Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Scorpion

Zamieszcza historie od: 18 maja 2015 - 13:35
Ostatnio: 21 maja 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 78 z 117
  • Punktów za historie: 30378
  • Komentarzy: 158
  • Punktów za komentarze: 1263
 

#70363

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początku, nieskromnie się pochwalę - mam garaż.
Tuż pod blokiem. A na przeciwko garaży jest parking.
Parking jednak był budowany w czasach komunistycznych i nikt nie przewidział, że auto wkrótce będzie miał prawie każdy, toteż zawsze jest walka o miejsce.
Pechowcy, którzy nie mieli przyjemności znaleźć odpowiedniego miejsca, muszą jechać na stare boisko do kosza, które przestało pełnić swoją rolę w późnych latach dziewięćdziesiątych, a pełni rolę parkingu posiłkowego, położonego pośród bloków, ale aż 100 metrów od naszego bloku.

23 grudnia:
Aut coraz więcej. Ja latam w kuchni po powrocie z (byłej) pracy, próbuję zrobić wszystko dwa razy szybciej, a wychodzi odwrotnie. Zabrakło mi bułki tartej, rzucam wszystko, idę do garażu.
Wracam z zakupami, a tu zonk. Ktoś stanął autem na podjeździe do garażu. Szybki zwiad wykazał, że to Nowak, mało mi znany gościu. Lecę do Nowaka i proszę, aby przestawił, bo śpieszę się z daniami i muszę mieć wolny pas startowy, bo jutro rodzinkę z lotniska odebrać trzeba.
Z miną katorżnika schodzi, przestawia na miejsce pod blokiem, które akurat się zwolniło i idzie.

24 grudnia:
10.00-idę do garażu, mam jechać na lotnisko, a tu... auto Nowaka. No jasny gwint. Wbijam do jego klatki, pukam do drzwi. Otwiera zaspany Nowak, z miną katorżnika schodzi, odjeżdża.
12.00-Wracam z rodziną, wjazd do garażu wyjątkowo nie zablokowany.

25 grudnia:
12.00-Chcę zrobić rajd z rodzinką po szopkach i co widzę? Auto na niemieckich blaszkach blokujące mój garaż.
10 głębokich oddechów i wywiad środowiskowy wśród sąsiadów idących z klatki do kościoła. Okazuje się, że auto należy do...TAK! Bliskich Nowaka.
Dzwonię domofonem, aby ktoś łaskawie zszedł przestawić. Słyszę tylko "Dobra" i tyle. Czekam 10 minut. Powoli zaczynam tracić świąteczny nastrój.
Dzwonię ponownie. "No zaraz, tylko się wujek ubierze".
Wujek chyba ubierał się na cebulkę. Po następnych 15 minutach. wchodzę w górę klatki i pukam do drzwi mieszkania.

[N]-Przeszkadza pan nam w święta. To niegrzeczne!
[J]-Jeszcze bardziej niegrzeczne jest blokowanie autem czyjegoś garażu.
[N]-Święta są, rodziny nie mogę zaprosić?
[J]-A kto panu broni? Tylko niech stawiają auta na parkingu, a nie pod czyimś garażem.
[N]-Ale na parkingu nie ma miejsca!
[J]-No to na boisko.
[N]-Ale tam nie widać auta! A wujkowi to auto ukradną! Bo on jest Z NIEMIEC! *powiedziane z nieukrywaną dumą*
Sam pan auto parkuj na boisku!
[J]-Jasne, może jeszcze udostępnię garaż dla pana wujka, a podjazd dla pana auta?
[N]-O, to by było dobre!
[J]-Mnie nie obchodzi skąd jest, niech pod moim garażem nie stawia, tak samo jak i pan lub ktokolwiek inny.
Czyli co, nie dogadamy się w sprawie przestawienia auta?
[N]-Nie.
[J]-OK.
Schodząc po schodach słyszałem jeszcze jak ktoś, chyba ten wujek mówił, że on przestawi to auto, ale Nowak stwierdził "Nie przestawiaj! Tak się walczy z burakami!".

