Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Leme

Zamieszcza historie od: 24 kwietnia 2012 - 16:22
Ostatnio: 2 lutego 2024 - 17:35
O sobie:

Jestem uzależniona od czekolady, butów na obcasie i dobrych książek, jeśli chcesz pogadać to zapraszam :)

  • Historii na głównej: 25 z 30
  • Punktów za historie: 8947
  • Komentarzy: 445
  • Punktów za komentarze: 1534
 

#84711

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mijałam wczoraj młodego chłopaka, nastolatka, ćwiczącego sztuczki na rowerze (ew. starającego się popisać, interpretacja dowolna). Konkretnie jechał on na tylnym kole roweru, przednie unosząc jak najbardziej do góry. No i nawet fajnie, sport to zdrowie. Gdzie jest haczyk?

Za miejsce odpowiednie do takich ćwiczeń chłopak wybrał sobie mocno ruchliwą drogę wylotową z Krakowa w kierunku Warszawy. Samochody osobowe, tiry, busy i w tym wszystkim on. Oczywiście bez kasku...

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (123)

#84173

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeśli szukacie ciekawych ludzi, serdecznie polecam komunikację miejską. Dzisiaj miałam okazję być świadkiem zabiegu obcinania paznokci wykonywanym przez starszego pana siedzącego w dość wypełnionym autobusie. Nie wyglądał on ani na bezdomnego, ani na skrępowanego sytuacją.

Serio, ludzie...?

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (102)

#83637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Szanujmy niepełnosprawnych? Jestem za. Ale szacunek działa w dwie strony.

Jechałam dzisiaj na zajęcia, pechowo w czasie największego ruchu. Autobus zatłoczony do granic możliwości, ale wsiadłam, stanęłam blisko drzwi i jadę.

Na następnym przystanku zrobiło się zamieszanie - wśród wsiadających znalazła się pani na wózku, krzycząca głośno, żeby się przesunąć, bo nie może wjechać. Ludzie ściskają się jeszcze bardziej i przesuwają w głąb autobusu, trochę miejsca udało się zrobić. Kierowca otworzył platformę ułatwiającą wjazd, pani wpakowała się do środka i jedzie jak najgłębiej (miejsce dla wózków było zajęte, ale najwidoczniej chciała znaleźć wygodniejsze miejsce niż środek tłumu, co jest zrozumiałe). No i w tym miejscu napotkała mnie, bo stałam mniej więcej z brzegu.

Konkretniej napotkała moją stopę, wjeżdżając w nią wózkiem. Żeby to jeszcze był przypadek, ale nie. Pani zatrzymała się na moim bucie i krzyczy dalej, żeby się przesunąć, a że akurat byłam pod ręką, to w moją stronę zaczęła wyrażać pretensje, że się nie ruszam. Wszędzie dookoła mnie ludzie, tłum jeszcze się przesuwa, więc miejsca powoli przybywa, ale akurat byłam na tyle otoczona, że naprawdę nie było jak się ruszyć. No ale jak to się nie przesuwam, na pewno chcę, żebyśmy tak stali do końca świata. Na informację, że od krzyczenia na ludzi nie przybywa miejsca, pani oznajmiła, że "jak mi przejedzie po nogach to dopiero będę krzyczeć". Teraz trochę żałuję, że jej czegoś nie odpowiedziałam, ale wiadomo, że najlepsze riposty przychodzą po czasie.

No i ja rozumiem frustrację, problemy z poruszaniem się, konieczność walczenia o swoje. Ale w sytuacji, w której wszyscy starają się pomóc, takie chamstwo uderza szczególnie, bo nie dość, że nie jest niczym umotywowane, to jeszcze ni chu chu nie zmienia praw fizyki.

Pozdrawiam wszystkich normalnych.

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (160)

#83385

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Osoby, które szukały kiedyś pracy jako służba informacyjna, pewnie prędzej czy później natknęły się na firmę z siedzibą w Poznaniu, ale działającą też w innych miastach. Zasada jest prosta: robisz u nich kurs członka służb informacyjnych lub przesyłasz im papierek z potwierdzeniem, że kurs już zaliczyłeś, następnie podpisujesz umowę i zaczynają do ciebie spływać zlecenia, na które możesz się zapisać. W teorii super, można sobie dorobić w dowolnym momencie, nie trzeba mieć z góry ustalonego grafiku, nic tylko brać i korzystać. W marcu filia krakowska rekrutowała nowych pracowników, a ponieważ wspomniany kurs już mam, zdecydowałam się na przyjść na spotkanie informacyjne i zorientować się chociaż, jak to dokładnie działa.

