Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Scorpion

Zamieszcza historie od: 18 maja 2015 - 13:35
Ostatnio: 21 maja 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 78 z 117
  • Punktów za historie: 30378
  • Komentarzy: 158
  • Punktów za komentarze: 1263
 

#67870

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność i chamstwo.
Niektóre restauracje szybkiej obsługi są w Polsce prowadzone przez korporacje, a niektóre przez tzw. "franczyzobiorców" (prywaciarz prowadzący pod marką lokal i trzepiący z tego kasę).
Dziś opiszę piekielności w jednym z lokali na licencji.
Ostatnio w moim mieście jednemu spada opinia na łeb, na szyję. Opiszę niektóre zachowania jakie doświadczyli moi znajomi i ja.
Rozumiem, że nie jestem w restauracji francuskiej, ale to przesada:

-Dopłacanie za keczup do frytek.

Rozumiem, że muszą zarobić, ale jeśli proszę o keczup, który mi się w zestawie NALEŻY i słyszę bajeczkę o polityce całej korporacji, gdzie ponoć za małą saszetkę do zestawu trzeba dopłacać, to nóż w kieszeni mi się otwiera, zwłaszcza że mój kolega robi w korporacji i w życiu o takich banialukach nie słyszał.

- Traktowanie klienta w myśl "zapłać-zjedz-spier*alaj".

Ludzie jedzą. Naraz podchodzi obsługa i zaczyna pryskać płynem do mycia stołu obok miejsca, gdzie stoją ich tace z jedzeniem. Po zwróceniu uwagi, słyszą od niej "To trzeba szybciej jeść, ja nie mam czasu nad wami stać". Średnia wieku towarzystwa 30 lat, więc wołamy managera. "Jest zajęta" - usłyszeli.
To my poczekamy. Czekali godzinę, patrząc na dwie babeczki wesoło rozmawiające o rzyci Maryni w pokoju dla obsługi przy otwartych drzwiach.
W końcu jedna z nich się pofatygowała i mówi:
- No to w czym problem? Możecie sobie złożyć skargę. Rzuciła papier i poszła z powrotem do dyżurki.

- Skąpienie.

Rozumiem, że burgery rzecz droga i w ogóle to sałata piechotą nie chodzi, ale może jeśli na obrazku reklamującym kanapkę jest tyle sałaty, to warto dać chociaż połowę?

- Dawanie zimnych kanapek.

Tu nie ma co tłumaczyć - po ochłodzeniu kanapki zamieniają się w bezsmakową twardą breję. Zwłaszcza przy takich upałach tak ciężko jest je utrzymywać w cieple?

- Wydawanie niewłaściwych zamówień.
Zamówiłeś kanapkę bez ogórka? Masz taką, której w ogóle nie chciałeś?! Protestujesz? Składaj sobie skargę, i tak poleci do kosza.

Restauracja prosperuje coraz gorzej, natomiast korporacyjne w sąsiednich miastach są oblegane.
A potem płacz i zgrzytanie zębów "co ja zrobiłem źle że bankrutuję".
Zwłaszcza że korpo wyznaje zasadę "Klient ma zawsze rację".

bar szybkiej obsługi

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 253 (355)

#67751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O zmianie pracy słów kilka.

Jako że minęło mi już wypowiedzenie, postaram się wam opisać piekielność moich pracodawców(praca A-moja stara praca, którą uwielbiam, ale zarobki są skromne(na szczęście przyjęli mnie z powrotem), Praca B-praca z której się wyrwałem).

Gdzieś na weselu u cioci Grażyny czy innego wujka Zbysia, zdarzyło mi się usłyszeć cynk o nowo otwierającej się restauracji w miejscowości X.
X jest wprawdzie niedaleko od mojej miejscowości, ale bez samochodu dojazd jest tam bardzo utrudniony(trzy autobusy na krzyż).
Pomyślałem sobie - "co mi szkodzi?" i z ciekawości zadzwoniłem tam. Okazało się, ze stawka dwucyfrowa, warunki nawet nawet, okres wypowiedzenia trzy dni.
To podpisuję!
O ja naiwny...