Jak się tak walczy, to się walczy. Zadzwoniłem po służby odpowiednie.
Pomijając fakt, że funkcjonariusze cały czas najpierw próbowali mi wmówić, że "przecież nic się takiego nie stało", potem za wszelką cenę próbowali zaniechać czynności, do której zostali wezwani, a dzieciaki szopki zobaczyły dopiero dnia następnego przez Nowaka i jego teatrzyk, sprawa potoczyła się nieźle.

sąsiedzi

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 429 (455)

#70009

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam znajomych... Nie. Miałem znajomych, którzy umiejętności ekonomiczne mieli na poziomie czterolatka.

Młode małżeństwo - on korposzczur, ona pracowała chyba już we wszystkich możliwych zawodach (od grafika po kasę w Stonce). Jej zawsze było coś nie tak: a to szef furiat, a to godziny nie takie, a to dziecka nie może brać do pracy itp.
On - zapalony wędkarz, ona hobby sezonowe (raz wielka ekspertka krawiectwa, raz kucharka, raz inżynier, raz grafik itd.), przy czym każda rzecz związana z jej dawnym hobby walała się po mieszkaniu, użyta tylko raz, ewentualnie dwa.

Obie wypłaty praktycznie wyparowywały w okolicach piętnastego każdego miesiąca. Niby nie moja sprawa, gdyby nie fakt, że od tego dnia zazwyczaj zaczynały się prośby o pożyczkę do znajomych (zazwyczaj na wieczne nieoddanie). Czy oni tymi pieniędzmi palili? Nie mam zielonego pojęcia.

Mimo tego, że szło im średnio (w zawyżonym tego słowa znaczeniu), horror zaczął się, jak odkryli "profit" kredytu.
Wszystko zaczęło się od tego, że nie mieli w końcu pieniędzy na opłacenie rachunków, więc postanowili, że dopóki nie będą próbować im czegoś odciąć, to płacić nie będą, bo "przecież nic nam nie zrobią".
W końcu jednak okazało się, ze zrobić mogą i mają konkretny czas na uregulowanie płatności, albo woda/gaz/prąd mówi "pa pa".
Wzięli wiec kredyt. I znów żyli jak królowie, on sobie kupował coraz bardziej specjalistyczny sprzęt wędkarski, ona coraz to nowe hobby wynajdowała.
Do czasu, aż pieniądze wyparowały. Co robimy? Dalej kredyt spłacamy... następnym kredytem.

On i ona nie widzą najmniejszego błędu w swoim rozumowaniu. Wielokrotnie wielu ludzi próbowało w delikatny lub bardziej konkretny sposób dać im do zrozumienia, że robią głupotę milenium. Ich jedyna odpowiedź - "Jak będą nam chcieli zabrać mieszkanie, to się wtedy będziemy martwić".

Znajomość zakończyliśmy podczas któregoś wieczoru, kiedy lekko podchmieleni, zamawiali coraz to droższe drinki (na wstępie sami zaznaczali, że oni będą raczej tak skromnie popijać ze względu na zaistniałą sytuację) w klubie, a ja o niegodny (bo może bardziej trzeźwy) zwróciłem im delikatnie uwagę na cenę. On odpowiedział "a co, myślisz że mnie nie stać?".
Uzyskał odpowiedź "No tak, faceta z pięcioma kredytami z odsetkami po parędziesiąt tysięcy raczej nie stać".

byli znajomi

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (412)

#70187

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak Scorpion prawdopodobnie stracił pracę, a szefa na pewno.
(długie)

Parę miesięcy temu usłyszeliśmy "wspaniałą" wiadomość!
Szefu się żeni! Radościom nie było końca, bo aż żal chłopa było, że taki spoko gość, a sam.
Przywitaliśmy następnego dnia po ślubie szefa i JĄ ciastem i obiadem, które sami zrobiliśmy.

