Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PepperMint

Zamieszcza historie od: 12 lipca 2012 - 14:36
Ostatnio: 26 kwietnia 2013 - 13:20
  • Historii na głównej: 8 z 13
  • Punktów za historie: 9547
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 460
 

#41963

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś krótka historia o Piekielnym właścicielu Lakierni...

Marek*, mąż mojej znajomej pracował 6 miesięcy (po tym czasie miało nastąpić przedłużenie umowy) na lakierni proszkowej jako główny lakiernik. Do pewnego momentu zajmował się tylko i wyłącznie malowaniem najważniejszych zleceń. Po 5 miesiącach Właściciel Firmy rozpoczął budowę domu, w związku z czym poprosił Marka o przejęcie częściowej kontroli nad "interesem". Marek przyjmował dostawy, kontrolował terminy płatności itp. Miało to trwać około 2 tygodni, ponieważ po tym czasie kierownikowanie miał objąć Kamil - syn właściciela.

Marek jako lakiernik z 10-letnim doświadczeniem znał rodzaje, a przede wszystkim ceny farb na pamięć. Zobaczywszy pierwszą fakturę wystawioną przez księgową o mało nie dostał zawału. Poszedł do niej aby natychmiast poprawiła pomyłkę. Jak się oczywiście okazało to nie była pomyłka. Szef od lat zarabiał na niewiedzy klientów. Kupował najtańsze farby, a liczył jak za najdroższe, średnio 4-krotnie wyższe... Przeciętny klient nie był w stanie poznać jaką farbą jego półka czy stolik ogrodowy został pomalowany... Markowi bardzo się to nie spodobało, więc umówił się z Szefem na spotkanie, podczas którego usłyszał, że to nie jego sprawa i ma się nie wtrącać. Zaczął więc rozglądać się za nową pracą. Po 2 tygodniach pojawił się syn, więc Marek wrócił do malowania. Nie omieszkał niektórym klientom wspomnieć, żeby lepiej przyglądali się fakturom.

W budynku obok żona właściciela prowadziła lakiernię samochodową, którą również "opiekował się" Kamil. Pewnego ranka po odbiór samochodu przyjechała młoda dziewczyna. Marek akurat miał przerwę i palił przed firmą papierosa, więc widział całą tą sytuację. Kamil podjechał samochodem owej dziewczyny, a ona w płacz. Z radości. Jak to pięknie wylakierowali jej samochód, że ona się obawiała że te zarysowania nigdy nie zejdą i że jest taka szczęśliwa. Otrzymała fakturę, zapłaciła gotówką i odjechała. Zadowolony syn rzecze do Marka:

S: Ale urwa interes ubiłem! Stary!
M: Jaki interes?
S: Urwa kupiłem pastę polerską za 50 zł, chłopaki polerowali ze 2 razy i fakturka na 1700 zł poszła!
M: Człowieku oszalałeś? Przecież to jest przegięcie!
S: Co cię to obchodzi? Do roboty urwa! Gdyby nie takie akcje to byś nie miał na chleb robolu.

Godzinę później wypowiedzenie Marka leżało na biurku Szefa, a on był w pół drogi do domu. Kiedy powiedział Szefowi dlaczego się zwolnił, ten powiedział że to w sumie dobrze, bo on szuka "wiernych i uczciwych wobec pracodawcy" pracowników. Sprawa zgłoszona odpowiednich służb.

lakiernia

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 685 (779)

#41140

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi przyjaciele żartują, że ktoś rzucił na mnie klątwę, przez którą mam „szczęście” do dziwnych sąsiadów.
Mieszkam na 13 piętrze, 14 piętrowego budynku. W przeciągu roku piąty raz zmienili się lokatorzy w mieszkaniu „nade mną”. Opiszę każdego z osobna:

1. Pierwszy był miłośnikiem wiertarki. Ale nie żeby używał jej kilka godzin dziennie. Ona działa non stop od 6:00 do 23:00. Ok rozumiem – remont. Tylko ileż można używać wiertarki? Tydzień? Dwa tygodnie? Nie. 2,5 miesiąca. Po tym czasie wiertarka ucichła, lokator się zmienił.

