Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

digi51

Zamieszcza historie od: 22 września 2010 - 8:54
Ostatnio: 16 maja 2024 - 20:30
  • Historii na głównej: 212 z 236
  • Punktów za historie: 118686
  • Komentarzy: 6102
  • Punktów za komentarze: 48367
 

#68138

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję jako barmanka, razem ze mną dwie inne dziewczyny, jedna nieco młodsza ode mnie (22 lata) i druga nieco starsza (36 lat). Pracę mamy jaką mamy - zdarzają się zaczepki klientów, niewybredne komentarze, w skrajnych przypadkach obleśne propozycje. Naprawdę nie zależy to od urody barmanki. Trzeba sobie z tym jakoś radzić, o ile są to przypadkowi klienci, można głupie komentarze pominąć milczeniem, jeśli robię się zbyt bezczelne zwracamy uwagę, w skrajnych przypadkach wyrzucamy z lokalu. Jeśli taką "zbrodnię" popełni stały klient zgłaszamy szefowi i on najczęściej rozmawia się z delikwentem.

W sumie ja i młodsza barmanka zawsze się z tego śmiałyśmy i wymieniałyśmy się śmiesznymi historyjkami jak to jakiś dziadek się na nas napalał lub jakiś pijany chciał brać za żonę.
Starsza natomiast zawsze patrzyła na nas z niesmakiem i komentowała, że to żałosne, że z tego nie można się śmiać, że nigdy by nie pozwoliła, aby ktoś tak do niej mówił. No ok, każdy sobie z takimi sytuacjami radzi jak chce i jak potrafi.

Z czasem i starsza barmanka zaczęła dołączać się do naszych pogadanek o napalonych klientach, wyrażając święte oburzenie, że jest w knajpie obiektem pożądania wszystkich mężczyzn. Codziennie opowiadała nam nowe historie jak to ktoś ją po świńsku podrywał, następnego dnia, że zaprosił na randkę, potem podarował piękną biżuterię itd. Historie mnożyły się bez końca. Było ich na tyle dużo, że jako kierowniczka (tzn druga po szefie) poradziłam jej opowiedzieć o tym szefowi, gdyż sama bym chyba takiej ilości amatorów nie wytrzymała, szczególnie, że wedle jej słów były to czasem naprawdę nachalne i chamskie podrywy.

Odmówiła, powiedziała że nie chce nikomu robić problemów. Poprosiłam ją, aby powiedziała chociaż mi, kto ją napastuje, postaram się coś dyskretnie zaradzić bez zawracania głowy szefowi i tak, aby klient nie poczuł się urażony. Podstawiona pod ścianą wskazała kilku klientów. Troszkę z nimi porozmawiałam, wszyscy byli bardzo zaskoczeni, ale że nie podawałam żadnych szczegółów, najczęściej przepraszali, jeżeli powiedzieli o słowo za dużo. Zdarzali się jednak tacy, którzy na sugestię, że może powiedzieli barmance coś przez co nie czuła się komfortowo, wrzeszczeli na mnie, że chyba się czegoś naćpałam. Powiedzmy, że generalnie były to mało przyjemne rozmowy.

Pewnego dnia w pracy odwiedził mnie znajomy jeszcze ze studiów. Kompletnie nie z okolicy, pierwszy raz u mnie w knajpie. Gadałam z nim najlepsze na barze, gdy przyszła starsza koleżanka do pracy zmienić mnie na barze. Poszłam z nią na chwilę do kuchni obgadać parę spraw. Tam koleżanka zwróciła się do mnie konspiracyjnym szeptem:

- A ten co z nim gadałaś na barze był najgorszy... Jakie świństwa mi proponował!
- Słucham? Ten młody brunet?
- No tak! On już mnie nachodzi od paru dni! Dlatego dobrze ci radzę, ty się z nim nie spotykaj! Nic z nim nie zaczynaj! To świnia!

Chwilę mi zajęło przeanalizowanie sytuacji. Czy bardziej prawdopodobne, że mój kolega mieszkający w zupełnie innej części miasta przypadkiem zaczął przychodzić do knajpy na zadupiu, gdzie pracuję parę dni przed tym, nim podałam mu jej adres i zaprosiłam na drinka, a do tego napastował w mniej moją starszą od niego o 10 lat, grubą i średnio atrakcyjną koleżankę czy raczej to, że owa koleżanka postanowiła dowartościować się w oczach koleżanek z pracy, wymyślając sobie, jak to nie jest pożądana przez wszystkich facetów? No cóż. Bardziej prawdopodobna wydaje mi się opcja nr 2.

Tylko po co? Czy to taki zaszczyt słyszeć świństwa z ust nawalonych facetów? Dostawać niewybredne propozycje od rówieśników własnego ojca/dziadka?

knajpa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 258 (400)
zarchiwizowany

#68016

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Śmieszne czy piekielne... Sama nie wiem ;)

Moja siostra brała rok temu ślub. Na ślubie i weselu obecna była pewna dziewczyna, którą ciężka nazwać naszą znajomą, zarówno ja i moja siostra kojarzyłyśmy ją z widzenia, na wesele przyszła jako osoba towarzysząca dobrego kolegi pana młodego.