Podczas gdy szefu cieszył się jak dziecko, ona spojrzała na to wszystko z niesmakiem i zapytała: "Ale mam nadzieję, że to nie z zasobów restauracji zrobione?".
Jedno pytanie zepsuło wszystkim nastrój, a chcieliśmy tylko zrobić coś dla szefa (nie, wszystko kupiliśmy sami).

Od tego czasu już zawsze psuła atmosferę swoim chłodnym charakterem. Patrzyła na nas z wysoka jak na śmieci, czego nie widział zapatrzony jak w obrazek szefu.
Jak to zakochany, gdy stwierdziła, że ma przepisać połowę knajpy na nią, przepisał.
Szefu był widziany w swym przybytku coraz rzadziej, aż w końcu powstała pracownicza legenda, że Pani Lodu zamknęła go w piwnicy. To ona praktycznie przejęła wszystkie obowiązki w restauracji. Numer szefa też nasze telefony odrzuca, a jak już ktoś odbiera, to Pani Lodu.

"W ramach oszczędności" zrezygnowała z firmy sprzątającej i stwierdziła, że obsługa ma sprzątać po pracy. Ale pod żadnym pozorem w trakcie pracy! I tym pięknym sposobem nocna zmiana zamiast kończyć o 23, wychodzi do domów nieraz o 2-3 w nocy.
Oczywiście, nieodpłatnie.
Gdy menedżerka wprost oznajmiła jej że to zdzierstwo, Pani Lodu ją zwolniła. Powiedziała że wprawdzie miesiąc odprawy jest, ale ma się w lokalu nie pokazywać bo "tworzy wokół siebie złą atmosferę i podważa jej autorytet, a wypłatę za ten miesiąc i tak dostanie".

A ja, biedny żuczek zawiniłem tym, że śmiałem podważyć wolę majestatu.
Podszedłem sobie pod grafik, patrzę. Ki diabeł? Jak to ja mam pracować w święta? To my mamy czynne w święta? Tak się nie bawimy. Idę do biura.

O ile kiedyś każdy mógł wejść bez pukania, na luzie powiedzieć "Cześć stary" i pokazać, co komu w sercu gra, tak teraz musiałem zachować ostrożność. Starannie i po cichutku zapukałem, po odpowiedzi udzielającej wejścia zdjąłem czapkę i jak ta sierotka Marysia stanąłem na środku.
Pani Lodu [PL] przywitała mnie iście lodowatym spojrzeniem, które sprawiło, że przeszło mi przez myśl, że jestem w chłodni.
[PL]-Słucham SubZero? Golan? A, Scorpion.(zawsze specjalnie myli nazwiska ludzi, mimo iż dobrze je zna)
[J]-Chodzi o grafik.
[PL]-Jest wystawiony, nie marnuj mojego czasu.
[J]-Właśnie widziałem. Chodzi o pracę w święta. Zapisałem na liście, że nie mogę wtedy.
[PL]-Czytałam. Nie wyjeżdżasz przecież nigdzie, to po co ci wolne?
[J]-Bo do mnie przyjeżdżają.
[PL]-No i co z tego?
[J]-...(uspokój się, pamiętaj, spokój, nie daj się sprowokować) No i to z tego, że fajnie by było coś zrobić na święta i ich ugościć.
[PL]-No to zrobisz w Wigilię wieczorem, kończysz przecież o 23.30. Masz też czas w pierwszy dzień świąt, a w drugi zostawisz gości i pójdziesz rano do pracy na cały dzień. W czym problem?
[J]-Pani żartuje.
[PL]-A co tu niby jest do żartowania? Włączysz im telewizję, Kevina se pooglądają aż wrócisz z pracy. Praca ma być dla ciebie najważniejsza Scorpion.
[J]-(Gratuluję, uwolniłaś demona) Praca? Przepraszam bardzo, ale praca kiedyś sprawiała mi radość. Dziś to smutna konieczność. W Wigilię na bank nie skończymy o 23.30, trzeba przecież posprzątać. Wrócę nad ranem pierwszego dnia świąt i będę musiał odespać. A potem następnego dnia znów to samo? W święta? Mowy nie ma. Napisałem na planie, kiedy nie jestem w stanie pracować. Jedyne do kogo może pani mieć pretensje to pani, że nie słucha pani pracowników.
A propos, Kamil zaznaczał że w te dni jest dostępny, bo nie obchodzi świąt, a dostał wolne. Robi pani to specjalnie?
[PL]-Scorpion, nie tylko ty masz życie prywatne. Ja na przykład też.
[J]-Nie widać tego za bardzo.
[PL]-Wyjdź. Będę musiała zastanowić się bardzo poważnie nad twoją pracą, Scorpion.
[J]-Ja też. Ale przy stole z rodziną.

