Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

cynthiane

Zamieszcza historie od: 26 grudnia 2012 - 16:01
Ostatnio: 25 maja 2022 - 15:22
O sobie:

http://bezuzyteczna.pl/finskie-slowo-pilkunnussija-doslownie-61702

  • Historii na głównej: 37 z 56
  • Punktów za historie: 28101
  • Komentarzy: 618
  • Punktów za komentarze: 4217
 
zarchiwizowany

#57483

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przed chwilą byłam w osiedlowym sklepiku.

Kolejki brak, jedynie śliczna dziewczynka około 6-7 lat (córka nowych sąsiadów) i starszy pan, meszka ulicę dalej.

I widocznie ów SP nie miał okazji poznać DZ, bo zagaduje ją po chwili:

SP- a skąd u nas taki ładny cherubinek? Miesz...
DZ- nie twój zasra*y interes.

Szczęka zgubiona...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (365)
zarchiwizowany

#56487

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wypad na lodowisko z grupką Niemców.

Jeden z nich nie założy wypożyczonych łyżew. Dlaczego?

"Wystarczy, że w KL moi przodkowie zbierali buty po zagazowanych waszych, he he."


A tą wyższością wymieszaną z obrzydzeniem obdzieliłby setkę rasistów...

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 217 (335)
zarchiwizowany

#55004

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Właśnie przeczytałam historię o ZUS-ie i doszłam do wniosku, że.. albo ta instytucja ma dziś zły dzień, albo trafiłyśmy na tę samą osobę ;)


Wczoraj chwilkę po 14 dostałam telefon, że muszę przefaksować do ZUS-u ważne dokumenty. Nie miałam ich, ale po dostarczeniu ich przez odpowiednią osobę powinno być z górki. Powinno...

Przez pół godziny wszelkie faksy były odrzucane, jak połączenia na komórkę. Nadeszła godzina 15, koniec pracy, nadal nic... O 15.30 się poddałam. "Nic, wyślę jutro."

Figa z makiem. Nie wysłałam. Zadzwoniłam za to po Pani, dlaczego anulują każde odbieranie faksu? Ano, koleżanka odrzuca, bo nie odbierają obcych numerów i pewnie dlatego. Jakim cudem znają numery wszystkich interesantów, którzy są w trakcie załatwiania czegoś- nie mam pojęcia.


Trudno. Anielsko spokojna proszę o email. Wysłane. Koniec historii? Nie, początek piekła.


Wysłałam dokumenty i już po chwili odbieram telefon. Skracając:
Czy pani jest nienormalna?! Co mi tu żeś pani wysłała? Nie chcę żadnych potwierdzeń! Mają być korekty!


Tłumaczenia, że korekty zostały wysłane z bezpośrednio z kadr do Oddziału ZUS-u, na nic się nie zdały...
[P] Pani, masz mi wysłać te dokumenty! Bo to ważne!
[J] Przykro mi, nie mam dostępu do takich dokumentów, a kadrowej dziś nie ma. Proszę poszukać, na pewno były wczoraj wysłane.
[P] Jak to pani NIE MA?! Pani je musi mieć, po to tam jest!
[J] Nie, nie jestem kadrową, nie mam zatem dostępu do tego-a-tego programu i dokumentów.
[P] Ale pani, pani mnie słuchasz? Mnie to interesuje, ty masz pani mi je wysłać! Czekam!

I trzask słuchawką.

Chcąc, nie chcąc, sprawę przekazałam szefowi. Co się okazało?

Dokumenty mają już drugi dzień. No i dlatego koleżanka odrzucała faksy, ale poinformować, że nie muszę się spinać i ich wysyłać, nie raczyła.

ZUS

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (212)
zarchiwizowany

#54821

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będąc na fali historii o moim operatorze...:)

Historia sprzed jakiś 4 lat, kiedy miałam telefon na umowę.

Zdarzyła się awaria sprzętu; nie pamiętam już, jaka, telefon jednak został przyjęty na gwarancję i odesłany do serwisu.
Po tygodniu mogłam już odebrać telefon.

