Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

budyniek

Zamieszcza historie od: 19 kwietnia 2013 - 17:51
Ostatnio: 16 czerwca 2016 - 6:41
  • Historii na głównej: 23 z 28
  • Punktów za historie: 18592
  • Komentarzy: 104
  • Punktów za komentarze: 944
 

#49857

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Majówkowe szaleństwo się rozpoczęło, więc zaczął się sezon "wpraszania się" na weekendy. Jedna sytuacja sprzed chwilki, i coś z poprzednich lat.

Wyprowadziliśmy się na wieś. Domek, lasy, pod domkiem mała stajenka a w niej koń i kucyk. Oczywiście oznacza to, że prowadzimy darmowy pensjonat i wręcz zależy nam, by sponsorować pobyty znajomych bliższych i dalszych przez sezon letni.
Wyprowadzając się słyszałam od znajomych, że "do gnoju mnie ciągnie", "wymarzyłam sobie życie na śmierdzącej wsi" i inne niezbyt pozytywne reakcje.

1.
Odbieram telefon chwilkę temu. (K)oleżanka z tych naśmiewających się z wyprowadzki.

(k):Cześć Budyń! Słuchaj, bo byśmy z dzieciakami wpadli do was, co? na koniku by pojeździły, grilla jakiegoś zrobimy, fajnie będzie.
(ja):Słuchaj, nie ma sprawy, tylko, że my nie mamy zakupów zrobionych na gości, no i ja nic nie ugotuję, bo muszę leżeć, więc też dzieciaków na konia nie wsadzę...
(k):Ale ty jesteś... przecież to oczywiste, że ludzie chcą z bloków przyjechać, powdychać świeże powietrze, zrelaksować się. Dlaczego się nie przygotowałaś?
(ja):Przecież nie uprzedzaliście, że chcielibyście wpaść, sama z resztą mówiłaś, że wieś to paskudne miejsce...
(k):No bo tak na stałe to tylko wariat by tam mieszkał, hehehe, ale na te kilka dni to byśmy wpadli, co?
(ja): Wiesz, ja to za miesiąc rodzę, poza tym nie chodzę przez nogę połamaną, więc nie mam się jak wami zająć zupełnie...
(k):Ale z ciebie koleżanka... dzieciom obiadu i kucyka odmawiasz, nie sądziłam, że taka jesteś...

Połączenie uciekło, zasięg na wsi mam kiepski, wiadrami muszę z pola przynosić ;)

2.
Zeszły rok. Majóweczka. Dzień przed rozpoczęciem wczasowania dzwonią znajomi. Małżeństwo z dwoma córami, wiek około 7/9 lat. chcieliby wpaść na weekend z dzieciakami. Żaden kłopot, uzbroiliśmy się na zakupach w dodatkową kiełbasę i smaczki dla dzieciaków. No ale cóż, znajomi nie zmotoryzowani, trzeba pojechać po nich 30 km w jedną stronę i przywieźć. Obiecało się, nie ma sprawy. Przywieźliśmy ich i dwie torby. zastanawiałam się po co im dwie walizki na jedną noc, ale myślałam, że jakaś wałówka. O moja naiwności!
Znajomi nie zakupili nic. NIC. Ani z jedzenia, ani z alkoholu. Obok taki wiejski sklepik, co nawet w święto otwarty, myślę, zjemy i wypijemy nasze, to pójdziemy i kupią. Naiwność level 2.

Wieczór i noc przetrwane, pomijam kwestię dzieci, które zostawione były zupełnie samopas i biegały wszędzie, niszcząc moje ukochane książki, depcząc drukarkę i maltretując zwierzyniec, tego, że musiałam wszystko sama gotować i zero pomocy. Goście w końcu. W niedzielę popołudniu oświadczają, że oni to by się piwa napili, i może by tak przedłużyć pobyt? Nie ma kłopotu, idziemy do sklepu całą ferajną uzbroić się. W sklepie dzieci zaczęły jęczeć o cukierki i lizaki. Mamusia na to, że WUJEK KUPI, i zajęła się znoszeniem frykasów, piwa i innych cudowności. Przy kasie nie wyjmują portfela. Chciał nie chciał, nie mają pieniędzy, zapłacić trzeba.