2. Druga była Pani – miłośniczka zwierzaków. Posiadała 4 pieski i 2 kotki (chwaliła się tym niejednokrotnie w windzie) Pieski 24 godziny na dobę biegały za kotkami i ujadały w niebo głosy. Nie tylko mnie doprowadzało to do białej gorączki. Pani mieszkała dość krótko.

3. Trzecia była para/małżeństwo uwielbiająca głośne, nocne igraszki. Według stosunków sąsiadów mogłam ustawiać zegarek. Śpię sobie i nagle słyszę: "aaaaaa, uuuu, oooo taaak!!!" – myślę „"ohoo 1 w nocy". Wracam w objęcia Morfeusza. Po jakimś czasie słychać: "Nooo Ania dawaj, dawaj, dawaj!!!" – 4 nad ranem. Kolejny stosunek sąsiadów budził mnie do pracy:) Wierzcie mi – tak było każdej nocy o tych samych godzinach przez około 3 miechy...

4. Czwarta była starsza bardzo miła Pani, jednak ogromna miłośniczka Radia Maryja. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt iż w dzień nagrywała sobie transmisje i słuchała ich przed snem, czyli o 23:00 na cały regulator. Tak przez około godzinkę. Wizyty policji poskutkowały po około miesiącu.

5. Obecni lokatorzy wprowadzili się niedawno, 2 miesiące temu. Fajni młodzi ludzie. Studiują, bawią się, korzystają z życia. Mieli tylko jedną wadę. Odkąd się wprowadzili, całymi dniami śpiewali (coś a'la karaoke) jeden utwór: Kings Of Leon - „Use somebody”. Jeszcze jakby śpiewali... darli koparki za przeproszeniem. Przed zajęciami, po zajęciach, przed imprezą, w trakcie imprezy... W przeciągu pierwszego miesiąca usłyszałam ten utwór około 300 razy.

Po miesiącu zaczęło nas to naprawdę męczyć. Postanowiłam coś z tym zrobić, więc poprosiłam mojego chłopaka, aby kupił w Empiku płytę Kings Of Leon. Poszłam do sąsiadów, podarowałam im ją – wypiliśmy po piwie, zaśpiewaliśmy po raz ostatni znudzony do granic możliwości utwór i pożegnaliśmy się. Od tamtej pory muzyki słuchają ciszej i nie ograniczają się do jednego utworu.
Mam nadzieję, że zostaną na dłużej :)

Sąsiedzi:)

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 680 (778)

#41161

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W południe przyjechała do mnie przyjaciółka z mężem i córeczką. Poprosili, abym zajęła się Małą (8 lat) na 3,4 godzinki bo teściu wylądował w szpitalu i chcą do niego pojechać. Zgodziłam się bez zastanowienia.

Od jakiegoś czasu jestem na diecie, więc jedyny napój jaki znajduje się u mnie w mieszkaniu to woda. Mała nie koniecznie za nią przepada. Postanowiłyśmy wybrać się do sklepu w celu zakupienia jakiegoś soku oraz kilku brakujących produktów do obiadu. Przechodziłyśmy akurat obok "świeżego marketu" i Olcia poprosiła abyśmy zakupy zrobiły właśnie w nim, bo ona zbiera naklejki (mają promocję, w której robiąc zakupy za 12 zł otrzymujesz naklejkę. Jeśli uzbierasz 100 naklejek, dostajesz maskotkę z "Kubusia Puchatka" za darmo).

Wybrałyśmy interesujące nas produkty, podchodzimy do kasy, odsługuje nas Pani około 50-tki. Zakupy na kwotę powyżej 24 zł, więc czekamy na 2 naklejki, ale Pani odwraca się i odchodzi. Grzecznie, z uśmiechem pytam czy mogę dostać naklejki, bo chrześnica zbiera. Po czym rozpoczyna się taka dyskusja:

P: Jakie naklejki?
Myślę sobie - może Pani zapomniała..?
Ja: Z Kubusiem Puchatkiem. Za zakupy powyżej 12 zł dostaje się 1 naklejkę, prawda?
P: Pierwsze słyszę o tej promocji. Proszę mi nie utrudniać pracy. Do widzenia.
Ja: Ależ Proszę Pani, ma Pani znaczek na piersi informujący o promocji, na ladzie leżą "albumy" na które się nakleja zdobyte naklejki.
P: Za chwilę wezwę ochronę. Proszę opuścić sklep. - I zaczęła się oddalać od kasy.
Ja: Może Pani mi podać te naklejki?! Nie wyjdę bez nich z tego sklepu.
P: NIE MA ŻADNYCH NAKLEJEK! BĘDZIE MI TU GÓWNIARA WMAWIAŁA! JA CHYBA LEPIEJ WIEM! DO WIDZENIA.