Druga, inna już naprawa również była bezproblemowa. Moja Nokia wróciła do mnie po tygodniu, może z hakiem- w każdym razie szybko.

Trzecia, jeszcze inna usterka, jak w poprzednich dwóch- drobnostka. Tym razem jednak czekałam, czekałam... Nie doczekałam się wiadomości od salonu.

Po ponad trzech tygodniach upomniałam się osobiście w salonie; a nuż sms się zawieruszył, a telefon już jest? Usłyszałam jednak, że muszę czekać. Operator ma 30 dni kalendarzowych na rozpatrzenie. Ok, to czekam.
Tym razem też moja cierpliwość nie została wynagrodzona. Minęło ponad półtora miesiąca, gdy znów się wybrałam do salonu operatora. Znów kazano mi czekać. Ale czekać nie chciałam, czas minął. To co zrobiła pracownica?

Wysunęła szufladę, wyciągnęła telefon, wyjęła kartę SIM i … podała go mi.
Tak, telefon przeszło miesiąc był w użytkowaniu pani w tipsach. Skąd wiem, jak długo? Ano zwrotka z serwisu miała datę sprzed miesiąca właśnie, a w telefonie zostały prywatne wiadomości oraz zdjęcia owej pani.

Młoda i głupia byłam, odpuściłam. Dziś nie poddałabym się łatwo, a pani poniosłaby niemiłe konsekwencje, nawet mam pomysł, jakie… :)

zielony operator

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (234)
zarchiwizowany

#54747

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już narzekam na służbę zdrowia, to opowiem drugą piekielną sytuację.

Przez wiele lat leczona byłam prywatnie. Sporo chorowałam, mam też kilka schorzeń przewlekłych. Jednak jakoś około 16 r.ż. wszystko się unormowało i niedługo potem mama zapisała mnie do lekarza rodzinnego do przychodni posiadającej kontrakt z NFZ. Do okulisty czy stomatologa nadal chodziłam prywatnie.

Przez ten czas udało mi się nie zachorować czy nawet przeziębić, jednak w wieku 19 lat przypałętał się jakiś wirus. Po dwóch czy trzech dniach do złego samopoczucia i kaszlu doszła wysoka gorączka. Mimo leków i zimnych okładów nie spadała poniżej 38 stopni, a średnio było 39, choć w krytycznym momencie sięgnęła 40. Decyzja: idę nazajutrz do doktora.

W poradni dorosłych, do której należałam, usłyszałam, że jeszcze przynależę do poradni dziecięcej.
W poradni dziecięcej też mnie nie chciano, ponieważ po ukończeniu przeze mnie 18 lat przeniesiono moją kartę do poradni dorosłych.
Pani w poradni dorosłych zignorowała powyższą informację i znów odesłała do poradni dziecięcej, bo moja karta nadal jest tam i muszę ją stamtąd zabrać, by przyjść tu.
Poszłam, relacjonuję rozmowę z rejestratorką z por. dorosłych. Dostaję masę papierków do wypełnienia, pani w tym czasie szuka karty. Zajęło mi to godzinę; po tym czasie słyszę, że tu mojej karty nie ma... I znów muszę iść do poradni dorosłych.
Tam już nie zwrócono na mnie uwagi. Karta została zabrana z prywatnej placówki i zaniesiona do poradni dziecięcej, a nie byłam już później u lekarza, więc to tak, jakby mnie nie było w ogóle i nikt tej karty nie ruszał. Podobno.
Wróciłam do poradni dziecięcej. Usiadłam na krzesełku, zmęczona, zdenerwowana, obolała i zadzwoniłam do mamy. Zdziwiła się, że tułałam się ponad dwie godziny z miejsca na miejsce... Wtedy też się najzwyczajniej rozpłakałam. Widocznie usłyszała to pani doktor, bo wyszła z gabinetu i zgodziła się mnie zbadać.
Odprowadziła mnie też do wyjścia, nie oszczędzając rejestratorce brzydkich słówek. Nie mogła pojąć, dlaczego nie pozwoliła mi wejść do gabinetu nawet bez rejestracji- lekarka nie miała żadnych pacjentów, a przypadek nie był na tyle pilny, by iść na izbę przyjęć.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (167)
zarchiwizowany