Początkowo było fajnie. Do czasu, kiedy [s]zefowa(w kadrze ma ksywkę Pani "Oburzające") zaczęła wpadać na "kontrole" do knajpy i zrobiła ze swojego syna kapo obozowego. To co się tam działo, to gehenna:

- Mam za sobą szkołę gastronomiczną. Od początku chciałem być kucharzem. Od dziecka babcie i ciotki uczyły mnie wszelkich ludowych sposobów, więc znam większość "ulepszeń" komfortu gotowania.
Ciągle byłem poprawiany. Ale nie słownie-skąd! Szefowa sama właziła na kuchnię i bez mycia rąk, z łapami wyposażonymi w tipsy sama doprawiała potrawy według swojego uznania.
Nie widziałem co dodała, a na pytania odpowiadała "pan niech się nie interesuje, ja wiem lepiej".
I tak na przykład pod koniec gotowania zupy, zauważałem na dnie gara jakieś warzywo, na które klient jest uczulony, albo takie, które kompletnie nie powinno się tam znaleźć.
Hitem było salami(całe) w zupie z marchwi!

Kto zbierał baty za "irracjonalny, oburzający wyrzut pieniędzy" i "oburzająco długi czas obsługi gości"? Zgadliście.

- Kelnerzy też nie mieli łatwo. Kelner, który czekał na zamówienie(już przez nas nakładane) musiał pod jej okiem wziąć ściereczkę i czyścić blaty w kuchni(!). Dlaczego? "Bo to jest oburzające, on stoi i nic nie robi, a ona nam nie płaci za nic nie robienie". Więc szalone 10 sekund kelner pucował nam kuchnię, często przeszkadzając nam, niż pomagając.

- Dochodziły jej monologi. Pełne wyniosłych słów arie, w których zawsze ona miała rację, a my bez niej w ogóle zginęlibyśmy i jak ona pójdzie do domu to w ogóle cała ta restauracja się zawaliłaby.
Zgadliście - podczas "wystąpień" stawała w drzwiach. Przerywała na chwilę arie, drąc się na potrącających ją kelnerów, próbujących wejść i wyjść z kuchni.

- Auto mi padło(materiał na inną historię). Prosiłem o zmianę grafiku tak, aby choć trochę pokrywał mi się z autobusami. Jaki dostałem?
Restauracja otwarta od 8-ej, ale ja mam przyjść na 7-ą. Najbliższy autobus około tej godziny-5.30. Zamykaliśmy o 22, ale zazwyczaj zostawało się do 23-0. I powrót do domu, oczywiście na nogach, bo nic o tej porze nie jechało. Super, nie? A wyobraźcie sobie parę dni z rzędu.

Nie wytrzymałem, złożyłem wypowiedzenie.
Szykuję właśnie mięso, gdy podchodzi szefowa. Postanowiłem robić to co zwykle-pracować i mieć na nią wyrąbane.
[S]-SCORPION! JAKIM PRAWEM MI PAN WYPOWIEDZENIE SKŁADA?! TO OBURZAJĄCE! KIEDY JA KUCHARZA W DWA TYGODNIE ZNAJDĘ?!
[J]-"Och, niech sobie pieprzy, przecież...JAK TO DWA TYGODNIE?!" Przepraszam bardzo, ale jakie dwa tygodnie?
[S]-No wypowiedzenia.
[J]-Podpisywałem na 3 dni.
[S]-U mnie pisze że dwa tygodnie.
[J]-A ja mam na swojej kopii 3 dni i...
[S]-Mnie nie obchodzi co Pan ma, Scorpion. Pan się lepiej tym mięsem zajmij!
Poszedłem z tym do jej syna. Usłyszałem tylko "Lepiej, żebyś przepracował te 2 tygodnie, kasę i tak za nie dostaniesz. A my znamy ludzi. A oni innych ludzi. A ci inni tak cię załatwią, że nawet w McDolandzie etatu nie znajdziesz". Dobra, kłócić się nie będę.

