garnków, kocy itp. Początkowe delikatne sugestie, że nie jestem zainteresowany, prowadziły do przedłużających się nacisków. Co więcej - często dzwonili w czasie gdy usypiałem dzieci. Ale ostatnio dzwonią jakby rzadziej, a i rozmawiać nie chcą. Wykreślają mnie ze swoich baz, rzucają słuchawkę, ewentualnie mówią tylko przeciągłe "Yyyyyyy". Jak to robię?

Otóż odbieram teraz telefon najbardziej radiowym tonem jakim potrafię i mówię: "Raaadio, witamy na antenie".

call_center

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 819 (881)

#64912

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść Vatrasa http://piekielni.pl/64865 skłoniła mnie do podzielenia się historią której byłem świadkiem.

Znajomi w czasie wolnym zajmują się tzw. rekonstrukcjami, czyli odtwarzaniem wydarzeń historycznych. W ramach tego hobby jeżdżą na zloty militarne – duże, kilkudniowe imprezy, gdzie przeważnie odbywa się jedna duża rekonstrukcja i kilka pomniejszych. Nieodłącznymi elementami takich imprez są również tzw. dioramy czyli makiety odtwarzające jakieś miejsca, najczęściej obozy, bądź konkretne pomieszczenia. Każda grupa rekonstrukcyjna tworzy przynajmniej jedno takie miejsce. Na koniec oczywiście odbywają się konkursy dla jak najwierniej odtworzonej dioramy.

Nie będę ukrywał, że gdy zostałem zaproszony na taki zlot ucieszyłem się jak dziecko, tym bardziej że historią II WŚ bardzo się interesuję.

Spaceruję sobie więc po obozowisku z zachwytem oglądając odrestaurowane pojazdy, mundury, broń. W pewnym momencie docieram do dioramy przedstawiającej punkt tzw. Marinehelferin (kobiecych służb pomocniczych Kriegsmarine), gdzie trzy urodziwe dziewczyny siedziały w mundurach, na stole stała zastawa z epoki, a na ścianie wisiało oczywiście zdjęcie Adolfa Hitlera.
Dioramy „niemieckie” nie są zbyt często spotykane, więc z tym większą uwagą przyglądałem się makiecie oraz jej detalom (tak tak, paniom w mundurach też się przyglądałem).

W momencie gdy miałem odejść do stanowiska, podeszła Gminna Komisja Poprawności Historycznej pod postacią kilku pań w podeszłym wieku ubranych w charakterystyczne nakrycia głowy z antenkami, które kazały dziewczynom schować zdjęcie Fuhrera jak i pozbyć się „esesmańskich”, jak to określono, mundurów (choć z Waffen-SS ta służba miała oczywiście niewiele wspólnego). Po długich negocjacjach dziewczyny mundury zachowały, ale Fuhrer ze ściany musiał zniknąć.

Pewnie we wrześniu „komisja” dokonuje weryfikacji podręczników do historii wyrywając strony ze zdjęciami Hitlera.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 369 (441)

#64891

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia piekielnie rozczarowująca...

Mam przyjaciółkę[P], którą znam już od dobrych kilku lat. Niejedno razem przeszłyśmy, w niejednej pracy razem zaczynałyśmy i niejedną butelkę wina razem opróżniłyśmy.

Od jakiegoś czasu mieszkamy w Anglii. Ja z moim Mężem[M] wynajmujemy domek w jednej miejscowości razem z jeszcze jedną Kobietką[K]. Z kolei [P] zamieszkuje w miejscowości oddalonej od naszej o jakieś 20 mil.
Pracujemy sobie, spotykamy się od czasu do czasu, zakupy, ploteczki. Sielanka. Do czasu.

[P] zaczyna drastycznie chudnąć. Zawsze była szczuplutką blondynką, notabene bardzo atrakcyjną, jednak tak nagłego spadku wagi nie sposób było nie zauważyć. Do tego doszły bardzo nerwowe ruchy i jąkanie. W końcu [P] przestała nas odwiedzać.
Przyciśnięta do muru przez rozmowę telefoniczną powiedziała mi co się dzieje.

[P] poznała faceta [F], Polaka. Na początku był cud, miód i orzeszki. Kwiaty, wielka miłość, wspólne mieszkanie, pies, a wreszcie (o zgrozo, po 3 miesiącach) zaręczyny. I właśnie po tej miłosnej deklaracji wszystko się zaczęło toczyć trochę inaczej niż [P] oczekiwała.
W skrócie: [F] zeszmacił [P] fizycznie i psychicznie. Pobicia, zdrady, kradzież pieniędzy, sprzedaż jej rzeczy, terroryzm słowny...[P] zaczęła przypominać swój własny cień. Na początku nie dała sobie w ogóle przegadać, że [F] to typowy przypadek socjopaty. Potrafił w jednej chwili zapewniać [P] o niezmierzonych pokładach swojej miłości do niej, a 5 minut później wyzywał od psich panien, ścierek do podłogi i kobiet lekkich obyczajów.

