Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Scorpion

Zamieszcza historie od: 18 maja 2015 - 13:35
Ostatnio: 21 maja 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 78 z 117
  • Punktów za historie: 30378
  • Komentarzy: 158
  • Punktów za komentarze: 1263
 

#72547

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest jakaś plaga głupoty.
Mieszkam klatka w klatkę z gościem, który pracuje w IPN.

Jakiś dziadek, co należy do organizacji, co to jedynego słusznego ustroju broni, porysował mu auto, a zabierany przez policję darł się, że jest więźniem politycznym, a gościa wyzywał od wyznawców... tej drugiej opcji politycznej i szkalującego Jedynego Wielkiego Bohatyra, co "sam tymi rencami komunem obalił".

Pomińmy fakt, że porysował mu auto w biały dzień, w obecności kamery i świadków. Facet porysował je kiedy właściciel nie zdążył jeszcze odejść i tuż po czynie zamiast salwować się ucieczką czy zrobić... nie wiem, cokolwiek, darł się na niego (chyba nie za bardzo wiedział, jak IPN działa, bo z jego darcia mordy wynikało, że to jakaś organizacja co szuka haków na niewygodnych systemowi, oczywiście przeciwko ludziom za tym jedynym słusznym.) i CZEKAŁ NA POLICJĘ przekonany o swojej niewinności.

osiedle

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (311)

#72525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Były setki historii o kotach, to może ja o psie.

Mam psa. Suczkę konkretniej.
Sunia mieszaniec, parę ras myśliwskich w jednym - chart, wyżeł, z innych ciutkę husky'ego, który to dał jej imponujące futro.
Ale.
Moja psina jest specyficzna.

Po pierwsze - mimo swego wieku (10 lat) nadal wysoce skoczna i skora do zabawy. Chce się bawić praktycznie z każdym.

Po drugie - ma problemy z tarczycą, dostaje leki. Mimo to może i nażreć się za trzech, i tak chuda jak szczapa.

Po trzecie - pies dostaje tylko to, co dla psa jest. Wyjątkiem są szynka, kiełbasa i parówki. Nic więcej.

Po czwarte - czekolada dla psa jest trucizną.

Niestety, niektórzy nie potrafią tego zrozumieć.
Słyszałem wiele uwag od rodziny i znajomych, że "ja to bym inaczej ją prowadził, a nie na smyczy", albo "ona za mało je, bo jest taka chuda".
Tłumaczenia, że stoimy obok ścieżki rowerowej albo że jest chuda przez tarczycę nic nie dawały, więc zacząłem się posługiwać argumentem o treści "mój pies - moje zasady".
Ponownie usłyszałem kazania o treści "jestem złym właścicielem i znęcam się nad psem, rzadko kiedy ją spuszczam ze smyczy".

Aby uniknąć spięć rodzinnych i uchronić moją sunię przed przedwczesnym zejściem, ograniczam jej kontakty z moją rodziną do minimum. Zazwyczaj kiedy są, psem zajmuje się moja dziewczyna.
Hitem w ich wykonaniu był obiad rodzinny w tamtym roku, kiedy to dziewczyna nie mogła się pojawić, a mi zostało gotowanie + sprawowanie pieczy nad psem.
Sunia grzecznie położyła się obok mnie w kuchni, jednocześnie ściągając uwagę ciotek, wujków i krewnych wszelakich. "No daj pieskowi kawałek salami z czosnkiem, tak ładnie leży". Argumenty, że czosnek jest dla psa szkodliwy nie działały.

Podczas jedzenia posiłku zaczęło się najpierw wołanie psa, który bez mojego zezwolenia nie planował ruszać czterech liter w kierunku wujków i ciotków wszelakich, a potem praktycznie rzucanie w psa mięsem/kośćmi kurczaka/salami.
Po moim proteście powstało ponowne jęczenie "Scorpion zły, znęca się nad psem i nie pozwala mu jeść".
Gdy żegnałem jednych gości, pies i drudzy zostali przy stole.
Zamknąłem drzwi, wszedłem do pokoju i co widzę?
Ano ciotkę, próbującą wcisnąć na siłę mojemu psu ciasto czekoladowe.
Psa uratowałem, skłaniając do wymiotów.
Nie wytrzymałem, zapytałem, czy znają definicję słowa "nie".
Argumenty ponownie te same - Scorpion zły, okrutnik i zbrodniarz wojenny, SS-mann dla swojego psa, zabrania mu jeść czekolady i kości z kurczaka, "bo naszego Fafika to karmiliśmy rzeczami z obiadu i zawsze dostawał czekoladkę i był zadowolony".
Odpowiedziałem, że tak, tylko Fafik to owczarek niemiecki, co ma szerokość prawie moich drzwi wyjściowych. "No i widzisz, tak wygląda zdrowy piesek, jak nasz Fafik, a nie tak jak twoja chudzinka."