restauracja

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 640 (746)

#69996

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia kuzynki.
Na koniec sesji, profesor kazał napisać esej na podstawie książki Bardzo Ważnego Naukowca.
Książek BWN w bibliotece uniwersyteckiej jest niestety mało(3), więc grupa umówiła się, że jeden wypożyczy i skseruje bądź zeskanuje dla reszty.
W bibliotece 2 były zamówione przez kogoś, wolny został ostatni. I ostatni wypożyczył studenciak, którego przezywają "Pierdółka".
Pierdółka ma charakter typowego kujonka z gimnazjum-ot infantylna i złośliwa, chodząca encyklopedia.
Odmówił grupie zeskanowania książki, "bo to by było piractwo, czyli kradzież". Na reakcje długo nie musiał czekać-docinki, wyalienowanie, wykluczenie z grupy studenckiej na Fb.

Dlaczego kuzynka opowiedziała mi tą historię?
Bo na uniwersytet przyszła mamusia Pierdółki na skargę do dziekana, że "nad jej syneczkiem te złe studenty się znęcają".

uniwersytet

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 341 (459)

#69687

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o fachowcu. Dwóch. To znaczy jednym.
To znaczy o dwóch gościach, z których tylko jeden był fachowcem. Ale po kolei.

Dawno dawno (6 miesięcy) temu, gdy wprowadzałem się w swoje skromne progi, miałem do zrobienia całą instalację wodną w domu. Ówczesna, pamiętająca wczesne lata siedemdziesiąte, była w stanie, delikatnie mówiąc, opłakanym. Poprzedni właściciel nie zmieniał, bo nie miał ani czasu, ani pieniędzy, ani możliwości.

Po znajomości, bardzo bliska przyjaciółka poleciła swojego ojca. Ojciec przyjechał, instalację zrobił, rury wymienił.
Skasował... dosyć niezłą sumkę, ale nie chciałem się wykłócać, ze względu na jego pokolenie F1, w którym mam upodobanie.

Po paru miesiącach, gdy wyszedłem spod prysznica, zaczęła mi woda z baterii kapać. Sytuacja o tyle ciekawa, że bateria nie jest zakończona kranem, tylko wbudowana w ścianę z panelem prysznicowym.
Do jej ojca zadzwoniłem, sprawę zgłosiłem. Powiedział że teraz nie przyjedzie, bo już wypił piwo, ale następnego dnia będzie.
Długo to piwo pije, bo aż do dzisiaj go nie widziałem.
Do przyjaciółki dzwoniłem, sprawę opisałem. Przyjaciółka stwierdziła że "tatuś jest zajęty bardzo poważną instalacją w firmie XYZ i się zgłosi jak skończy".
Szkoda, że sam nie był w stanie mnie o tym poinformować.
Straciłem cierpliwość, gdy woda zaczęła sączyć się... ze ściany.

