Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

auristel

Zamieszcza historie od: 25 stycznia 2011 - 11:07
Ostatnio: 10 sierpnia 2014 - 23:59
O sobie:

A Jack of all Trades.

  • Historii na głównej: 21 z 36
  • Punktów za historie: 18294
  • Komentarzy: 348
  • Punktów za komentarze: 2088
 
zarchiwizowany

#52032

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielni kierowcy:

1. Skrzyżowanie w kształcie litery T, wyjeżdżam z drogi podporządkowanej (nóżki T) z chęcią skrętu w lewo. Jakiś wielce niecierpliwy burak w BMW objeżdża mnie z prawej strony, przy okazji zahaczając o chodnik i bez kierunkowskazów skręca również w lewo, o mało nie wpakowując się pod koła ciężarówce jadącej z prawej strony. Happy end - z lewej stali policjanci i krewkiego pacana złapali.

2. Tym razem to ja jadę drogą z pierwszeństwem. Z prawej strony czeka jakaś osobówka na włączenie się do ruchu. Mijam faceta a tu ni z gruchy ni z pietruchy zza owej osobówki wyjeżdża mi wprost pod koła jakiś dziadek na rowerze: godzina zdarzenia 21:30, gościu nieoświetlony, bez odblasków itepe. Dobrze, że mam sprawne hamulce, inaczej miałbym gościa na sumieniu.

3. Frajerzy nadużywający klaksonu: Stoję sobie w kolejce do wjazdu na rondo. Niestety godziny szczytu, a kierowcy też prawko chyba na basenie robili. Czekam i czekam, bo na rondzie istna karuzela, nikt nie zjeżdża po mojej lewej, żebym mógł się włączyć do ruchu. Ale ale, zjeżdża jakiś palant w BMW z pierdzirurą. Czemu palant i czemu ja nie jadę? Bo nie lubię zgadywanek, czy gościu zjedzie czy nie, skoro nie sygnalizuje tego kierunkowskazem. Zaraz za nim następny pacan w bolidzie typu Wiochtuner Civic robi to samo. A kolejny idiota stojący za mną zaczyna na mnie trąbić (no bo czemu ja nie jadę, nie?!). No tak, przecież ja jestem telepatą i wiem że koleś zjedzie z ronda mimo, że tego nie sygnalizuje, a ja mogę się bezpiecznie na nie wtoczyć, nie?

4. Samobójcy. Inaczej nie potrafię ich nazwać. No bo jak inaczej sklasyfikować pieszego, który na pasach gdzie nie ma świateł, jest ograniczenie do 60 km/h bez jakiegokolwiek rozglądania się, czy nic nie jedzie pakuje się na jezdnię? Bo ja mam tu pierwszeństwo i ch*j! Mówiłem już, że mam sprawne hamulce, nie? Inaczej pisałbym tego posta z więzienia.

5. Doradcy: dwóch kolesi ma u mnie bana na podwożenie gdziekolwiek. Szanowni panowie nie mogą powstrzymać się od komentowania mojego stylu jazdy: że za wolno, że za szybko, że tutaj mogłem się wcisnąć (wolę poczekać kolejne 5 sekund i nie płacić blacharzowi), że tam zajebista dupa idzie itp itd etc. Jeden z owych panów stracił prawko za jazdę po pijaku, drugi po chyba 12 czy 14 próbach uzyskania rzeczonego dokumentu dał sobie spokój. Reszta trzyma jadaczki na kłódkę, coby w razie czego transport nie przepadł.

6. "Ja mam lepsze!". Auto w sensie, nie? No tak, bo ten czy tamten ma rude BMW rocznik 1990 albo tatuś mu kupił na urodziny Smarta albo obniżył sobie zaciskami zawieszenie i założył pierdzirurkę - cokolwiek w tym stylu. Miej sobie, na zdrowie, co mnie to interesuje? Ja mam przynajmniej tą satysfakcję, że kupiłem auto takie, jakie potrzebuję, za własne pieniądze. Nie mam lepszego od Ciebie. Mam najlepsze dla mnie. Dziękuję.

Zmotoryzowani

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (279)
zarchiwizowany

#32448

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kolejna kandydatka do tytułu matki roku...