Do tego momentu super. Spotkanie całkiem fajne, warunki jasne, bomba. Ustaliłam z prowadzącym, że wystarczy do nich wysłać maila z potwierdzeniem ukończenia kursu i poprosić o umowę, następnie ją podpisać i odesłać, a oni wpiszą mnie na listę. Skan zrobiony, mail wysłany... I tyle. Żadnego kontaktu z ich strony. Telefon do biura rekrutacyjnego jest, ale nikt nie odbiera. Znudziła mi się ta zabawa i olałam, odwidziało im się i trudno.

Zdążyłam już o firmie zapomnieć, ale okazuje się, że jednak mój mail gdzieś im w systemie figurował, bo w sierpniu odezwali się z ofertą współpracy. Dokładnie mówiąc: dostałam maila z informacją o nadchodzącym zleceniu. Takie zmiany, taka stawka, taki strój obowiązkowy, zapraszamy. A jak ktoś nie ma podpisanej umowy, to proszę pisać na maila, wyślemy. No dobra, w sumie co mi szkodzi - napisałam. Liczyłam, że za drugim razem tą umowę dostanę. Jak łatwo zgadnąć - nope.

Telefon w biurze rekrutacyjnym nie odpowiada, telefon w biurze głównym informuje mnie, że muszę zadzwonić w godzinach pracy i że pracują do 16 (była 14). Aha.

Całe szczęście nie zależało mi jakoś bardzo na tej pracy, ale jak ktoś na poważnie jej potrzebuje, to polecam szukanie gdzie indziej. Chyba, że macie za niskie ciśnienie ;)

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (83)

#79674

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Umówiłam się wczoraj na spotkanie w centrum miasta i w czasie podróży komunikacją miejską dotarło do mnie po raz kolejny, że ludzie nie myślą. Wiem, że to żadna nowość, ale jak ktoś jest dorosły i ma dzieci, to jednak można by oczekiwać chociaż minimalnych oznak posiadania mózgu. Prawda...?

Po tramwaju, którym jechałam, chodziła sobie spokojnie dziewczynka w wieku na oko dwóch lat. Nikomu nie przeszkadzała, po prostu chodziła po pojeździe, a w końcu stanęła sobie tuż nad schodami (tramwaj starszego typu), trzymając się poręczy po obu stronach i kiwając się na boki. Rodzice stali kawałek dalej, rzucali okiem, ale przede wszystkim zajmowali się rozmową. No i teraz wyobraźcie sobie, że tramwaj ostro zahamuje. Czy tylko dla mnie jest oczywiste, że dwulatka nie utrzyma się na nogach i poleci na głowę, w dodatku idealnie na schody?

Drugą taką sytuację miałam w drodze powrotnej, tym razem dzieciak w podobnym wieku stał na fotelu (pierwszym w rzędzie, więc z pustą przestrzenią przed nim). Był z mamą, która siedziała obok, ale daję głowę, że w razie hamowania nie zdążyłaby się odwrócić i złapać potomka. Po raz kolejny wystarczyłoby parę sekund, a dziecko w najlepszym razie nabiłoby sobie solidnego guza.

Ludzie, serio, myślenie nie boli...

komunikacja_miejska

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (111)

#78721

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wysypały się ostatnio historie o taksówkarzach, to dorzucę swoje doświadczenie.

Krótko, bo wiele go nie ma. Taksówkami nie jeżdżę wiele - parę lat temu mi się kilka razy zdarzyło po imprezach, a ostatnio tylko na dworzec i z powrotem. W sumie może kilkanaście kursów w życiu i na większość nie mogę narzekać.

No ale nie może być zbyt różowo.

Sytuacja pierwsza: wracałam z imprezy, ale w trzeźwym stanie, byłam jeszcze niepełnoletnia. Kierowca zażądał dwa razy więcej niż powinien - moja głupota, że nie spytałam na początku kursu, ile wyjdzie, a przy płaceniu nie bardzo miałam ochotę się kłócić, bo afera z postawnym facetem w ciemnej uliczce nie wydawała mi się kusząca. Zapłaciłam, paragonu oczywiście brak.