I chyba wtedy zaczęło się żerowanie konkretne. Goście wymagali dostaw piwa i normą stały się reakcje:
"oj, zjadłabym goloneczkę!",
"JAK TO?! nie ma ogóreczków? Grzybki marynowane wyszły? to idź do sąsiadki pożyczyć!",
"na śniadanie zrób te jajeczka w koszulkach, tylko świeże, dzieci wiejskie by zjadły!",
"Wiesz Budyń, umyłabyś podłogę, bo Kasi się soczek wylał i się klei".

Dzieci wyszkolone przez rodziców-pasożytów ciągały męża i błagały o kupno lodów czy innych słodkości, rodzice ani myśleli sami im kupić. Mąż miękki, ciężko małej dziewuszce odmówić. Oczywiście "wiejskiej szyneczki by zjedli", i gdy mięso w sklepiku się skończyło to nadszedł moment, kiedy musiałam zacząć rozmrażać zapasy z sąsiedzkiego świniobicia.

Koniec końców zostali tydzień. Nie wydając ani złotówki i uznając za oczywiste, że będziemy ich karmić, obsługiwać i sprzątać. Mąż wymiękał, no bo znajomi i głupio tak, ja zagryzałam zęby, bo to jego wieloletnia koleżanka.
Po tygodniu, w niedzielę oznajmiamy, że mimo własnej firmy i nielimitowanego czasu pracy, jednak musimy się do niej wreszcie wybrać. Po komentarzu Mamusi odpadłam.

Mamusia: To jedźcie sobie, my tu popilnujemy, dziewczynkom służy powietrze. A, tylko Budyń, zrób jakieś zakupy większe, ile można jeść kiełbasę.

Zostali odwiezieni w trybie natychmiastowym. Telefon z propozycją ponownego wproszenia się w tym roku oczywiście nastąpił kilka dni temu. Nie ma mowy, na cudze wczasy nas nie stać.

3.
Potrzebowaliśmy pomocy przy stawianiu ogrodzeń dla koni. (Z)najomy wisiał mi przysługę i deklarował, że pomoże nam, gdy tylko będziemy potrzebować pomocy. Informuję więc, że przydałaby się nam pomoc, robota dość upierdliwa, ale łopatologiczna. Dzwonię więc
-Cześć, wiesz, przydałaby się nam pomoc, bo rąk brakuje, blablabla.
-Eee...yyy.. no ja nie umiem za bardzo tego...
-Nie przejmuj się, trzeba przenieść stemple z jednego miejsca na drugie, żadna filozofia. Nam rąk brakuje po prostu, bo wiercimy dziury świdrem i trzeba przynosić drągi i je wsadzać w te dziury (i tłumaczenie, ze mamy więcej "stanowisk" pracy do obsadzenia, niż ludzi)
-No... dobra! ale to wiesz, wziąłbym ImięKochanki i młodą (kochanka z 8 letnią córką).
-??? Ale słuchaj, ja nie będę miała czasu się nimi zająć, ani im zorganizować rozrywki czy coś ugotować, bo przecież robimy!
-E tam, nie musi być nic wystawnego, jakiś obiad, ciasto, a małą się powozi na koniku to będzie miała rozrywkę!
-Ale ja naprawdę tego nie widzę...
-To nie przyjadę.

Zabrakło mi słów i podziękowałam za pomoc. Jeśli goni nas czas i potrzebujemy pomocy, a znajomy deklarował, że pomoże (nasza pomoc wynosiła sporą zapomogę finansową-bezzwrotną, w zamian za którą miał pomóc "fizycznie", a chyba ponoszenie drągów kilka godzin za prawie 2 tysiące to nie jest "niegodna" propozycja?), to nie zapraszamy go na uroczy weekend relaksu pod gruszą, i na pewno skoro cały dzień siedzę na polu, to nie będę zabawiać dwóch obcych gości.

Ciekawa jestem co w tym roku znajomi wymyślą, jak ciepełko poczują...

wiejskie wczasy

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 858 (940)

#49850

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O zazdrości będzie.