Następnego dnia, przy otwarciu restauracji, Pani "Oburzające" zebrała całą kadrę i powiedziała:
[S]-Jako że Scorpion rezygnuje, pracownikom się zmienił grafik. To oburzające, że rezygnuje z takich warunków pracy i tym samym sabotuje działanie naszej restauracji. Dlatego zwiększamy godziny pracy, na czas jego wypowiedzenia, chyba że je anuluje.
Patrzę na grafik, a tu mam 5 dni w tygodniu, a także niedzielę "na ochotnika". Reszta nie lepiej. Niektórym zwiększyły sie godziny dwukrotnie.
Baba wyraźnie "ukarała" innych za to, że odchodzę.
Jeden kelner powiedział wprost, że to "pier*oli", składa wypowiedzenie i idzie na L4.
Reszta, która nie miała większego wyboru, musiała zostać.

A ja(naprawdę przez przypadek) miałem kontuzję i wpisane L4 do końca wypowiedzenia. Odbierał je synek szefowej z pianą na ustach.
Ciekawe, czy wyślą mi jakąkolwiek wypłatę...

piekielna kuchnia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 551 (589)

#67179

przez (PW) ·
| Do ulubionych
CSI: Kryminalne zagadki osiedla.

Wyjaśnienie: Na moim osiedlu śmietnik zakręca się na klucz, który tak naprawdę jest odpowiednio wyząbkowaną na tokarce śrubą. Bardzo prosta konstrukcja. Gwint wchodzi w gwint i obraca drugą śrubę, która zakręca zamek. Wszystko jest rozwiązaniem typowo siłowym, choć nie trzeba użyć supersiły, by zamknąć drzwi od śmietnika.
Na osiedlu średnia wieku to 65+.

Z powodu remontu, dość często chodzę na śmietnik.
Zauważyłem jednak, że nieraz zamek jest zakręcony do oporu, żeby go otworzyć trzeba się porządnie nasiłować. Wiele starszych osób otworzyć go nie potrafi i albo zostawiają śmieci przy drzwiach, albo przychodzą ponownie, sprawdzając czy ktoś silniejszy ich nie otworzył.
Staruszkowie z gruntu sprawę olali - ot taka niedogodność. Mają czas to przyjdą za godzinę wyrzucić śmieci.
Niestety ja tego czasu nie mam - pracuję, mam remont. Najzwyczajniej w świecie nie chcę się siłować z zamkiem.

Postanowiłem się tym zająć.
Zostawiłem kartkę "Proszę nie dokręcać na siłę drzwi".
Następnego dnia siłowałem się znów ze śmietnikiem tylko po to, by zobaczyć kartkę podartą i podeptaną centralnie przy wejściu.
Poruszyłem temat na spotkaniu wspólnoty mieszkaniowej. Zero odzewu, nikt się nie przyznaje.

Podejrzanych, którzy mieliby taką krzepę jest niewielu:
- górnik przodowy
Potrafi gołymi rękami pręty wyginać. Facet ma rodzinę, dwójkę dzieci. Typowa śląska rodzina.
Prawdopodobieństwo: nikłe.
- emerytowany hutnik
Typowy janusz. Z nim można by nakręcić "W sandałach i skarpetach przez świat". Oszczędny, bogobojny na pokaz. Złośliwy tylko, jeśli nadepnie się mu na odcisk. Na co dzień zagada, narzędzia pożyczy, pochwali się co ostatnio robił ze szwagrem.
Prawdopodobieństwo: średnie
- dresiarz
Jak na ironię, ma na imię Seba. Nie miesza się w nieswoje sprawy, ma jakąś żonę (widmo, nie widziałem jej odkąd mieszkam 3 miesiące na tym osiedlu). Normalnie cichy, chyba że rozmawia przez telefon. Wtedy leci łacina.
Prawdopodobieństwo: wysokie

Po zrobieniu rysopisów podejrzanych, pozostało mi się zaczaić na sprawcę. Zostawiłem kamerkę z Bluetoothem i wróciłem do mieszkania.

Sprawcą okazał się... emerytowany policjant z bloku obok.
Jego tłumaczeniem było "Bo gnoje jedne łażo, drzwiami metalowymi trzaskajo, jemu przeszkadzajo." oraz seria wulgaryzmów, których nie przytoczę.
W skrócie to zaczęło facetowi odbijać. Nie wiadomo, w jakiej jednostce służył i co robił, ale psychika mu się pokopała jak lato z radiem.