Zacznijmy od tego, że dzień od początku zapowiadał się źle: wizytacja panów Ważnych w pracy, PRL-owska kolejka po bilet miesięczny i niewychowany tłuścioch w markecie wjeżdżający mi koszykiem w to miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetność...

To chyba był znak - zostań w domu, bo będzie tylko gorzej.

No i masz - wyjechałem z domu rowerkiem, jadę sobie ulicą, wiaterek szumi w uszach. Przede mną chodnikiem idzie [M]amusia - niczym nie wyróżniająca się kobieta po trzydziestce i na oko najwyżej dwuletni szkrabek. Problem, że szkrabek defiladuje dobre 30 metrów przed mamusią, która wcale nie wydaje się być tym faktem przejęta.

Szkrabek za to znalazł sobie fajną zabawę. Stanął i patrzy się na mnie, jak jadę. Mijam mamusię a dzieciaczek hyc - z chodnika wskakuje mi prosto pod koła. Minąłem go dosłownie o centymetry. Zatrzymuję rower z piskiem i się zaczyna.

Dzieciak w ryk - przecież właśnie przeleciało koło niego coś dużego i ciężkiego, co mogło go zamienić w mokrą plamę na drodze. Mamusia natomiast daje istny popis zdolności wychowawczych.

[M]: Ty taki i owaki, męski narządzie płciowy, burwa i wuj, prawie mi dziecko zabiłeś.
[J]: (Zachowując te mizerne resztki spokoju jakie mi zostały). Może warto by dziecka popilnować, to jest dość ruchliwa...
[M]: Zamknij gębę, gówniarzu, ty urwa, urwa, wuj, wuj, morderca, zabić chciał, policja! Siedzieć będziesz!
[J]: (struna pękła) Przymknij się, idiotko, i pilnuj dzieciaka, bo urwa zaraz będziesz jednego w plecy. Tępa jesteś czy jak? To jest ulica, do wała ciężkiego! Jakbym jechał samochodem to bym skrobał twojego synalka ze zderzaka!
[M]: Bezczelność! Ja tak nie zostawię! Na policję! Do sądu! Do więzienia cię zamkną, bydlaku itepe, itede, etcetera.

Odjechałem. Jestem bezsilny w starciu z taką głupotą, a kobiecie przywalić nie potrafię. Pocieszam się w duchu, że debilizm tej babki wymrze - jej synalek prędko sam usunie się z puli genowej ludzkości.

Kurtyna! (Idę sobie zaparzyć melissy)

Ulica

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 295 (329)
zarchiwizowany

#24192

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dawno nie dodawałem nowych historii, a przydarzyło się to i owo. Najbardziej napsuły mi krwi dwie panie wiedźmy - policjantki z mojego szacownego miasta. Pisałem już kiedyś o nich, tym razem (znów) padło na mnie.

Wracam po 22:00 do domu z pracy. Jadę sobie spokojnie rowerkiem, oświetlony, widoczny, ruch uliczny nie istnieje o tej porze w poniedziałki, sielanka. Ups, kogut za plecami, i to chyba na mnie, bo żywej duszy w promieniu pół kilometra.

Zatrzymuję się i już widzę, że będzie przeprawa: w radiowozie siedzą [w]iedźmy.

[W1]: "Mandat za wykroczenie w ruchu drogowym. Dokumenty!" pada hasło zamiast zwyczajowego "Dobry wieczór.", czy "Pocałuj mnie w dupę." Nie powiem, wkurzyłem się nie na żarty, bo żadnego wykroczenia nie popełniłem, poza byciem zbyt przystojnym. Postanowiłem że nie będę idiotkom dłużny.
[J]: "A kim wy w ogóle jesteście, do ciężkiej cholery?", po czym wyciągam komórkę i na ich oczach włączam dyktafon.

Ojoj, dwa kolejne "wykroczenia".
I pęknięta żyłka u paniusiek.