Jak na ironię - tydzień po tym obiedzie Fafik im zdechł. Z przeżarcia.
A moja "biedna chudzinka" jakoś się trzyma i jest szczęśliwym psem.

otoczenie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (304)

#72242

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zepsuć Scorpionowi humor, będąc siostrą jego matki.

Pewnego pięknego dnia, kiedy to Scorpion uparcie kopał tyłek Goro, zadzwonił telefon.
Grę zapauzowałem, odebrałem i na wstępie usłyszałem szczebioczący głos [C]iotuni:
[C]- OJ, SCORPIONKU! Kochanieńki, jak się ma mój ulubiony siostrzeniec (bo jedyny)?
[J]- Dobrze, właśnie...(nie dane mi było odpowiedzieć, chyba to było pytanie retoryczne, bo szczebiot się nasilił)
[C]- OJOJOJOJ, tyle latek, prawda? W ogóle pamiętasz Krysię?
[J]- Jak mógłbym zapomnieć? (puszczalską szmatę, która gdyby nie kasa ciotki i jej znajomości w Niemczech, którymi się szczyci, miałaby więcej dzieci niż ojciec Wirgiliusz)
[C]- Ojjj, no to świetnie, pamiętasz jak bardzo się lubiliście?
[J]- Ta, ona mnie aż za bardzo (Krysia raz się nawet dobierała do Scorpiona, co skończyło się zaciągnięciem Krysi za włosy przed oblicze ciotki, która tylko pocmokała i pogroziła paluszkiem pijanej i napalonej na kuzyna podczas imprezy rodzinnej siedemnastce).
[C]- Ojojojojoj, nadal się za to gniewasz? Przecież to tylko takie wygłupy robiła. A tak w ogóle to Krysia idzie na studia! Bo w ogóle ty mieszkasz blisko stolicy województwa, a w niej jest uniwersytet (czerwona lampka miga jak oszalała w moim mózgu). I pomyślałam, że skoro się tak lubicie z Krysią, to ona u ciebie zamieszka na czas studiów, co?
[J]- Ale... ale ja mam jedno łóżko.
[C]- Nic nie szkodzi, możesz spać na podłodze (sic!). To jak, kochanieńki, kiedy może Krysia przyjechać?
[J]- Nigdy.

Dalszą część pominę, gdyż to w większości fochy i jęczenie jaką ja im przykrość sprawiam.


Tydzień później dostałem telefon. Ciotka dzwoniła, żeby się pochwalić, że KUPILI Krysi mieszkanie na czas studiów i będą ją UTRZYMYWAĆ.
Zapytana czemu w takim razie prosili mnie o utrzymywanie swojej córki, zignorowała to, dalej terkocząc jak jest jej dobrze.
Zaciekawiony gdzie mieszka moja kuzynka, wpisałem adres do wyszukiwarki (po prostu nie wiedziałem, gdzie jest ta ulica).
Wyskoczyły mapy i... bardzo ciekawe ogłoszenie na bardzo ciekawej stronie.
Nie przytoczę go całego, powiem tylko, że w ogłoszeniu pisała panna, która była gotowa spotkać się z panem, i to za darmo.
Podesłałem screen ciotce, kuzynka nakłamała, że to jej koleżanki zrobiły jej głupi żarcik i że ona wcale taka nie jest. Ta... Oczywiście.

rodzina

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (251)

#72244

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem o konkursach.
Scorpion wygrał w pewnym konkursie komplet noży z dalekiej Japonii.
Wygrana nietypowa, a zatem i radość wielka.
Miły pan gratuluje wygranej, z radością uzupełniam dane, zapewnia, że noże będą lada dzień.

