Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

NieRozumiemChemii

Zamieszcza historie od: 25 lipca 2012 - 23:04
Ostatnio: 11 czerwca 2015 - 21:46
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 482
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 83
 

#55720

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No i po ponad roku przerwy mamy kontynuację serii „Ciąg dalszy nastąpił”.

Oto linki do poprzednich części:
http://piekielni.pl/34082

http://piekielni.pl/38262

Dla leniwych, bądź spieszących się ludzi przygotowałem skrót w punktach:
- Młoda kobieta została zaatakowana przez dwie dziewczyny
- Zaczęły obcinać jej włosy
- Doszło między mną a dziewczynami do krótkiej bijatyki, gdzie ja zostałem dźgnięty nożem, sam ogłuszyłem konarem jedną, a drugiej złamałem rękę.
- Groźby ze strony znajomych dziewczyn.

To w pigułce. Dalszy ciąg historii też chyba będzie lepiej jak przedstawię w jakimś rozsądnym skrócie, bo można by pewnie i rozpisywać się do końca, a to nie o to chodzi. Chcę przekazać informację osobom zainteresowanym, którzy rok temu wysyłali w eter słowa wsparcia. Zaczynajmy zatem.

1. Jedna z dziewczyn popełniła samobójstwo (a raczej dopiero niedawno to ustalono). No, przykre. Bardziej przykre jest jednak to, że z tego powodu spędziłem trochę czasu w areszcie, z którego zostałem później zwolniony. Naprawdę miałem ciekawsze rzeczy do roboty niż pojenie nastolatek alkoholem i podawanie im tabletek. Czemu się zabiła? Nie, nie myślcie, że z powodu jakiś wyrzutów sumienia z powodu tego co zrobiła. Nieszczęśliwie się zakochała. Odnaleziono w usuniętych plikach jej rozmowy z gadu gadu, gdzie komunikowała chęć odebrania sobie życia.

2. Wbrew pozorom i polskim standardom proces sądowy przyszedł szybko i zakończył się stosunkowo niedawno.
Zostałem właśnie osobą karaną. Uznano, że przekroczyłem granice obrony koniecznej, sąd jednak zastosował nadzwyczajne złagodzenie kary i mam wyrok w zawieszeniu. Nie urządza mnie to. Uzasadnienie? Mogłem ograniczyć się do odebrania broni napastniczce i niepotrzebnie „uszkodziłem” drugą. Może jeszcze ją miałem poprosić po tym jak zostałem dźgnięty by łaskawie oddała mi nóż? Szkoda słów.

3. Proces napastniczek (a właściwie już jednej) jeszcze się toczy. Proces kochasia z powodu gróźb karalnych również.

4. A zaatakowana? Obecnie jesteśmy razem, włosy powoli odrastają, wciąż jednak czuje się niepewnie i zainwestowaliśmy w perukę z prawdziwych, długich włosów. Droga sprawa, ale dla szczęścia kobiety można zrobić dużo. W sumie więc mam w dupie ten wyrok. Było warto.

I zawsze warto reagować.

sąd

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1065 (1119)

#50054

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Matura.

Temat dość "na czasie", tak więc postanowiłem się podzielić moimi wspomnieniami z czasów liceum i przygotowań maturalnych. Chociaż minęło kilka lat, to mam wrażenie że za dużo się nie zmieniło...

Chodziłem do "Chrobrego" w Piotrkowie Trybunalskim, do klasy o profilu z rozszerzonym językiem polskim. Nasz polonista nas nie uczył, jak sam twierdził.
On nas przygotowywał do matury.

Sam proces przygotowywania polegał nie na nauce, a na wkuwaniu klucza. Dosłownie.

Achilles musiał być mniej heroiczny od Hektora. "Heroiczny", koniecznie to słowo, "żadne inne, bo nie dostaniecie punktów na maturze".
Boryna to wyidealizowany obraz chłopa-Piasta.
Jedynym motorem napędowym Judyma była praca u podstaw.
Izabela Łęcka... wiadomo.