[W1]: "To jest obraza funkcjonariusza na służbie! To mandat będzie! Areszt! Grzywna! Nagrywać nie wolno!"
[J]: "Po pierwsze, to żadnej z pań nie obraziłem. Gdybym was nazwał idiotkami, bądź kretynkami, to owszem, byłaby to obraza. Po drugie, skąd mam wiedzieć kim panie jesteście? Procedury już nie obowiązują? Stopień, nazwisko, numer legitymacji służbowej, proszę. Po trzecie, to niech mnie panie z łaski swojej oświecą, gdzie i kiedy popełniłem wykroczenie? I po czwarte, jeśli faktycznie jesteście z policji, to jesteście funkcjonariuszkami państwowymi na służbie, a takich wolno mi nagrywać do woli."
[W2]: "(podała stopień i nazwisko), wykroczenie za spowalnianie ruchu drogowego, jechałeś stanowczo za wolno."
[J]: "Na tej drodze nie obowiązuje prędkość minimalna, jak też zakaz jazdy rowerem. A jedynym ruchem drogowym byłem ja. Dopóki nie pokazały się panie. Jeśli tylko tyle do mnie macie, to ja już pojadę. "
[W1]: "A dokumenty?!! Gdzie to się tak spieszysz, co? I skąd wracasz?"
[J]: "Proszę pani, świń razem nie pasaliśmy, bruderszaftu też sobie nie przypominam. A dokumentów okazywać nie muszę, tłumaczyć się też nie. Nie popełniłem wykroczenia, nie macie też podejrzenia popełnienia przestępstwa. Dobranoc i żegnam ozięble!"
[W2]: "Dobrze, niech będzie! Dzisiaj tylko pouczenie."
[J]: "Niech lepiej pani poucza koleżankę jak wyglądają procedury i vice versa. Pouczeń pod swoim adresem wysłuchiwać nie będę."

Wsadziłem komórkę w kieszeń i odjechałem. Wiedźmy jechały za mną jeszcze dobry kilometr, aż w końcu odpuściły.

Dyktafonu w komórce nie mam.

droga szybkiego ruchu a.k.a. miejska uliczka

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 306 (332)
zarchiwizowany

#22984

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Już pisałem, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, niet? No cóż, na pewno z rodziną mojego taty.

Ma on czworo rodzeństwa, każde ma co innego za uszami.
Będzie po kolei, od najmłodszego.

Najmłodszy stryj zawsze postrzegał i postrzega mnie jako gówniarza. Nic to, że już mi bliżej jak dalej do trzydziestki. Wpada wczoraj do mnie i zrób mu laptopa, tu i teraz, bo on grać nie może. Super, ja się właśnie szykuję do pracy, przyjdź innym razem, przynieś piwko, pogadamy, pomajstruję przy kompjutrze. Odpowiedź? Weź dzisiaj wolne, ja nie mogę czekać. A piwa tobie przecież nie wolno, za młody jesteś. Super. Jakoś przeżyję, z nim nie jest jeszcze najgorzej.

Ciotuńcia pracuje w banku. W banku w którym ja i moi rodzice mamy swoje konta osobiste. Był taki czas, co prawda zamierzchła historia, ale pracownicy mieli dostęp do kont klientów - tzw podgląd. I oczywiście przy wizycie u nas pytanie, czemu Auristel tak mało zarabia, przecież ma studia, a wam też się widzę nie przelewa. Tak mało ostatnio na koncie mieliście, pla pla pla. Ojciec wywalił ją na butach z domu, ja wniosłem skargę do dyrekcji. Przez następne dwa miesiące telefony, że premii ją przez nas pozbawili, że zdegradowali, że serca nie mamy i tak dalej. Tata do dzisiaj nie utrzymuje z nią kontaktów. Ja też nie.

Druga ciotuńcia zahacza już swoją definicją o coś, co brytyjczycy nazywają zgrabnym słówkiem "spinster" a my po prostu starą panną. Nic jej się nie podoba, każdy pracuje nie tam gdzie powinien i za dużo (sic!) zarabia. Ja jestem strasznym psujem i nierobem. Jakżeby inaczej, przecież remont się sam zrobił a telewizor i lodówka same naprawiły. Ja z kolei od dwudziestego roku życia nigdy nie pracowałem i pracować nie zamierzam, bo po co? Pieniądze mam z kieski złotosypki. Dodatkowo ciotuńcia przegięła kiedy zaczęła mi wjeżdżać, że się zadaję z nieodpowiednią dziewczyną. Zaręczyliśmy się jakiś czas temu i co usłyszałem? Że takie gówniarstwo się bawi w takie rzeczy, ona nie jest dla ciebie odpowiednia itepe, itede. Moja luba jej nie odpowiada i już. Dodam, że nigdy nawet z nią nie rozmawiała. Ok, niech jej będzie - ja dwóch lat nie rozmawiam z ciotką.