Okazało się, że jednak noże nie będą lada dzień.
Dostałem numer przesyłki, możliwość jej śledzenia. Na stronie kuriera od tygodni dwóch widniała informacja, że paczka czeka na wysłanie.
Zniecierpliwiony zadzwoniłem na infolinię żółtej firmy. Po przełączaniu do miliarda miliardów różnych ludzi, którzy niby coś mogli wiedzieć, jedna pani łaskawie powiedziała mi, że paczka nie przyszła jeszcze z Japonii do Polski i prawdopodobnie siedzi gdzieś w japońskim magazynie obok dmuchanych lalek, ośmiornic i stosów hentai.

Poczekałem znów dwa tygodnie, na Zachodzie bez zmian.
Zadzwoniłem więc do firmy, która mi tę nagrodę sprezentowała. Nie tak miły pan uświadomił mnie, że konkurs prowadziła inna firma na zlecenie i oni nic nie wiedzą, mam dzwonić do tamtych, a im nie zawracać głowy.
Urocze podejście do klientów.
Zadzwoniłem do podwykonawcy konkursu, co najmniej 7 razy.
Oburzona pani z fochem wielkim stwierdziła, że nagrody wysłane i mam czekać, a potem trzasnęła słuchawką.

Po następnym tygodniu, kiedy to paczka znów się nie ruszyła na trackingu, zadzwoniłem do wszystkich ponownie. Firma produkująca zrzucała winę na podwykonawcę konkursu i kuriera, kurier na podwykonawcę, a podwykonawca telefonu nie odbierał.

Naskrobałem więc maila, w którym opisałem podwykonawcy, przytaczając regulamin konkursu, że w takim razie oni uchylają się od ich własnych zasad, a zatem mam możliwość wejścia na drogę sądową (mam możliwość, nie że wejdę) w celu odzyskania mojej nagrody.

Parę dni później, wcześnie rano, do moich drzwi ktoś się dobijał niczym NKWD. Otworzyłem, a zaspanemu mnie jakiś facet w dresie wcisnął pakunek w rękę i ulotnił się jak kamfora.
Otworzyłem i zobaczyłem moje noże.

Moje pytania: Jak można robić konkurs i zatrudnić kijowego podwykonawcę, który ma gdzieś laureata konkursu? Jak można dosłownie olać klienta, który ma problem nie przez swoje zachowanie, a przez niekompetencje podwykonawcy? Po co brać się i zakładać niedziałającą firmę tworzącą konkursy? Dlaczego w firmie, która ponoć jest poważna, trzeba przegrzebywać się za tym, na czym im samym powinno zależeć?

Noże chwalę, są bardzo dobrze wykonane. Gdyby nie kosztowały tyle, może olałbym sprawę.
Produktów tej firmy raczej nie przestanę kupować głównie z tego powodu, że na rynku nie ma konkurencyjnych w kategorii jakości do ceny.
Nazwy firmy nie podam, ale wszyscy się zapewne domyślą, jak powiem, że słynie ze ścigania niezadowolonych klientów i pozywania ich za oczernianie.
Czuję najzwyczajniej w świecie niesmak.

konkurs

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (186)

#71867

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo było spokojnie, ale nie za długo.
Poszedłem na zebranie wspólnoty mieszkaniowej.
Efekt? Z dwoma sąsiadami prowadzę otwartą wojnę, pod garażem ktoś nasypał mi potłuczonego szkła, a auta tydzień po nadal boję się parkować poza garażem. Inni mają nie lepiej.
Ale po kolei:

Któregoś pięknego dnia zarządca postanowił wezwać wszystkich mieszkańców bloku na zebranie, by podliczyć koszty ocieplenia, przedstawić sprawozdanie, obliczyć koszt całej tej zabawy i przedstawić projekt budżetu.
Niestety stare dziadki przemieniły to w piekło.

* gadanie
Dorośli ludzie lat 25-50 potrafili zamknąć jadaczki i słuchać. Wszelkie bydło powyżej (parę małżeństw) przyszło najwidoczniej sobie pogadać o tym, jak wygląda Karinka lub co proboszcz jadł na obiad, przerywając raz po raz mielenie ozorem, by pojęczeć na temat kosztów.

* narzekanie
Moher Commando co chwilę puszczało jakieś uwagi, ale granicę przekroczył typowy Janusz, co siedział i pieprzył:
"A to za drogo, a to do d..., a to my by ze szwagrem za pół litra zrobili, he he".

