Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nidaros

Zamieszcza historie od: 16 maja 2012 - 3:03
Ostatnio: 13 kwietnia 2013 - 20:54
O sobie:

"A ja myślę, że całe zło te­go świata bie­rze się z myśle­nia. Zwłaszcza w wy­kona­niu ludzi całkiem ku te­mu nie mających predyspozycji." (A.S.)

  • Historii na głównej: 39 z 62
  • Punktów za historie: 42025
  • Komentarzy: 301
  • Punktów za komentarze: 3953
 

#34250

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O nagrodach na koniec roku ciąg dalszy.

Nagrody przyszły dziś na szkołę. Podrukowałem okolicznościowe wkładki, powklejałem delikatnie jednym rogiem, żeby ani nie latały, ani nie były wklejone "na beton" - jak nagrodzony będzie miał życzenie, to sobie wklejkę usunie - zaniosłem do podpieczętowania.

W tym czasie przyszła pani z trójki klasowej. Pokazałem książki i fakturę, wręczyła mi zwrot wyłożonej przeze mnie kasy i zaczyna przeglądać nagrody. Wzięła do ręki najładniejszy album, który przeznaczyłem dla chłopaka o najwyższej średniej w klasie i mówi:

- A ten to byłby dla mojego Marcina!

Ja zdębiałem w pierwszej chwili, ale potem, wyjąwszy jej książkę z rąk, otworzyłem i pokazałem wklejkę, mówiąc:

- Nagrody są już niestety wypisane.
- No wiecie? Skandal! Za moje zaangażowanie?! - Obraziła się pani i wyszła. Pewnie złożyć skargę...

Abstrakcja sytuacji polega na tym, że jej syn nie ma średniej z wyróżnieniem.

Szkoła

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 870 (932)

#34045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Synu" rośnie.

Ubrania niestety nie. Może nawet złośliwie się kurczą? Jednak mimo tej wrednej przypadłości zachowują dość dobrą jakość (pewnie ze względu na to, że rosnący w zastraszającym tempie "żarłacz" nie zdąża ich zutylizować).

Co jakiś czas robimy więc "czystkę" i oddajemy dobrą jeszcze odzież tym osobom z otoczenia, które wyrażą chęć przejęcia ubrań.

Parę dni temu dzwonek do drzwi. Kobieta.

- Czy mógłby mi pan dać parę groszy? Mam małe dzieci, ja jestem przewlekle chora, nie starcza nam na jedzenie...
- Hmm, wie pani, nie mam gotówki. A w jakim wieku są dzieci? - Pytam.
- Dwa i trzy lata...
- To może chce pani dla nich jakieś ubrania? - Zapraszam ją do wewnątrz i demonstruję torbę pełną odłożonych ubrań. - Proszę sobie coś wybrać.

Kobieta, owszem, przejrzała rzeczy. Wzięła to, co jej się spodobało, podziękowała, wyszła.

Kiedy wyszedłem z psem, ubrania leżały rozwłóczone przy śmietniku.

Ludzie i ludziska

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 913 (941)

#33877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w gimnazjum.

Jestem, jako facet, jak to mówią, rodzynkiem. W babińcu.
Jestem też wychowawcą.

Parę dni temu jeden z moich wychowanków miał wypadek: wracał ze szkoły na rowerze i został potrącony przez samochód, którego kierowca jechał nieprzepisowo. Chłopak musi mieć iście pancerny kościec, bo skończyło się na paru siniakach (matka go chyba w dzieciństwie śrubkami karmiła...), tym niemniej kilka dni spędzi w szpitalu na obserwacji.

Sama sytuacja jadącego jak wariat kierowcy jest oczywiście piekielna, ale kropkę nad "i" postawiły moje wybitne niewiasty z pokoju n-l.

W dniu wypadku, powiadomiony już bezpośrednio przez matkę o wydarzeniu, wchodzę do pokoju i słyszę:

1. Sebastian z III B. miał wypadek. (Prolog jeszcze zgodny z prawdą).
2. No pewnie, że miał wypadek, skoro wjechał rowerem na pasy bez zatrzymania.
3. I jeszcze bez kasku, to już w ogóle cud, że przeżył.
4. Ale co tu mówić o kasku, skoro to taka rodzina, kompletna patologia.
5. No, teraz to nie wiadomo, czy się z tego wygrzebie...
6. ...bo ma połamany kręgosłup.