Na deser najstarszy stryjek. Co tu dużo będę mówić: alkoholik i pieniacz. Poza tym straszny oportunista. No i jego dzieci są święte i najlepsze, inne mogą się gonić. Za dużo by było opisywania, za każdym razem daje mojej matce, ojcu, bratu i mnie, że ma nas (mnie i brata) w głębokim poważaniu, bo jego dzieci są najważniejsze i najfajniejsze, studia pokończyły (a my nie?) i sratatata. I też oczywiście interesuje się tym, czym nie powinien: ile zarabiam, kiedy się wyprowadzam z domu, a czemu moja narzeczona jest taka młoda, czy z nią sypiam i tak dalej. Nie jestem dumny z tego faktu, ale dostał już raz za to w twarz i wyleciał na kopach za drzwi. Mój tatulek mnie pochwalił.

Nie wiem, czy mój ojciec jest od listonosza, czy jak, bo nigdy nie miał problemów ani z moimi wyborami, czy to chodziło o szkołę, pracę czy dziewczynę. Cóż, rodziny się nie wybiera. Na szczęście nie muszę utrzymywać z nimi kontaktów.

rodzina...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 351 (397)
zarchiwizowany

#21749

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dlaczego nie lubię dyskotek wszelkiej maści.

No cóż, ogólnie nie trawię puszczanej tam muzyki gatunku umcy-umcy, spędu bydła wszelakiego, męskiego - wyżelowanego i w o dwa rozmiary za małych koszulkach oraz damskiego - wydekoltowanego że bardziej się nie da z podejściem "bierz mnie ile i jak chcesz", a także tego, że na oko połowa "klubowiczów" jest pod wpływem czegoś więcej niż tylko alkohol i tytoń.

Nie ma jednak zmiłuj, moja luba lubi sobie potańczyć a to jedyne przybytki (poza weselami, których jakoś mało w rodzinie) gdzie też można to uczynić.

1 dzień świąt, ok, zgodziłem się na imprezę. Wiedziałem że fajnie nie będzie. No i nie było. Wstęp drogi, kolejka na 50m przed klubem, 50 minut w kolejce. W środku ścisk, co drugi koleś tylko szuka powodu żeby nabić komuś guza, sporo młodzieży mocno nieletniej.

Znieczuliłem się kilkoma piwkami i myślę sobie koło północy, że jakoś chyba to przeżyję. No ale: godzina 2:30 jakiś debil rozpylił na parkiecie gaz pieprzowy - na szczęście dość daleko od nas, ale i tak moja narzeczona zaczęła przeraźliwie kaszleć i uciekać, mnie również trochę zapiekło. Jedna dziewczyna chyba straciła przytomność - jakiś chłopak wynosił ją z klubu na rękach. Lud ruszył tłumnie do wyjścia.

Wydostaliśmy się na szczęście dość szybko z tego "przybytku" bez trwałego uszczerbku na zdrowiu. Na naprawdę długi czas mam dość wszelkich dyskotek.

dyskoteka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 44 (96)
zarchiwizowany

#21304

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia bardziej zabawna niż piekielna, ale ocenę pozostawiam wam :)

Mieszkałem rok za granicą, w wynajętym pokoju u faceta imieniem M. Generalnie bardzo fajnie nam się układało wspólne życie - zero akcji opisywanych tutaj tak często. Zero podbierania jedzonka, zero wojny o mycie naczyń czy o rachunki. Ot, zasady jasno określone i przestrzegane przez obie strony.

M był singlem, ale wg moich koleżanek szalenie przystojnym - 29-letni Szkot, dość wysoki i nieźle zbudowany, no ok, niech im będzie, mógł się podobać. Grafik mojej pracy wisiał sobie w kuchni więc M wiedział kiedy umawiać się z dziewczynami, żeby nie wchodzić współlokatorowi w drogę.