Żadnych własnych przemyśleń, żadnych własnych opinii, nic co by wychodziło poza program czy klucz. Na swoje "nieszczęście" uczyłem się nie do matury a dla siebie, i też prace z naszego języka ojczystego pisałem inaczej niż w kluczu. Jako że "dobrze, są przemyślenia, jest pomysł, ale w kluczu tego nie ma", to miałem same trójki, i być może trochę satysfakcji że jako jedyny ośmieliłem się mieć inne zdanie, i z Lady Makbet nie zrobić nie głodnej władzy kobiety-morderczyni, "Lucifera" Micińskiego ukazać jako osobę cierpiącą i żałującą, a epokę romantyczną uznać za coś więcej niż głupotę.

I może to zabrzmi nieco chełpliwie, ale uczyłem się faktycznie, naprawdę, nie czytałem opracowań (co było normą), myślałem samodzielnie nie kopiując wniosków z klucza czy opracowań, ba, nawet robiłem prace domowe samodzielnie, a nie kopiując gotowce.
A potem nadszedł czas wyborów przedmiotów maturalnych, i jako jeden z czterech uczniów w klasie wybrałem język polski rozszerzony. Pozostała trójka to były dziewczyny które zdaje się szły na polonistykę właśnie, i które były czcicielkami klucza maturalnego. Na moją decyzję o rozszerzonym programie sam polonista wykazał zdziwienie i próbował mnie od tego odwieść. Bo po co mi to? Dla mojej własnej satysfakcji. Ale po co?
Mój własny nauczyciel nie chciał bym się postarał, bym wykazał inicjatywę.

Nadeszła matura, egzamin, temat "niespodziewany" (bo z tego co pamiętam to wszyscy myśleli że "teraz jest kolej na Chłopów" a był chyba wiersz Szymborskiej i fragment z Ferdydurke) napisałem, dostałem wyniki. Osiemdziesiąt parę procent. Czcicielki Klucza miały po sześćdziesiąt.

Dlaczego o tym piszę? Żeby wykazać bezzasadność uczenia się pod klucz i całego tego systemu.

Rozszerzona matura z polskiego nie przydała mi się do niczego, ani na studiach ani w pracy. Ale do tej pory pamiętam co nieco z lektur, czy w ogóle z lekcji, i potrafię wyciągać wnioski i je przedstawić.
Ucząc się "pod klucz", ucząc się "do matury", czytając opracowania i gotowce, jedyne co bym potrafił to czekać na gotowe i powtarzać to co mi podetknięto pod nos.

Niestety, ale szkoła nie uczy i nie będzie uczyła myślenia. A obecny system edukacji tylko je zabije.

Szkoła

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 657 (833)

#49970

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeszcze leczę kaca po wczorajszym. A wczoraj wysłałem 2 letnie dziecko na OIOM, a wszystko przez matkę roku.

Wczoraj jak to w sobotę pojechałem na jeden z łódzkich rynków porobić zakupy. Już w drodze powrotnej, stoję na światłach. Po chwili zielone dla skręcających w lewo to ruszam, jadę swoim pasem, zbliżam się zaraz do kolejnych świateł, miedzy wysepką dla tramwaju, a chodnikiem. Jest zielone to jadę. I dzięki bogu dopiero się rozpędzałem.

W tym momencie 1,5 metra przede mną wchodzi na czerwonym dla pieszych mamusia. Zdarzyłem tylko nacisnąć na hamulec, ale 1,5 tony w miejscu nie zatrzymam. I uderzyłem w wózek. Dzięki Bogu nie przycisnąłem mocniej gazu, bo bym przejechał.
Dziecko max 2 letnie wyleciało z wózka upadło na asfalt. Wyskoczyłem z wozu, dzwonię pod 112 i o dziwo szybka reakcja, drogówka na sygnale jest chyba po 3 minutach, pogotowie po 5ciu. Oczywiście po chwili zgromadzenie, pełno ludzi, którzy będąc gdzie indziej poświadczą, że widzieli jak rozjechałem na zielonym kobietę, bo pewnie pijany. Ja świadków też mam, kierowca za mną, co jechał. Ale tak rozmowa z policją.

P- Pani wersja.
K- Ja na zielonym szłam, a on we mnie wpadł pijany, ja mam świadków.
P- Pana wersja.
J- Sekundę panie władzo, proszę, oto nagranie z mojej kamerki drogowej (najlepiej w tej sekundzie wydane 199 złotych).
P- Droga Pani, dlaczego weszła Pani na czerwonym?
K- Ale ja mam świadków, że było inaczej.