Mówiąc prosto - trafiło mnie.

Wszedłem i mówię:

- Cześć, dziewczyny, fajnie, że się martwicie o Sebastiana. Właśnie rozmawiałem z jego matką, która mówiła, że całe szczęście, że prowadził rower i miał kask, bo babka tak w niego uderzyła, że aż przednia szyba poszła. Na szczęście jest tylko trochę obity, więc skończyło się na strachu. Jutro idziemy z delegacją do szpitala, przekażemy pozdrowienia od ciała pedagogicznego.

Wyszedłem.

Nie cierpię plotkarstwa.

Edukacja

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1147 (1219)

#33257

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę tygodni temu Kasztelanic zwany potocznie "Synu" dostał zaproszenie do kolegi, aby odwiedzić go po przedszkolu.

Ślubna i ja w euforii. Nasz syn ma przyjaciela! Jest społeczny! Nie skończy jako samozaspakajający się przed monitorem Gollum w koszuli w kratę! Ślubna idzie upiec muffiny na wkupne. W dniu wizyty zdaje Kasztelanica mamie rzeczonego kolegi, żeby wiedział, że nie jest to pierwszy lepszy dorosły, z którym nie wolno mu pójść i idziemy na kawę, mówiąc, że za dwie godziny będziemy.

Kawa nie smakuje tak, jak za randkowych, bezkasztelanicowych czasów, bo co 10 sekund patrzymy na zegarek, czy "to już". Gdy upływa wyznaczony czas, stawiamy się co do minuty. Młody wychodzi zziajany. Zdaje się, że jest zadowolony.

- Jak ci się podobało u Kubusia? - pytamy podstępnie.
- Może być. Ma xboxa... - zeznał Młody lakonicznie - Graliśmy w takie coś, że się biega za takim tygrysem...

Hmm. Nie jesteśmy fanami gier u czterolatka, ten tygrys też zabrzmiał tak jakoś, ale...

Przyszedł czas na rewizytę. Przekąski gotowe, plan atrakcji też. Punkt 17.00 dzwonek - mama Kubusia z Kubusiem pod pachą. Bąka "to ja przyjdę za dwie godziny" i oto gość w pełnej krasie wyłuskuje się z obuwia w przedpokoju.

- Co chcesz robić? - pyta go młody - Chodź, pokażę ci mój pokój.
Ok, młodziaki poszły do siebie. Po chwili słyszę łup! brzdęk! auaaaaa!
Wparowuję do pokoju:
- Co tu się dzieje?!

Dwa czerwone, zaperzone przedszkolaki stoją naprzeciw siebie.

- Bo on mnie bije! - wrzeszczy wściekły Kubuś.
- Bo on powiedział, że mój pokój jest babski! - wtóruje mu Kasztelanic.

Zgłupiałem doszczętnie. Pokój jak pokój, prosty: niebieskie ściany, drewniana podłoga, proste, jasne meble, na podłodze zwykła, kolorowa mata z Ikea - żaden dziw.

- Bo jest babski! - wrzeszczy Kubuś - Ja mam łóżko w kształcie Zygzaka McQueena i Wielką naklejkę z Ben 10!
- Nieprawda! - wrzeszczy Kasztelanic - Byłem u ciebie! Masz naklejkę, ale nie masz Zygzaka!
- Kłamiesz! - Kubuś sięga do czupryny młodego.

- Spokój, spokój chłopcy. - Mediuję. - Może zagramy sobie w jakąś grę?
- Grę?!?!? - zapala się żaróweczka w oczach gościa. Kiwam zachęcająco głową i wyciągam "Skaczące czapeczki", a drugą ręką sięgam po "Memory". Widzę na twarzy smarkacza szok i niedowierzanie.
- TAKIE gry? Ja gram w inne gry. Na xboxie! Raz grałem nawet w Assasina! Tata mi pozwolił, jak byłem chory.
- U nas się nie gra w takie gry, a już na pewno nie grają w nie dzieci. - mówię surowo.
Wzrusza ramionami, a pod nosem mruczy do młodego: "Twój stary to frajer!"
- Co powiedziałeś? - pytam groźnie. Wzrusza ramionami i obaj zmykają do kuchni.

