Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Tee_can_do_that

Zamieszcza historie od: 8 listopada 2021 - 13:51
Ostatnio: 14 kwietnia 2024 - 8:43
  • Historii na głównej: 36 z 40
  • Punktów za historie: 3837
  • Komentarzy: 32
  • Punktów za komentarze: 124
 

#89144

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie bądź uciążliwym dla innych. Jeśli nie pytają o twoje życie prywatne, uszanuj, że nie chcą wiedzieć.

Akademik, tzw. segment - cztery pokoje ze wspólną kuchnią. Mieszkałam w fajnym akademiku, nowym, zadbanym, blisko uczelni. Tylko studiować i żyć po swojemu. Ale na pierwszym roku nie miałam spokoju. W pokoju obok mieszkała niewiasta z mojego roku, zmienię jej imię na Dżesika.
Otóż Dżesika miała brzydki zwyczaj nachodzić mnie w dowolnym momencie, nie zważając na to, czy mi w czymś przeszkadza czy nie.

Na początku jeździłam do domu co tydzień, bo i nie było aż tak daleko, i w tamtych czasach bilety studenckie były tanie. Ale przez to "przegapiałam" weekendowe poczynania Dżesiki, więc co poniedziałek miałam zdawaną bogatą relację z jej życia prywatnego, o którą nigdy nie prosiłam. Pakowała się do mojego pokoju i nadawała trzy po trzy przez godziny, albo stała wyczekująco w drzwiach i żądała, żebym szła do kuchni, bo ona będzie gotować i mam z nią siedzieć. Typ wybitnie atencyjny i uciążliwy.

Jestem raczej z typu ludzi mało społecznych (dlatego mieszkałam w pokoju 1-osobowym) i niekoniecznie miałam chęć wysłuchiwać jak i gdzie Dżesika spędzała czas z różnymi osobami, głównie płci męskiej, z czego była szczególnie dumna. Niestety byłyśmy na jednym roku, i chyba dlatego pozwalałam jej na marnowanie mojego czasu, który mogłam ciekawiej spożytkować.

Dzisiaj, 15 lat później, o osobach takich jak ja, mówi się powszechnie introwertycy i nasze introwertyczne odcinanie się od ludzi, których nie chcemy widzieć/spotykać/wysłuchiwać jest wreszcie uważane za nasze prawo. Ale wtedy uważano mnie za odmieńca. Od innych osób z naszego roku, po czasie, dowiedziałam się, że obgadywała mnie wszędzie, gdzie mogła. Bo jak tak można żyć. Krytykowała wszystkie moje poczynania, określała jako osobę nieprzystosowaną, choć powinna w tym czasie zająć się własnym życiem. Była niestety moim przeciwieństwem i chodzącą kumulacją braku wyczucia i taktu. I nie mogła pojąć, jak można żyć inaczej, niż ona.

Dodam tylko, że nie zaliczyła 1 roku i później miałam już bardziej wyrozumiałe współlokatorki, które szanowały mój styl życia.

Akademik

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (180)

#89196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Internet, rzecz dzisiaj niemal tak potrzebna, jak prąd.

Budynek wielopiętrowy, w którym pracuję, jest z końca lat 80-tych. Różnych rzeczy można się spodziewać po prl-owskiej myśli budowlanej, ale tego, że w stropie będą takie szczeliny, że szczury będą tam wiły gniazda i notorycznie przegryzały kabel od światłowodu, to nawet najstarsi górale nie przewidzieli. I jedynie wi-fi z telefonów służbowych uratowało nas przez katastrofą...

Serwis się nie spieszy, mają czas. A tu XXI wiek na około...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (131)

#89095

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Temat rzeka – temat śmieci.

Brud na ulicy to codzienność większości miast. Z tych, w których miałam okazję być, niewiele było naprawdę czystych (np. stare miasto w Zamościu w czerwcu 2019, byłam wtedy to mogę poświadczyć). W mieście, o którym tutaj czasem piszę, jest permanentnie brudno, prawie wszędzie. Zastanawiałam się kiedyś dlaczego. Zaczęłam od małego eksperymentu.

Zrobiłam kilka zdjęć syfu na ulicy, który leżał już kilka miesięcy (przez zimę) i wysłałam do tutejszego UM, anonimowo, na adres osoby odpowiedzialnej - wedle opisu stanowiska – za porządek na ulicach. Interwencja okazała się bardzo skuteczna. Dwa dni później spotkałam w tym miejscu ekipę sprzątającą. Niestety. Za kolejne dwa dni miejsce to wyglądało niemal dokładnie tak samo, jak przed sprzątaniem. Wnioski z eksperymentu były takie: na mieszkańców ignorujących kosze na śmieci nic nie pomoże.