Epilog:
Wspólnota na wniosek mieszkańców zmienia wkrótce zamek na zwyczajny klucz, by nie był już tak łatwy do podrobienia.

osiedlowe życie

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 402 (472)

#66790

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piszę nadal wku*wiony.
Idę sobie ulicą obok przybytku często odwiedzanego przez osoby starsze, przede mną idzie dziewczyna, lat ok. 20(?) w ciemnych okularach i z białym kijkiem.
Wiadomo, co to oznacza i wskazuje, że powinno się zachować wobec niej ostrożność.
Naprzeciwko idzie stary dziad (jak mam szacunek do starszych, tak do tego starego grzyba za grosz). Stary dziad widząc młodą, SPECJALNIE otwiera gazetę, udaje że czyta i taranem ciśnie na nią.
Stary dziad strzela z bara, dziewczyna z powodu uderzenia się przewraca.
Stary dziad zaczyna drzeć japę "Młodzież niewychowana, kur*a kultury skur*ysyny je*ane, patrz gdzie leziesz leniwa kur*o, gdzie masz oczy".

Nie wytrzymałem. Grzyb dostał w ryj że aż przysiadł.
Aż jakiś głos za mną wrzasnął "Fatality".
Pomogłem pozbierać się dziewczynie i zaprowadziłem za ramię do miejsca, w które zmierzała. Całą drogę płakała.
Jak odchodziliśmy, słyszeliśmy komentarze "młodzież niewychowana", "wezwać policję na zbója co starych napada".
Nie żałuję ani trochę.

ulica

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1152 (1280)

#66750

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dotyczy auta, alledrogo i paniusi z kompleksem 0 negatywów.

Mojej mamie zamarzył się samochód. Nie nowy - używany.
Znaleźliśmy Toyotę Yaris II, czarną.
Sprzedawała to kobieta z imieniem i nazwiskiem w nicku, powiedzmy z nickiem "mariannapaździoch" (podobnie, ale inaczej).
Mama pojechała, niestety beze mnie, ale z mechanikiem. Auto obejrzała, spodobało się i wzięła. Oczywiście z umową sprzedaży.

Po jakimś czasie okazało się, że z autem jest coś nie tak.
Po pierwsze - lakier. Po pierwszym deszczu całe woskowanie zeszło i auto z ładnego, i czarniutkiego, wyglądało jakby ktoś puścił na nie stado kotów. No nic - lakier nie jeździ.

Po drugie - opony. W serwisie facet wziął się za głowę, bo stwierdził że jeszcze parę dni ciężkiej jazdy i pękłyby wszystkie. No nic, może chciała zaoszczędzić, bo też ma osobówkę i dała stare-wymieniliśmy.

Po trzecie - zderzaki. Według mechanika, zderzaki były sklejane. Chciał się dowiedzieć czegoś więcej, ale jak zaśpiewał sobie 9 stówek za samo rozebranie auta, odmówiliśmy odbierając go za oszusta i kasiarza. Na zderzaki nowe już kasy nie było.

Po czwarte - wycieraczki z tyłu. A raczej ich brak. Kupiliśmy i mama zauważyła, że podczas jazdy w tyle zbiera się woda! Normalnie cała podłoga z tyłu jest mokra. Inny mechanik stwierdził po przeglądzie, że auto było powypadkowe i cały tył był dosłownie zmiażdżony. Dlaczego nie wykrył tego pierwszy mechanik-kasiarz, jeśli dało się to zobaczyć po samym wsadzeniu auta na kanał? Nie wiadomo. Może liczył na powolne zyski w naprawie.

Mama miała dość. Napisałem maila do sprzedającej, w którym opisałem wszystko. Otrzymałem tylko odpowiedź (oryginalna pisownia) "Och, jaka szkoda :-)".
Na dalsze maile nie odpowiadała.

Spór na alledrogo rozwiązał język babie. Na początku kręciła na alledrogo, że "to nie jej auto" (a umowa sprzedaży na nią?), że "tak naprawdę to nie było takiego ogłoszenia" (sorry laska, mamy screenshoty), że "nie pisała na nim, że jest bezwypadkowe" (o, a to jednak było? ale o screenach pamiętasz?")
Poszliśmy do prawnika, prawnik zdążył wysłać i wystosować pismo. Co dostałem w zamian na skrzynkę mailową?