Ciążowo czekam w kolejce u ginekologa. Do poczekalni wchodzi młoda parka, na oko około 17 lat. (D)ziewuszka trochę przestraszona, obok (A)mant, chuderlawy, około 170 wzrostu. Siadają obok.

Charyzmatyczny Amant rozpoczyna rozmowę:
(A): A byłaś już u tego lekarza? (bardzo stara nie jestem, niech i będzie per "ty")
(ja): Tak, fantastyczny lekarz, ciepły, sympatyczny, fachowiec.
(A): A przystojny?
(ja): No pewnie. Wysoki, ciemna karnacja, fajny facet (powiedziane żartobliwie, mrugam do dziewuszki, żeby odwagi jej dodać, bo widać, że przerażona)

Na co Amant zzieleniał, szarpnął dziewczynę za rękę i ciągnie do wyjścia.
(A): Nie będzie żaden *iut ci tam zaglądał!
(D): Ale kotku, dziecko...
(A): Zamknij ryj. Moje dziecko to sam je będę badał! Nie będziesz się r*nąć jak ja za drzwiami siedzę!

Szamocząc się z biedną dziewoją wyprowadził ją z przychodni, a ja żałowałam, że się odezwałam. Zazdrość to paskudna cecha.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 936 (1012)

#49848

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w zaawansowanej ciąży. Tak się felernie zdarzyło, że w ostatnie śniegi przewróciłam się. Pech. Kostki goleni prawej połamane doszczętnie, przemieszczenia, odpryski, repozycja otwarta, blachy i śruby. Generalnie nie wspomnę o tym, że lekarze nie wiedzą co zrobić z takim śmierdzącym jajem jak połamana ciężarna. 6 tyg szyna, kolejne 6 tygodni bez obciążania, najpewniej urodzę w terminie zbliżonym do końca tych piekielnych tygodni. Z zalecenia ortopedy korzystam z wózka inwalidzkiego, bo upadek z kulami mógłby się dla córci skończyć tragicznie.

Mitem jest przepuszczanie ciężarnych w kolejkach, a kulturalnie nigdy się o to nie dopominam, bo ciążę znoszę dobrze. Poszpitalne leczenie ortopedyczne opiewa na jedną wizytę konsultacyjną. Przy kolejnych należy mieć skierowanie od rodzinnego.

U rodzinnego należy się rano zgłosić po numerek. Jak bóg przykazał, zjawiam się z mężem. Wizyta za 3 godziny. Do domu 60 kilometrów, poczekam, niech małżowaty do pracy leci, bo ładowanie wózka nie jest takie znów przyjemne. Siedzę i grzecznie czytam.

Po około 2 godzinach wchodzi Piekielny Dziadek (PD). Rozpoczęło się marudzenie, że młodzi kolejki bez powodu zajmują i on ma zostać przepuszczony. Nie ma problemu, wizytę ma godzinę później niż ja, ale chętnie przepuszczę. Tego chyba było zbyt wiele.

(PD): Miejsca mi ustąp!
(ja): Ale ja nie zajmuję miejsca, przecież siedzę na wózku...
(PD): To wstań, grubasy mogą postać, a nie miejsca siedzące zajmować!

Wtedy słowo absurd zyskało nowe znaczenie. Wózek miał jedną wystającą stopkę, by noga mogła być wyprostowana, tydzień wcześniej zdjęto mi szynę, ale łatwiej jest z taką nóżką zjeżdżać z krawężników. Na stopie tylko specjalnie uszyta skarpeta (kto miał takie złamanie wie jakich rozmiarów jest stopa i kostka, nawet 6-7 tygodni po zabiegu, do tego nie ma pełnej ruchomości).

Dostałam cios laską. W moją specjalną czerwoną skarpetę. Cios wyprowadzony tak szybko po ostatnim zdaniu, że nawet nie zdążyłam zareagować. Z jękiem i mroczkami przed oczami pochyliłam się łapiąc za stopę (na ile pozwalał wielki brzuchol), a Dziadzisko dawaj do tyłu i próbuje mnie z wózka usunąć.