Ostatnio rozmawiałam z moim kumplem i zaczęłam pytać, co tam u starych znajomych, z którymi to się kiedyś niejedną nockę zarwało na imprezie.

Kumpel:

- Ach, no i wiesz, Bartek to jest teraz z Olą.
- Jaką Olą?
- No wiesz, ta blondynka... Ona była z zeszłym roku na ślubie Twojej siostry z Mateuszem, tym od motocykli...
- Ach ta... ok... a skąd ty wiesz, że ona była na ślubie mojej siostry (sama o tym fakcie zapomniałam, więc zdziwiło mnie, że mój kumpel, który nawet dobrze nie zna mojej siostry o tym wspomina)
- A bo jak z nią ostatnio rozmawiałem to mówiła, że jest na was obie i na twojego szwagra obrażona
- ???
- No tak, mówiła, że tym ślubie to para młoda nawet do niej nie podeszła, a ona im chciała zrobić życzenia... a ty jej powiedziałaś tylko cześć, nawet nie zaprosiłaś do wspólnego picia.

Aha, czyli według logiki tej smarkuli (19 lat) para młoda prawie 10 lat starsza ma się za nią uganiać po całej sali, żeby ona mogła złożyć życzenia, a świadkowa, która jej praktycznie nie zna zabawiać ja przez cały wieczór, bo się dziewczynka nudzi.

Ok.

Wesele

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (301)

#67930

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w Niemczech, w barze z małym ogródkiem piwnym.

Dzisiaj ok. 12 (upał niemiłosierny) przychodzi młody Murzyn z małym dzieckiem (na oko 3 lata) i łamanym angielsko-włoskim pyta czy mam jakiś sok do picia dla dziecka. Wymieniam mu jakie soki mam w ofercie i mówię, że mogę dać mniejszą szklankę, bo standardowa porcja pewnie za duża dla takiego małego szkraba i od razu wspomniałam, że policzę za to połowę ceny - zawrotne 1,2 euro. A facet ze zdziwieniem:

- Co? Tak drogo? Przecież to dla dziecka! Powinnaś za darmo dać.

Podniosło mi to ciśnienie, ale spytałam tylko czy mimo wszystko podać. Nie, bo chcę za to pieniądze.

Ten sam facet wraca po godzinie, już z dwójką dzieci (drugie nieco starsze, ok. 7 lat) i zamawia piwo. Dla pewności zapytałam go czy wie, że musi za nie zapłacić 3 euro. Zaczął się drzeć, że jestem bezczelna, że uważam go za menela, bo czarny i od razu zapłacił. Dla dzieciarni nic do picia. Usiadł z młodymi na dworze.

Po pół godziny dzieciaki przyszły do mnie i poprosiły o colę. Zapytałam więc gościa czy mam dzieciom podać. Nie, za drogo. Po czym przy okazji zamówił dla siebie drugie piwo. A dzieciaki siedzą w tym skwarze bez żadnego napoju. Z litości dałam im po szklance rozcieńczonego soku. A Murzyn do mnie z pyskiem, że on za to nie będzie płacić, że czemu ja podaję coś, czego nie zamawiał. Powiedziałam, że nie chcę za te napoje żadnych pieniędzy, a podałam je, bo współczuję dzieciom siedzącym drugą godzinę bez niczego do picia przy 30 stopniach i do tego pod opieką takiego debila.

Facet rozpoczął niekontrolowany monolog w swoim języku (język kij-wie-jaki pomieszany z angielskim), z czego zrozumiałam, że "jego dzieci, jego sprawa). Poprosiłam go o dopicie piwa i możliwie szybkie pójście sobie, bo awanturnictwa nie będę tolerować. Usłyszałam standardowe:

- Bo co? Bo jestem czarny?

knajpa

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 736 (774)

#67768

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w gastronomii. Ostatnio była koleżanka z pracy szukała nowego zatrudnienia. Poleciłam jej pewną grecką knajpę, do której czasem chodzę, bo wiedziałam, że szukają pracowników. Koleżanka przepracowała tam miesiąc, a ja jestem pewna, że więcej knajpy nie odwiedzę.

Koleżankę zatrudnioną na stanowisku kelnerki/barmanki, okazjonalne pomocy kuchennej. O ile tam, gdzie sięga wzrok klientów jest wszystko ok, tak tam, gdzie personel jest po prostu dramat.

Kuchnia - z pewnością warunki pracy niespełniające wymogów restauracyjnych nawet krajów trzeciego świata. Olej w frytkownicy tak długo używany, że aż poczerniały i śmierdzący. Różne potrawy smażone - wszystkie smażone na tych samych patelniach. Bez mycia po użyciu. W końcu olej to olej. Burgery smażone w głębokim oleju - patelnie z olejem były zostawiane na noc na kuchence - w końcu szkoda tak dużo oleju zmarnować, jutro można na tym samym smażyć.