W tym czasie podbiega młoda dziewczyna z obsługi i bez słowa daje mi naklejki. Wzięłam zakupy, Olę za rękę i wychodząc usłyszałam jak Starsza Pani mówi do młodszej koleżanki:
P: I po co jej dawałaś te naklejki? Ja dla wnuka zbieram i wszystkim wmawiam, że nie ma żadnej promocji! Głupia jesteś, jeszcze chwilę i by sobie poszła.
P2: Pani Krysiu, przecież od razu widać było że wredna ku*wa nie popuści.
P: Chytre to takie...

Niby taka drobnostka, ale zastanawiam się czy nie złożyć skargi. I nie dlatego, że nie dostałam naklejki. Za wredną ku*wę.

Świeży market...

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1467 (1509)

#38809

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o mojej koleżance z pracy, która za wszelką cenę chciała każdemu udowodnić, że jest najbardziej pokrzywdzoną osobą na ziemi, a głód w Afryce w porównaniu z jej brakiem podwieczorku jest niczym.

Agatka ma kilka ulubionych zwrotów m.in. są to: "to jest nic, w porównaniu z tym co ja..." lub "ale ja miałam/mam gorzej". Opiszę Wam 3 historie z udziałem Agaty:

1. Poniedziałek. Jak zwykle rozmawiamy w pracy, jak kto spędził weekend. Koleżanka Asia mówi, że i sobotę i niedzielę od 9:00 do 20:50 spędziła na uczelni(studia zaoczne)i jest strasznie nie wyspana. Ja mówię, że cały weekend malowałam mieszkanie i że ręce mnie bolą okrutnie. Pani Ela (60 lat) opowiada o wnuku nad którym sprawowała opiekę. Wszystko z humorem, śmiejemy się. Nikt się nad sobą nie użala - luźny temat. Na co Agata mówi:
- Co wy możecie wiedzieć o tym jakie życie jest ciężkie. Ja całą sobotę sprzątałam! Posprzątanie kuchni, łazienki,1 pokoju i pranie to jest ciężki weekend! - 100% powagi...

2. Ona jest strasznie biedna...nie ma pieniędzy na życie i powinna otrzymywać jakiś dodatek od Państwa... Zarabia 2500 zł netto miesięcznie, dwoje starszych braci pracujących za granicą. Jeden opłaca jej czesne, drugi mieszkanie. Rodzice płacą internet i telefon. Wypłata zostaje na jej wydatki oraz jedzenie. Ale to jest strasznie mało! Przecież jej nawet nie wystarcza na połowę wydatków, nie mówiąc już o kosmetyczce i zapłaceniu karnetu za fitness i solarium. Ja mieszkam sama, sama się utrzymuję oraz pomagam mamie finansowo (1000zł renty po zmarłym ojcu, oraz wypłata w takiej wysokości jak jej). Według Agaty: "powinnam się cieszyć że mój ojciec nie żyje bo mam 1000 zł za frajer"... Ja jednak wolałabym Jego żywego niż 1000 zł... Od tej rozmowy postanowiłam nie rozmawiać z nią na "takie tematy".