Po chwili otępienia został szybko spacyfikowany przez innych oczekujących, dodatkowo obrywając torebką od jakiejś kobieciny. Do mojej wizyty jeszcze godzinka, ale współoczekujący sami mnie wepchnęli poza kolejką do gabinetu. Dziaduś zzieleniał.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 968 (1058)

#49893

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uczę się asertywności ;)

Znajomy, za którego zaświadczył przyjaciel mojego męża, chciał kupić od nas towar. Przez wzgląd na znajomość i poświadczenie zgodziliśmy się troszkę poczekać ze spłatą i dać "na kredyt". Termin minął. (M)ąż dzwoni do (Z)najomego w piątek.

(M): Słuchaj, dasz radę te kilka stów nam podrzucić dzisiaj w końcu? Wiesz, długi weekend, ja też muszę za towar zapłacić.
(Z): Kurczę, nie ma mnie teraz w mieście, ale dziś na pewno ci przywiozę, nawet tam do was na wieś.
(M): Dobra, to my czekamy.

O 22 dzwonimy ponownie:
(Z): No jednak nie dam rady dojechać, ale jutro przywiozę od rana, tak o 9-10 maksymalnie.

Kolejny telefon w sobotę o 12:
(Z): Blablabla, będę tak do 14 maksymalnie, nie martwcie się.

Dalsze dzwonienie nie miało sensu, bo telefon nie był odbierany. Czasem zajęte, ale włączone. Numeru, którego nie zna nie mamy, zastrzeżenie w telefonie nie działa. Czekamy.

W poniedziałek kończy mi się cierpliwość, bo dzwonimy kilkanaście razy dziennie i cały czas głucho. Olśnienie, znamy dane firmy jego rodzicielki szanownej. Dzwonię i chłodno pytam czy (Z) się coś stało, bo nie mamy z nim kontaktu. Nie, skąd, w mieście jest, ona przekaże, żeby oddzwonił.
Zaiste, zaskakujący zwrot akcji! Telefon milczy dalej...

We wtorek żółć mi się ulała i o 14 dzwonię ponownie do rodzicielki, mówię, że niestety z (Z) zero kontaktu, zero dobrej woli, więc lojalnie chciałam poinformować, że jeśli pieniądze nie znajdą się u mnie do dzisiejszego wieczora, to przejdę na drogę prawną. Obiecała przekazać.

Ostatnia próba nawiązania kontaktu, o 15 Mąż szacowny idzie pożyczyć telefon od sąsiada. EUREKA, odbiera!

(M): Stary, co ty odwalasz? Zapomniałeś o pieniążkach?
(Z): A bo wiesz, bo ja nie mam, bieda ostatnio, i mi głupio było zadzwonić i powiedzieć... ale przez was musiałem pożyczyć, i dziś wejdzie wam na konto na wieczorną sesję.

Zaskoczenie, (Z) dzwoni ponownie po kilku godzinach!

(Z): WY NORMALNI JESTEŚCIE!?
(M): O co chodzi?
(Z): Matka chora (i dlatego odbiera telefony w siedzibie swojego sklepu całkiem rześkim głosem?), a WY ją denerwujecie niepotrzebnie!
(M): Słuchaj, jakbyś się normalnie zachowywał, to by nie było potrzeby. A skoro nie miałeś ochoty oddać kasy, to chcieliśmy lojalnie poinformować, że załatwimy to prawnie. Zadzwonilibyśmy do Ciebie, ale GŁUPIO CI BYŁO odebrać.
(Z): Pier*oleni materialiści...
Trzask.

Oczywiście nie weszło na wieczorną sesję. No, ale nie atakujemy, jutro 1 maj, może się nie zaksięgowało i przyleci w czwartek. Co dziś jest? Ano czwartek, dzień po 1 maja. Weszło? Ano nie.

Nam się 14 dni na zapłatę faktury kończy i musimy te kilka solidnych stówek wyłożyć z własnej kieszeni. Bo znajomemu się policzyło całe 20 zł drożej, żeby choć koszt przysłania do nas towaru się pokrył.

Droga prawna zajmie sporo czasu, ale Piekielni mają dużo pomysłów jak uprzykrzyć takim kanaliom życie, bo robienie w jajo znajomych to świństwo pierwszej klasy. Może jakieś rady jak umilić mu czas i zachęcić do zapłaty?