Pracownicy sami zrzucali się na płyn do mycia naczyń. Właściciel uważał, że nie jest to rzecz niezbędna w kuchni. Przecież są tabletki do zmywarki. Najstarsi stażem pracownicy nie pamiętali czasów, gdy zmywarka działała.

W lodówce wszystkie produkty trzymane razem bez jakichkolwiek osłonek czy przykrycia. Połowa przeterminowana, ale nie wolno było ich wyrzucić, bo "można jeszcze wykorzystać"!

W obrębie baru nie lepiej. Klient nie dopił piwa? Nie wylewaj! Zlej do szklanki, a jak uzbiera się całe piwo dolej trochę świeżego i zaserwuj następnemu klientowi!

Skończył ci się jakiś składnik do drinka, który życzy sobie klient? Nie informuj go! Zastąp czymkolwiek innym i udawaj głupa. O ile w niektórych przypadkach faktycznie składniki da się zastąpić, tak np w drinku Tequilla Sunrise zastąpienie tequili tanim rumem raczej łatwo wyczuć...

Apropos... Klient się skarży? Postrasz policją i wyrzuć z lokalu. Koleżanka podała kawę, a do niej porcję śmietanki. Śmietanka okazała się ewidentnie zważona, klient poprosił o nową kawę ze świeżą śmietanką, argumentując, że ta ze skwaśniałą śmietanką nie nadaje się do picia. Gdy przyniosła kawę na bar i chciała zrobić nową, szef zaczął się na nią drzeć, że ma wrócić z kawą do stolika, napić się z filiżanki i udowodnić klientowi, że kawę można pić. Gdy odmówiła, szef poszedł sam z kawą do klienta. Napił się z jego filiżanki, po czym postawił ją przed klientem i rzucił:

- Widzi pan, da się pić! Musi pan zapłacić.

Później z powodu 2 euro za nieszczęsną kawę chciał wzywać policję. Klient popatrzył na niego z niesmakiem i zapłacił za kawę po czym wyszedł.

Notoryczne doliczanie extra napojów do rachunku. Jak klient był średnio trzeźwy to niemal standardem było doliczanie mu 2-3 piw do rachunku. Zorientował się? No cóż, trzeba przeprosić i jakoś się wytłumaczyć, prawda? Otóż nie, trzeba się z nim wykłócać do skutku lub postraszyć policją!

Niedobrze się robi na myśl, że zdarzało mi się tam jeść, pić i płacić dość wysokie rachunki...

gastronomia

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 543 (585)

#67513

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mąż mojej siostry ma brata. Facet lat 30, dobrze zarabiający, który mimo ponadprzeciętnych zarobków i wieku, uważa za normalne, że rodzice płacą mu za mieszkanie, a matka przychodzi sprzątać 2 razy w tygodniu. Rzeczony brat ma także dziewczynę, podobno bardzo chce się żenić, ale dopiero, gdy uzbiera odpowiednią kwotę na wesele. A wesele nie byle jakie, bo na 250 gości, w pałacu, z królewskim menu i noclegiem dla wszystkich gości - tak sobie wymyślił.

Z siostrą trochę śmiałyśmy się z jej kretyńskiego szwagra i coraz to nowych historii o nim. W weekend jednak siostra zadzwoniła do mnie już nie śmiejąc się, a ostro wk*rwiona.

Moja siostra i jej mąż od kilku lat ostro oszczędzają zbierając na mieszkanie. W weekend na obiedzie u teściów siostry, pochwalili się, że zebrali już kwotę na wkład własny i będą starać się o kredyt na mieszkanie. Teściowie zaczęli wypytywać o jakie dokładnie kwoty chodzi, a gdy te zostały wymienione strasznie się oburzyli i stwierdzili, że młodzi się chyba niepoważni! Przecież braciszek planuje wesele i jemu trzeba dołożyć, a nie jakieś fanaberie, takie jak mieszkanie wymyślać! Teściowa wręcz zażądała, aby co najmniej połowę dołożyli braciszkowi do wesela. Oczywiście moja siostra z mężem odmówili równie oburzeni, a teściowa stwierdziła:

- No przecież wy macie, gdzie mieszkać, tak? A Dawidek (brat szwagra) musi się w końcu ożenić, przecież on ma już 30 lat! PRZEZ WAS nigdy rodziny nie założy!