Plotka głosi, że miasto ma podobno jedną 5-osobową ekipę sprzątającą na ponad 80 km kw. powierzchni, ale gdyby ludzie wrzucali śmieci do koszy, a nie tam, gdzie im akurat się zachce po drodze, mogłoby być trochę lepiej.

Czyżby piekielni mieszkańcy sami sobie śmiecili pod nogami, aby potem wypisywać złośliwe komentarze pod artykułami na lokalnych portalach, że brudno w mieście?.....

Miasto

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (153)

#89080

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dobrze, że idzie wiosna...

Wspólnota mieszkaniowa z mojego bloku poinformowała mieszkańców, że za 1,5 tygodnia skończą się nasze zapasy opału i możemy spodziewać się zimnych kaloryferów i zimnej wody w kranie. Szaleństwo na składach opału spowodowało, że świecą pustkami. Przez internet też nie da się kupić, bo ludzie wykupują w ciągu dosłownie sekund wszystko, co się pojawi.

Kotłownia jest na ekogroszek, bo 15 lat temu, kiedy przestawialiśmy się za grube tysiące z oleju opałowego, nie było w naszej okolicy przyłącza do gazu. Teraz jest, ale nie stać nas ani na kolejną wymianę pieca, ani na płacenie rachunków za gaz. I chyba zostaje nam pomyśleć o palenisku na środku każdego mieszkania. Oby mrozy niebawem się skończyły, bo prąd też drogi.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (149)

#89045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przekonałam się kiedyś jak to jest, gdy wyprzedzający kierowca zapomni, że ma podpiętą przyczepkę.

Ja jechałam osobówką, wyprzedzał mnie bus z przyczepką. Zabrał się do wyprzedzania dosyć blisko zakrętu 90' (w zabudowanym i zakrzaczonym terenie...) i musiał szybciutko zjeżdżać, żeby uniknąć czołówki, ale chyba zapomniał, że ciągnie przyczepkę.

Więc będąc busem już przede mną, ale przyczepką na mojej wysokości zaczął szybki manewr powrotu na właściwy pas. Moje szczęście polegało na tym, że zawsze obserwuję sytuację dookoła pojazdu i, zanim wydarzyło się najgorsze, odbiłam odruchowo kierownicą i tym sposobem uratowałam się od zepchnięcia z drogi. A tamten pojechał w siną dal zapewne nieświadomy, że spowodowałby wypadek, gdybym jednak wypadła z drogi, bo za zakrętem i tak nic by nie widział.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 81 (91)

#89032

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Urząd Skarbowy

Było tak: cztery osoby kupiły od swojego zakładu pracy działkę (zakładowe ogródki działkowe). Pracownik zakładu zajmujący się sprzedażą wiedział co robi i postawił kupujących przed faktem, że kupią, ale wspólnie. Podzielą sobie później sami. Działki zostały przypisane po 1/4 dla każdego, ale w rzeczywistości podział był inny. Wiadomo, podzielić trzeba z pomocą geodety, zapłacić, załatwić w księgach wieczystych, dużo latania jednym słowem.

Problemy zaczęły się dosyć szybko, bo było kilka poprawek aktów notarialnych, a to ktoś pomylił imiona żon (jako współwłaścicielek), a to adresy, a to coś tam. Zabawa w kotka i myszkę trwała z pół roku, ale wreszcie się udało, podział stał się faktem.

Nowi właściciele cieszyli się, ale nie do końca. Okazało się bowiem, że nie mają aktu własności, tylko dzierżawę wieczystą. Zapłacili duże sumy i nadal nie byli właścicielami. Ta sprawa została uporządkowana odgórnie całkiem niedawno. Ale historia jest o US.

Jakiś rok po całym tym zamieszaniu z podziałem jeden z właścicieli (mający w użytkowaniu od początku największy kawałek ziemi) dostał wezwanie do US w celu wyjaśnienia braku zgłoszenia, że dostał darowiznę od pozostałych kupujących. Otóż US zatrzymał się na etapie solidarnego podziału po 1/4 i dopatrzono się, że ten jeden ma więcej niż reszta. I oczywiście zażądano podatku.