PS. Propozycje zrobienia mu reklamy wśród wspólnych znajomych odpadają, bo niestety nie ma takowych poza przyjacielem męża. Został wysmażony sms ponaglający mniej uprzejmie, przyjaciel poinformowany, że skoro ręczył, to teraz prosimy o zwrocik (a co, skoro ręczył, to niech się zainteresuje), póki co grzecznie. Plus planowana jest w poniedziałek wyprawa do sklepu mamusi. Wiem, świństwo niepokoić bogu ducha winną kobietę, ale synalek nieuchwytny, to co zrobić...

pomoc znajomym

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 659 (723)

#49508

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O piekielnych właścicielach mieszkań do wynajęcia już było, więc może opowiem kilka historii z tej drugiej strony, czyli o [PL] piekielnych lokatorach będzie.

Dom spory posiadamy, zbudowany na zasadzie bloków, czyli klatka schodowa z niezależnym wejściem na piętro. Na piętrze 5 pokoi, kuchnia, łazienka. Pokoje po remontach, nie żadne pałace, ale też słoneczne, jeden ponad 35m2, jeden z balkonem, wszystko wyposażone.
Oferta następująca, XXX miesięcznie od osoby (pokoje jednoosobowe, ewentualnie jeden dwuosobowy, bo duży, w cenie wszystko, opłaty, parking na ogrodzonym placu, internet na wifi itp. Jako, że to opłaty od osoby a nie od pokoju, to nie ma możliwości nocowania osób nie "opłaconych". Oczywiście raz na jakiś czas nie ma sprawy, jesteśmy ludźmi, ale jeśli to więcej niż 2 noce to prosimy o dopłatę, bo media są przecież opłacone na jedną osobę.

[PL1]
Pan około 50-tki. Przyjechał tu popracować na jakiejś budowie. Po około 3 miesiącach zaczyna się robić kłopot z terminowością opłat. Zwodzi, że szef wyjechał i on sam nie ma, przy okazji prosząc o ... pożyczenie pieniędzy, bo nie ma na jedzenie. Zapłacił prawie 20 dni po terminie. Zdarza się. Następny miesiąc, znów on nie ma, szefa nie ma. 10 dni po terminie przychodzi pijany kompletnie z jakimś podstarzałym kolegą i proszą o pożyczenie pieniędzy, bo wódka im wyszła, ewentualnie mogę też ich pozabawiać erotycznie. Wściekła odsyłam ich do siebie. Na drugi dzień mówię, że albo zapłaci, albo go wywalam. Wyżebrał termin do końca miesiąca (z góry nie opłaconego). Pod koniec miesiąca drzwi zamknięte na głucho. Pan przemieszkał miesiąc za darmo i... zwiał. Oczywiście kaucji nie wzięłam, bo łzy w oczach i on nie ma.
Efekt? wymiana wszystkich zamków, bo klucze skradzione, w pokoju pozatykana wentylacja, wielki grzyb na ścianie, w komorze łóżka po brzegi pustych butelek. Tak się kończy dobre serduszko.

[PL2]
Sympatyczny pan fotograf. Biedny, pieniędzy nie ma, ale potrzebuje dużego pokoju, żeby zarabiać, bo on tam studio zrobi. Znów w naiwności darowałam kaucję. Notoryczne spóźnienia z opłatami starałam się zrozumieć, sympatyczny był i rozumiałam problemy. Przychodzi i oświadcza, że on się wyprowadza do jakiejś dziewczyny, pieniędzy na uregulowanie długów nie ma, ale zostawi mi w zastaw zestaw lamp i jeśli do 25 maja (był 10 maja) nie ureguluje, to sobie lampy sprzedam, dodatkowo do 25 ma załatać dziury w ścianach, bo zamontował haki na tła i przewiercił się na wylot, nie zmieszczą się mu rzeczy do auta, więc je przechowam w pokoju.
25 maj - dzwonię i pytam, kiedy ureguluje. Oj, teraz to go nie ma, ale do 30 to na pewno. Czekam.
30 maj - telefon milczy.
5 czerwiec - wysyłam informacyjnego smsa, że lampy sprzedaję.
10 czerwiec - lampy sprzedane. Dziury łatam sama.
25 czerwiec - (miesiąc po terminie) przyjeżdża po lampy. I tu się zaczyna piekielność.