Pewnego dnia jednak system zawiódł. Wpadam ja sobie przed północą do domku, a tu ups, mjuzik i tak dalej, słyszę na pewno głos M i jakiejś panny od niego z sypialni. Dobra, co tam, szybko się umyłem i poszedłem do kuchni zrobić sobie kolację, coby szybko się zamknąć w pokoju, założyć słuchawki i udawać że mnie nie ma.

Nie zdążyłem. Do kuchni wpadła dziewoja i podniosła straszny pisk na mój widok. Nic dziwnego. Była odziana jedynie w dość fikuśne figi, nie pozostawiające wyobraźni zbyt wielkiego pola do popisu. Szybko odwróciłem się do niej plecami i poleciłem jej, by poszła się ubrać.

W międzyczasie do kuchni wpada M, widzi mnie, pannę nadal drącą się wniebogłosy, po czym patrzy na zegarek, potem na kalendarz, mój grafik i strzela klasycznego facepalm′a. Popierdzielił piątek z sobotą.

Epilog: Panna jakoś została udobruchana, bo odwiedziła M jeszcze kilkakrotnie, nawet mi się przedstawiła. M natomiast przeprosił mnie za akcję w typowy dla niego sposób - zabrał mnie na steki z grilla a potem rundkę po pubach.

pokój do wynajęcia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 292 (386)
zarchiwizowany

#20402

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pan Andrzej jest bezdomnym. Bezdomnym nie z wyboru. Szczegółów nie znam, z układanki opowiadań jego, ludzi którzy mu pomagali i ćwierkania wróbli: żona wyrzuciła go na bruk kiedy stracił pracę. Sąd orzekł o jego winie, pla pla pla, od słowa do słowa pan Andrzej wylądował na ulicy bez grosza przy duszy i jakichkolwiek praw do lokalu w którym całe życie mieszkał.

Pan Andrzej nie jest typowym bezdomnym jakich znacie z opowieści na piekielnych. Nie pije alkoholu, nigdy nie prosi o pieniądze. Nie wiedzieć czemu natomiast stał się workiem treningowym dla innych lokalnych żulików. Żulików kilkakrotnie przepędzano od pana Andrzeja, lecz wart nikt nie trzyma, więc i tak wracali. Smutne.

Pan Andrzej zaczął bać się ludzi. Do tego stopnia, że gdy po raz pierwszy zaproponowałem mu kiedyś kupno czegoś do jedzenia odruchowo zasłonił się przy pierwszym słowie a potem spytał: "A nie będzie pan bił?". Serce pęka.

Panu Andrzejowi zaczęli pomagać ludzie dobrego serca, którzy znali go z widzenia. M.in. ratowała go zawsze jakimś jedzonkiem moja narzeczona. Pracy nie mógł znaleźć. Nic w sumie dziwnego, dla mężczyzny bez zameldowania, troszkę "pachnącego" i o ciekawym wyglądzie - głównie z powodu wybitych kilku zębów i złamanego nosa: efektów bycia workiem treningowym.

Pana Andrzeja historia pozostaje bez puenty, bez zakończenia, bez jakiejkolwiek kulminacji. Pan Andrzej po prostu zniknął. Ci, którzy go znali i mu pomagali spekulują, że może uciekł w końcu gdzieś, gdzie ma lepiej.

I gdzieś, gdzie nie jest bity tylko dlatego, że żyje.

Padół łez

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 310 (342)
zarchiwizowany

#20224

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O policji specjalnej troski - straży (tfu!) miejskiej.

Zastanawiam się po co w ogóle istnieje ta instytucja. Wspólnie z kolegą z pracy doszliśmy do wniosku, że chyba po to, by rekruci, którzy nie przeszli psychotestów/sprawnościówki/egzaminów mieli jakąś tam namiastkę władzy i do nabijania kasiorki. Zaznaczam, nie wiem jak jest gdzie indziej, ale w moim mieście straż miejska (zasłużenie!) cieszy się złą sławą.