Ucichł na chwilę dopiero wtedy, gdy sąsiad powiedział:
"Tak, i zrobiłbyś tak samo chu..owo, jak auto ostatnio".

* kompletne oderwanie od rzeczywistości
Jakiś dziadek wstał i stwierdził, że on chce, aby nasz blok był ogrodzony! I to nie siatką, a murem:
"Panie, ale takim wysokim, co teraz te Amerykany chcą budować na granicach". Dlaczego? "A bo ja widziałem, że w telewizji mówili, że coraz więcej kradno. To i przez taki mur nie przejdą. I nie okradną. A poza tym nikt by z ulicy do okien nie patrzył".

Zarządca złapał się za głowę, ale naraz wszelkie bydło zaczęło muczeć, oderwane od swoich Karinek i proboszczów, że TAK! Oni chcą mur! I to mur z bramkami! Kamerami! Stróżem!

Zarządca próbował bydełko uspokoić, mówił o kosztach, o tym, że dopiero co blok odnowiony. "No i co? Oni chcą!" Że auta nie będzie gdzie zaparkować tym bardziej. "Ich to nie obchodzi, bo oni autami nie jeżdżą". Nie docierało.
Zapalnikiem i punktem przejścia było wystąpienie młodego sąsiada, co pracuje na ochronie, że jedna taka kamera to koszt około 5 tysięcy i trzeba doliczyć jeszcze fakt, że trzeba będzie zapłacić za działanie jej 24/7, a prąd za darmo nie leci.

I tu dochodzimy do punku:
* buractwo
Na to niektórzy z bydła stwierdzili, że ich stać i mają gdzieś innych, bo oni dostaną zwrot za ogrzewanie.
Zarządca stwierdził, że zwrotu nie będzie, ponieważ zdjęto podzielniki większością głosów w tamtym roku i że przecież nie ma za co zwracać.
Na to bydło zaczęło ryczeć, że oni chcą mieć podzielniki, bo oni chcą mieć zwrot. Zarządca zapytał, skąd tacy pewni, że zwrot dostaną, a Janusz-złota rączka stwierdził, że:

"No ponie, zrobi się jak wcześniej, podzielniki zdjelim i łup do piwnicy, a potem jak sprawdzali, to my założylim, he he. I kaska w kieszeni, i w domu ciepło."

Paru z bydełka go poparło, a na to jeden z sąsiadów, wiek ok. 35 lat:
"O ty skur...synu, to ja płaciłem grube pieniądze, że ty sobie grzałeś i nie płaciłeś".

I zaczęła się zabawa. Atrakcje niezapomniane w postaci przekrzykiwania się staruchów z młodymi, rzucania tezami "bo im się należy, bo oni pisiont lat tu mieszkali", obrażania wzajemnego do czwartego pokolenia wstecz, prawie pobicia. Pośród tego próbujący opanować wszystkich gość w garniaku, który ekonomem jest niezłym, ale mówcą średnim.


Po pięciu minutach głosowaliśmy za odwołaniem zarządcy, a ponieważ młodych rodzin jest więcej niż roszczeniowych skamielin, zarządca ostał się, mimo głośnych sprzeciwów "opozycji".
Po jakże pięknym spotkaniu mieliśmy okazję pokłócić się raz jeszcze, aby tym razem przez nikogo nie ograniczeni, wejść w otwarty konflikt z dwoma największymi burakami(Januszem-złotą rączką i Nowakiem z historii świątecznej).

Powstał pomysł, by następnym razem nie informować o zebraniu bydła.

zebranie mieszkańców

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (321)

#71042

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Scorpion i poszukiwanie pracy, odcinek 1.

Aby jako-tako się utrzymać, miałem (nie)przyjemność przez jeden miesiąc znaleźć coś na szybko, aby potem w sposób normalny za pracą się oglądać, nie musząc stosować sposobów przetrwania Beara Gryllsa.

Wybór padł na małą knajpkę w okolicach stolicy regionu.
Knajpka ta jest... oryginalna. W stylu kowbojskim, a kucharz piekący mięso (czyli moje nowe ja), ma za zadanie piec i wydawać je klientom.
Rozmowa poszła super, wszystko spoko. A potem... no właśnie. Zgrzyt.