Wyzwiska pod moim adresem, inwektywy tak złożone, że nawet nie chcę ich sobie przypominać. Jestem oszustką, złodziejką i szmatą, jakim prawem sprzedałam jego rzeczy?! Tłumaczę spokojnie, przypominam o umowie, "a **uj mnie obchodzi!".

Podsumowując. Byłam wspaniała i cudowna, gdy miesiąc w miesiąc czekałam cierpliwie na zapłatę, pożyczałam pieniądze i częstowałam obiadem, a jestem *urwą gdy chciałam odzyskać pieniądze, nie wspominając o tym, że około 1,5 miesiąca trzymałam za darmo pokój, żeby składować jego szpargały...

Historii o Piekielnych Lokatorach mam od groma, poczynając od imprez i butelek w ogródku, poprzez ognisko na środku pokoju, do obrazy majestatu, gdy wyprosiłam "babcię 3 wspaniałych wnucząt" prowadzącą po cichu agencję towarzyską.

uslugi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 638 (718)

#49512

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielny nie jako lekarz, ale jako człowiek.

Mam 25 lat, mój mąż ma 30. Jesteśmy razem kilka lat, mamy własną firmę. Nie planowaliśmy dziecka, ale też specjalnie się nie broniliśmy. Czas dobry, kochamy się, jeśli los obdaruje nas dzieciaczkiem to będzie to radość.
Teraz jestem już w zaawansowanej ciąży, nasza córeczka niedługo przyjdzie na świat. Gdy padło podejrzenie ciąży, potwierdzone aptecznym testem, była wielka radość, łzy szczęścia i nadzieja, że wszystko będzie dobrze.

Zapisałam się do lekarza, przychodzę na wizytę, przyszły tata dumny czeka w poczekalni. Wywiad [L]ekarza po wejściu do gabinetu:
[ja]- Witam serdecznie, mamy z mężem dość duże nadzieje, że jestem w ciąży.
[L]- No i? Skąd niby takie przypuszczenie?
[ja]- Spóźniona miesiączka, pozytywny wynik testu (prawie łzy w oczach na wspomnienie cudownego momentu).
[L]- Jakby każda puszczająca się nastolatka tak łatwo w ciążę zachodziła, to świat byłby pełen debili.
[ja]- *uśmiech zamiera na ustach*
[L] - Tak, tak, te młode to teraz się pi*rdolą na prawo i lewo i potem przychodzą usuwać.
[ja]- Ale my się bardzo cieszymy i chcemy tego dziecka...
[L]- Chcemy, nie chcemy... pewna jest kto jest ojcem? Pewnie nie.
[ja]- Wie pan co, ja poszukam innego lekarza chyba jednak...
[L]- Już się nie bulwersuje. Zabieg drogi, ale zrobię, kiedy chce? Tylko zaliczkę zostawi, to się umówimy w moim gabinecie.

Wstałam i wyszłam, męża musiałam wręcz ciągnąć do wyjścia, bo myślałam, że zabije doktóra jak powiedziałam o "wywiadzie".
Skończyło się na pisemnej skardze, z której nic nie wynikło, jak powiedziała mi inna lekarka "to stary lekarz jest, ordynatorem ginekologii był i teraz sobie dorabia jeszcze przed emeryturą, nie ruszą dziada, mimo, że ciągle skargi są".

słuzba_zdrowia

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 777 (893)

#49478

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie lubię szpitali. Mam całkiem spory zapas historii z piekielnych placówek. Opiszę jak oszczędzanie na badaniach jest ważniejsze niż ratowanie życia.

O godzinie 15 dzwoni do mnie matka (ona lat 58, ja lat 21), źle się czuje, głos jakby była pijana, prosi, żebym szybko przyjechała. Zwalniam się z pracy, łapię się na fotoradary, przyjeżdżam.