K*rwa, serio?

rodzina

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 849 (903)
zarchiwizowany

#67443

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mojemu chłopakowi tak się życie potoczyło, że praktycznie nie ma żadnego kontaktu ze swoją rodziną, która rozjechała się po całym świecie. Ostatnio jednak odnalazła go ciotka, której nie widział przeszło 20 lat. Jak się okazało ciotka ta prawie cały czas mieszkała w tym samym mieście, co my, dopiero przed paroma miesiącami wyprowadziła się zagranicę.
Okazało się, że ciotka wynajmuje mieszkanie w naszym mieście, a jako długoletni najemca ma prawo przepisania umowy najmu na wybraną osobę. I tak właśnie postanowiła umowę przepisać na mojego chłopaka. Dla nas to dosłownie manna z nieba - w Monachium jest niezwykle ciężko ze znalezieniem własnego mieszkania, więc własne 4 kąty z umową najmu na czas nieokreślony to naprawdę błogosławieństwo.
Mieszkanie o dziwo w bardzo dobrym stanie. Tak naprawdę po kilku drobnych naprawach można by się wprowadzić. Musieliśmy jedynie załatwić podłączenie internetu w mieszkaniu i wymianę przerdzewiałego bojlera w łazience.

Internet... Okazało się, że nasza spółdzielnia mieszkaniowa ma podpisaną umowę z pewnym dostawcą internetu, który jakieś 10-12 lat zainstalował gniazdka internetowe we wszystkich mieszkania, a opłata za to doliczana była co miesiąc do czynszu. Teoretycznie więc wystarczyło domówić modem i wszystko powinno hulać. W rzeczywistości okablowanie było już przestarzałe i zdecydowanie nie pasowało do nowego modemu, co nasz znajomy stwierdził, gdy tylko gniazdko zobaczył.

Telefon do dostawcy. Wyjaśniamy sytuację. Pani stwierdza, że już wysyłają modem, pytamy więc, czy możemy od razu umówić się na termin z technikiem do wymiany gniazdka i podłączenia modemu. Pani:
- Ale nie trzeba technika, wystarczy podłączył i wszystko będzie działać.
- Proszę pani, to jest gniazdko sprzed kilkunastu lat, wątpię, aby działało...
- Państwo mają już gniazdko, naprawdę nic nie trzeba!
- Z tego, co wiem, to gniazda były w tym czasie już wymieniane, w naszym mieszkaniu nie, więc chyba trzeba je teraz wymienić prawda?
- Nic nie trzeba!
- Jest pani pewna? Mimo wszystko prosilibyśmy o wysłanie technika...
- No już dobrze, wyślę technika...

Po dwóch tygodniach przyszedł modem. Brak informacji o wizycie technika. Podłączyliśmy modem do gniazda, oczywiście nie działa. Ponowny telefon. Znowu ta sama śpiewka "Przecież musi działać!" Ponowne tłumaczenie, że stare okablowanie itd... Pani postanawia wysłać technika, mówi, że oddzwoni jak sprawdzi wolne terminy... Tydzień ciszy... Ponowny telefon, znowu słowna szarpanina... Udało się umówić na termin.
Specjalnie wzięłam w wolne, aby być tego dnia w domu i wszystko dopilnować. Ile trwała wizyta? 5 min. Pan przyszedł, obejrzał gniazdo, powiedział, że to stare okablowanie i trzeba wymienić. Ale on sam nie jest w stanie tego zrobić, musi przyjść z kolegą. Mówi, ze da znać centrali i oni już umówią się z nami na termin.
Znowu parę dni ciszy, znowu musimy wydzwaniać sami... Okazuje się, że w systemie brak informacji o konieczności drugiej wizyty, ale ok, w swej łaskawości umówi nam termin.
Kilka dni później faktycznie panowie przyszli. W dwójkę zmieniali gniazdo... 5 godzin.

Cóż, internet załatwiony...

Z bojlerem przeszliśmy jeszcze większy cyrk. Od kiedy zgłosiliśmy spółdzielni fakt, że bojler jest zepsuty do momentu, gdy w ogóle ktokolwiek przyszedł go obejrzeć minęły jakieś 3 tygodnie. Pan przyszedł, pokiwał głową, stwierdził, że tu to tylko wymiana, naprawić się nie da. Obiecał wysłać zgłoszenie o konieczności wymiany do spółdzielni. Po 2 tygodniach dostaliśmy decyzję, że owszem, wymiana bojlera na koszt spółdzielni nam się należy i ktoś zadzwoni do nas z informacją, co dalej. Nie będę już opisywać wszystkich wizyt... Powiem tylko, że było ich pięć w przeciągu miesiąca, przy czym za każdym razem któreś z nas musiało brać wolne. Bojler został wymieniony przy szóstej wizycie. Super, w końcu można wziąć normalny, ciepły prysznic lub długą gorącą kąpiel! Czyżby? Otóż nie. Aby podłączyć do nowego bojlera wodę, trzeba wyłączyć ją w całym budynku na 2-3 godziny. No ok, niby zrozumiałe, że nie można tego zrobić bez uprzedzenia, ale czy nie można było lokatorów poinformować wcześniej, skoro z nami termin wymiany został ustalony tydzień wcześniej? Ostateczne podłączenie ciepłej wody nastąpiło 2 tygodnie później... Trwało jakieś 15 min...

Spółdzielnia mieszkaniowa

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 92 (184)

#66775

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w gastronomii. Dziś o piekielnych szefach, z którymi miałam ja lub moi znajomi (nie)przyjemność pracować.

