Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nidaros

Zamieszcza historie od: 16 maja 2012 - 3:03
Ostatnio: 13 kwietnia 2013 - 20:54
O sobie:

"A ja myślę, że całe zło te­go świata bie­rze się z myśle­nia. Zwłaszcza w wy­kona­niu ludzi całkiem ku te­mu nie mających predyspozycji." (A.S.)

  • Historii na głównej: 39 z 62
  • Punktów za historie: 42025
  • Komentarzy: 301
  • Punktów za komentarze: 3953
 

#36219

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas remontu obecnego miejsca zamieszkania, nawiązaliśmy ze Ślubną współpracę z panią od architektury wnętrz. Nie chodziło nam zbytnio o sam wystrój - Ślubna lubi się bawić w takie rzeczy, to dla niej sama radość. Ale domek miał parę technicznych trudności, a i o wielu nowych rozwiązaniach ułatwiających szaraczek zwykły nie wie. Zdecydowaliśmy się więc na panią, która na stronie internetowej miała realizacje w naszym guście.

Przy omawianiu warunków umowy wyszło, że wynagrodzenie pani jest do akceptacji, a i niebagatelne było to, że ma popodpisywane różne umowy na rabaty w wielu salonach z meblami, materiałami i sprzętem, co dawało możliwość, że ona zarobi, sklepy zarobią, a my zbytnio nie przepłacimy. Wydawała się konkretna, wydawało się, że rozumiemy się wpół słowa. Mówiła, że dopilnuje ekip, będzie latać za materiałami, konsultując je z nami, generalnie weźmie na siebie cały syf związany z remontem, a my odbierzemy dom pod klucz.

Remont trwał 5 miesięcy.

Na początku było fajnie - było tak, jak mówiła. Projekt sympatyczny... I cenowo faktycznie było nieźle, wiem, bo non stop siedziałem w porównywarkach cen - materiałów i sprzętu.
Schody zaczęły się gdzieś na etapie 3/4 realizacji, zaczęła raz po raz wyjeżdżać, ekipa zwracała się do nas z pytaniami o sprawy techniczne, o których nie mieliśmy pojęcia. Wszystko zaczęło się przesuwać, a my mieliśmy datę przeprowadzki wyznaczoną. Wyznaczyliśmy ją sobie na 3 tygodnie po podanym przez nią pierwotnym terminie, wiedząc, że obsunięcia w tego typu sprawach to rzecz zwykła.

Wszystko utknęło na kuchni. Poprzednia ekipa robiła wszystko - malowanie, elektrykę, kafle, montaż "białego"... I robili dobrze. Ale do kuchni byli potrzebni stolarze z prawdziwego zdarzenia. Pani zapewniała, że "ta ekipa nigdy jej jeszcze nie zawiodła".

Cóż, dopiero po fakcie okazało się, że mogła tak z czystym sumieniem powiedzieć, bo wzięła ich na zlecenie pierwszy raz.... Generalnie faceci kręcili jak mogli, pili, nie stawiali się, pomontowali część drzwiczek do góry nogami, pozadzierali fornir na szafkach, źle ciągnęli kable do oświetlenia podszafkowego, wykłócali się, gdy się mówiło, żeby poprawić.

A kobieta?

Wyjeżdżała. Na trzy dni. Na cztery. I znów.
Gdy zadzwoniłem prosząc, by ogarnęła stolarzy, usłyszałem, że "ona za nich nie odpowiada, przecież to dla nas pracują i mam nie odreagowywać na niej frustracji".

W końcu wprowadziliśmy się, mimo że zamiast pokoju dziennego z aneksem był rozpi.ździaj i lej po bombie. Kibel jest, można mieszkać. Panowie, czując nasz oddech na karku, jakoś się spięli. Popoprawiali i poszli.

Pokój dzienny wykończyliśmy sami.

Mieszkamy od półtora miesiąca. Przez ten czas pani ani widu, ani słychu. W sumie nawet byłem skłonny machnąć ręką, bo na tamten moment miała zapłacone mniej więcej tyle, ile zrobiła - 75% wynagrodzenia za ok. 75% realizacji.