Sama obsługa chyba nie potrafiła nic powiedzieć poza "cześć", bo po tym mnie ignorowali. No nieważne, przynajmniej mam spokój.
Przyszedłem na stanowisko. Facet powiedział mi, do czego służy grill (jakby kucharz z dyplomem nie wiedział) i... ewaporował się.
Bez instrukcji, bez określenia, bez czegokolwiek.
"Super kierownik, nie ma co" - pomyślałem.

Postanowiłem piec steki i rzeczy inne według własnej wiedzy.
Na początek, ponieważ w sali nikogo jeszcze nie było, wziąłem ruszt na zaplecze i dokładnie wyszorowałem. Węgla zdjąłem tyle, że starczyłoby na opał.
Wracam na stanowisko, a tu drze się na mnie [K]ierownik:

[K]-CO TY ZROBIŁEŚ?!
[J]-Wyczyściłem grill, był strasznie brudny. I tak nikogo nie ma jeszcze.
[K]-On taki ma być! Bo tak ŁADNIE WYGLĄDA i dodatkowo wydziela AROMAT.
[J]-Nie aromat, a smród. I mięso z zabrudzonego rusztu jest strasznie szkodliwe dla konsumującego.
[K]-JA JESTEM KIEROWNIKIEM I MÓWIĘ CI CO MASZ ROBIĆ!
Wydarł się tak, że aż mnie opluł i wyszedł, ignorując moje pytanie o dalsze instrukcje.

***

Ok, dzień się zaczął. Piekłem to, o co prosili klienci, dawałem na talerze i życzyłem smacznego.
Naraz wypadł zza drzwi mój ulubiony kierownik-furiat i znów startował z japą do mnie:

[K]-Ty se jaja robisz?
[J]-Nie, a o co chodzi?
[K]-Ty sobie jaja robisz!
I zniknął na zapleczu.

Ponieważ nauczyłem się ignorować furiata i odliczać czas do końca miesiąca, byleby tylko przeżyć do następnej, normalnej pracy, nie przejąłem się.

Parę dni później, furiat podszedł do mnie znów:
[K]-Szef cię wzywa, natychmiast.
Ok, czemu nie. On jeden w sumie był normalny z tej całej ekipy.
Wchodzę, siadam i słyszę zarzut: Wobec zbrodni wszelkich możliwych dopuściłem się czynu okropnego: piekłem steki w wersji mid, rare i well done. A wersja mid nie istnieje w jadłospisie.

Normalnie odpowiadam, że nikt nie raczył mnie poinformować, na co furiat już przy szefie się wydziera, że "mam pytać jak czegoś nie wiem i żebym nie odwracał kota ogonem (nawet nie zdążyłem zaoponować), że pytałem jak nie pytałem, bo on wie, bo ON JEST KIEROWNIKIEM (uchu, ktoś ma kompleks niższości chłopie?).

Szef wykręcał wszystkie moje argumenty, w czym pomagał mu szczekający sługa. Wyszło na to, że jestem be i w ogóle, bo powinienem przestudiować na pamięć jadłospis już pierwszego dnia, pytać o wszystko wszystkich, bo wszyscy są pomocni (tutaj nie powstrzymałem uśmiechu, co nie uszło szczekającemu furiatowi) i w ogóle jestem be, i powinienem podrzeć papiery kucharza, bo się nie znam.

***

Parę dni później, znów mimo moich usilnych prób złapania jakiegokolwiek kontaktu z obsługą prócz "cześć", mimo wszelkiej mojej dobrej woli, sytuacja się nie zmieniła.
Postanowiłem po prostu do końca miesiąca mieć to w poważaniu i pracować tylko na aby-aby.

Dotrwałem do końca miesiąca i zostałem ponownie wezwany na dywanik do szefa. Dowiedziałem się, że mnie WYRZUCAJĄ (za każdym razem kiedy używałem terminu "zwolnienie" furiat poprawiał mnie) i oni się cieszą, że mam umowę na zlecenie, a nie o pracę, ponieważ musieliby się "ze mną bujać przez okres wypowiedzenia".