3. Głośno było niedawno o Madzi z Sosnowca i taki temat się rozpoczął już w pracy. Czekając na autobus do domu, temat ewaluował i każda z nas opowiedziała jakąś historię ze swojego życia nawiązującą mniej lub bardziej do tematu. Ja powiedziałam, o tragedii jaka spotkała moją rodzinę (kilka lat temu tuż po porodzie, zmarło 2 moich braci bliźniaków). Na reakcję Agaty nie trzeba było długo czekać... Ona bardziej cierpiała niż ja, jak jej kuzynki męża siostrze zmarło 5 letnie dziecko... Na moje tłumaczenia, że każdy przeżywa takie tragedie inaczej i jedni są mniej odporni na takie zdarzenia, stwierdziła że nie wiem o czym mówię, że gó*no wiem o życiu i że ona bardziej cierpiała, a ja nie mam pojęcia jak to jest kiedy się kogoś straci. Bo przecież TO CO ja straciłam to były tylko płody, nawet nie ludzie i... w tym momencie nasza rozmowa zakończyła się prawym sierpowym, który otrzymała.

Nic mnie tak nie denerwuje, jak brak szacunku dla życia ludzkiego oraz wygłaszanie bezsensownych "życiowych myśli", na tematy, na które się nie ma pojęcia.

"biedna" Agatka

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 737 (841)

#37263

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wróciłam z urlopu. I nasuwa mi się jeden wniosek: Cham ze wsi wyjdzie, ale wieś z chama - nigdy.

Nadmorska miejscowość. Idziemy z Lubym na obiad do dość obleganej knajpki. Zawsze świeże, pyszne jedzenie. Usiedliśmy i popijając piwko - czekamy. W tym momencie wchodzi Piekielny, na pierwszy rzut oka: Pan około 40-tki, łysawy z mięśniem piwnym wielkości brzucha ciążowego w 9 miesiącu, skarpetki podciągnięte pod same kolana, sandały, krótkie spodenki i brak koszulki... Za panem wchodzi synek, na oko 14-16 lat oraz żona targająca koc, ręczniki i wielka torbę. Rozsiadają się przy stoliku sąsiadującym z naszym.

W sekundę zapomniałam o ich istnieniu, delektując się złotym napojem z sokiem malinowym:) Mój błogostan przerywa wrzask Piekielnego, że co to za restauracja, że on musi tyle czekać, że skandal, itp.
Podchodzi do niego Pani zza baru:

- Czy jakoś mogę panu pomóc?
- Ile mam czekać aż ktoś do mnie podejdzie? Chcę złożyć zamówienie!
- Ale u nas zamówienie składa się przy barze. Zapraszam więc państwa do baru.
- Cooo? Ja przyjechałem na wakacje i chcę być obsłużony.
- Oczywiście będzie pan obsłużony, ale ja nie mogę przyjąć zamówienia przy stoliku, ponieważ nie mam tu kasy fiskalnej, aby nabić paragon, aby wiedział pan jaki ma numerek zamówienia. Zapraszam do baru.

Podszedł do baru, złożył zamówienie cały czas marudząc.
Ale to nie był koniec.

Przemiła, młodziutka kelnerka zawołała: Numerek 9 proszę... i tak z 5 razy.
A debil siedzi i nawet nie raczy ręki podnieść, że to o niego chodzi.

W końcu pani z baru pokazała jej delikwenta. Kelnerka podeszła, podała jakieś 2 dania z frytkami.
A ten jak nie ryknie:
- A sztućce?! Może też mam sobie sam przynieść laluniu?
- Tak. Sztućce są tam - powiedziała wskazując palcem.
Szturchnął żonę, a ona w sekundę je przyniosła.

Wraz z synkiem pałaszowali aż im się uszy trzęsły, a żonka została powiadomiona przez męża, że jej nic nie zamówił i że ona przecież ma kanapki w torbie.

Synkowi upadł nóż. Więc kopnął go do tatusia i kopali nim sobie pod stołem. Mama poczerwieniała ze wstydu.

Barmanka podeszła i poprosiła o podniesienie noża, jednak została wyśmiana.
Kobieta schyliła się aby go podnieść, to PRZYTRZYMAŁ GO BUTEM! Kobieta bez słowa wróciła za bar. Podeszłam ja, podniosłam nóż i położyłam obok talerza synka. W sekundę nóż wylądował w moim talerzu, a ja zostałam głupią suką. Luby wymienił porozumiewawcze spojrzenie z postawnym mężczyzną ze stolika po naszej lewej i Piekielnego wynieśli (dosłownie). Szarpał się okropnie, ale nie miał szans, ponieważ dołączył jeszcze jeden chłopak sporych rozmiarów.