W końcu [P] nie wytrzymała i po kolejnej dawce siniaków i obelg uciekła do mnie zabierając ze sobą psa. Dzień po dniu powoli się dźwigała, zbierała do kupy i odbudowywała zarówno psychicznie jak fizycznie. Jednak na moje zalecenia żeby z całą sprawą na policję iść stawała okoniem, tłumacząc że nie chce do sprawy wracać i jej rozgrzebywać.
W porządku, można i tak.

[P] po jakimś czasu znalazła nowa pracę i mieszkanie. Zaczęła się uśmiechać. Jednak nic nie trwa wiecznie.
[F] ją odnalazł. Zaczął nachodzić i prześladować. Wydzwaniał z kilku telefonów. Znów zapewniał o miłości, czego dowodem miał być wytatuowany portret [P] na jego klatce piersiowej.
Jednak tym razem [P] się nie dała.
Skrupulatnie blokowała kolejne numery telefonów, nie godziła się na rozmowy ani spotkania, a nawet raz czy dwa postraszyła policją.
Fajnie, pięknie, rozum jej wrócił.

W zeszłym tygodniu [P] dzwoni z pytaniem czy może mi psa podrzucić na tydzień, bo ona wreszcie jedzie na zasłużony wakacje, udało jej się okazyjnie wykupić tydzień na Majorce.
Zgodziłam się ucieszona, że wreszcie się dziewczyna porządnie odstresuje.
Trzy dni po wyjeździe [P] moja współlokatorka [K] zaskakuje mnie pytaniem:

[K]- Althena, a ta twoja koleżanka to z znowu z tym kolesiem-psychopatą się spotyka?
Ja- Nie no, niemożliwe nic nie mówiła, na wakacjach teraz jest...
[K]- No bo wrzuciła na twarzoksiążkę romantyczne zdjęcia, właśnie z tej Majorki, myślałam że widziałaś... Przepraszam...
Na to ja z szokiem na twarzy wchodzę na wspomniana stronę... i nic, żadnych zdjęć. Wchodzimy na tą samą stronę z profilu [K] i zdjęcia są. Ja nie mogłam ich zobaczyć, bo zawartość specjalnie dla mnie została zablokowana.

Łzy zawodu i rozczarowania. No bo jak to tak - tyle wsparcia, pocieszenie, opieki... Tyle rozmów... A tu naraz człowiek został potraktowany jak hotel dla zwierząt i zupełnie obca osoba.
Przykro.
Mam tylko nadzieję, że tym razem [P] zaliczy mniej siniaków niż poprzednio...

Przyjaźń

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (656)
zarchiwizowany

#64683

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytam Piekielnych już od dawna, ale po wydarzeniach dnia już wczorajszego postanowiłam dodać coś od siebie.

3 lata temu, po maturze chciałam sobie dorobić i zrobiłam kurs wychowawcy kolonijnego. Zrobione, papierek jest, oferta pracy też. Wyjazd z Warszawy, wychowawcy zebrani z całej Polski. Dojechałam na miejsce, dzieciaki w wieku 8-12 lat. No, ale nie o tym. Był też on, opiekun, dajmy na to Mariusz, lat wtedy 24 - starszy 4 wiosny ode mnie. Jako, że chłopak wydawał się najbardziej 'normalny' (stan psychiczny opiekunów to materiał na inną historię) w autokarze usiedliśmy razem i okazało się, że mieliśmy wiele wspólnych tematów. Podczas całej kolonii zżyliśmy się okropnie. Wymieniliśmy się numerami, fejsbukami i tak w sumie zaczęła się bliższa znajomość (wtedy mieszkaliśmy na dwóch krańcach Polski).

W międzyczasie musiałam zrezygnować ze startowania na studia z powodu problemów rodzinnych, więc miałam sporo wolnego. W okresie ferii Mariusz zaproponował, byśmy pojechali razem z dzieciakami na obóz zimowy. Podchwyciłam, spakowałam się i ruszyliśmy.
Mimo rzadkich spotkań przyjaźń szybko przerodziła się w coś większego, a Mariusz przeprowadził się bliżej, mianowicie 300 km od mojego miasta rodzinnego. Zaczęliśmy się spotkać, odległość nie przeszkadzała w tym, byśmy stali się parą. I tu zaczął się mój horror.

5 lat przed poznaniem Mariusza poznałam też Krzyśka, z którym do tej pory jesteśmy zżyci jak rodzeństwo (ot, nigdy nie myśleliśmy o sobie jako obiektach seksualnych czy coś, emocjonalnie też do siebie nie pasujemy). Mariusz był o Krzyśka strasznie zazdrosny. Pewnego razu dostałam smsa "albo ja, albo on, wybieraj". No cóż, młoda, głupia, zakochana nie przebierając w słowach wyrzuciłam Krzyśka z mojego życia.