Zatem gdzie piekielności?
1. Ludzie, co kłamali.
2. Matka, co kłamała
3. Matka, co o dziecko tak dba.

Matka roku i tak mandatu nie przyjęła, bo ona ma rację. Cóż, będzie widziała się w sądzie, a moje nagranie ma być dowodem.

ulica

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1112 (1140)

#37968

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzka natura pożąda władzy. Pragnienie kontroli i decydowania o działaniach innych jest wpisane w samą istotę człowieczeństwa. Nawet, jeśli można ją poczuć choćby przez minutę...

Mam w CV epizod pracy w Telewizji Polskiej. Nasza ekipa jeździła wtedy trochę z kamerą po kraju - m.in. do wówczas świeżo otwartego Muzeum Powstania Warszawskiego. Wszystko załatwione, umówione z dyrekcją, kustoszami, oprowadzającymi, każdy o nas wie i pomaga, widząc kamery obklejone charakterystycznym, niebiesko-białym logo.

Z jednym wyjątkiem.

W trakcie ujęcia, w środek kadru weszła nagle Pani Sprzątająca. Chustka na głowie, szmata w ręku, w drugiej wiadro z mopem. Nie wypuszczając z dłoni ekwipunku, zapytała głośno grzmiącym głosem KTO TU RZĄDZI. Gdy szefowa ekipy wyszła przed szereg, by dowiedzieć się, o co Pani może chodzić, ta zażądała stosownych dokumentów, uprawniających do filmowania. Równocześnie usiłowała własnym ciałem i dzierżoną szmatą zasłonić jak najwięcej eksponatów, bo przecież ZAKAZ FOTOGRAFOWANIA (sic!) W MUZEUM JEST! (to zresztą nieprawda). Poza tym dowiedzieliśmy się, że eksponatów może dotykać wyłącznie obsługa i zwiedzający, a filmujący już absolutnie nie mogą. Bo tak, bo taki jest regulamin, a poza tym ONA NIE POZWALA.
Szefowa, z trudem powstrzymując śmiech, powiedziała, że wszystkim zainteresowanym już okazała dokumenty i każdy wie o naszej obecności, bo nawet mamy gościnne identyfikatory. Pani Sprzątająca nie uwierzyła.
- JA TO WYJAŚNIĘ W DYREKCJI! - zagroziła i ruszyła przed siebie. Już nie wróciła do końca nagrania.

Innym razem konieczność zdobycia materiału do programu rzuciła nas na Jasną Górę. Tak samo jak wcześniej - wszystko umówione, załatwione. Przeor klasztoru już czeka na nas na parkingu, my dojeżdżamy wielkim, firmowym wozem z ogromnymi napisami "TVP" z każdej strony. Dojeżdżamy już do szlabanu i...

Pan Parkingowy nas nie wpuści. Bo on nie wie, kim my jesteśmy, takim samochodem każdy sobie może przyjechać, on potrzebuje zgody swojego przełożonego. Szefowa i przeor tłumaczą, ba! nawet pokazują mu na liście oczekiwanych, że przyjedzie ekipa telewizyjna. Nie, on nie wierzy. On musi dostać błogosławieństwo od szefa parkingu, bo to jemu podlega, a nie przeorowi, którego zresztą nawet nie zna, bo przecież nie korzysta z parkingu. Po czym zamknął się w budce i zaryglował drzwi, czekając na zgodę szefa.

Staliśmy przed szlabanem pięć minut. Chwilę później do przeora zadzwonił zarządca parkingu z przeprosinami. Następnego dnia, gdy wyjeżdżaliśmy, parkingowy był już inny.

Muzeum klasztor

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 478 (546)

#34055

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wezwania w pogotwiu są różne. Od małego kuku po bardzo poważne sprawy, czasami jest zabawnie, a czasami niestety niebezpiecznie.

Dostaliśmy wezwanie na osiedle domków jednorodzinnych. Bardzo przyjemna okolica, tylko szczekanie bardzo licznych psów skutecznie zagłusza rozmowy. Naszym celem okazał się mały, przerobiony z szopy, "domek" (w rzeczywistości stare, spróchniałe dechy zbite w coś na kształt kwadratu) schowany za zniszczoną, zardzewiałą bramą między dwoma dużymi, luksusowymi domami. Cóż... Okoliczni pewnie nie są zadowoleni z takiego widoku z okna, ale co się okazuje, jeszcze bardziej przeszkadzają im sąsiedzi, którzy zamieszkują ową szopę.