Zadzwoniła wczoraj, pytała, czy może się umówić na "robienie fotografii realizacji na stronę". Pewnie podczas fotografowania naszego wykończenia pomieszczeń chciałaby też jeszcze porozmawiać na temat tej nie wypłaconej 1/4.

Ale ja nie mam jej nic do powiedzenia.

usługi

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 654 (694)

#36167

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyprzedaże.
Dla wielu kobiet słowo, po usłyszeniu którego doznają nagłego wydzielenia się hormonów euforii i lewitacji.
Dla wielu (choć nie generalizujmy, nie dla wszystkich) mężczyzn słowo równające się ze zsyłką na katorgę.

Dla mnie również, ale szczęśliwa kobieta to dobra kobieta. Gdy zatem usłyszałem dziś podczas bytności w sklepie "Kochanie, tutaj mają taką dużą obniżkę, buciki przecenione z 300 na 100, jak za darmo po prostu", przezornie nie odpowiedziałem słowami króla Esterada do redańskiego szpiega: "A czy ty wiesz, Dijkstra, że mieć milion i nie mieć miliona to razem dwa miliony?"
Nie odpowiedziałem, bo moją misją jest przeżyć.

Weszła. Litościwie pozwalając mi pozostać na ławce w holu. Zasiadłem przeto, mając przez otwarte na oścież drzwi całkiem spory wgląd do wnętrza sklepu.

Dałbym głowę, że przysnąłem.

Co wyrwało mnie z błogostanu?

Najpierw "łojzusie!"
Potem "to moje, ty (...stosowne określenie, będące opisem kobiecej bramy raju...)"
Potem "ja byłam pierwsza!"

A potem "drzrzrzytttt!"
Świst pękającej dratwy.

Ślubna wyszła ze sklepu w osłupieniu - ponoć dwie kobiety pobiły się o ostatnią dostępną parę jakiegoś tam modelu buta - i w ferworze walki rozdarły na strzępy.

Powinny służyć w szesnastowiecznym wojsku polskim - byłyby świetne w darciu pasów z dzielnych mołojców.

Ciekawe, czy zapłaciły po połowie.

sklepy

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 714 (824)

#35923

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pisałem jakiś czas temu, że zmienialiśmy miejsce zamieszkania. W związku z tym należało się wyzbyć poprzedniego lokum drogą sprzedaży.

Mieszkanie wypucowane, wysprzątane i wystawione do oglądania. Zaczynają się schodzić potencjalni nabywcy. No i tu historii kilka rzeczywiście się uzbierało.

1. Blondie i sponsor.

Blondie była dziewuszką w wieku świeżo poststudenckim. Figura wyhodowana na jednym listku sałaty dziennie. Towarzyszył jej starszy sporo facet, grubawy, łysawy. Z obrączką - ona bez. Dialogi między nimi przebiegały mniej więcej tak:
- Misiu, ale tu to fajnie byłoby mieć taki LOFT.
(Ja: WTF? Loft. W bloku z lat 80. Gratuluję...)
Miś reaguje oszczędnym "hmmbrrg".
- Misiu, ale garażu nie ma w cenie, ja nie mogę tego cukiereczka od ciebie trzymać pod chmurką.
- Misiu, ale tu nie ma ogródka, a ja bym chciała z ogródkiem.
(Ja: Osłupienie. W ofercie było, że mieszkanie na 5. piętrze, ogródki przylegają do lokali na parterze... Po co w ogóle przyszli obejrzeć?)
- Misiu, ale tu jest mały metraż, chyba, że namówimy ludzi z mieszkania obok na sprzedaż, to się połączy dwa mieszkania.
- Misiu, ale to łóżko, które widzieliśmy, to się tu w żadnym pokoiku nie zmieści.
- Misiu, ale wystrój to byśmy zrobili taki, jak w tym pałacyku, co wiesz, mrrrr...
(Mrrr. Tak. Bo lofty i pałacyki świetnie ze sobą grają)
- Misiu, wiesz, nie. Jednak nie.