A "wyrzucają mnie", bo:
<werble>
Nie znam się na pieczeniu steków, bo trzeci rodzaj pieczenia sobie wymyśliłem, nie wiem że grilla się nie czyści, nie gadam z obsługą (jakby jeszcze mnie nie ignorowali), zadzieram nosa, uważam się za lepszego, pyskuję kierownikowi (haha jakby jeszcze dał sobie przerwać zdanie), a główny powód to, że KLIENCI SKARŻYLI SIĘ, ŻE SIĘ NIE UŚMIECHAM przy wydawaniu dań.

restauracja w stylu kowbojskim

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 323 (363)

#70869

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie, że jesteście w kawiarni.
Jesteście biznesmenem i za wszelką cenę chcecie pokazać swoją pozycję - garnitur, wypastowane lakierki i rolex błyszczą się w światłach lamp. Pora wprawdzie ranna, ale ludzie już jako tako pobudzeni, prowadzą konwersację przy kawie, śmieją się, gadają.
Jesteście tam tylko gościem, lokal nie należy do was.
I naraz dostajecie telefon. Telefon w sprawach biznesowych.

Co robicie? Czy wstajecie ku wyjściu, by odbyć rozmowę na zewnątrz, jeśli jest dla was za głośno?

A może zachowujecie się jak kawał chama i ROZKAZUJECIE innym gościom w kawiarni, aby "Siedzieli cicho", argumentując to "mam ważny telefon biznesowy i muszę słyszeć, bo wy nie zarobicie tyle w rok, ile ja na tym telefonie", czym wywołacie śmiech studentów?

Byznesmen za dychę wybrał to ostatnie.

Studenci specjalnie zaczęli zachowywać się coraz głośniej, aż w końcu gość wyszedł jak najszybciej na dwór, kuląc się do telefonu i powtarzając "tak, panie prezesie, dobrze, panie prezesie".

Po paru minutach, kiedy wszyscy zdążyli o nim zapomnieć, wrócił po swoje rzeczy i wydarł się na kelnerkę, że "Dopóki tu chamstwo będą wpuszczać, to jego noga więcej tu nie postanie".

Pożyczyłem mu miłego dnia na do widzenia, uzyskując odpowiedź "spier*alaj".
W sumie happy end, bo studenciak postawił mi drugą kawę.

moja ulubiona kawiarnia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 343 (397)

#70719

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coś się... coś się popsuło i nie było mnie słychać.

Siedzę w kawiarni, ze znajomymi obojga płci. Taka mała jakby impreza z okazji imienin jednej ze znajomych.
Rozmowa schodzi jak pijany Olek - na tematy różne.
Wszystko toczy się fajnie, do czasu kiedy wchodzi temat związków.
Solenizantka ze [Z]najomych zaczyna dosłownie wyśmiewać się ze mnie i mojej dziewczyny (nie było jej tam).

[Z] - Ja nie wiem naprawdę, co twoja dziewczyna widzi w tobie. Jesteś przecież taki... nijaki. Ani nie masz muskułów, ani nie masz hajsu, jeździsz jakimś starym Fiatem i jeszcze ostatnio robotę rzuciłeś.
Ona też jakaś taka... Ani cycki, ani tyłek.

A wtedy wziąłem ją za włosy, rzuciłem przez stół. Zanim ktokolwiek zareagował, wyciągnąłem hak na linie z ręki i krzycząc "GET OVER HERE", wyciągnąłem z ciała jej pusty łeb wraz z kręgosłupem. Głos za mną powiedział "Fatality".

Nie, niestety nie.
Tak naprawdę to odpowiedziałem:
[J] - Na początek lubi we mnie to, że nie plotę co mi ślina na język przyniesie i nie odrzucam każdego, bo nie wygląda jak książę/księżniczka z bajki. A i w przeciwieństwie do niektórych, nie wymuszam na innych tekstami typu "jestem taki gruby", aby mi prawili komplementy.

Znajomi stwierdzili, że mam ją przeprosić i to co jej powiedziałem, było chamskie.
Odpowiedziałem, że owszem, przeproszę, ale jak ona mnie przeprosi.
Kiedy panienka stwierdziła, że ona nie będzie mnie przepraszać za powiedzenie prawdy, ja także stwierdziłem, że nie muszę przepraszać za powiedzenie prawdy.

Po tej wymianie zdań znajomi zażądali opuszczenia ich towarzystwa przeze mnie, ponieważ "obrażam innych i psuję atmosferę".
Zapłaciłem i wyszedłem, nie chcąc się wkurzać niepotrzebnie.

"znajomi"

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (498)

#70616

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurierzy dopadli i mnie.
Zamówiłem rzecz ważną, osobistą. Zapłaciłem na kuriera, wysyłka w 24h.
Czekam pierwszy dzień.