Gastronomia to dość ciężka i słabo płatna branża. Rentowność pracy określa najczęściej wysokość napiwków w danej knajpie. Niektórzy szefowie jednak trochę przesadzają...

1. Znalazłam ogłoszenie o pracy w knajpie o bardzo dobrym położeniu (tuż koło jednego z największych oddziałów BMW). Szef był Turkiem, bardzo miły, mało wymagający, nawet ucieszył się, że jestem Polką, bo ma dużo gości Polaków. Godziny pracy nieco zabójcze (od 14 do 1 w nocy lub od 17 do 5 rano), ale ok, nie takie rzeczy się robiło. Wynagrodzenie? 50 euro za całą zmianę (11 lub 12 godzin!) bez żadnej umowy. Wychodzi nieco ponad 4 euro na godzinę przy płacy minimalnej w Niemczech 8,8 euro brutto na godzinę. Powiedziałam mu wprost, że to bardzo mało i niestety nie jestem zainteresowana. Upierał się, że jak podliczę sobie napiwek to mi się będzie opłacać. Nie bardzo mi się chciało wierzyć, że szczególnie gość opowiadał, że w ciągu pół roku odeszło od niego 5 kelnerek. Zapytałam więc jak duży jest niby ten napiwek.
- Noooo, jak utarg jest dobry to ci to 8 na godzinę wyjdzie...

Dziękuję, do widzenia.

2. Wydawało mi się, że ten typ naprawdę bezczelny... Ale uwaga.

Fajna knajpa niedaleko mojego mieszkania. Duży ruch, co oznacza też niezłe napiwki. Wisi kartka, że szukają kelnerki na 1-2 dni w tygodniu. Zgłosiłam się, wszystko fajnie, wynagrodzenie nawet nawet (cyt. szefa: "Zależnie od utargu... przy 1000 euro utargu masz zawsze to 100 euro"), więc umawiamy się kolejny tydzień na dzień próbny, plus jeśli wszystkie będzie pasować dwie normalne zmiany w piątek i w sobotę. Dzień próbny ok, przychodzę w piątek, okazuje się, że pracuję z drugą dziewczyną, przy czym ona obsługuje (zanosi napoje i kasuje), a ja robię bar. No ok, mi to wszystko jedno. Przepracowałam te 8 godzin, przychodzi czas rozliczenia. Szef się nieco miga, obiecuje, że pieniądze dostanę w sobotę. Pytam, co z napiwkiem. Okazuje się, że napiwek dostaje tylko kelnerka, a nie barmanka. Obiecuje jednak, że w sobotę będę kelnerować i tym razem ja dostanę cały napiwek. Mało mi się to spodobało, ale postanowiłam zaryzykować.

Przychodzę w sobotę i co? Znowu stawiają mnie na bar! Nie zgodziłam się argumentując, że nie opłaca mi się znowu pracować tylko za procenty z utargu bez napiwku.
Szef:
- Co? Jakie procenty z utargu? U nas pracuje się tylko za napiwek!

Czaicie? Koleś chciał, abym drugi dzień z rzędu pracowałam KOMPLETNIE ZA DARMO. Poprosiłam o należne mi pieniądze za piątek (10% utargu) grożąc odpowiednikiem polskiej Inspekcji Pracy. Poskutkowało. A szef stwierdził, że mam mu się więcej na oczy nie pokazywać. Tak oto straciłam pracę marzeń ;)

3. Historia tym razem koleżanki. Knajpa prowadzona przez Greków. Pierwsze parę dni spoko, choć wynagrodzenie nędzne (5 euro/h), ale napiwki niezłe. Przeszkadzały jej durne uwagi szefa, że ma bardziej zagadywać klientów, częściej się uśmiechać, ubierać się bardziej seksownie, ale dało się przeżyć.
Pewnego dnia koleżance zniknął cały napiwek z kubeczka, do którego go odkładała. Było już późno w nocy, więc uzbierała się suma ok. 50-60 euro. Koleżanka cała w nerwach zgłosiła to szefowi, poprosiła o przejrzenie nagrania z kamer. Szef trochę się migał, twierdził, że jej napiwek go nie obchodzi, to nie jego broszka itd. Widząc, że koleżanka jest bliska płaczu w końcu wywrzeszczał jej w twarz:
- Słuchaj gówniaro, ja ci wystarczająco dużo płacę, ten napiwek należy się mnie! Aż tak dobra nie jesteś, aby na napiwki zasłużyć!

4. Kolega pracował w dużej restauracji, pełen profesjonalizm, zapieprz na całego, ale napiwki naprawdę imponujące. Miał podpisaną umowę o pracę i przepracował w tym lokalu rok, gdy nagle interes zaczął podupadać przez nowego kierownika, który wprowadził także nową zasadę: odliczanie napiwku od wypłaty. Masz napiwek większy niż wypłata? Resztę oddajesz szefowi. Kolega się natychmiast zwolnił, podobnie jak większość kelnerów. Restaurację zamknięto kilka miesięcy później.

gastronomia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 511 (553)

#65614

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam sąsiadkę, starszą panią, naszego prywatnego Strażnika Texasu. Sąsiadka widzi i wie wszystko, na dole przykleiła nawet nalepkę z tekstem "Uwaga, twój sąsiad patrzy!". Od czasu do czasu mieliśmy z nią trochę stresu, bardziej do śmiechu niż prawdziwie irytujących. Ale...