Miś, ująwszy ją w pasie, rzucił mi tylko półgębkiem "dwidznia"

2. Pani od wahadełek.

Kiedy otworzyłem drzwi, nie zarejestrowałem wzrokiem jakichś szczególnych anomalii. Zwykła kobita ok. czterdziestki, ubrana w kostium. Żadnych szklanych kul, czarnych kotów ani szpiczastych kapeluszy. Tym bardziej zaskoczony byłem, gdy po wstępnych oględzinach niewiasta wyjęła wahadełko i zaczęła nim omiatać wszystkie kąty. Mówiła przy tym o czakramach, żyłach wodnych, dobrych i złych energiach, na koniec powiedziała, że mieszkanie ma złą aurę, ale ona jako obeznana w tych sprawach byłaby w stanie je sobie z tych złych energii odczyścić. Ponieważ gwarantuje mi, że zła aura będzie wyczuwalna dla wszystkich innych nabywców i mieszkania nikt nie kupi, ona jako odważna i zdeterminowana kupi je, jeżeli obniżę cenę o 100.000.

Wykazałem straceńczy optymizm - nie skorzystałem z oferty.

3. Kuzyn żony brata kumpla.

Wszedł. Obejrzał. Bez słowa. Przy wyjściu powiedział, że nie wie. Bo dla przyjaciół ogląda. Dla znajomych właściwie. Bo są na wakacjach.

4. Pan ze Stanów.

Pan ze Stanów niemal się zdecydował. Wierzgnął u notariusza. Bo on nie spisze umowy przedwstępnej, bo jak my będziemy mieli realizację przelewu na koncie, to się z tymi pieniędzmi ulotnimy za granicę i nikt nas nie znajdzie.

Nikt nie był mu w stanie wytłumaczyć, jak obie strony chroni umowa i jak przebiegają procedury sprzedaży. Wyszedł od notariusza, ciskając gromy.

Mieszkanie na razie odnajęte znajomym.

Sprzedaż mieszkania

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 695 (731)

#35698

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Staram się chociaż raz do roku zorganizować dla klasy wyjście do teatru.

W tym roku było to w czerwcu. Zrobiliśmy lekcję, na której przypomnieliśmy sobie - tak dla porządku, wiem, że wiedzą - jak się funkcjonuje w przybytku kultury: że jest, w przeciwieństwie do kina, szatnia. Że nie jemy na widowni, tylko poza nią - w antraktach. Że trzeba się stosownie przyodziać. I tak dalej.

Klasę mam naprawdę zacną, zastosowali się wszyscy. Spotykamy się na dziedzińcu szkoły: panny w letnich, ale stonowanych i stosownych sukienkach, panowie w długich spodniach i w koszulach. Małe torebki i saszetki, nikt nie wygląda, jakby miał przy sobie czteropak coli i kontener chipsów. Jestem dumny.

Wyruszamy, docieramy na miejsce, szatnię omijamy (lato!), chcemy okazać bilety i wejść na widownię.
I tu trafiliśmy na małe tornado w postaci bileterki.

- A wy gdzie?! Do szatni! - dobrze, że ściery w ręku nie miała, bo by się pewnie i zamachnęła.
- Ale my kurtek nie mamy - tłumaczy młodzież.
- Ale torby macie!
Przepycham się do przodu:
- Te torby? Pani raczy żartować, to małe torebki na rzeczy osobiste: portfel, klucze, telefon.
- Pan ze mną nie dyskutuje, macie iść do szatni!
- Czy ja również mam zostawić wszystko? - mówię, już poirytowany.
- Pan się nie wykłóca! Z pana cham, nie nauczyciel! Kto potem ma po nich ten syf sprzątać! Te papiery po słodkim! No kto!

Dobra. Nie będziemy przeciągać. Rzucam tylko okiem na dopięty do popiersia identyfikator strażniczki przybytku kultury wysokiej, odciągam na moment klasę i mówię:

- Zostawmy te rzeczy dla świętego spokoju, niech się harpia nie awanturuje. Znacie ten cytat: "Nie polemizuj z idiotą, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a potem pobije doświadczeniem". Pokażmy babie, że stać nas na klasę.