Matka leży, ledwo przytomna, majaczy, zachowuje się jakby była doszczętnie pijana, bądź odurzona. Mierzę ciśnienie (chorowała na nadciśnienie wiele lat), ciśnienie rzędu 140/190, nie pamiętam już dokładnie, było to kilka lat temu, w każdym razie olbrzymie. Karetka przyjeżdża po godzinie. Zabierają do niedalekiego szpitala. Tam informują mnie, że to ciśnienie "skrajnie złośliwe" i będą zbijać lekami.

Rano znów jestem u matki. No nie spadło, ale zbijają. Po 24 godzinach od dojazdu do szpitala dowiaduję się, że zabierają ją do innej placówki, bo ciśnienie nie spadło. W drugim szpitalu szybkie badania, diagnoza - rozległy krwotok, pęknięty tętniak w mózgu, natychmiastowa operacja. Operacja ponad 8 godzin, ciężko, zagipsowali wszystkie naczynia, ale było bardzo trudno. Na następny dzień szanse minimalne, brak reakcji.

Chronologicznie. Poniedziałek-wezwanie, wtorek-operacja, środa-rokowania minimalne, czwartek-szanse żadne, popołudnie czwartkowe-komisyjne stwierdzenie śmierci mózgu, piątek-pobranie narządów do przeszczepów.

Co jest piekielne? Moja matka mogłaby żyć, gdyby tylko w pierwszym szpitalu wykonano jakiekolwiek badania, poza zmierzeniem ciśnienia i podaniem leków na nadciśnienie. Neurochirurg operujący moją rodzicielkę uronił kilka łez i przepraszał, bluźniąc, i przeklinając placówkę nr 1, bo kobieta mogłaby żyć, gdyby nie zwlekali tyle i nie próbowali oszczędzać na badaniach, trafiła na stół po prostu zbyt późno... A tak niestety zbyt długie skrajne ciśnienie spowodowało nieodwracalne zmiany i przez to niestety nie odzyskała przytomności po operacji. (Z tego co pamiętam to wystąpiło krwawienie podpajęczynówkowe spowodowane zbyt długim brakiem interwencji i to był powód, dlaczego nie udało się jej uratować).

Nie jestem jedyną osobą, która straciła ostatnią osobę z rodziny przez szpitalne oszczędności. JAK ufać i wierzyć, że lekarze zrobią wszystko, by człowieka ocalić?

Nie jestem lekarzem, nie mam wiedzy medycznej, wierzę w słowa dobrego człowieka, który zrobił wszystko by ocalić pacjentkę.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 875 (963)
zarchiwizowany

#49468

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii przygód w MPK, sprzed kilku lat.
Wsiadam w autobus na pętli. Busior z tych nowych, przegubowy, z tyłu trzy miejsca przy tylnej szybie, zaraz obok podwójne siedzenie na podwyższeniu. Sadowię się na końcu, na jednym z krańcowych miejsc potrójnego siedzenia, a autobusie może z 10 osób.

Wchodzą ONE. Klasyczne [M]ocherki. Sztuk trzy. Rozanielone po wizycie na cmentarzu przerzucają się historiami o wspaniałościach zniczowych dostępnych w niedalekim sklepiku.

Dwie sztuki gramolą się na dwa wolne siedzenia obok mnie, trzecia sztuka sterczy obok. Wyczuwam ognie piekielne przypiekające mnie delikatnie z oddali. Dobrze wyczułam. (dialog odwzorowany z pamięci)
[M1]: Weź kochana siadaj, co będziesz tak stała. (tu następuje seria szturchnięć i kuksańców)
[M2]: Eee, widać, że teraz młodzież taka niewychowana. Sądzi taka gówniara, że ja mam widać nogi zdrowsze, to postoję.
[M3]: Niekulturalne to wszystko. Starsi muszą o laskach stać, a taka pinda miejsca nie ustąpi.

I tu miejsce na potok narzekań, od mojego wątpliwego prowadzania się, bo sprowadzenie śmierci i chorób na rodzinę, spowodowanych moją bezczelnością.

Nie miałam pojęcia jak postąpić. Pamiętam, że wychowana w szacunku do starszych wstałam i usiadłam tuż obok, spuszczając uszy po sobie.

Do tej pory nie wiem jak bardzo trzeba być nienormalnym, żeby w autobusie robić awanturę o miejsce, skoro jest on w 90% pusty...

komunikacja_miejska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 21 (63)