Sytuacja druga, już inna korporacja: jechałam z dworca (i podejrzewam, że miało to znaczenie), ale tym razem spytałam na wstępie, ile mnie mniej więcej ten kurs wyniesie. Pan "nie był pewien", ale "coś koło 40 zł". Po uprzejmej informacji, że zawsze płacę dwadzieścia kilka złotych i tym razem też tyle zapłacę, pan jednak zmieścił się w kwocie 25 zł. Da się. Dobrze, że tym razem miałam faceta obok (poznanego na Piekielnych tak swoją drogą ;) ) i trochę więcej rozumu.

Reszta taksówkarzy okazała się bardzo w porządku, ale jednak planuję wreszcie wypróbować Ubera.

taxi

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 190 (214)

#65372

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja autentyczna, ze względu na poszanowanie prywatności bohaterów nie podaję miejscowości i nazwisk.

Dość zamożny pan X ożenił się z panią X, pochodzącą z nieco skromniejszej rodziny (ale żadna bieda czy patologia). Zamieszkali razem w domu zakupionym głównie z funduszy świeżo upieczonego małżonka, dość dużym i okazałym. Wszyscy szczęśliwi, sielanka.
Do czasu.

Zdarzyła się tragedia. Pan X w drodze do pracy został praktycznie zepchnięty z drogi przez zdecydowanie za bardzo rozpędzonego kierowcę (pijanego, jak się potem okazało). Samochód nadawał się tylko do kasacji, pana X zaś przewieziono w ciężkim stanie do szpitala. Zmarł dobę później. Sprawca wypadku został ciężko ranny, ale przeprowadzona operacja uratowała mu życie.

Małżonka pana X w słabym stanie psychicznym musiała zająć się pogrzebem i wszystkimi formalnościami, teściowie w kiepskim stanie zdrowotnym niewiele mogli pomóc. Kobieta musiała się szybko pozbierać i załatwić, co trzeba, ale przyjaciele na miejscu, wszystko udało się zorganizować. Pan X został pochowany na miejscowym cmentarzu, a pani X wróciła do pustego domu, by w spokoju opłakiwać męża.

Co jest najbardziej piekielne?
Oczywiście kierowca debil, ale tego nawet nie zamierzam komentować, za dużo takich teraz żeby to kogoś wciąż szokowało.

Straszne natomiast były komentarze sąsiadek państwa X, które po trwającej cały pogrzeb dyskusji zgodnie stwierdziły, że pani X jest szczęściarą, bo taki dom teraz ma piękny, a przecież jej rodziny by nie było stać za nic na taką wielką i kosztowną posiadłość. Taka młoda a ustawiona na całe życie, za chwilę znajdzie sobie kolejnego faceta, to nie będzie problemu gdzie mieszkać i przyszłe dzieci wychowywać.
A ja przez cały czas mam nadzieję, że ta dyskusja nie dotarła do uszu młodej wdowy opłakującej ukochanego męża, która z oczywistych względów nie zgodziłaby się raczej z poglądem, że spotkało ją wielkie szczęście.

Oby baby spłonęły w piekle.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 777 (871)

#65045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tak zwane organizacje pro - life (zajmujące się obroną życia ludzkiego, czyli m.in. walką z aborcją) afery są od zarania dziejów, ale osobiście starałam się trzymać z dala od tego wszystkiego. Okazuje się jednak, że nie jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać.

Miejsce akcji: krakowski rynek, centrum życia miasta.
Czas akcji: sobotnie popołudnie.
Czy tylko dla mnie powyższe dwie linijki nie brzmią jak idealny moment do manifestowania swoich poglądów poprzez puszczanie nagrań przez megafon i obnoszenie po rynku plakatów z naprawdę brutalnymi i krwawymi obrazkami o wiadomej tematyce?