W kuchni Ślubna zamiesiła im wielką miskę masy solnej i zaprosiła do lepienia. Początkowo wredny gówniarz (darujcie emocje) stawił opór, ale potem jakoś go wciągnęło i pół godziny było fajnie. Potem przyszedł czas na przekąskę.
- Co to ma być? - Powiedział gość, patrząc na domowe ciastka, owoce, koktajl z truskawek i sok. - Chcę frytki z ketchupem!
- Nie mam niestety frytek. - Powiedziała mu Ślubna, trzepocząc z zaskoczenia rzęsami. - Może jednak coś zjesz?
- Goń się!
Zerwałem się z miejsca, zderzając się z nim w locie.
- Waż słowa, młodzieńcze! Bo biorę telefon i dzwonię do matki.
Wzruszył ramionami, ale nie przeciągnął struny. Potem okazało się, że nasz niewyszukany poczęstunek jest jednak jadalny.
Chłopcy wyszli do ogrodu. Dzień upalny - napuściłem im wody do gumowego basenu i to był strzał w dziesiątkę. Pół godziny beztroskiego brykania, gdy nagle...

...bbbsssssspfffffuffff...

Chłopcy w płacz i krzyk. Basen flaczeje. Gość usiłuje ukryć, że dzierży porzucone nożyce do cięcia krzewów.

- Czemu to zrobiłeś?!
- Bo on mi powiedział, że nie mogę tego zrobić!
- Skoro powiedział, że nie możesz, to czemu uznałeś, że możesz?
- On mi nie będzie mówił, co mi wolno, a co nie!

Nabieram powietrza, nie wiedząc, czy walić smarkacza w chudy tył, czy walić głową w mur, czy krzyczeć na całe gardło. W tym momencie zbawienny dzwonek do bramki. Matka Kubusia. Wchodzi niepewnym krokiem...

- I jak?... Chłopcy się bawią?
- Jak widać. - Mówię sarkastycznie. Kobieta kamienieje. W milczeniu ubiera syna, szeptem się żegna i wyciąga smarkacza za próg. Dostaję niebawem maila z przeprosinami i prośbą o nr konta, to przeleje pieniądze za basen. Macham ręką - basen już zdążyłem zgrzać w miejscu nacięcia i da się z niego korzystać, przyjmuję więc tylko przeprosiny.

I zastanawia mnie tylko jedno - jakim cudem miła i kontaktowa babka wychowała sobie taki okaz.

Milusińscy

Skomentuj (87) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1325 (1411)

#32687

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kto jest w posiadaniu nieletniej istoty ludzkiej w wieku przedszkolnym, zdążył się pewnie ku swej frustracji przekonać, że przedszkolak bez gluta jest jak żołnierz bez karabinu.

Parę tygodni temu glut Dziedzica zzieleniał i zaczął mu zawadzać - znaczy, infekcja w rozkwicie. Pozostawiłem Ślubną na posterunku i udałem się do pracy. Po powrocie wysłuchałem opowieści o tym, jak do rejestracji dodzwoniła się ok. 11.00 (dzwoniąc od 8.00 co 10 minut) i otrzymała termin na 17.00 (tylko ze względu na gorączkę, bo przecież o tej porze terminów już nie ma).

Dwa dni temu glut odrodził się znowu. Tym razem na posterunku zostałem ja (staramy się wymieniać opieką nad Dziedzicem). Nauczony doświadczeniem Ślubnej przyodziałem go stosownie do stanu zdrowia, wpakowałem w nasz krążownik i powiozłem wprost do przychodni, by rejestracji dokonać osobiście. Próg przekraczaliśmy o 8.10.

Doszedłszy do okienka dowiedziałem się, że mogą nam zaproponować termin o 17.00. Numerków już nie ma.