Żona rozpłakała się i pobiegła za wynoszonym mężem. Ale mało im było, bo synek cisnął talerzem o podłogę... Żona wzięła go za koszulkę i wyprowadziła. Barmanka podbiegła i do ręki wcisnęła jej pieniądze, za obiad który panowie prawie zjedli i powiedziała, że mają się więcej tu nie pokazywać, bo ich nikt tu więcej nie obsłuży.

Do teraz jak o tym myślę, nerwy mną targają.

chamstwo nie zna granic...

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (942)

#37756

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam kiedyś na kuchni nad morzem (wspominałam w poprzedniej historii). Przyjechała do nas grupa wychowanków z domu dziecka. Nie będzie tu o tym jak się zachowywali itp., będzie o jednym chłopcu, a konkretnie o jego "relacjach" z matką.

Od początku "rzucił" mi się w oczy. Był specyficznym dzieckiem jak na swój wiek (10 lat). Zamknięty w sobie, praktycznie nieobecny myślami. Modlił się przed i po każdym posiłku, ale bardzo często miewał nagłe ataki agresji. Widać dziecko bardzo wiele przeszło w życiu.
Stety lub niestety, miałam okazje przekonać się co konkretnie...

Stało się tak, że chłopiec upatrzył sobie mnie jako nową koleżankę. Zaprzyjaźniliśmy się na ile to było możliwe. Dzieciaki zapraszały mnie na swoje "dyskoteki", wyjścia na plażę czy spacery. Kiedy mogłam, to chodziłam. Z czasem zaczął mi opowiadać o sobie coraz więcej. I tu zaczyna się piekielność...

Jest w domu dziecka, ponieważ zdenerwował kiedyś mamę i go kopnęła, w głowę. Wylądował w szpitalu. Ale on na to zasłużył. Innego razu, kiedy mamie odpyskował, przywiązała go kablem do grzejnika i przypalała papierosem... Na to według niego też zasłużył. Historii, które mi opowiedział było sporo, ale zawsze to była jego wina i tylko on był winien. Szm*ta wzbudziła w 8 letnim chłopcu (kiedy to się działo miał 8 lat, kiedy go poznałam 10) poczucie winy, że jest niegrzeczny i dlatego ona go tak traktuje.

On myślał, że to jest normalne. Jako 10 latek musiał brać garść lekarstw każdego dnia na uspokojenie.
Natomiast najdziwniejsze dla mnie jest to, że on lgnął to tej kobiety. Prosił mnie czasem, czy może zadzwonić do niej z mojego telefonu. Zgadzałam się. Rozmowy trwały dosłownie kilka sekund. "Cześć mamusiu, tu Sylwek, co u ciebie? Aa nie masz czasu, to pa, kocham cię" i tak prawie za każdym razem.

Opiekunki zrobiły im warsztaty plastyczne. Robienie figurek z masy solnej. Temat: PODARUNEK DLA KOGOŚ KOGO KOCHASZ. Dzieci całe uwalone z tej masy i farbek (bo później pomalowały swoje dzieła) przybiegły na kuchnię się pochwalić. Sylwek tez przyszedł. Przyniósł dwa dzieła. Pokazał jedno i powiedział:
- To jest dla mojej najukochańszej mamy. Zrobiłem dla niej popielniczkę, bo pali dużo papierosów i zawsze leży ich pełno na podłodze. A to jest dla ciebie (nogi się pode mną ugięły, łzy napłynęły do oczu), wiem że nie palisz papierosów, ale może kiedyś zaczniesz, to ci się przyda - i podał mi taką samą jak dla mamy, tylko w innym kolorze...

I tu następuje koniec tej historii. Kontakt mamy do dziś. Telefoniczny.

Zastanawiam się tylko, czy określenie jej jako Piekielnej... nie jest zbyt delikatne...

piekło na ziemi?

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1540 (1592)

#36591

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będąc w technikum, pracowałam na zmywaku w pewnym "ośrodku" w nadmorskim dużym mieście. Żaden to ośrodek, wynajęta szkoła, do sal lekcyjnych wstawione łóżka. Bardzo tanie noclegi wraz z wyżywieniem blisko plaży. Fajna opcja wypoczynku za małą kaskę.