Uśmieszki zrozumienia, oddajemy rzeczy i wchodzimy.
Ja natomiast wymykam się w antrakcie do biura obsługi widzów i naświetlam sytuację. Mówię też o swoich odczuciach - że młodzież była nastawiona na kontakt z kulturą, na wydarzenie artystyczne, a wylano na nią pomyje. Że potraktowano ich jak śmieci. Że przykro mi, ale nie będę mógł polecić kolegom i koleżankom z pracy tego teatru na wyjście z młodzieżą.

Niestety kończy się na bardzo niekonkretnych przeprosinach.

Nie polecam Wrocławskiego Teatru Edukacji Artenes.

Teatr

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 912 (982)

#35241

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lato jest. Wakacje. Siedzę z "Synu" w domu, zwiedzamy okolicę, gotujemy spracowanej Ślubnej obiady (te, które są łatwe do wykonania...;), dopiero w sierpniu jadę jako wychowawca na obóz.

Wczoraj przed południem pojechaliśmy na poranek do kina, żeby Ślubna mogła w spokoju poczytać, tudzież machnąć sobie jakąś maseczkę, czy coś.

Synu zawsze tym mocno przejęty: bajki jak bajki, ale cały rytuał: kupić bilet, popcorn, kapkę coli (co nas nie zabije, to nas wzmocni) - wszystko to dużo dla niego znaczy. Dla mnie zaś znaczy to 60 minut w klimatyzowanym pomieszczeniu (36 stopni w cieniu) i radość Młodego. :)

Na tych porankach są głównie dzieci. Dzieci w wieku przedszkolnym i późnożłobkowym, starsze wybierają już raczej filmy pełnometrażowe. W związku z tym, każdy opiekun z wyrozumiałością traktuje to, że dziecko niekoniecznie wysiedzi całą godzinę zahipnotyzowane jak sfinks z Piramidy Cheopsa.

Wczoraj dość spora grupa dzieci (w tym Synu) wyszła z krzeseł, usiadła na wykładzinie przed ekranem i tam sobie w pogodzie ducha oglądała wyświetlany program. Dodam dla upewnienia, że żadne nie gadało inaczej jak półgłosem i nie robiło scen. Ot, po turecku, trochę jak w przedszkolu.

Nikomu to nie przeszkadzało. Nikomu poza jednym dziadkiem, który przyprowadził na seans wnuczkę. Usiedli w bocznej części po drugiej stronie schodów, przy czym straszny dziadunio siedział między dzieckiem a przejściem. Taka izolacja na wszelki wypadek.

Dziadek oddychał głośno, sapał, wydawał świadczące o irytacji dźwięki i raz po raz komentował półgłosem, wygłaszając okrągłe zdania o niewychowaniu współczesnych dzieciaków. W sumie przeszkadzał bardziej, niż te maluchy.

W końcu rzekł do wnuczki:

- Idziemy. Dziadziuś ci kupi lody i bajkę na dvd. Tu z takimi rozwydrzonymi bachorami nie będziesz siedziała. To nie dla ciebie towarzystwo.

I wyciągnął protestującą dziewuszkę z sali. Zdaje się, że z żalu płakała.

Wysłałem milcząco 10 uncji pozytywnej energii do mojej matki i teściowej - babć, które nie zapomniały, jak to jest być dzieckiem.

Kino. A może starsi ludzie?

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 540 (658)

#34815

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed 10 lat, ale epilog ma całkiem świeży.

Ślubna ma (miała? pewnie po tej historii miała...) kumpelę ze szkolnej ławy. Znacie te klimaty: razem do zerówki, dzielenie się śniadaniem, siedzenie razem przez 8 lat, zawsze wspólnie pod rączkę i zawsze razem do toalety. Po rozejściu się do różnych szkół średnich kontakt się utrzymał, przyjaźń do grobowej deski. Tak by się wydawało.

Ślubna tuż po studiach związała się była ze mną, a ja podówczas uczyłem w szkole, do której uczęszczał braciszek wspaniały rzeczonej koleżanki. Braciszek był prymusem doskonałym, średnia 5,9 to była dla niego porażka. Każdy konkurs, każda akcja - braciszek na czele peletonu.