Wydruk z księgi wieczystej, dokumentujący stan posiadania nie został wzięty pod uwagę, wyjaśnienia sytuacji odbijały się od ściany. Obliczenie kwoty do zapłaty odbyło się rzecz jasna bez udziału zainteresowanego, którego poinformowano, że cena za metr kwadratowy w 5-tysięcznym miasteczku na obrzeżach (sprawa sprzed jakichś 10 lat) wynosi 60 zł/m kw. Widełki były 15 – 60 i oczywiście policzyli 60.

Dopiero wizyta w US z awanturą i rozmowa z kierownikiem osoby prowadzącej sprawę spowodowała, że kwotę obliczono z uwzględnieniem ceny 15,00 zł/m kw. i wówczas podatku już nie trzeba było zapłacić, ze względu na jakiś przepis o darowiznach. Ale gdyby się człowiek nie upomniał, to by skórę zdarli za nic.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (169)

#88986

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Równi i równiejsi.

Czym jest staż z urzędu pracy tłumaczyć nie trzeba. Miałam "ciekawą" przygodę z pup, którą opisałam tu #88727.
Jakiś czas później postanowiłam skorzystać z faktu, że zmieniono przepisy i staże mogły odbywać osoby do 30. roku życia. Znowu sama znalazłam pracodawcę, który mnie na ten staż przyjął i - co najważniejsze - zobowiązał się zatrudnić po zakończeniu tegoż stażu na umowę o pracę. Ale nie znałam szczegółów umowy między pracodawcą a pup, czyli m.in. na ile mnie zatrudni.

Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem (czyli minimum 3 miesiące na umowę o pracę - tego wymagano od poprzedniego pracodawcy, któremu odmówiono) nie byłoby historii do opisania.

Staż zakończyłam ostatniego dnia listopada, a od 1 grudnia dostałam umowę o pracę. Uwaga! Na 26 dni. Ale nie było mi dane przepracować nawet tygodnia, ponieważ już 4 grudnia zostałam zawezwana przed oblicze najwyższego i powiadomiono mnie, że mam sama zrezygnować z pracy, a on mi łaskawie podpisze rozwiązanie umowy za porozumieniem stron i do domu. Dlaczego? Trudna sytuacja w firmie i tego typu frazesy, na pod oknem nowy samochód za grube tysiące.
Po wyjściu z gabinetu zadzwoniłam do pup i bez podawania danych zapytałam o konsekwencje podpisania takiego porozumienia, choć w zasadzie dobrze wiedziałam, że zostanę wyrejestrowana na pół roku.

Przy kolejnej rozmowie powiedziałam "szefowi", że nie podpiszę takiego porozumienia, bo stracę status osoby bezrobotnej i ubezpieczenie zdrowotne. Nie przejął się specjalnie moją odmową. Odesłał mnie do domu, umowa o pracę wygasła, ja nie dostałam ani złotówki wypłaty, ale zobowiązania wobec zusu i resztę zapłacił.

Ale to nie jest nawet 0,01% jego piekielności, ponieważ ten "pracodawca" przerabiał latami dosłownie i w przenośni dziesiątki osób w taki właśnie sposób. Wykorzystywał panujące w tych stronach bezrobocie i przyjmował na staże tabuny ludzi, zwłaszcza gdy pojawiły się staże 50+, a po ich zakończeniu podpisywał umowy, żeby za kilka dni wymuszać na ludziach ich rozwiązanie za porozumieniem stron. Ludzie godzili się na to, bo chcieli pracować, choćby "na czarno", bo to im oferował.

Gdzie była wtedy Powiatowa Inspekcja Pracy? Nikt z urzędu pracy nie widział tego przekrętu... bo przecież dawał ludziom pracę. Nie było tajemnicą, że "szef" mógł robić bezkarnie takie wały, a poza tym przecież nikt z pracowników nie zgłosił tego, co tam się dzieje, bo nikt nie chciał ryzykować utratą źródła utrzymania. W tym kraju chyba nigdy nie będzie dobrze.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (164)

#88968

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W "czasach" gdy funkcjonował nakaz noszenia masek na zewnątrz, przydarzyła mi się taka sytuacja:

Jadę samochodem, skręcam z głównej ulicy w osiedlową. Jadę powoli, bo mokra jezdnia, szyby w kroplach deszczu, a zaraz za skrętem pasy. Z naprzeciwka jechał sobie starszy pan rowerem. Jechał w masce i przyłbicy(???), i chyba nie zauważył mojego białego auta. Zamierzał wjechać na główną i postanowił sobie skrócić drogę, a że przez mocno zaparowaną przyłbicę widział niewiele, albo i nic, zjechał wprost na mnie. Prędkość miałam niewielką, więc zatrzymałam pojazd w miejscu, a pan miał na tyle refleksu, że odbił 20 cm od moich drzwi. Jego spojrzenie upewniło mnie, że nie widział nadjeżdżającego samochodu.