Moim zdaniem żadna praca nie hańbi, ale niestety nie wszyscy ludzie tak sądzą. Ja pracowałam na zmywaku, a wiadomo jak to wygląda. Sterta brudnych talerzy fartuch uwalony jakimiś resztkami jedzenia... Niestety dla niektórych klientów był to powód do traktowania mnie co najmniej z góry.

Któregoś razu pewna pani ubliżyła mi, nie przebierając w słowach. Usłyszała to szefowa kuchni, swoją drogą złota kobieta. Zaprosiła mnie na zaplecze i powiedziała, że jeżeli kiedykolwiek ktoś w ten lub podobny sposób się do mnie zwróci, mam się bronić - grzecznie ale się bronić.

Niedziela, myję podłogę na sali konsumenckiej po obiedzie. Styrana jak papcie Mojżesza. Podchodzi do mnie Piekielny Pan(PP), jak się za chwilkę miało okazać. Pytam czy w czymś mogę pomóc, itp. Spojrzał na mnie i z wrednym uśmieszkiem podreptał po mytej podłodze mimo tabliczki "Nie deptać". Powtarzam pytanie, otrzymuję odpowiedź:

PP: Szukam kogoś kompetentnego, a nie zwykłej pomywaczki.
Ja: Proszę się tak do mnie nie zwracać, może jednak mogę...
PP: Ty mi nie będziesz uwagi zwracała. Jakbyś była normalną nastolatką, to byś na zmywaku nie robiła. Pewnie dałaś dupy za młodu i dzieciaka musisz utrzymywać, poniżając się myjąc brudne gary w podrzędnej knajpinie.
Zamarłam. Nie zdążyłam się odezwać i wtem na ratunek przybyła szefowa kuchni(Sz):

Sz: Co tu się dzieje?
PP: O nareszcie ktoś kompetentny... nie wiem czemu trzymacie tu takie nieroby (?)
Sz: Niech się Pan liczy ze słowami. O co chodzi?
PP: Szefowej kuchni szukam. To pewnie Pani. Chciałbym poprosić o małą przysługę...
Sz: Ale ja Panu nie pomogę. Nie jestem szefową kuchni. Szefowa jest tam - i wskazała mnie. Mina tego dupka była bezcenna.
PP: Hehehe dobry żart.
Sz: Ale to nie jest żart. To jest osoba decyzyjna na tej kuchni. Do widzenia. - i poszła.

Nigdy nie widziałam człowieka który robi się czerwony dosłownie w sekundę. Po pozbieraniu szczęki z podłogi:
PP: Mam do Pani taką małą prośbę... hehe... czy mogłaby pani.. taka nietypowa sprawa... hehe i tak dalej.

Tą nietypową sprawą było wypożyczenie dzbanka do pokoju...

Do końca swojego pobytu był dla mnie nad wyraz miły, a na pożegnanie kupił czekoladki, dużą kawę i pół litra.

Pół litra oczywiście wypiłam z Szefową :)

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1079 (1121)

#36517

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia będzie o mojej ukochanej przyszłej teściowej... A konkretnie o naszym pierwszym spotkaniu, które nastąpiło około roku temu.

Mieszkałam już z moim Lubym 10 miesięcy. W związku byliśmy już 1,5 roku. Jako że oboje troszkę w życiu przeszliśmy, opowiedzieliśmy sobie „historie z przeszłości”. Z tych opowiadań wywnioskowałam, że teściowa do aniołów nie należy, ale przed pierwszym spotkaniem postanowiłam zapomnieć o tym co wiem już na jej temat.

W dzień spotkania wysprzątałam mieszkanie, kupiłam jakieś ciacha i czekałam na odwiedziny „przyszłej mamy”. Około 13, Tomek poszedł po mamę i jego siostrę (15 lat) na dworzec, ja w tym czasie szybka poprawa makijażu, coby wyglądać korzystnie i dobre wrażenie zrobić.

Przyszli. Po wejściu do mieszkania stoję z uśmiechem na twarzy (z reguły jestem osobą uśmiechniętą). Czekałam aż poda mi rękę (jako, że jest osobą starszą) ale nic. Więc postanowiłam zrobić to ja – ręka zwiędła w powietrzu... Dzień dobry nie odpowiedziała.