Sytuacja nr 1
Niedaleko mojego osiedla powstało osiedle domków jednorodzinnych. Choć "powstało" to za duże słowo: jakaś spółka na początku lat 90-tych wybudowała fundamenty a racji braku chętnych inwestycję porzucono, nawet tychże fundamentów (i piwnic) nie zasypując. Siłą rzeczy wymarzony plac zabaw dla dzieciaków w wieku 5-15 lat. Zaraz obok tego osiedla mieszkał strażnik miejski. Typ znienawidzony zarówno przez sąsiadów jak i przez nas, gdyż niejednokrotnie wzywał policę bądź swoich kolegów by wstawili nam mandaty, bo siedzimy na którymś tam budynku i gramy w karty albo bawimy w chowanego. Policja przestała reagować na zgłoszenia dość szybko. Straż miejska biega za to zdecydowanie za wolno. Facet za to zaczął nas szczuć psem. I z psem sobie poradziliśmy - torebką pieprzu (nie zadzieraj z dzieciakami!). Budowa stoi nieruszona do dzisiaj. Nie wiem co temu gościowi przeszkadzało, tym bardziej, że budowa oddalona jakieś 100-150 metrów, więc na pewno nie był to hałas.

Sytuacja nr 2 (opowiedziana przez kolegę z pracy)
Czasami na miasto wysyłane są mieszane patrole policjant + strażnik miejski. Ten drugi ma się uczyć od pierwszego, nie odwrotnie. No i jedzie sobie taki radiowóz przez miasto, nagle z piskiem opon się zatrzymuje i wyskakuje strażnik. Policjant zdezorientowany, co się dzieje. Strażnik: "Bo oni tam na ławce w parku papierosy palą!" (jeszcze przed wprowadzeniem zakazu). Policjant poczerwieniał jak burak, zaciągnął go do auta po drodze wymyślając mu od najgorszych: "Ty masz człowiekiem być, sku**ysynu, a nie obywateli ścigać! Oni się mają bezpiecznie czuć w mieście a nie ciebie bać, idioto skończony! Jakby się awanturowali, to tak! A nie że sobie siedzą i papierosa zapalą, debilu!" Ludzie patrzą na ten cyrk i tylko kręcą głowami.

Sytuacja nr 3
Festyn miejski, szumnie zwany jarmarkiem pewnego króla. Dawno już moim zdaniem zszedł na psy, niektóre wiejskie odpusty mają więcej klasy i atrakcji. Gdzieś dwa, trzy lata temu doszło do całkiem niezłej jatki: pobiło się około 10 kolesi, demolując przy okazji najbliższe otoczenie. Oczywiście straż miejska, ochraniająca imprezę, ulotniła się jak kamfora. Jak zwykle spadło na policję, żeby chłopaków porozdzielać, pozabierać i wyjaśnić sprawę. Żaden ze strażników nie został ukarany za niedopełnienie obowiązków służbowych.

Na koniec dodam, że policja w moim mieście cieszy się całkiem sporym uznaniem. Nigdy nie zdarzyło mi się oberwać mandatem za przejście w niedozwolonym miejscu (bez stwarzania zagrożenia dla ruchu) czy inne tego typu pierdoły. No, nie licząc dwóch paniusi, o których pisałem wcześniej. Natomiast jeśli pojawi się możliwość rozwiązania straży miejskiej, podpiszę się pod tym obiema rękami.

Straż miejska

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (174)
zarchiwizowany

#15710

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o tym jak nie pozyskać klienta i zrazić go do swojej firmy na najbliższe ćwierćwiecze.

Siedzę sobie w domu, a właściwie leżę i drzemię, odsypiając nockę spędzoną nad magisterką. Nagle z objęć Morfeusza wyrywa mnie dzwonek telefonu. Numer nieznany. Halo? Jakaś [p]ani o niezbyt przyjemnym głosie zaczyna rozmowę:

[p]: Dzień dobry, czy pan XY? (nie cierpię tego!)
[j]a: Dzień dobry, może warto by się przedstawić samemu zanim się kogoś spyta o jego nazwisko?
[p]: (dwa tony chłodniej) YX, towarzystwo ubezpieczeniowe XYZ, chciałabym panu przedstawić cudowną ofertę ubezpieczenia na życie - i typowa nawijka o tym że jutro mnie przejedzie samochód, sąsiad wysadzi blok, zeżrą mnie piranie, a to co zostanie rozdepcze Godzilla, etc. i to tonem takim, że nie kupiłbym tego ubezpieczenia nawet gdyby piranie zaczynały mi już obgryzać nogi.
[j]: Dziękuję, nie jestem w najmniejszym stopniu zainteresowany.
[p]: Ale dlaczego, musi się pan ze mną zgodzić, że to wspaniała oferta!
[j]: Może i tak, ale ja jestem już ubezpieczony. Na lepszych warunkach.