Czekam drugi dzień.
Na mailu pisze że paczkę ma kurier.
Kuriera nie ma.

Trzeciego dnia byłem zajęty innymi rzeczami, nie dzwoniłem.

Czekam czwarty dzień i wkurzony dzwonię, ale nikt nie odbiera, włącza się melodyjka.
Idę z psem na spacer, podczas spaceru dzwoni [K]urier:

[K]-Halo? Tu kurier firmy SamSeIdźPoPaczkę, stoję pod drzwiami i pana nie ma.
[J]-Jestem na spacerze z psem, będę za 5 minut w domu.
[K]-A wie pan to ja nie mam czasu na czekanie, zostawię koledze i kolega jutro panu podrzuci paczkę rano.
[J]-Ale rano ja...
*biip biip biip*

Ponowne wybieranie numeru nic nie dało, facet mnie odrzucał.

Piąty dzień wkurzony mocno koczuję. Czekam do 13-ej, dalej idę załatwiać swoje sprawy.
Jestem na mieście, dzwoni telefon.
[K]-No halo, kurier firmy SamSeIdźPoPaczkę, jestem pod drzwiami.
[J]-Miał pan być rano.
[K]-No tak ale zaspałem (COOOO?!) To według procedur ja wpadnę jeszcze raz za godzinkę i potem pan sobie odbierze w centrali.
*biip biip biip*

Wracam do domu na złamanie karku, a tu... awizo kuriera w skrzynce, sztuk dwie. Była 13:45, awizo na 10-ą i 15-ą.
Mam teorię, że kurier podróżuje w budce policyjnej i zakrzywia czasoprzestrzeń.

Przyznaję, że idąc szóstego dnia po swoją paczkę, zachowałem się jak kawał chama. Rzecz, którą zamówiłem była mi potrzebna NA JUŻ i dlatego wydałem więcej na przesyłkę 24 godzinną, zamiast na paczkę ekonomiczną PP.
Zabrałem co swoje, złożyłem skargę ze zdjęciem dwóch awizo przed ekranem z zegarem programu informacyjnego, aby uzasadnić moje pismo i opuściłem to towarzystwo jak najszybciej.

Nigdy więcej trzyliterowej firmy.

kurierzy

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (314)

#70569

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ja rozumiem wszystko.

Ale żeby wchodzić do czyjegoś domu jak do obory?
Rozumiem, pewnie się sąsiadowi spieszyło.

Najprawdopodobniej bardzo mnie lubi, skoro klepnął mnie po plecach z siłą taką, że zastanawiałem się, czy mój kręgosłup da się posklejać, czy już nie.

Rozumiem, pewnie był spragniony, skoro sam odkręcił stojącą na stole dwulitrową colę i zaczął ją chłeptać.

Rozumiem, nie wiedział gdzie są szklanki i dlatego głośno grzdukając pił ją z gwinta, obśliniając tym samym szyjkę.

Na pewno jest przygłuchy, skoro nie słyszał moich uwag dotyczących przebywania w moim domu i co ważniejsze, podania celu wizyty.

Na 100% nie ma toalety, skoro wszedł do mojej bez pytania, głośno komentując kolor, osprzętowanie i okafelkowanie mojej łazienki.

Ja wszystko rozumiem.
Tylko mój pies... jakby to powiedzieć, jeśli chodzi o mir domowy, jest faszystką, dodatkowo co gorsza, rozumie jedynie podstawowe zwroty języka polskiego, nienawidzi głośnych i machających rękami ludzi, zwłaszcza na swojej prowincji.
Jak najbardziej reaguje dosyć... nagle gdy rozpozna intruza, zwłaszcza gdy ten przerwie jej drzemkę ochlapaniem ją colą.

Nie rozumiem jednak pretensji sąsiada.
Jeśli moja rodzina dała mu nieintencjonalnie colę, pięć złotych które leżały przy wejściu, latarkę kieszonkową stojącą na półce, możliwość obejrzenia mojego domu i poznania całej mojej rodziny, to czemu ma pretensje, że jeden z domowników dał mu szczery, prosty prezent od serca, który sąsiad nie musiał sam sobie brać, w postaci niepowtarzalnej wizyty w szpitalu na zakładanie szwów?

Przecież moja sunia dała mu ten prezent z całego swojego psiego serca, w serdecznym podziękowaniu za odwiedziny.

cham w mieszkaniu

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 505 (603)