Zadzwoniłem po pierwszego-lepszego fachowca. Przyszedł typowy pan Zdzisiu-hydraulik, zawinął wąsa i po słynnym "Łoo panie, kto panu tak spier*olił", wziął się do roboty.
Okazało się, że ojczulek robił instalację z dwóch stron - od góry i od dołu. Zostały mu dwie końcówki i jedna uszczelka. Drugą więc, zamiast pójść do sklepu i ją kupić zastąpił... taśmą klejącą.
Fachowiec (tym razem już prawdziwy) skasował mi za to 50 zł. Za rozłożenie i złożenie z powrotem instalacji od zera, przy czym ojciec przyjaciółki niby "ekspert" za fuszerę wziął kwotę trzycyfrową (ponoć ze zniżką ze względu na znajomość) i pierwsza cyfra to nie była 1.

Oburzać się nijak nie mam o co na przyjaciółkę, że jej ojciec jest partaczem, ale jemu burdy też nie zrobię, ze względu na cenną znajomość.
Po prostu czasem nachodzi mnie niesmak, gdy wpadamy na siebie.

hydraulika

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 286 (384)

#69589

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio do interesu szefu postanowił wprowadzić menedżerkę, której cały czas tłumaczył, aby być stanowczą i nie dać sobie w kaszę dmuchać (dziecina z tych w rodzaju sprawiających wrażenie "szarych myszek").
Była aż trzy dni.
Po jednym dniu okazało się, że zamiast stanowczego zarządzania, zapanowała tragikomedia.
Nie ogarnięta w ogóle, próbująca za wszelką cenę pokazać swoje na wierzchu w jakikolwiek sposób, na przykład:

-Czemu ten kurczak nie jest zmarynowany?!
-Ale...
-No ja się pytam, kto za to odpowiada? Ty? Wpiszę to sobie na listę, jak ci pojedziemy po wypłacie (śmiech na sali, nigdy szefu nie zmniejsza nam wypłaty, tylko pyta w czym problem i jak może pomóc, żebyśmy nadganiali) to dopiero sobie przypomnisz po co tu jesteś!
-Ale... To nie kurczak. To gęś. Gęsi się nie marynuje.
-...(zatkało kakao) Tylko cię sprawdzałam. (Podchodzi do pieca) Ale tego garnka nie umyłeś!
-(Kolega oczy jak spodki) Ale to nie moja robota, ja robię mięso!
-Od teraz już tak! (odchodzi do dyżurki jakby ją diabli gonili).

Po całym dniu przychodzi szefu i się wk*rwia, bo gość od mięsa myje gary, pomoc kuchenna sprząta podłogę (którą się pucuje dopiero na koniec dnia), szef kuchni zapiernicza za trzech kucharzy, bo dwóch układa mięso w chłodni tak jak akurat sobie lala wymarzyła, kelnerki nie wyrabiają, bo kelner usuwa pajęczyny z dyżurki, ponieważ "ona się pająków boi". Pomóc też nie pomoże, bo "jej płacą za zarządzanie, nie babranie się w żarciu".

Na pytanie szefa "co to ma być?", ona tłumaczy że na studiach zarządzania nazywali to "szokiem po zmianie sposobu kierownictwa" i że za tydzień wszystko będzie ok.
Szefu trzy dni widział taki bajzel, po czwartym jej podziękował.

gastronomia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 411 (495)

#69582

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj na urodzinach u cioci1 wszedł wujek i zobaczył ciocię2(z którą się rozwiódł), po czym stwierdził, że "w towarzystwie sabotażystki nie będzie", oraz że nie będzie ze złodziejką siedział w jednym pomieszczeniu i on jest bardzo obrażony, że ciocia1 nie uprzedziła go o tym, że zaprosiła też ciocię2, a on gdyby wiedział, nie przyszedłby, po czym zabrał cioci1 z rąk prezent, który jej dał i opuścił towarzystwo.

Pomijając fakt, że chamstwo i buractwo zawsze aż z niego kipiało, goście prosili, aby ciocia2 wyjaśniła, co też wielkiego ona mu ukradła niby przy rozwodzie.

Poszło o... zlew.