Naturalną koleją rzeczy doszedł był do ostatniej klasy i oczywiście MUSIAŁ ją wedle życzeń swoich i rodziny ukończyć z jak najwyższą możliwą lokatą. No i zaczęły się pielgrzymki wszystkich niewiast rodzinnych - matki, sióstr - do nauczycieli, by prośbą i uporczywą negocjacją wydusić szóstki z nas wszystkich.

Ja młodego nie uczyłem, ale byłem świadkiem na takowe zmolestowanie nauczyciela w temacie jednej z szóstek. Było mi trzymać gębę na kłódkę, nie moja to była rzecz, nauczyciel człek dorosły i sam powinien umieć stawić opór terrorystom, jeżeli uważał, że ocena się nie należy. Byłem, owszem, piekielny, podówczas funkcjonowałem jako osoba pt "co w sercu, to na języku", teraz się człek postarzał, nabrał dyplomacji, a ogarnął wp.ierda.lactwo. Wtedy jednak zdumiony wyraziłem głośno wątpliwość, czy takie postępowanie jest aby regulaminowe i czy ocena zdobyta błaganiem ma w ogóle jakąś wartość.

Zawrzało. Niewiasty poczerwieniały, wystrzeliły z pokoju wściekłe, myślałem, że może złożą skargę, czy coś. Byłbym to w stanie pojąć jako logiczną konsekwencję.

Ale nie. Wybrały inną taktykę. Za wszystko pokarały Ślubną.

Koleżanka zerwała kontakt. Gdy Ślubna chciała ją przeprosić (za co? to nie ona przewiniła), usłyszała, że przyjaciółka z gatunku "na zawsze razem" nie wie, czy kiedykolwiek będzie gotowa, by jej wybaczyć (ze strony Ślubnej wiadro łez, nie mogła pojąć, jak można tak przekreślić 20 lat przyjaźni).

Po roku Ślubna ponowiła przeprosiny. Nadal nie przyjęto. Kolejne wiadro łez.

Po kolejnym zaniosła jej zaproszenie na ślub i wesele (ze mną, może jakby z kim innym, panna by przełknęła...) - koleżanka "nie znalazła miejsca w grafiku" - tym razem tylko słoiczek łez, bo Ślubna zaczęła rezygnować.

Cała tamta ekipa przestała też poznawać moją teściową (a matkę Ślubnej) na ulicy i zaczęła na jej widok przechodzić na drugą stronę. Kolejna manifestacja urazy wobec kolejnej osoby, która nie miała z zajściem nic wspólnego.

Kontakt jakoś w tym momencie uwiądł.
Wczoraj Ślubna dowiedziała się od wspólnej znajomej, że rzeczona panna wychodzi za mąż. Zawiadomienia oczywiście wobec dawnej koleżanki żadnego (ja bym się nie dziwił... po tym wszystkim...). Łyżeczka łez, bo do Ślubnej dotarło, że 10 lat afrontów, to chyba zbyt surowa kara za jeden głupi tekst partnera. Odpuściła...

Tak się zastanawiam, czy byłbym w stanie skreślić kumpla za to, że jego partnerka wystrzeliła z jakimś debilizmem - i nie wydaje mi się. A tu skreślono osobę, która przez 10 lat usiłowała ratować pękającą - nie ze swej winy - przyjaźń.

Laska nie wie, co straciła.

Krewni-i-znajomi-Królika

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 765 (867)

#34833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja tam wrażliwy nie jestem, ale jak ktoś jest, to uprzedzam, że o brudnych majtkach będzie.

W drugim roku związku jechaliśmy ze Ślubną na kolonie jako opiekunowie. Dostaliśmy wspólnie jedną grupę (dwa pokoje) pod opiekę. Ja koordynowałem chłopaków, Ślubna dziewczyny - było ok.