Paniusia się nie przejęła zbyt mocno i znowu przedstawia mi zalety produktu, najwyraźniej nie zarejestrowawszy w swoim móżdżku tego, że właśnie ją spławiam. Mam już dość tej rozmowy, bo poduszka przyzywa mnie coraz natarczywiej. Przerywam jej.

[j]: Nie wiem czy pani nie dosłyszała? Nie. Jestem. Zainteresowany. Marnuje pani tylko mój czas. I najwyraźniej nie rozumie pani, kiedy mówi się do pani po polsku.
[p]: Ja rozumiem po polsku! (z oburzeniem)
[j]: W takim razie polecam lekturę ustawy o ochronie danych osobowych z 1997 roku. Znajdzie tam pani zapis, że jakikolwiek podmiot przechowujący dane osoby trzeciej ma obowiązek ich usunięcia na żądanie tej osoby. Proszę więc usunąć moje dane z waszej bazy, bo nigdy ich wam nie udostępniałem. I proszę więcej nie dzwonić.
[p]: To spie*dalaj! - i trzask słuchawką.

Na szczęście duża firma. Sprawdzam na necie: wygląda na to, że nagrywają rozmowy. Jej numer nie zastrzeżony. Zastrzegłem swój i za 10 minut dzwonię w drugą stronę.

[p]: YX, towarzystwo XYZ, w czym mogę pomóc?
[j]: tu XY, mam nadzieję, że zdaje sobie pani sprawę, że pani firma nagrywa rozmowy? Jeszcze dzisiaj pani bezpośredni przełożony dostanie e-mail jak miło traktuje pani potencjalnych klientów firmy. Pewnie odsłucha sobie naszą rozmowę. Jestem pewien, że bardzo mu się spodoba ton którym pani ze mną rozmawiała a także kardynalne błędy w technice sprzedaży. Nie wspominając o "pożegnaniu" jakim mnie pani uraczyła. Żegnam ozięble - rozłączyłem się.

Żadnego maila nie wysłałem. Nie życzę nikomu utraty pracy, nawet takiej jak ona. Owa pani jednak pogotuje się parę dni we własnym sosie i może będzie miła dla innych.

duże towarzystwo ubezpieczeniowe

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (218)
zarchiwizowany

#14459

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielna kierowniczka.

Bezpośrednio po maturze dorabiałem sobie w wakacje pracą w supermarkecie. Praca i pieniądze psie. Dosłownie. No i do tego kiurwowniczka.

Baba całe dnie siedziała i gapiła się w monitoring w pomieszczeniu dla załogi popijając kawkę, podczas gdy reszta pracowników dawała z siebie wszystko i jeszcze więcej. Szybko się okazało, że nie obserwuje klientów, czy aby nie kradną, tylko nas - czy się nie opierniczamy. Kilka przykładów piekielności:

Zostałem zrugany i zwymyślany od nierobów i wałkoni, dlatego że po 4 godzinach pracy ośmieliłem się wyjść do toalety na (dosłownie!) 30 sekund. Wiadomo: pęcherz nie sługa. Tekst: my ci nie płacimy za korzystanie z kibla, tylko za pracowanie. No ekstra, a kiedy na "ty" przeszliśmy?

Byłem często jedynym facetem w sklepie, więc wiadomo: ciężary i paleciak (ręczny) należały do moich obowiązków. Kierowniczka potrafiła 3 albo 4 razy w ciągu zmiany wołać mnie od innych obowiązków, żeby zamienić jej miejscami palety, "bo tak".

