Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

gateway

Zamieszcza historie od: 17 września 2011 - 18:50
Ostatnio: 5 stycznia 2019 - 17:54
O sobie:

Kobieta-Informatyk.
To prawie jak Kobieta-Kot.

  • Historii na głównej: 11 z 12
  • Punktów za historie: 8261
  • Komentarzy: 535
  • Punktów za komentarze: 4528
 
odrzucony

#46242

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam kuzyna. Uczy się w klasie pierwszej szkoły podstawowej. Niestety jest to szkoła, która dobrą sławą się nie cieszy. Głównie ze względu na "segregację" uczniów na podstawie posiadanych dóbr materialnych. Zwykle tworzone w każdym roczniku są dwie klasy po 18-19 osób - klasa "A" dla bogaczy i klasa "B" dla dzieci rodziców mniej zamożnych. Wszyscy o tym wiedzą, nikt oficjalnie nie mówi.

Pod koniec listopada młody zapytał mnie, czy przyjdę do niego na mikołajki, bo rodzice pracują, a do każdego ktoś przyjdzie. No co mi szkodzi, pewnie że przyjdę. Zwykle imprezy każda klasa sobie organizowała osobno, ale jak się na miejscu okazało, w tym roku ktoś wpadł na debilny pomysł, aby całe roczniki świętowały razem. Czym to się skończy, było dla mnie jasne już na początku. Dzieciom z klasy "A" rodzice poszykowali na prezenty drogie zabawki znanych marek (m.in duże zestawy lego). Dzieci z klasy "B" (razem z kuzynem)na tej samej imprezie miały dostać słodycze ze składek po 10zł od głowy... Chyba dla wszystkich jest jasne, jak taka impreza by się skończyła dla tych biedniejszych. Co jak co, ale takiego skur**syństwa wobec dzieci (bo tak to trzeba nazwać) nie zniosę. Spytałem tylko młodego czy każdy w klasie ma komputer, a po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi postanowiłem zrealizować niecny plan.

Wsiadłem w samochód i łamiąc chyba wszelkie możliwe przepisy pojechałem do siebie na sklep. Wiadomo, że nie mogłem sobie pozwolić na obdarowanie każdego komputerem czy tabletem, ale to oczywiste, że dla siedmiolatka nie koniecznie liczy się wartość materialna prezentu. Wytargałem z zaplecza cały karton filmów VCD (nikt już tego nie kupuje, zostały wyparte przez DVD)z którego wybrałem wszystkie bajki - wyszło po 4 płyty na głowę. W ruch poszły także wszelkie odtwarzacze MP3, wszystko nowe, sprawne, markowe, do tego wszelkiej maści gadżety które co jakiś czas dostawało się z hurtowni lub od producentów sprzętu (długopisy, etui na płyty, podkładki pod myszki, breloczki, gadżety na USB typu latarki czy wiatraczki, pendrive małej pojemności i inne podobne)a wszystko dopełniłem całą gromadą gier (głównie starsze tytuły, co by nikt nie trafił na grę której jego komputer nie "dźwignie", a i tak wyszło jeśli dobrze pamiętam po 5 sztuk na główkę). Całość wtargałem w samochód i rura w drogę powrotną.

Generalnie w samą porę, bo zaczynano obdarowywanie klasy "A" pełne rodzicowych "ochów i achów" połączone z szyderczymi spojrzeniami pod adresem klasy "B". Wyobraźcie sobie moją satysfakcję, gdy przy rozpakowywaniu paczek przez dzieci z "mojej" klasy widziałem jak te szydercze spojrzenia zamieniają się w w pełne gniewu, nienawiści i złości grymasy na twarzy. A smażcie się w piekle skur***yny!

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 869 (939)

#43948

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Epizod o natrętnym wielbicielu z gatunku alkoholikus-taniochus.

Gdy w Polsce pracowałam dorywczo jako konserwatorka powierzchni płaskich w małym hoteliku, to zdarzało mi się wracać dość późno. Pracowałam na weekendy, bo w tygodniu do szkoły.
W tych czasach płaskie dość było ze mnie dziewczę, kształty przybyły z wiekiem.
No ale do rzeczy.

Pewnego zimowego wieczora stoję sobie na przystanku autobusowym i czekam na autobus. Koło przystanku przechodzi pan menel, widząc mnie zatrzymuje się. Serduszko mi pykać szybciej zaczęło, bo przystanek na tzw. zadupiu i żadnej żywej, i trzeźwej duszy. Pan menel zbliża się do mnie i zagaduje:
- A panience to tak straszno nie stać tak?
- Nie.
Tu ohyda paskudnie się oblizuje i kontynuuje:
- Bo ja chętnie panience towarzystwa dotrzymam. Tam krzaki niedaleko, to może się ogrzejemy?
I tu cap łapie mnie za ramię. Krzyczeć: do kogo? walczyć: nie umiem. Ale dowcip jest u mnie zmysłem dość rozwiniętym.
- Jasne, spoko, tylko się odleję.
Pan uśmiecha się, a ja odchodzę kawałek od niego, jakieś pięć kroków. Rozpinam rozporek, wyjmuje ukradkiem butelkę z piciem (taka jak np od Jupika) i "załatwiam się" jak facet. I do tego jeszcze tekst (jak najbardziej męskim głosem):
- Bo widzi pan w tych babskich rzeczach to naprawdę trudno ch*** upchnąć!
Pan menel oczy w słup i uciekł ile sił w nogach.