Ja i mój współlokator palimy. Robimy to u nas w mieszkaniu, na balkonie, gdzie mamy słoik-popielniczkę. Jeżeli palimy pod blokiem lub po drodze z przystanku do domu, to pety wrzucamy do studzienki kanalizacyjnej tuż koło bramy. Słowem - na ziemię nie rzucamy. Niektórzy z sąsiadów jednak tak. Jedna ważna uwaga - maluję zazwyczaj usta na mocno czerwony lub różowy kolor.

Zaczęło się od woreczka pełnego petów przyklejonego na drzwiach bramy z odręcznie napisaną uprzejmą prośbą, aby petów przed klatką nie rzucać - ok, ja tego nie robię, więc nie moja sprawa. Następnie znaleźliśmy pety na naszej wycieraczce - ze śladami czerwonej szminki lecz nie mojej (poznaję po kolorze filtra). No to nalepiamy karteczkę na dole, że prosimy o nierobienie tak brzydkich dowcipów, a pety nie należą do nas. Spokój na parę dni. Następne były pety w skrzynce na listy. Wieszamy kolejną karteczkę z informacją, że następnym razem zgłosimy sprawę na policję.

Kilka dni później mój współlokator zaobserwował sąsiadkę-społecznicę zbierającą pety spod klatki. Kilka godzin później znaleźliśmy pokaźną liczbę niedopałków w skrzynce na listy. Współlokator odwiedził sąsiadkę i gdy tylko otworzyła drzwi, rzucił jej petami w twarz. Wywiązała się awantura, sąsiadka najpierw zaprzeczała, straszyła policją, po czym stwierdziła:

- A co pan myśli, że ja ślepa jestem, że nie widzę, że to pana żona (myli mnie z moją współlokatorką) taką czerwoną szminkę ma? To komu mam wrzucać? Oddaje, to co wasze.

Współlokator twardo zapowiedział zgłoszenie sprawy na policję, jeżeli sytuacja się powtórzy. Pani się obruszyła, zamknęła drzwi.

Co dziś znajduję w skrzynce? Garść petów najwyraźniej polanych klejem, bo mocno przyklejonych do naszej korespondencji.

Tym razem zgłoszenie na policję nie będzie czczą groźbą.

Sąsiedzi

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 433 (555)

#65552

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem barmanką. Dziś lista kilku obrzydliwych rzeczy, które ludzie potrafią beż żenady zrobić w knajpie.

1. Afrodyta.

Wiele jestem w stanie zrozumieć, po alkoholu często włącza się opcja "miłość" i nic nie mam przeciwko lizankom na barze, o ile nie są one zbyt intensywne... No, ale k*rwa bez przesady.

Mamy taką klientkę w barze, która podrywa KAŻDEGO faceta. Większość facetów olewa ją z góry na dół, a wręcz od niej ucieka, bo babka o aparycji porównywalnej z posłanką Anną G. i uroku Baby Jagi. Od czasu do czasu zdarzy się jednak samiec tak nawalony, że daje się "poderwać".

I tak ostatnio taki właśnie osobnik równie urokliwy, co nasza bohaterka okazał jej zainteresowanie. Lecą w ślimaka, macająca się troszkę po kolanach - nic mi do tego. Interweniować musiałam, gdy razem wybrali się do męskiej toalety. Poprosiłam panią o udanie się do toalety przeznaczonej dla przedstawicielek jej płci. W smak jej to nie było, ale wyszła. Knajpa powoli pustoszeje, bo robi się już godzina 3 w nocy, więc przypominam zakochanym, że za chwilkę zamykam, że czas najwyższy powoli się zmywać, a z amorami zaczekać na bardziej przytulne warunki, bo ja nie potrzebuję ich macanek oglądać. Wpada jeszcze jeden spóźnialski na piwko i automaty. Dodam tylko, że w knajpie mamy dwie sale. Zza baru widzę jedynie część drugiej sali. I tak sprzątając sobie bar widzę kątem oka, że zakochana para uskutecznia swoje amory - pani siedzi panu na kolanach, niby nic takiego. Za chwilę podchodzi do mnie oburzony gość (jedyny w knajpie poza zakochanymi) i pyta mnie:
- Przepraszam, czy pani to uważa za normalne?!
- Słucham?
- To tak się można w knajpie zachowywać?