Następnym celem eks było ściągnięcie mnie do siebie. W jaki sposób? Na Twarzksiążce zakładał fałszywe konta, skąd pisał do moich znajomych, tudzież nieznajomych z mojego miasta nieciekawe rzeczy na mój temat, rozpuszczając tym samym plotki. Nieświadoma jeździłam do niego i wypłakiwałam się w ramię, co ja tym ludziom zrobiłam, że zawsze pomagam, nigdy nie chciałam mieć wrogów i takie tam. Kochany Mariuszek wtedy pocieszał mnie mówiąc "kochanie, przeprowadź się do mnie, wszystko się ułoży, zobaczysz". Po jakimś czasie zaczęłam rzygać tym tekstem i za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć, kto mnie tak nienawidzi. Pomogła mi w tym przyjaciółka Marta. Wykrzyczałam to wszystko mojemu eks, plotki ucichły, nie było więcej prowokacji. Do czasu.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie Marta, żebym szybko do niej przyszła, z jej głosu usłyszałam, że to coś pilnego więc przebrałam się w dres i pobiegłam do niej. Usiadłam przy komputerze i to co zobaczyłam wbiło mnie w fotel - Mariuszek z mojego konta na fejsie wyzywał ją, odgrażał się. Dwie godziny później już siedziałam w pociągu. Zrobiłam mu karczemną awanturę, za co dostałam, iż jestem "dzi*ką", bo Mariuszek dotarł do moich prywatnych wiadomości, gdzie z kolegami z klasy z technikum umawialiśmy się na spotkanie klasowe. Dowiedziałam się, że mamy zamiar zrobić sobie tam orgię (takie tam zwykłe piwko w pubie, ciekawe miejsce na takie igraszki, nie ma co). Ręce mi opadły, spakowałam swoje ubrania i wróciłam do domu, informując przy tym, iż to koniec tego jakże pięknego związku.

W odpowiedzi powstało konto na FB, na którym pokazywały się moje zdjęcia z durnymi komentarzami (nie przytoczę, ale nadawałyby się na tytuł jakiegoś filmu porno). Nie reagowałam, mówili "znudzi mu się, olej", więc tak zrobiłam. Wtedy pojawił się mój adres i numer telefonu z ogłoszeniem "Najlepszy burdel w mieście". Kiedy i to nie poskutkowało Mariusz zaczął wrzucać "moje" zdjęcia do internetu. To znaczy, zdjęcia nagich aktorek, czy scen z filmów +18 z moją twarzą. Na szczęście, nikt prócz Marty i Krzyśka do tego nie dotarł.

Po około 3 miesiącach ciszy już myślałam, że to koniec. O ja głupia! Rozchorowałam się tak, że ledwo stałam na nogach. Poszłam do lekarza, lekarz zabronił samej wracać to telefon w łapę i dzwonie do Krzyśka z prośbą by po mnie przyjechał. Krzysiek wyciągnął mnie z samochodu, przerzucił przez ramie jak worek ziemniaków (nie, aż tak źle ze mną nie było, po prostu chciał mi poprawić humor :P) i idziemy do klatki. A tu niespodzianka... Mariusz we własnej osobie z kwiatami, a w jego aucie siedzi czcigodna niedoszła teściowa. Na jego widok poprosiłam Krzyśka by poczekał z boku i ruszam raz na zawsze skończyć tę znajomość. Po moim 1548745487 NIE WRÓCĘ DO CIEBIE eks złapał mnie za kudły i zaczął krzyczeć "Ty ku*wo, zostawiłem cie na chwile a Ty już prowadzasz sie z innymi frajerami, naćpana jesteś jakaś co Ty dzi*ko z siebie robisz!". Kolega wytłumaczył mu mocnymi argumentami powszechnie zwanymi wśród młodzieży "buła łokieć", żeby dał mi spokój i zaprowadził mnie zaryczaną do domu. Całą noc Mariuszek stał pod moim oknem, a mamusia darła swój rozwydrzony ryj przedstawiając mi nieznane fakty o mojej mamie, babci, praprapraprabaci jakoby były kurtyzanami.
Później były głuche telefony, prowokacje, na które nie reagowałam aż do dziś.

Szłam z moim obecnym chłopakiem wieczorem na spacer i dostrzegłam JEGO. Nie odezwał się słowem, ale wrócił strach, że coś mi zrobi. Od dwóch tygodni boje się wychodzić sama z domu, nawet idąc do sklepu oddalonego sto metrów proszę sąsiada by poszedł ze mną. Mariusz codziennie pojawia się pod moim domem, po kilka razy. Samej mnie złapać nie może, ale i tak boje się, teraz mieszkam już sama i nie wiem, co temu kretynowi może strzelić do pustego łba. To tylko mały smaczek tego, co ten człowiek potrafił zrobić.
Powiedzcie mi kochani, co ja mogę zrobić? Byłam na policji nie raz, uznali, że to nie jest nękanie. Mogę wytoczyć stalking z oskarżenia prywatnego, ale powiedziano mi, że i tak nic mu nie udowodnię, bo nie było 50 telefonów dziennie, gróźb konkretnych, nic.

eks były prześladowanie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (340)