Nie obchodzi mnie, w co ci ludzie wierzą, bo to naprawdę nie jest mój problem. Mają prawo do własnego zdania i mają prawo do jego wyrażania. Ale skoro tak bardzo walczą o życie nienarodzonych dzieci, to co z tymi, które się narodziły? Bo te ostatnie we wcale niemałych ilościach spacerowały dzisiaj po rynku ze swoimi rodzinami i miały okazję pooglądać sobie plakaty z obrazkami trudnymi nawet dla osób dorosłych, a co dopiero dla dzieci ze słabą jeszcze psychiką. Szczerze współczuję rodzicom, którzy musieli spędzić dzisiejsze popołudnie na tłumaczenie potomstwu, o co chodziło tym ludziom na rynku i co było na plakatach.

Nie jestem za ograniczaniem prawa do wolności słowa, ale czy naprawdę tego typu wydarzenia muszą narzucać brutalne treści osobom, które niekoniecznie chcą je oglądać? Zwłaszcza, że nie była to duża manifestacja, więc najwidoczniej zainteresowani tematem są w mniejszości. Ludzie, proszę - myślcie o innych...

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 362 (660)

#61120

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnimi czasy wyrobiłam sobie nawyk ignorowania telefonów z nieznanego numeru - przedstawiam panią, która mnie do tego skłoniła.

AKT I
ja: Tak?
piekielna: Dzień dobry! Zastałam panią Grażynkę?
j: Niestety, chyba pomyliła pani numer...
p: No ale to proszę mnie połączyć, przecież moja córka zaraz ślub bierze! I wie pani, bo jest ważna sprawa; Anusia sobie zażyczyła frezje w bukiecie, no i dla druhny też koniecznie z frezjami...
j: Proszę pani, ja nie organizuję wesel, musiała pani wybrać zły numer. Do widzenia.
p: Ale jak to zły numer? Ja z panią Grażynką poproszę, zaraz się tu rozmówimy, jak to pani mnie traktuje!
ja: Nie znam żadnej Grażynki, proszę sprawdzić, do kogo pani dzwoni!
p: Aha... Ale to przełączy mnie pani?

AKT II
p: Halo? Halo?! Pani Grażynka?
ja: Dzień dobry. Nie jestem Grażynka i żadnej Grażynki nie znam. Zdaje się, że już pani do mnie dzisiaj dzwoniła, ale musiała pani pomylić numery...
p: Jakie pomylić numery? No ale pani, ja muszę mieć te frezje w bukiecie! Myśli pani, że tak na wiosnę to one będą?
j: Nie wiem, czy będą, może i będą, ale na pewno nie u mnie, bo ja ślubów nie organizuję. Pomyliła pani numer.
p: Nie pomyliłam, ja do pani Grażynki dzwonię!
j: Ja nie mam na imię Grażynka...
p: No to proszę mnie połączyć natychmiast!
j: Nie znam żadnej Grażynki, proszę sprawdzić numer, na jaki pani dzwoni. Do widzenia.

AKT III
j: Słucham?
p: No nareszcie ktoś kompetentny! Proszę pani, ja w sprawie tych frezji w bukiecie...
j: Trzeci raz pani dzwoni, nie urządzam ślubów, nie jestem Grażynka ani żadnej Grażynki nie znam!
p: Aha... No dobrze, to kiedy pani Grażynka będzie? Bo wie pani, te frezje...
j: Do widzenia.

Aktu czwartego nie było, chociaż nieodebranych połączeń miałam jeszcze kilkanaście. Ot, upór? Głupota? Sama już nie wiem...

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 479 (531)

#59975

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia od kolegi, który studiuje informatykę i dorabia sobie tworzeniem stron internetowych.

Otóż zadzwonił do niego przyszły wielki biznesmen - typ faceta, który właśnie zakłada firmę i wydaje mu się, że wszyscy z tego powodu powinni klękać na jego widok. No ale ok, zlecenie jest całkiem spore, kasa też będzie pewnie niezła. Kolega dogadał się, o co mniej więcej chodzi, po czym poprosił o przesłanie drogą elektroniczną większej ilości szczegółów, żeby mógł zrobić wycenę. Reakcja?

"Ale jak to, JA mam za to płacić?! Pan bezczelny jest, ja panu pozwalam wpisać sobie do CV, że pan DLA MNIE pracował, a pan jeszcze kasę chce wyłudzić?!"

Nie wiem, jak kolega zdołał się oprzeć takiej ofercie.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 672 (746)