Myślę sobie: o co chodzi? Zaglądam więc do drugiej sali, a tam owszem, pani siedzi panu na kolanach, z tym, że majtki i rajstopy ma zsunięte, a pan rozpięty rozporem, no i reszty można się domyśleć. Szlag mnie trafił przyznam szczerze, kazałam im natychmiast się ubierać i wynosić. O ile u faceta widziałam jeszcze jakąś skruchę, tak kobieta stwierdziła, że nie mam pojęcia o traktowaniu gości i że jestem chamska. Na mój komentarz, że tak to się mogą zachowywać goście, ale w burdelu, w każdym innym wypadku po prostu brak im kultury i wstydu, stwierdziła:

- Zazdrosna jesteś czy coś, głupia małpo?

2. Hojny.

Do czego mniej więcej służy toaleta wszyscy wiedzą. Uważam, że dobrze wychowani ludzie zostawiają toaletę w takim stanie w jakim ją zastali, ale no cóż - niewychowani też do nas przychodzą. W toalecie zdarzało mi się już znajdować rzucone luzem zużyte tampony lub podpaski, niespuszczoną "grubszą sprawę", siki na podłodze. Wszystko to pobił jednak jeden z gości. Wyjaśnię krótko, że knajpę otwieramy o 11 i o tej godzinie mamy niewielu gości. Po otwarciu sprzątamy knajpę, m.in. toalety. Sprzątam toaletę i zaraz po tym pojawił się pierwszy gość. Podałam mu piwko i sprzątam sobie bar. Klient troszkę się wierci, w końcu wstaje i idzie do toalety. Wraca po 10 minutach i mówi:

- Ależ wy to tu macie gości! Ty musisz tam iść do toalety i posprzątać, okropne to!
- Ale co..?
- No tak w kabinie jest nas*ane na podłodze!
- Aha... no patrz pan, co za ludzie... i ciekawe kto to zrobił, skoro 15 minut temat skończyłam sprzątać całą toaletę, a pan jest dziś jedynym do tej pory gościem.

Facet rzucił mi 20 euro na ladę i wyszedł pospieszne. Rozumiem, że ten hojny napiwek (17 euro) to rekompensata za konieczność sprzątania jego g*wna z podłogi.

3. Romantyk.

Chyba mam szczęście, bo jak do tej pory miałam tylko jeden przypadkiem wymiotującego w knajpie gościa. Ale za to jak spektakularny przypadek!

Przychodzi 5 wesołych facetów, młodych, w garniakach. Nie pijanych, ale powiedziałabym, że już po kilku głębszych. Wszyscy w dobrym nastroju, zagadują mnie, zachowują się grzecznie, generalnie takich gości lubię, bo nie robią głupich uwag, za to kolejkę całej knajpie chętnie postawią.

Miła, wesoła atmosfera, nagle jeden z nich wybiera się na papierosa. Chwilę później ja z innym gościem też postanowiłam wyjść na dymka. Wspomniany chłopak stoi przed knajpą, na moje oko jakiś zielonkawy na twarzy więc pytam czy wszystko ok. Uśmiecha się promiennie i potwierdza, że ma się dobrze, tylko wypił za dużo, musi się przewietrzyć. Przy tym uśmiecha się zalotnie, podchodzi bliżej i... wylewa prosto na mnie zawartość żołądka. Łącznie z obiadem w postaci parówek (tak, byłam w stanie je rozpoznać na mojej spódnicy). Szczęście w nieszczęście koledzy rzygacza poczuli się "w obowiązku", jeden z nich pojechał do domu i przywiózł mi jakieś rzeczy na przebranie od swojej dziewczyny, drugi posprzątał wymioty sprzed knajpy. A nasz bohater? Usnął na krześle przed knajpą. Gdy koledzy go obudzili sygnalizując, że czas do domu, wrzasnął:

- Gdzie barmanka? Zajebista dupa, muszę o numer zapytać!
- Stary, ona raczej nie jest zainteresowana...
- A skąd wiesz? Ja się z nią całowałem... Albo przynajmniej chciałem...

Knajpa

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 674 (734)

#65191

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w Niemczech. Sama jestem emigrantką, ale przyznam szczerze, że szlag mnie trafia widząc zachowania i podejście niektórych obcokrajowców, szczególnie z krajów muzułmańskich.

1. Kilka miesięcy temu do miasta, w którym mieszkam przybyła nowa, duża fala uchodźców, w związku z czym powstał specjalny nowy obóz. Mój znajomy zajmował się tam pracami wykończeniowymi. Jak wyglądało życie w obozie?

Dziesiątki dobrze zbudowanych chłopów siedziało całymi dniami na d*pie grając w karty lub oglądając telewizję, narzekając, że robotnicy za głośno pracują i im przeszkadzają. Raz mój znajomy zwolnił już całą ekipę do domu i został sam z jednym pracownikiem dokończyć robotę. Okazało się, że trzeba poprzestawiać kilka gratów, co ciężko było zrobić w dwójkę. Drugi robotnik, również emigrant, poprosił uchodźców nieco łamanym, lecz ichnim językiem, aby im pomogli. Ci tylko się roześmiali i stwierdzili, że nie są robolami i oni tu nie przyjechali jakichś mebli targać. Tu doszło to ostrej dyskusji między robotnikiem, a uchodźcami, którzy w końcu rzucili się na niego bodajże w pięciu. Interweniowali pracownicy obozu, grożąc, że po następnym takim incydencie firma straci kontrakt na roboty wykończeniowe.