"Słuchaj, usuń ten spór, co cie to durne auto obchodzi"
"po*ebani jesteście, co z tego że tłuczone jak da sie jeździć"
"GNO*U USUŃ TO JA MAM 100% POZYTYWÓW"

Przesłałem wiadomość, że maile też idą jako dowód rzeczowy w sprawie. Po tym wiadomości ustały.
Sprawdziłem jeszcze konto tej baby. Okazuje się, że 99% pozytywów pochodzi od sieciówek, u których ta pani kupowała. Nieliczne pochodzą od takich rzeczy jak np. sprzedaż znaczka czy futerału na komórkę.

Zabawne jak ludzie są takimi idiotami, uważając że największy wałek ujdzie im na sucho, a potem są wielce oburzeni, jak zyskują kontakt z rzeczywistością.

alledrogo

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 335 (417)

#66619

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprzedaję rzeczy używane, na portalu niegdyś tablica.
Wystawiłem ostatnio używanego Samsunga S3. Stan prawie idealny (ani 1 ryski).
Opisałem, dałem cenę 300 zł i rozesłałem wici.

Zadzwonił do mnie jeden facet: on chce go kupić. Już natychmiast! Najlepiej teraz! Za godzinę! Za minutkę!
Już teraz mam wyjeżdżać!
"Wstrzymaj konie - jestem w pracy. Spotykamy się, ale na moich zasadach." - pomyślałem i wysłałem mu sms z informacją gdzie i kiedy mam dzisiaj czas, wyłączyłem komórkę i skończyłem przerwę w pracy.

Po pracy włączam komórkę i dostaję 25(!) wiadomości, zapewniających mnie jak bardzo chce się spotkać i jak bardzo cieszy się z zakupu. "Zależy mu - pewnie jakiś gimbus lub swieżynka internetowa".

Na spotkanie przyszedł gość lat około 35. Podchodzi i zagaduje, jak to bardzo się cieszy z nowego nabytku.
Po wyjęciu przeze mnie telefonu, ogląda go i mówi:
- Taki upier*olony? I jakiś stary... A to ja nie chcę.
Praktycznie rzuca mi go z powrotem na stolik i idzie sobie bez "do widzenia" lub przysłowiowego pocałowania w wiadomą część.

Zdążyłem telefon sprzedać, zapomnieć o sprawie.

Po jakimś miesiącu zostaję zbombardowany telefonami i sms-ami z tego samego numeru.
Pisze w nich, że "on przemyślał sprawę" i chce kupić "ten super telefon".
Odbieram któryś telefon z rzędu:

- Halo pszepana ja go kupuję, słyszy pan? Ja chcę go kupić, o żadnym innym nie marzyłem!
- Sprzedaż została zakończona. Dziękuję za zainteresowanie.
- Ale ja go KUPUJĘ!
- Nie może pan kupić rzeczy, która została już sprzedana.
- Pan nie chce mi go dać i udaje, że sprzedał! Ja dam panu 350 za niego!
- Proszę pana...
- 400!
- Proszę pana...
- 500!
- Człowieku, oszalałeś? Tyle to nowy kosztuje! Daj mi pan święty spokój! Telefon sprzedałem miesiąc temu!
- On jeszcze będzie mój!
- bip... bip... bip...

Zablokowałem jego numer i konto, jak na razie mam spokój.

eks-tablica

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (585)

#66388

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawia się seria na jedno kopyto z matkami i studentami-leserami, to ja dorzucę coś zupełnie innego.

Pracuję w restauracji jako kucharz.
Ponieważ pracuję "za ścianą", to piekielnych zazwyczaj nie spotykam, ale za to słyszę co mówią kelnerzy, którzy ostatnio przeżywają falę ludzi myślących inaczej. Opiszę dwa przypadki, które znam bezpośrednio, jak się spodoba to dam więcej.