Chyba nie dostał zawału na miejscu, bo pojechał dalej, za to ja stałam tam jeszcze chwilę i zastanawiałam się co się wydarzyło i dlaczego... ktoś jechał rowerem w przyłbicy w deszcz.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (141)

#88838

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bo może nogi odrosną.

Historia mojego sąsiada świetnie wpisuje się w rozdział cudownych uzdrowień.

Sąsiad miał to nieszczęście, że dostał sepsy. 6 miesięcy w szpitalu, głównie na OIOM-ie. Odratowali chłopa, ale niestety konieczna była amputacja w obydwu nogach poniżej kolan. Jak już zakończył hospitalizację wystąpił o rentę chorobową. I cóż otrzymał?

Orzeczenie na DWA MIESIĄCE. Później dostał na rok. ZUS nie tracił nadziei, że nogi w końcu odrosną. Potem na dwa lata. Dopiero po tym czasie ostatecznie uznali, że nogi jednak nie odrastają i przyznali stałe świadczenie.

Nie mieści mi się w głowie jak można tak traktować człowieka po takich przejściach. Rozumiem, jeśli to jest choroba wyleczalna i lekarz przedłuża świadczenie do czasu powrotu do zdrowia, ale człowieka po amputacji narażać jeszcze na dodatkowy stres.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (207)

#88832

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drzewo – czy to wróg?

Mieszkam w niedużym bloku, zaledwie 2 klatki, 15 mieszkań. Mamy spory teren wokół bloku. 20 lat temu "w czynie społecznym" ówczesny prezes naszej małej wspólnoty obsadził teren drzewkami – brzozy, świerki, sosny, jarzębiny. Miało być pięknie i zielono.

W praktyce dzieci sąsiadów połamały kilka drzewek jeszcze w tym samym roku. Nikt nic nie widział, nikt nie poczuwał się do odpowiedzialności, żeby dosadzić te zniszczone. Te, którym udało się przetrwać eksperymenty siłowe rosły sobie dalej. Ale niedługo i nie wszystkie.
Jedno drzewo straciło życie, bo niby zasłaniało sąsiadowi z parteru światło słoneczne. Dziwnym trafem jeszcze bardziej zasłaniało to światło drzewo rosnące przy głównej ulicy, ale na tamto nie mógł zamachnąć siekiery, bo alejka jest wpisana do rejestru zabytków. Była też na terenie grusza, która rosła tu jeszcze zanim powstał blok. Przetrwała budowę, została. Ale ludzie mieli problem, że owoce w sierpniu spadają na parking. Drzewo poszło pod siekierę.

Przed blokiem mieliśmy rząd pięknych brzóz. Właśnie mieliśmy. Pięć lat temu ktoś rzucił pomysł, żeby postawić na terenie przed blokiem garaże blaszane, bo parking mały, a samochodów przybywa. Zanim jednak ktokolwiek zaczął załatwiać formalności z tym związane nowy prezes załatwił – zapewne na poczet tychże garaży – pozwolenie na wycięcie części drzew. To poszło szybko, jeszcze szybciej znaleźli się chętni na drewno. Szast – prast i 15-letnie brzozy położone, zielone, z liśćmi.

Problem w tym, że do dzisiaj nie postawiono na tym miejscu ani jednego garażu, bo się okazało, że to tyle załatwiania, tyle latania po urzędach i nikomu się nie chce. A drzewa mogły dalej stać i cieszyć oczy.
Z innej strony rosły sobie sosny. Słabo rosły, bo wsadzone prosto do ziemi, nie do piasku. Ale były i moje oko cieszyły. I znowu, pojawił się pomysł, żeby zrobić niezależny podjazd do kotłowi, bo teraz dostawy opału wjeżdżają przez sąsiedni, nieogrodzony grunt. Pojawiła się obawa, że przy ewentualnej zmianie właściciela ten wjazd zostanie zagrodzony. I zgadliście, sosny wycięli, a wjazdu jak nie było, tak nie ma.

Piekielny prezes chyba naprawdę nie lubi drzew, bo na swojej działce też większość wyciął, a co nie wyciął, to uschło od randapu.
A drzewa same się nie obronią.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (171)