#54559

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Coś mnie tchnęło na dodawanie dziś historii... ; )

Jak wiecie, moja Mama jest chora, ma duże problemy z poruszaniem. W tym roku, z inicjatywy PFRON-u, została (miała zostać)przystosowana dla niej łazienka. PFRON również polecił nam "zaufaną, bezproblemową i sprawdzoną" firmę. Naszego zaufania nie zdobyła, problemów przysporzyła co niemiara, a i współczuję tym, którzy ją sprawdzali.


Oto piekielności, niekoniecznie chronologicznie:
* Przyjazd o 8-mej, kawa i śniadanie (na nasz koszt), o 11 znów przerwa, praca do 13- 14. W umowie 8- godziny dzień pracy, w praktyce- najczęściej 6-cio, choć zdarzały się dni z godziną roboty…
* Codziennie zjawiało się 5 pracowników. Po co? Nie wiem do dziś. Nie mieścili się nawet w łazience. Zazwyczaj więc wyglądało to tak, że jeden montował elementy w kuchni (łączenie pieca z bojlerem itp.), drugi w łazience. Trzech czekało i patrzyło, ewentualnie jeden wynosił gruz lub coś przytrzymywał.
* Godzina 8. Fachowców nie ma. Godzina 9- wciąż czekamy. 10- nerwy biorą. O 11 trafia mnie szlag, dzwonię. "Zaraz będziemy, już jedziemy". Zjawiają się w południe, choć do przejechania mieli ledwie 20 km. Kierownik patrzy, patrzy, myśli, liczy…I eureka: „Brakuje rurki! Będziemy jutro.” Cała piątka się zawija. I to nie jedyna taka sytuacja, bo a to brakło rurki, a to kleju, innym razem śrubokrętu.
* Próg między łazienką a przedpokojem, który był tam od samego początku, teraz stawał się przeszkodą nie do pokonania. Panowie skuli co mieli skuć, ale… próg został (a konkretnie jakby poprzeczka, gruba metalowa blaszka- wysoka na 3 cm). Mnie nie było w domu, Mama sama, zwraca więc uwagę. Udają, że nie słyszą/ nie rozumieją – Rodzicielka mówi jąkając się, czasem nawet bełkotliwie. Następnego dnia awantura ze mną w roli głównej i tekst Pana Kierownika „Pani se przejdzie czy ominie”. Musze dodawać, że kiedy ja w nocy boso na to nadepnęłam, przez cały następny dzień czułam to miejsce na stopie?
* Ignorowanie uwag Mamy ze względu na jej mowę były na porządku dziennym. Komentarze „Niech Pani mówi normalnie, nie jak ułomna” także.
* Bardzo nierówno położone płytki. Tak, że jedna- na środku- wystaje ponad pół centymetra. Nieestetycznie i… niebezpiecznie, Mama się potykała. Po kilku upomnieniach usłyszałam „Niech się pani nie odzywa, to ja jestem fachowcem i ja wiem lepiej”.
* Z czasem wszelkie zastrzeżenia zbywane były przez Pana D. w jednakowy sposób: „Ja wiem lepiej”.
* Pan Kierownik ewidentnie nie radził sobie z płytkami, oj nie radził… Z hurtownią został ustalony odbiór takich a takich płytek w takiej i takiej ilości na konkretny termin, żeby nie opóźniać prac oczekiwaniem na kafelki. O ironio! Prace Panów się baaardzo przesunęły w czasie, o czym nie poinformowali hurtownika , a ten… towar sprzedał. Nie mam pretensji do niego, sama pewnie bym tak zrobiła.
* Wypełnienie szczelin i ubytków raz fugą, raz silikonem? Rewelacja! A jaki efekt po kilku miesiącach użytkowania!
* Zniszczenie nowej kabiny prysznicowej przez zachlapanie silikonem (da się go usunąć do końca? Mi się nie udało), fugą, farbą, zarysowanie w kilku miejscach…
* Przeniesienie umywalki na inną ścianę= kucie. Bardzo solidne, bo na wylot. Do pokoju. Uszkodzenie ściany (czyli tapety) i paneli.
* Równie solidne mocowanie bojlera. Także na wylot. Śruby wystające w przedpokoju, na wprost drzwi wejściowych.
* Wylewanie posadzki (czy czego tam ^^). Dwa dni bez wstępu do toalety.
*kolejne trzy dni bez siusiu we własnym domu. Panowie wystawili sedes, „ bo im ciasno i niewygodnie”.
I mnóstwo mniejszych piekielności.
W efekcie remont małej łazienki trwał prawie dwa miesiące. Zdecydowanie wolałabym wyremontować łazienkę na własny koszt, niż korzystać z PFRON-u. Po zastanowieniu- wyszłoby na to samo, zwrot kosztów przez instytucję pokrywa naprawienie szkód, a byłoby mniej przy tym nerwów moich i Mamy.