***
Siedzę sobie w kuchni, dostaję polecenie potrawy. Np. kurczak w sosie z pieczarkami.
Wkładam kurczaka i robię sos, gdy przychodzi do mnie kelner:
-Scorpion, robisz tego kurczaka z pieczarkami?
-No tak, a co?
-Bo gość właśnie stwierdził, że jego syn jest uczulony na pieczarki i pyta, czy nie dałoby się zrobić jednej porcji sosu bez pieczarek.
-No to niech mu zamówi co innego, nie?
-Już proponowałem, oni nie chcą. Ubzdurało im się, ze wszyscy mają jeść to samo.
Zdurniałem. Kurczak w sosie pieczarkowym, bez pieczarek.
Kelner rozłożył ręce i zniknął, a mi z kolegą pozostało samym wyjść z tego z twarzą.
Mały dostał samą pierś z kurczaka i sos w wyglądzie podobny i doprawiony tak, aby smakował podobnie(nie miał nic wspólnego z daniem podstawowym).
Parę tygodni później, inny kelner wchodzi do kuchni i mówi:
-Słuchaj Scorpion! Tu jest jakaś rodzina i mówi że wszyscy chcą kurczaka z pieczarkami, z sosem bez pieczarek. Mówią że sos bez pieczarek jest lepszy. Co ja mam im powiedzieć?

Chwilę to trwało, ale załapałem. Dałem to samo co wcześniej.

***
Obrabiam mięso w kuchni, słyszę typowe dresiarskie darcie ja*y, brzdęk tłuczonego szkła i słowa uchodzące w 99% za wulgarne.
Wychodzę z kuchni, sprawdzić co się dzieje.
Widzę dresika szarpiącego kelnera, który spojrzał na mnie, wrzasnął "o kur*a" i poleciał do wyjścia jak oparzony.
Kelner wyjaśnił, że dresikowi nie spodobała się cena piwa, "bo w stonce za tyle to on kratę kupi" i rzucił wazonem w kelnera.
Widząc mnie z tasakiem, ubrudzonego rzeczami różnymi, spasował.

restauracja

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 723 (819)

#66356

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Mój przyjacielu, byłeś mi, naprawdę bliskim".
Sytuacja wręcz wymaga tych słów na początku historii.

Mam mieszkanie trzypokojowe, mieszkam sam i wcześniej wynajmowałem pokoje, co dostarczyło mi sporo opowieści.
Dałem raz pokój swojemu "przyjacielowi", którego rodzina wywaliła z domu (wątki niezwiązane z historią, może kiedyś opiszę).
Jestem graczem z zamiłowania, kupuję sprzęt i nieraz pomagam wybrać go innym.
Mój "przyjaciel" natomiast miał komputer zwyczajny - ot taki sobie. Używał go praktycznie albo do pracy, albo do grania w gry piłkarskie, wszystkim znane (osobiście odradzam, nic prócz grafiki w tych grach się nie zmienia, ale... co kto lubi).

Któregoś pięknego dnia, zauważyłem że komputer mi muli.
Ale nie tak po prostu. On miał problemy z procesami, które dla niego były na co dzień zwyczajne.
Pomyślałem sobie - wirus.
Szybkie sprawdzenie, pogląd z każdej możliwej strony i... chwila... Procesor ma inne parametry.
Wyłączam komputer, oglądam obudowę.
Wyraźnie ktoś przy niej grzebał, całe miejsca przy śrubkach podrapane, prawdopodobnie śrubokrętem.
Otwieram. Procesor - a jakże! Zmieniony, w sposób nieudolny, cały lepiący się od kurzu (czyszczę sprzęt co tydzień), wygląda bardziej szaro, niż dywan.

Wbijam wkurzony do pokoju "przyjaciela", otwieram jego komputer, powstrzymując odruch wymiotny od nawału kurzu i syfu wewnątrz obudowy. Jedyna czysta część to był... tak, procesor.

Gdy wrócił do domu, podparłem go pod mur i zażądałem wyjaśnień. Wybąkał "No wiesz, chciałem żeby mi się FIFA szybciej ładowała, nie miałem kasy na nowy sprzęt i myślałem, że nie zauważysz".
Następnego dnia opuścił moje skromne progi. Oczywiście nie bez fantów - przywłaszczył sobie mydło w płynie, ręcznik i kabel USB. Ani tego, ani za obudowę mi do dziś nie oddał.
Tyle na przyjaźni temat.

przyjaźń

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 496 (636)