Czemu? Ano, wybrane ponoć przez rejestrację telefoniczną.

Hmmm.

Na ostatnim seansie filmowym (Men in Black 3) dowiedziałem się, że niektórzy kosmici mogą egzystować w kilku liniach czasowych jednocześnie.

Nie wiedziałem natomiast, że pracują w naszej przychodni.

służba_zdrowia

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 577 (731)

#32678

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tydzień przed wyprowadzką do nowego mieszkania.

Leżymy sobie w łożu naszym, ja i moja ślubna, oboje już niemal w półśnie, gdy nagle słyszymy szum orlich skrzydeł, tudzież wodospad Iquazu.

Mimo, żem niemal był już usnął, podnoszę się niechętnie i włączam światło. W tym samym momencie żarówka robi "pffspfftrrrypt!", coś strzela pod włącznikiem i w pokoju z powrotem zapadają ciemności. Po omacku znajduję latarkę, włączam, omiatam światłem ściany i widzę mokry szlak na trasie instalacji. Wychodzę do przedpokoju - kapie z bąbla na suficie, na podłodze już pokaźna kałuża. Słyszany szum, który brałem za przywidzenie, oznaczał zwarcie w instalacji.

Idę piętro wyżej do sąsiadki. Chwilę zajmuje mi się dostukanie do jej świadomości - po kilku uporczywych dzwonkach słyszę najpierw "chlup!", potem "Łojzicku!", a potem zgrzyt otwieranego zamka. Pani starsza jest w szoku - spała już i nie miała pojęcia o awarii. Pomagam ustalić problem - okazuje się, że poszedł jakiś wężyk. Zakręcamy zawór, schodzę na dół, a tu ślubna mówi, że była sąsiadka z piętra niżej z awanturą, że ją zalewamy. Ślubna wprowadziła ją do mieszkania, pokazała, że zalanie jest odgórne i nie z naszej winy i zaproponowała wyjaśnienie sprawy z sąsiadką z piętra wyżej.

Następnego dnia sąsiadka z góry zaprasza na kawę, przeprasza, wyciąga polisę i wypełniamy wniosek o odszkodowanie. Cud miód malina, każdemu życzę takiej reakcji u kogoś, od kogo doznaliście szkody.

Gdzie piekielność?

Trzy tygodnie później, gdy już wszystko obeschło, do najemcy naszego mieszkania zgłaszają się sąsiedzi z dołu. Ponoć zostali przez niego zalani. Najemca to nasz znajomek, więc zgłosił się do nas z zapytaniem, czy aby nie wiemy, o co chodzi.

Cóż. Sąsiedzi z dołu pomyśleli pewnie, że przyda się zastrzyk finansowy na wakacje. A że załatwiać chcieli sprawę z trzytygodniowym obsunięciem, wpadli pewnie na to, że nie ma co iść do rzeczywistej sprawczyni, bo ta wykaże zwłokę w działaniu. Lepiej ocyganić nowego, skołowanego lokatora...

Wezwany rzeczoznawca zalania nie stwierdził.

sąsiedzi

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 793 (847)

#31770

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przyniesione z wywiadówki.

Wychowawca: pragnę powiadomić państwa, że w szkole będzie można zaszczepić dziewczynki szczepionką przeciw wirusowi HPV, co jest jednym z elementów profilaktyki raka szyjki macicy. Szczepienie nie jest obowiązkowe. W środę odbędzie się spotkanie z lekarzem, który objaśni to państwu dokładniej i będzie można podjąć decyzję.

Rodzic Roku: - A dlaczego CHŁOPCÓW NIE?!

Szkoła

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 984 (1146)

#31788

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielnych scenek z dzieciństwa ciąg dalszy.

Kiedy dobiłem byłem siódmej wiosny, na naszym osiedlu tak zwany ADM zarządził w okresie wakacyjnym generalne odnawianie elewacji. Panowie brać budowlana punkt dziewiąta otwierali pierwsze piwko, bo bez paliwa robić nie szło, potem drugie, trzecie i tak do wyczerpania zapasów. Ponieważ jako żywo nikomu do głowy nie przychodziło, że siedmiolatek po piwo skoczyć nie może, skakało się więc ochoczo, bo zawsze jakaś gratyfikacja była: a to potynkować pozwolili, a to wejść na rusztowanie, a to wiadro kołowrotkiem na górę wciągnąć.