Weszliśmy do pokoju, zaproponowałam kawę, odpowiedziała, że nie ma ochoty. Podałam sok siostrze i usiadłam, licząc na jakąś rozmowę. Nie minęła sekunda i się zaczęło:
- Tomek zrób mi kawę, Ty wiesz jaką lubię najbardziej.
- Tomek, a jak ci się tu mieszka? Ale masz ładne firany, dywan, itp. (wszystko w mieszkaniu było moje, z wyjątkiem jego ubrań i TV).
- A ciepło tu masz? Dużo grzejesz? (wizyta była chwilę przed Bożym Narodzeniem)
- A powiedz mi, gdzie idziesz na Sylwestra?
Ogólnie chodzi o to, że ja byłam niewidoczna. Dosłownie. Zapytałam ją o coś – zero odpowiedzi. Patrzyła na mnie w taki dziwny sposób, jakby z pogardą? Nie wiem.

Wyszliśmy na zakupy (mieszkamy w centrum Wrocławia). Chciała kupić buty dla tej młodej.
Ok, zeszliśmy wszystkie, dosłownie WSZYSTKIE sklepy obuwnicze w 4 galeriach – nie ma takich jak ona chce. Nieważne, że buty dla córki i podobało jej się milion par, ale JEJ się nie podobają żadne. Na koniec dodała tylko, że pojedzie na jakieś (za przeproszeniem) zadupie i tam na placu targowym na pewno kupi. Ręce mi opadły.

Podczas spacerów z jednej galerii do drugiej, nie mogłam iść z Tomkiem za rękę. Kiedy tylko mnie za nią złapał, pomiędzy nami pojawiała się mamusia łapiąc synka pod pachę, a mnie dosłowne odpychając ciałem. Puściłam Lubemu oko, żeby się nie odzywał. Szłam lekko z tyłu.

Wróciliśmy do domu. Herbatka zrobiona z zaznaczeniem że TOMEK MA JĄ ZROBIĆ! Kolejna porcja traktowania mnie jak powietrze. W pewnej chwili mamusia mówi:
- Tomek, a ty ostatnio robiłeś sobie zdjęcia do paszportu, no nie? To weź daj mi jedno, bo u nas na poczcie pracuje taka fajna nowa dziewczyna, pokażę jej twoje zdjęcie, może się umówicie? Bo ona akurat szuka faceta i mieszkania, to byście razem tu zamieszkali, co?

Noż ku**, to już była przesada. Powiedziałam, że mam nadzieję, że to żart zaznaczając, że mieszkanie jest moje, maskując zakłopotanie nerwowym śmiechem. Na co ona:
- Hahaha, no fakt, powinnam go zapytać tak żebyś nie słyszała.

Tomek nic się nie odezwał. Dał jej zdjęcie, mówiąc później, że nie chciał się kłócić...

Kwestia palenia. Ja nie palę papierosów, więc w mieszkaniu się nie pali. Tomek zawsze wychodzi na korytarz. Ona wyjmuję fajkę i odpala siedząc na kanapie. Zwróciłam jej uwagę żeby wyszła na korytarz, bo tu się nie pali.
- Coooo?!! Ja mam wychodzić, bo ty tak mi każesz? Synku weź ustaw ją do pionu, bo ją wyprosimy do kuchni, hahaha.
Luby kazał jej zgasić fajkę i wyszli razem na korytarz.

Nie minęło 5 minut, postanowiły że pójdą na wcześniejszy autobus. Nie powiedziała ani dzięki ani pocałuj mnie dupę za gościnę. Na odchodne tylko rzuciła:
- Mam nadzieję, że niebawem nas odwiedzicie razem. Z ironicznym uśmieszkiem.

Z Tomkiem mieliśmy kilka „cichych” dni... Przykro mi było, że moja rodzina (jaka jest to jest) przyjęła go u mnie w rodzinnym domu jak swojego z całą serdecznością, a ona mnie w moim własnym mieszkaniu potraktowała moim zdaniem jak śmiecia.

teściówka ach teściówka...

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1245 (1333)

1