W piątym dniu obozu jedna z dziewczynek, niech będzie, że Emilka, przychodzi do nas na odprawę zaryczana. Chce wracać do domu. Nijak nie możemy z niej wyciągnąć, co jest nie tak. W końcu Ślubna macha na mnie ręką, że mam się iść przejść - może w cztery oczy zeznania pójdą gładziej.

Poszedłem, wracam, a tam Ślubna z oczami jak 5 zł.

Dziewczę wyznało jej bowiem, że cały zapas czystych majtek, który sobie spakowała, skończył się. Ślubna mówi do niej:

- To chodź, pójdziemy do pani gospodyni, da ci miskę i sobie wypierzesz.
- Nie mam proszku...
- Dam ci proszek - mówi Ślubna, wyciągając specyfik z plecaka.
Dziewczę milczało dłuższą chwilę, po czym wykrztusiło:
- Ale ja nie umiem.

Cóż, zdarza się - tyle, że Emilka miała 15-16 lat.

Tak, uczyliśmy taką pannę, jak się pierze bieliznę osobistą.
Rodzice wysłali dziewczynę na obóz, żeby "nabrała samodzielności" - może to i nie było takie całkiem bezcelowe, w końcu jedną życiową umiejętność zdobyła...

Obóz

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 675 (757)

#34624

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Urząd Miasta - sala ślubów. Ślub kolegi.

Upał jak w puszczy amazońskiej, nie dość, że gorąco, to jeszcze parno. Pani urzędnik pozwala więc przed rozpoczęciem ceremonii pootwierać wszystkie okna i drzwi dla lepszej wentylacji. Jedne z drzwi prowadzą do kanciapy dla urzędników - aneksik kuchenny i wieszaki na odzież wierzchnią.

Ceremonia trwa. Młodzi złożyli ślubowanie i biorą się do wymiany obrączek. W tym momencie z kanciapy dobiega rytmiczny plusk.

Mam (nie)szczęście stać przy drzwiach, wyglądam popatrzeć, co tam się dzieje.

Jedna z pracownic myje sporą gromadkę kubków.
Po chwili woła w inne otwarte drzwi:

- Kasiaaaaa! To chcesz jeszcze kawy?!

Weselnikom nieco prysł nastrój...

Ja rozumiem, że dla pani jest to ślub nr 140 łamane przez 2012, ale trochę szacunku i pamięci, że dla młodych to ważna chwila w życiu.

Urząd Miasta

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 457 (707)

#35280

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, co, kurna, jest, ale ostatnio rozwiązał się worek z piekielnymi sytuacjami.

W ramach montowania obiadu wyskoczyliśmy z "Synu" do sklepu, żeby uzupełnić braki w zaopatrzeniu.

Sklep mięsny. Przed nami babinka wybiera kawałek mięsa, już na początku zaznaczając, że prosi o zmielenie. Ekspedientka waży wybrany kawałek, potem wrzuca do maszyny, wygarnia zmieloną masę do woreczka, nalepia wydruk z kasy i podaje babince.

Babinka zwraca jej trzęsącym się głosem uwagę, że chce zapłacić za mięso w woreczku, a nie za tamten kawałek, bo nie wie, ile ubyło i pozostało w maszynie (kto kiedykolwiek mielił coś w maszynce lub malakserze, wie, ile produktu potrafi pozostać gdzieś w zakamarkach).

Ekspedientka nagle się przeobraża w rozognioną furię:

- Co pani sobie wyobraża! Wybrała pani sobie kawałek, to go pani sprzedałam, ja mam wytyczne, ja się rozliczam! Płaci pani, albo wychodzi!

Babinka zapadła się w sobie i wyciąga sfatygowany portfel.

- Chwileczkę. - Mówię. - Czy można poprosić kierownika? Przedyskutujmy sobie te wytyczne.

Ekspedientka na moment zamarła, ale poddała się o dziwo bez walki, przejęła woreczek z lady, zważyła, nadlepiła wydruk. Potem z morderczym spojrzeniem obsłużyła nas bez słowa.

Wychodzimy. Babinka stoi przed sklepem, ogarniając swoje tobołki i węzełki. Powiązała wszystkie siatki i siateczki, poprawiła niebieski sweterek, wyprostowała się i pogroziła w kierunku sklepu:

- Żebyś zdechła, ty zdziro!