Do wciągania mieli natomiast jakoweś takie ustrojstwo, które, o ile dobrze pamiętam, końcówkę miało trochę nietypową: metalowy trójkąt, górnym wierzchołkiem uczepiony do liny, a na dolnych mający haki. Co się tym na górę wciągało - nie pamiętam, ale "światło" trójkąta było na tyle przestronne, że chudemu szczylowi, jakim byłem, mogłoby od biedy posłużyć za skrzyżowanie huśtawki z cyrkowym trapezem. A że dostęp był - po rusztowaniu, cóż...

Wyobraźcie sobie piękne popołudnie lipcowe. Wyobraźcie niewiastę, matkę-Polkę wracającą do dom pod brzemieniem siatek (pełnych, jakżeby inaczej - wszak w sklepach nic nie było!) Wyobraźcie sobie głuche tąpnięcie tychże siatek o grunt, gdy macierz ujrzała dziecię swe bujające hen w obłokach.

Tak gdzieś na wysokości piątego piętra.

Kto był piekielny?
Budowlańcy, którzy nie zabezpieczyli sprzętu? (dobrze, że zablokowali kołowrotek chociaż).
Rzeczony siedmioletni smarkacz? (tak, dostałem w cztery me piękne, i nie dziwię się, sam bym sobie dzisiaj wlał)
Czy drobnej postury matka, która po wycieczce do administracji dokonała tego, że pięciu umięśnionych chłopa wiało na jej widok jak przed zgrzebłem?

Cudowne lata w PRL

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 614 (704)

#31462

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy byłem nader czerstwym czterolatkiem, rodzice wykopali mnie z pieleszy domowych do placówki opiekuńczej, żeby móc w pogodzie ducha harować na chleb i papier toaletowy, bo nic innego w sklepach jako żywo nie było.

Wyżarty był ze mnie byczek i wierzgający wielce, rygor znosiłem więc z trudem. Jedno, co rekompensowało mi obite kubki, szpitalne żarcie, ciągnące za uszy przedszkolanki i nudę leżakowania, to nieprawdopodobnie bajkowy, rozległy ogród z prastarymi kasztanowcami. No raj dla dzieciaka.

Ale nic nie było w stanie zrekompensować przedszkolnego kibla. Brud, smród, franca i trąd.

Przez pierwsze dni twardo trzymałem mocz do powrotu do domu - ale ileż można. Któregoś kolejnego dnia złamałem się...

...i będąc w posiadaniu klucza, zawieszonego na tasiemce pod koszulką, wywędrowałem z przedszkola do oddalonego o trzy minuty od placówki domu.

Otworzyłem drzwi, wszedłem do domu, skorzystałem z WC, pozamykałem wszystko jak trzeba i wróciłem do placówki.

A w placówce Armageddon. Zginął wychowanek.

Gdy zobaczono, jak w spokoju ducha przekraczam przedszkolną furtkę, natychmiast zleciał się komitet powitalny w postaci woźnej, przedszkolanki i dyrektorki. Trzy wiedźmy z Makbeta.

Dobitnie uświadomiły mi, jakie to było karygodne i bezczelne, opuścić przedszkole na własną rękę. Po solidnej porcji wrzasku, kuksańców i targania za uszy zapytały mnie, dlaczego to zrobiłem, myśląc pewnie, że złożę samokrytykę.

- Bo w przedszkolu kibel śmierdzi tak, że sikać nie można. - Odrzekłem śmiało.

Rodzice, powiadomieni przez dyrekcję o mojej rejteradzie, przede wszystkim spytali mnie, jak to było, a wysłuchawszy, wyrazili chęć oglądu rzeczonego kibla.

Niestety, nie pozwolono im na to.
Na drugi dzień w WC było czysto. Było tak do końca mojej kariery przedszkolnej.

Przedszkole w czasach komuny

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1387 (1437)