uslugi

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (239)
zarchiwizowany

#54557

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ku przypomnieniu: miałam okazję podziwiać pracę Izby Przyjęć z perspektywy pacjenta. Ale nie tak od razu, o nie!

Mam niewielkie problemy z żołądkiem. Problemem są długotrwałe, nasilające się z czasem bóle. Nie wiem dokładnie co mi jest, nie mogę się doprosić o badania, a ostatnimi czasy było znacznie lepiej. Jednak w piątek znów zaczął mnie pobolewać brzuch; noc nieprzespana, w sobotę też niewesoło. Wtedy jeszcze pomagał Nurofen. Niestety, nocy -drugiej już- nie udało mi się przespać, doszły wymioty i w niedzielę byłam już wrakiem człowieka. Dwie doby bez snu, wymioty co kilka godzin (a już naprawdę nie miałam co zwracać, każdy łyk/ kęs wywoływał ogromną falę mdłości). W niedzielę, wycieńczoną i ledwo żywą tata zawiózł mnie na Izbę Przyjęć.
Oczekiwanie na pielęgniarkę: 20 minut.
Oczekiwanie na lekarkę: ponad 40 minut.
Dodam, że w poczekalni ani w żadnym z gabinetów nikogo (jeszcze) nie było.
Po takim czasie zjawiła się pani doktor, i to wyłącznie po to, by powiedzieć, że mi pomocy nie udzieli. Dlaczego?
Nie ma zagrożenia życia.
Nie przywiozła mnie karetka.

Pani poleciła no-spę i odprawiła mnie z kwitkiem. Przykazała też we wtorek stawić się u rodzinnego.
Doszłam jedynie do auta i ... zemdlałam. Wycieńczona, obolała nie wytrzymałam stresu albo bólu. Tata posadził mnie na siedzeniu i pobiegł do pobliskich ratowników medycznych/ sanitariuszy- panów z karetki w każdym razie.

Znów trafiłam na Izbę. Na noszach. Tym razem się mną zajęto (ale także po kilkunastominutowym czekaniu, bo "pani doktor gdzieś poszła i nie można jej znaleźć").
Dostałam zastrzyki i trafiłam do gabinetu lekarki. Z inną dziewczyną. Ale to już w osobnej historii ( o tutaj: http://piekielni.pl/54552)
Później zaś wszystko potoczyło się szybko: kroplówka, przyjecie na oddział.. I słowa: kolejna doba mogłaby być dla pani tragiczna.
Powoli dochodzę do siebie, ale mogę nie dojść już nigdy...

słuzba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 99 (173)
zarchiwizowany

#54552

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając wiele historii na temat wyzwisk i obelg mam wrażenie, że są naciągane. Większość jest, ale już wiem- nie wszystkie. Sama się o tym przekonałam, że niektórzy ludzie nie mają hamulców moralnych.
Wizyty w owym przybytku dotyczyć też będzie inna historia...