2. W mieście, gdzie mieszkam, jest niezwykle ciężko znaleźć mieszkanie. Generalnie jeśli się tu przeprowadzasz, to masz szczęście jak znajdziesz cokolwiek, a mieszkania spełniającego twoje wszystkie wymagania możesz szukać i kilkanaście miesięcy bez skutku. Nie mówiąc już o cholernie wysokich kosztach wynajmu.

Ostatnio na jednej ze stron na FB trafiłam na taki post. Facet opisał historię dwóch syryjskich chłopaków, kuzynów, którzy ze względu na wojnę wszystko stracili i przybyli do Niemiec jako uchodźcy. Chodzą na kurs integracyjny, chcą podjąć pracę, no cud, miód i orzeszki. Problem jest tylko taki, że szukają mieszkania, bo muszą opuścić obóz. Koszta czynszu przejęte przez państwo. Wymagania co do mieszkania:
- Minimum 2, a najlepiej 3 lub więcej pokoi.
- W centrum miasta (max.10 minut metrem do centrum).
- Kompletnie umeblowane z pełnym wyposażeniem kuchni.
- Balkon/taras, piwnica, garaż podziemny.
- Najlepiej budynek nie starszy niż 10 lat.

Komentarze pod postem oferujące:
- Mieszkanie jednopokojowe - coooo? Przecież oni są w dwójkę, jeden pokój to za mało!
- Pokoje w domu jednorodzinnym pod miastem - za daleko, a w ogóle to co wy sobie wyobrażacie? Oni nie będą mieszkać z innymi ludźmi.
- Mieszkanie na obrzeżach miasta, lecz na linii metra - za daleko, oni nie będą pół godziny do centrum jechać.

Pojawiły się też posty krytykujące tak wysokie wymagania, dające przykłady na to, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zostały szybko zjechane tekstami o braku empatii, nietolerancji, rasizmie.

3. Pracuję jako barmanka. Do knajpy często przychodzi pewien Tunezyjczyk. Chłopak bodajże 27-letni, żonaty z Niemką, świeżo upieczony ojciec. 2 lata w Niemczech, w tym rok na bezrobociu. Nie pracuje, bo oferują mu za małe stawki (on poniżej 13 euro na godzinę nie będzie pracował), na budowę nie pójdzie, bo to za ciężka praca, do agencji pośrednictwa pracy też nie, bo oni wykorzystują ludzi. Jego żona to idiotka (jego słowa), bo powinna iść do pracy, w końcu dziecko ma już 2 miesiące, a ta krowa ciągle w domu siedzi. Na moje pytanie czy on chciałby siedzieć w takim razie w domu z dzieckiem, stwierdził, że oczywiście nie - żona ma iść do pracy i opłacić opiekunkę.

Facet ciągle podrywa mnie i inne barmanki. Kiedyś, gdy po raz kolejny próbował mnie obłapiać wykrzyczałam mu w twarz, że jest po prostu świnią, aby podrywać mnie w tak bezczelny sposób, podczas gdy jego żona opiekuje się w domu ich dzieckiem. Uśmiechnął się tylko i stwierdził:
- Ja jestem z Tunezji, u nas mężczyzna może mieć wiele kobiet i one muszą to zaakceptować.

4. Obok naszej knajpy znajduje się iracka restauracja. Ich pracownicy często przychodzą do nas po pracy, również właściciel tego przybytku pojawia się od czasu do czasu. Generalnie chłopaki są zawsze głośno, piją zdecydowanie za dużo i okazują obsłudze zdecydowanie zbyt mało szacunku, niestety zostawiają u nas też duże pieniądze, przez co szef kazał nam te zachowanie tolerować. Ostatnio jednak i jemu puściły nerwy.

Otóż chłopaki sobie u nas świętowali, popili, zaczęły się już głupie komentarze pod adresem barmanki, próby obłapiania. Pijany właściciel restauracji najzwyczajniej w świecie wpakował jej rękę w stanik, za co dostał siarczysty policzek. Pod adresem mojej koleżanki poleciała niezła wiązanka szmat, k*rew i dziwek i towarzystwo ulotniło się bez płacenia rachunku.

Następnego dnia nasz szef, nieobecny przy całej awanturze, wybrał się do restauracji celem rozmówienia się z chłopakami. Usłyszał, że pracują u niego same dz*wki, co najpierw świecą cycem, a potem udają niedostępne, a tak naprawdę same się proszą o ściągnięcie majtek. Szef dał właścicielowi restauracji po gębie za te słowa, od tej pory cała ekipa ma zakaz wstępu do naszej knajpy.

Ma rację ten, kto napisze, że ta historia to po prostu hejt na emigrantów z krajów muzułmańskich. Musiałam sobie ulżyć :)

Emigracja adult

Skomentuj (86) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1040 (1128)