Na tym podwórku mieliśmy znaleźć nieprzytomnego mężczyznę, w wieku 43 lat, z rozbitą głową. Żona zadzwoniła, że poszedł do sąsiada i dostał czymś w czachę. Słysząc jakie to wezwanie, zawiadomiliśmy przy okazji policję. Na miejscu oczywiście przedstawiciele władzy na nas nie czekali, co tam, nawet nie raczyli przyjechać. Jako, że nie znaliśmy stanu poszkodowanego, ryzykujemy.

Klikam dzwonek - jak można było przypuszczać ten nie działa. Wołam więc, a może ktoś się zlituje i nas wpuści. Przy szopie stoi coś, co chyba miało być budą dla psa, a do środka prowadzi gruby, ciężki łańcuch. Nie widać drugiego końca, ale założyliśmy, że przyczepiona do tego jest jakaś bestyja. W drzwiach szopy pojawia się facet, czerwona, zapijaczona morda, brudne ciuchy, posklejane od potu i brudu włosy i zarost przynajmniej miesięczny - znacie ten typ. Ściska mi gardło, cudem przełykam ślinę, ale trzeba spróbować...

-Przepraszam, dostaliśmy wezwanie do nieprzytomnego mężczyzny... Możemy wejść?
-Jo. - Pada krótka, lekko zabełkocona, odpowiedź.

Rzucamy kierowcy ostre, wymowne spojrzenie i wchodzimy na teren "posesji".

-Gdzie ten pan? Gdzie jest pacjent?
-A, myślałem, że nie żyje, więc rzuciłem go tu koło domu. - Wskazał krzaki jakieś 8 metrów od psiej budy.

Kolejna ciężko przełknięta ślina, nerwowo obracam się w stronę wyjścia z podwórka i w myślach obliczam swoje szanse w ucieczce przed schowanym w swojej jaskini potworem. Groźnie oddalam się od bezpiecznej ziemi tuż za bramą, staram się dostrzec co siedzi w środku ledwo trzymającej się kupy budy i jak długi ma łańcuch. Facet w tym czasie zniknął z pola widzenia.

Poszkodowany żyje, dostał jakimś dużym, płaskim przedmiotem w tył głowy. Kolega przytargał nosze i stanął za mną. Ja na klęczkach zajmuję się pacjentem. Nagle słyszę głuchy dźwięk, jakby ktoś uderzył w coś twardą blachą i po chwili widzę kątem oka upadającego na ziemię kolegę. Odruchowo uchylam głowę i padam płasko na ziemię - szszszszuuum... Nad moją głową gwałtownie przeleciał jakiś przedmiot. Zrywam się na równe nogi i doskakuję do właściciela podwórka. No tak, teraz już wiem czym poszkodowany oberwał... Facet ściska mocno w rękach łopatę i szykuje się do ponownego zamachu. W tym czasie koledze udało się wstać, lekko chwiejnym krokiem dotrzeć do nas i przewrócić faceta na ziemię. Łopatę odrzuciłem, upewniłem się, że koledze nic nie jest i wróciłem do poszkodowanego.
W tym momencie w drzwiach szopy pojawił się młody chłopak, niewiele mniej pijany od ojca.

-Co jest łojciec?
-SPUŚĆ PSA! SPUŚĆ PSA!!

Obróciłem głowę w stronę chłopaka, a ten potraktował z buta psią chatę, co rozjuszyło potwora z mordą jak telewizor. Widzę, że młody sięga do zaczepu łańcucha (ten na szczęście nie był długi, bo inaczej już bym został zjedzony) - nie ma czasu. Niewiele myśląc chwyciłem poszkodowanego, przerzuciłem przez ramię i w nogi! Boże... Jak dobrze, że gość był drobny i nie ważył pewnie więcej niż 55kg... Udało nam się wskoczyć do karetki i zasunąć drzwi.

Na koniec, kiedy wreszcie pojawiła się policja, usłyszeliśmy, że nie spieszyli się, bo znają ten adres i przyjeżdżają tu średnio 4 razy w tygodniu, ale nie mogą w sumie za wiele zrobić...

Aha.

Praca praca

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1229 (1297)

1