Zaniemówiłem.

Ostatnimi czasy wydaje mi się, że ludzie są wobec siebie coraz bardziej wilczy.

Za stary na to jestem. Za stary.

sklepy

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 825 (921)

#34346

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasem sobie myślę, że w moim zawodzie powinny być obowiązkowe badania psychologiczne.

Jedna z dzisiejszych historii w poczekalni obudziła we mnie uczniowskie wspomnienia.

Jestem w pierwszym roczniku, który doświadczył wprowadzenia religii do szkoły (starość, wiem!). Wraz z tą epokową zmianą zaliczyłem również dodatkową modyfikację, jaką było nauczanie tegoż przedmiotu przez niewiastę świecką - katechetkę. Dotąd jako smarkacz biegający "na relę" do salki, byłem kształcony przez siostry, a w roku komunii przez księdza, zatem katechetka była dla mnie wówczas dziwowiskiem.

Liczyłem sobie podówczas chyba jakieś 12 czy 13 wiosen - tak pamiętam. Oprócz religii w szkołach przeżywaliśmy wtedy nagły wybuch dóbr materialnych w sklepach: miła odmiana po occie na pustych półkach. Zachwycaliśmy się też jako gówniarzeria pierwszymi numerami "Bravo" w języku polskim. Wyczytywaliśmy ten popkulturowy bigosik od deski do deski, po czym z namaszczeniem okładaliśmy w niego zeszyty.

Koleżanka z klasy obłożyła sobie zeszyt do religii w rozkładówkę z Sandrą - piosenkarką, do której wybitnej, przypominającej flaszkę coca-coli figury wzdychał w pomroczności niejeden z nas. Sandra nie była może na plakacie ubrana zbyt kompletnie, ale i nie epatowała czym popadnie - kostium kąpielowy wówczas zakrywał nieco więcej, niż teraz. Okładka, owszem, nieprzystająca może do przedmiotu, ale reakcja katechetki przeszła nasze najśmielsze wyobrażenia.

Połowa semestru. Kobieta zebrała zeszyty, by je sprawdzić i wstawić oceny. Na kolejnej lekcji oddała, wpisała stopnie. Zeszyt koleżanki zatrzymała i kazała jej zostać po lekcji.

Resztę znam z relacji głównej bohaterki, która po pewnym czasie wybiegła z sali cała we łzach. Wedle jej słów kobieta patrzyła na nią przez chwilę, po czym powiedziała:

- Rozbieraj się.
Koleżanka miała na sobie kurtkę typu "szwedka". Kto pamięta, ten wie. Zdjęła.
- Dalej.
Pod szwedką był sweterek, pod nim t-shirt. Pod t-shirtem już niewiele i zapewne mało dyskretnie. Zdjęła sweterek.
- Dalej! - warknęła baba, pokazując na koszulkę.
Koleżanka zamarła.
- Ale...
- Dalej!
- Wstydzę się! - Rozpłakała się dziewczyna.
- Wstydzisz się! Jasne! A pornograficznej okładki się nie wstydzisz!

Wtedy to właśnie dziewczyna wybiegła z płaczem.

Katechetka pewnie uważała, że "musi gówniarę oduczyć"...

Niedługo potem została zwolniona. Po roku czy dwóch znowu wypłynęła w społeczności naszego miasteczka, tym razem jako wolontariuszka w hospicjum. Podobno chorym ludziom okładała czoła różańcami, mamrocząc modlitwy o uzdrowienie.

Po latach myślę, że miała zaburzenia psychiczne.

Miasto jest nieduże, wszyscy się wtedy znali - chodziły słuchy, że panna X. w młodszych swoich latach starała się o przyjęcie do zakonu, jednak siostry zorientowały się, że jest zaburzona i odmówiły przyjęcia.

Ale szkoła przecież wszystko przyjmie.
Optuję za testami. Wszystkim nam żyłoby się zdrowiej.

Szkoła w PRL choć czasy chyba nie maja znaczenia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 681 (755)