Miałam okazję podziwiać pracę Izby Przyjęć z perspektywy pacjenta :) A ponieważ trafiłam tam z podobnymi objawami co inna [D]ziewczyna, w gabinecie również byłyśmy razem, co samo w sobie jest piekielnością... Gdyby stan mi pozwalał, zrobiłabym personelowi jesień średniowiecza. Ale zależało mi na jak najszybszym otrzymaniu pomocy, a nago tam nie paradowałam, więc wsio ryba, kto jest obok.

Na pierwszy ogień poszła [D]ziewczyna, jak się okazało, 16-letnia. Lekarka wypytuje o ból brzucha, który ją tu sprowadził: jakie objawy, jak długo trwa, w którym miejscu. Po chwili:

[L] A może jesteś w ciąży?
[D] Nie.
[L] Na pewno?
[D] Tak, na pewno.
[L] A skąd wiesz?
[D] ….
[L] W tym wieku się puszczacie i nawet nie wiecie, kiedy i z kim, dlatego pytam jeszcze raz. A robiłaś test?
W tej chwili w oczach dziewczyny pojawiły się łzy i już, gdy miałam się odezwać, wypaliła:
[D] Nie muszę, jestem bezpłodna od urodzenia. A pani wie to z doświadczenia?
Łzy zniknęły. Pojawiła się satysfakcja i jak później się dowiedziałam, wstyd, bo głupio było jej mówić o tym przy mnie. Jakby nie było, to sprawa prywatna.
Po badaniu nastolatka wyszła, a gdy zostałam sama z panią doktor, usłyszałam jeszcze, że pewnie tylko jej tak g*wniara odpyskowała i albo trafi tu na porodówkę, albo się wyskrobie.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (280)
zarchiwizowany

#53302

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Stacja paliw. Poza godzinami szczytu, a więc pustki... Zajęte jedno stanowisko na 6. Jak wiecie - ich połowa dla "lewowlewnych", połowa dla "prawowlewnych" (jak mawia ulubiona kasjerka ;p), ale pokombinować się da i wszystkie pasują ; )

Wracając. Zajęte stanowisko pierwsze, "prawowlewne", to ja na trzecie. Piąte wolne. Zatankowałam, odjeżdżam od dystrybutora i idę zapłacić. Potrzebuję fakturkę, ale nie pamiętam NIPu... Nic to. Zapłacone, więc pośpiechu nie ma. Stoję przy wyjściu, miętoszę paragon i dzwonię do domu po NIP- ok, odeślą smsem za minutę. I tu wpada Starszy Pan. Wita mnie bojową miną i szarpnięciem za ramię.
[SP] Ja tam czekam, a lalusia sobie pogawędki ucina! Tak się nie robi! Się płaci i odjeżdża! A nie! Z kochasiem romansuje!
[Ja- elokwentnie] Yyyy... No ... Yyy? Ja po NIP dzwoniłam, na fakturę czekam, ale przecież...
[SP] Żadne "ale"! Mnie g*wno obchodzi, na co czekasz! Faktury se wymyślasz! Pewnie żarcie też jakie ci robią, że tu sterczysz! Ja tankować chcę! (...)
Podchodzi Ulubiona Kasjerka.
[UK] O co chodzi?
[SP] Bo dziewuszysko dystrybutor blokuje! Ja już pół godziny (!) czekam!
[UK] A dlaczego pan nie podjechał na (wolną już) jedynkę albo piątkę?
[SP] Zawsze tankuję na tamtym i na tamto czekam!
[UK] I właściwie dlaczego pan czeka, nie tankuje?
[SP] ...!!!
[UK] Zapłacone "pół godziny temu".

Pozdrowiłam pana paragonem, z którym stałam "pół godziny"... ; D
Tak, licznik na dystrybutorze zeruje się dopiero po podniesieniu tego… „węża” ; )

stacja paliw

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (236)