Ciągnąc na palecie jakieś 800-1000 kg cukru (nie liczyłem) siłą rzeczy paleciak nabiera potężnej bezwładności. Dla bezpieczeństwa nie rozpędzałem się więc - nie chciałem mieć na sumieniu żadnego dzieciaka czy babinki, którzy często gęsto wypadali mi z poprzecznej alejki wprost pod załadowany paleciak. Oczywiście kiurwowniczce nie spodobała się prędkość i dostałem o-pe-ery.

Próbowała (na szczęście nieudolnie) zaniżyć mi ilość godzin w jakich byłem w pracy. Monitoring i pismo wysłane wyżej ostudziły jej zapędy.

Zahaczyła kiedyś o paletę z piwem i stłukła kilkanaście butelek. Nie chciała tego wpisać na straty (musiałaby podać powód, że ona stłukła) tylko żebyśmy się wszyscy(!) złożyli za stłuczone browary i zapłacili. Nikt się pod tym nie podpisał. Oczywiście zostaliśmy zwyzywani i zarzucono nam brak ducha zespołowego (ha!).

Odszedłem stamtąd po miesiącu, po otrzymaniu śmiesznej kwoty jako wynagrodzenia.

Będąc już na drugim roku studiów z samych korepetycji wyciągałem więcej niż w tamtym markecie. No i kiedyś zdarzyło mi się zawędrować do owego marketu po parę piwek. Oczywiście przyuważyła mnie kiurwowniczka. W te pędy do mnie podlatuje, uśmiecha się i szczebiocze jak skowronek:

"Witaj! Fajnie że nas odwiedziłeś! Dawno cię nie widziałam! A może byś przyszedł do nas do pracy znowu? Tak smutno bez ciebie..." i dalej nawija makaron na uszy. I wtedy nie wytrzymałem i stałem się najpiekielniejszym z piekielnych:

"Chyba cię kobieto popie*doliło mocno, jeśli myślisz, że kiedykolwiek przyjdę tu znowu pracować albo że zrobi to ktoś z mojej rodziny czy znajomych. Teraz to hej, halo, cześć i tak dalej, a przypomnij sobie, kto zawsze najgorzej je*ał i pewnie nadal je*ie pracowników! Ja się w ogóle dziwię, że ktokolwiek chce tu pod tobą pracować! I za taką kasę? W łeb się puknij, idiotko!" W miarę jak się rozkręcałem uśmiech znikał jej z twarzy i wstępowała w nią typowa wściekłość.

"Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na 'ty', gówniarzu" wypaliła (miałem wtedy 22 lata, ona może ze 3-4 więcej)

"Przypomnij sobie, kto pierwszy wyskoczył do mnie na 'ty', a gówniarza to sobie szukaj we własnym synu, jeśli masz i uważaj na niewyparzony język, bo nie masz już nade mną władzy!"

Babka zaczęła się pienić i woła ochronę, żeby mnie wyprowadziła. Ochroniarz wciąż ten sam, pan Waldek, widzi mnie i mówi do niej:

"Pan nic nie ukradł, nie wszczyna awantur ani nie zachowuje się podejrzanie, nie mogę go wyrzucić ze sklepu. Poza tym to by było naruszenie nietykalności osobistej" puścił do mnie oko.

"Ale ja Ci każę!!!" wydarła się teraz do niego.

"Uważaj na język, smarkulo (pan Waldek mógłby być ojcem kiurwowniczki), bo patelni z tobą po podwórku nie ciągałem. A kazać to mi może tylko szef albo ksiądz z ambony. Młody dobrze ci powiedział, a ja ślepy nie jestem i widzę co się dzieje. Obyś tu długo nie popracowała. Wszystkim będzie lepiej!"

Baba cała w burwach i wujach poleciała pienić się na zaplecze. Ja dokończyłem spokojnie zakupy, pogadałem jeszcze chwilę z panem Waldkiem i udałem się do domu w poczuciu, że tak dobrego dnia dawno nie miałem, współczując tylko pracownikom, bo tego dnia pewnie im piekło urządziła.

PS: Kiurwowniczka już tam jakiś czas nie pracuje. Podobno nowa jest o trzy nieba lepsza.

kiurwowniczka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 306 (340)