Ciocia2 zawsze chciała zlew kamienny. Była już z wujkiem pokłócona mocno i składała sprawę o rozwód, bo mimo wielkich zapewnień i monologów wujka o złożeniu pozwu (materiał na inną historię) się nie doczekała.
Usłyszała "hehe jak chcesz wydawać kasę na pierdoły, to swoją wydawaj, ten zlew (kawał obitego i porysowanego metalu) jest dobry".
Ok, zlew sobie kupiła, zamontował majster, poszedł.
I ze zlewu korzystała, aż nadszedł czas jej wyprowadzki z siedziby wujka.

[C1] - Słuchaj, może ten zlew ci zostawię, a ty mi dasz po prostu pieniądze za niego i będziemy kwita?
[W] - Coo? Ja mam ci za stary (3 miesiące) zlew płacić? Ja sobie kupię nowy, lepszy!
Więc ciotka załatwiła sobie majstra, majster zlew odkręcił, ona do swojego nowego mieszkania zabrała. Sprawa z głowy? No nie.

Wuj po jej wyprowadzce oprowadzał sąsiadów i płaczliwym głosem mówił, że "po 10 latach małżeństwa nawet zlew mi zabrała, nie mam gdzie myć naczyń".
A potem jeszcze zadzwonił do niej, wyzywając ją od sabotażystek.
Dlaczego?

Kupił sobie tani zlew. I jak to on ma wydawać pieniądze na majstra? Sam go zamontuje!
Oskarża ciotkę, że zapłaciła majstrowi, aby zniszczył kran i żeby zlewu nie można było poprawnie zamontować.

I to ponoć przez to zalał sobie kuchnię, a nie przez to, że źle go założył i nalał wody do pełna, idąc oglądać telewizję...

rodzinka

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 274 (420)

#69467

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sklepik osiedlowy.
Kupiłem butelkę piwa X parę dni temu, jakoś nie miałem ani czasu, ani okazji, ani pieniędzy, by ją wymienić.
Piwo X zdążyło już etykietę zmienić, ale kształt butelki został ten sam.

Wchodzę, wita mnie sklepikarka[S]:
[S] -A czego tu chce?
[J] -Poproszę piwo X, a ta butelka na wymianę.
[S] -A co mi tu daje? Nie sprzedajemy takiego piwa.
[J] -Jak to? Piwo X zawsze u was było.
[S] -Ale to nie jest butelka po piwie X! Tu jest butelka piwa X, o, popatrzy - pokazuje mi butelkę z nową etykietą.
[J] -Ale to jest butelka ze starą etykietą.
[S] -Ale nie przyjmę, bo ta butelka nie jest od piwa X, ona jest INNA!

Parę razy zrobiliśmy tą samą rundkę wymiany zdań, no babsko się zacięło, aż szukałem, gdzie ma guzik resetu.
Spróbowałem starym sposobem informatyka: wyjść i wejść ponownie.
Wyszedłem, zdarłem etykietę, podszedłem.

[S] -A czego tu chce?
[J] -Dzień dobry, poproszę piwo X, a ta butelka na wymianę, żeby nie liczyć kaucji.
[S] (bierze do ręki) -Tylko następnym razem z etykietą przyniesie.

Nie rozumiem logiki osiedlowych sklepików.

sklepik

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (554)

#69270

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z dzisiaj.
Jechałem autobusem pustawym, ale jednak paru ludzi w nim było.
Na przystanku wszedł chłopiec ze szczeniaczkiem.
Szczeniak jak to szczeniak-popiskiwał. Widocznie nie za bardzo podobała mu się jazda autobusem, co próbował zmienić chłopiec, mówiąc do niego, tuląc go, głaszcząc i próbując uspokoić.
Parę przystanków wtarabaniła się ONA. Matka Polka[MP].
Już po minucie jazdy zaczęła koncert, drąc japę z drugiego końca autobusu:

[MP] -USPOKÓJ TEGO KUNDLA! DZIECKO MI OBUDZI!
I dalej w ten deseń.
Dzieciak na początku siedział cicho, cały czas uspokajając pieska, ale w końcu powiedział coś, że piesek to też dziecko i prawo do płakania ma. Nie spodobało się to Matce Polce.
[MP] -CO? TO JEST TYLKO BEZMYŚLNY KUNDEL GÓWNIARZU! ZAMKNIJ MU RYJ, ZALEP TAŚMĄ, ZRÓB COKOLWIEK, BO CI GO PRZEZ OKNO WYRZUCĘ!
W końcu po takim jazgocie mateczki, dziecię w wózku zaczęło płakać.
[MP] -WIDZISZ, CO TWÓJ KUNDEL GŁUPI ZROBIŁ? (autobus się zatrzymał na przystanku) WYPIER*ALAJ! ALE JUŻ! (olała płaczącego dzieciaka w wózku i z pazurami poleciała do chłopca).
Gdy chwyciła go pazurami za kurtkę, mój poziom wk*wienia osiągnął wyżyny.

Zastąpiłem jej drogę:
[J] -Co pani robi?
[MP] -(zdziwiona) No robię porządek! Tego jazgotu nie da się znieść!
[J] -W takim razie to ja zrobię porządek. Wypier*alaj. Ale już.
[MP] -Ale... To nie mój przystanek... Ja mam dziecko... Jak się pan zachowuje w stosunku do matki z dzieckiem?
[J] -Wyjdziesz, czy ci pomóc?
Spojrzała po pasażerach, kierowcy. Każdy miał ją w...poważaniu. Zabrała wózek z wyjącym dzieckiem i wylazła, (co mnie swoją drogą zdziwiło, myślałem, że odstawi większy teatrzyk).

Kierowca nie wstał i nie klaskał, nikt się nie ruszył.
Przy wychodzeniu na swoim przystanku usłyszałem tylko jak jeden moherek do drugiego mówił, „Co za patologia, proszę pani".
Czy to było o mnie, o Matce Polce, czy o chłopcu ze szczeniakiem, nie wiem.

autobus

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 696 (836)

#68998

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opiszę, bo piekielne i mnie porządnie wku*wiło.
"Koleżanka" to fanatyczka kawy. Pół mieszkania zarąbane wszelkimi kawami, kawusiami i krzaczkami z ziarnami kawy.
Nie było dnia, żeby nie weszła do pracy z termosem z kawy, ponarzekała (oczywiście mimo wielu upomnień szefa tak, aby klienci słyszeli) jaka to kijowa tutaj kawa jest, "lura i w ogóle sama woda, po prawdziwa kawa..." itd.

Zdarzyło się raz, że wszedłem w posiadanie kawy rzadkiej, niezwykłej, niespotykanej i drogiej. A że dostałem ją na urlopie za granicą prosto z miejsca jej zbierania i wypalania, miałem jej dużo i tanio.
Postanowiłem "ekspertce" dać do spróbowania, uprzednio informując, że kawa specjalna, trudna do dostania (więcej nie mówiłem, bo jakiś miesiąc wcześniej słyszałem jak się rozpływała, jak to tą samą kawę cudem zdobyła, że smak dobry i delikatny, że zapłaciła majątek za 100g, wyrabiana przez tybetańskich mnichów stepujących na uszach w rytm muzyki zanzibarskiego plemiona Uga-Buga i w ogóle).

"Ekspertka" za dychę stwierdziła że podałem jej "jakieś tanie gó*no" i kawa, którą ją uraczyłem na bank jest co najwyżej kawą z dyskontu, bo ona w życiu tak niesmacznego "gó*na" nie piła.
Po usłyszeniu nazwy kawy zrobiła się czerwona jak burak, a od tego momentu nie wspomina słowem już o żadnej kawie, chyba tylko jak ma ją podać klientowi do posiłku.

Pytania ode mnie: po co zgrywać eksperta? Po co jak się dosłownie "żłopie" kawę bez zastanowienia i poczucia smaku, kupować drogie kawy, a nie wiedzieć nawet, jak smakują?
I po co się tym szczycić, jak się naprawdę na tym nie zna?

"ekspert" kawy

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 370 (490)