I jak to poczucie humoru może uratować człowiekowi skórę...

przystanek

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1960 (2032)

#37064

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Zwątpiłam dzisiaj.

Dworzec Główny we Wrocławiu. Pięknie odnowiony, choć jeszcze nie do końca. Co krok udogodnienia dla podróżnych. Między innymi taśmociągi przy wejściach na perony - wwiozą nasz bagaż na górę.

To znaczy wwiozłyby, gdyby działały.
Wpadka ekipy remontowej? Nie sądzę.

Przyjrzyjmy się teraz przypadkowemu podróżnemu. Samiec gatunku człowiek, lekko łysiejący, z wyraźnie zaznaczonym mięśniem piwnym. Przy boku żona (prawdopodobnie), dziecko i pokaźna waliza. Samiec, kierowany instynktem łowcy, dostrzega taśmociąg. Oszołomiony nową technologią, zbliża się nieufnie, w każdej chwili gotowy do ucieczki. Ocenia znalezisko jako niegroźne dla jego stada. I nagle - dostrzega święty Graal, spełnienie jego egzystencji. Duży Czerwony Guzik. Już oczywiste jest dla niego, że naciśnięcie Dużego Czerwonego Guzika uruchamia drogę do nieba. Naciska więc Duży Czerwony Guzik.

...rozczarowany brakiem reakcji, nasz Samiec Alfa zmienia taktykę. Najwyraźniej należy w Guzik napie#dalać pięścią. Kilka razy. Dorzucając przy tym kilka zawołań bojowych jego stada*.

Samiec Alfa konsultuje się jeszcze z jego życiową towarzyszką ("Patrz, Krystyna, jakie te gówno pobudowali"), po czym daje za wygraną i wnosi walizę ręcznie, prężąc muskuły ukryte pod warstwą tłuszczowej otuliny.

Za Samcem Alfa jeszcze sześć osób próbuje uruchomić Niebiański Taśmociąg. Za każdym razem korzystając z Dużego Czerwonego Guzika. Niestety, nikomu ta trudna sztuka się nie udaje.

(Czytała Krystyna Czubówna)

Smutna rzeczywistość: żaden z przedstawicieli teoretycznie piśmiennego gatunku ludzkiego nie zauważa wielkiej zielonej plakietki pod Dużym Czerwonym Guzikiem z napisem "Zatrzymanie awaryjne". Taśmociąg działa na fotokomórkę. Wystarczy położyć bagaż w wyznaczonym miejscu.

Skąd wiem? Bo byłam świadkiem, jak ekipa techniczna odblokowuje zatrzymany taśmociąg i instruuje czekających podróżnych, jak należy z niego korzystać. Dwóm osobom udaje się przetransportować bagaże na górę. Podchodzi kolejna...

...i napie#dala w Duży Czerwony Guzik.

To jakiś, kuźwa, odruch czy co?

*"Ku**a".

Dworzec

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1056 (1144)

#41951

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na dobry początek historii krótka specyfika mojego miasta. Otóż jest ono nietypowe, gdyż aby się z niego wydostać należy przepłynąć promem. I tutaj objawia się małe udogodnienie dla mieszkańców. Otóż, jak jesteś na świnoujskich blachach masz pierwszeństwo w kolejce na prom.

Tak więc pewnego dnia musiałem wydostać się z rodziną z miasta, więc w samochód i wio. Na 1-szy prom się nie załapaliśmy, tak bywa. Właśnie ładowali ostatnie auto, gdy podjechał jakiś jegomość. Wskazał na fotel, gdzie w bólu kłębiła się jego żona. Twierdził, że wody odeszły i musi się dostać do szpitala, który jest po drugiej stronie. Nie miał jednak naszych blach, ale cóż wypadek w końcu nagły, puszczono go. Wtem odezwał się facet, który miał wjeżdżać. Nie wiem jak go w sumie opisać... "Gdyby Grycanka i Piankowy Marynarzyk mieli dziecko..." No mniej więcej tak... Pan zaczął się gwałtownie wykłócać o to, że on koniecznie musi TERAZ jechać. Spytany dlaczego, odkrzyczał:

- KURRRRRRRRRR*A MAĆ!!! Nie wkur*iaj mnie, dobrze? Muszę szybko jechać, bo za 50min. kończy się oferta śniadaniowa w MCDonald's!!! A kolejny prom jest za 20 jeb*nych minut!!!

Jakby tą historię zakończyć... Może użyję cytatu z pewnego kultowego polskiego filmu.
"Widzisz co to żarcie robi ci z mózgu? To tylko kawałeczek pier*olonego ziemniaka, a ty się zachowujesz, jakbym skrzywdził twoją matkę."

Idiota na promie

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 925 (991)

#38325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dnia pewnego zjadłam coś nieświeżego. Reakcja organizmu była prosta - silne bóle brzucha, wymioty na potęgę (nawet napić się nie mogłam, bo zaraz zwróciłam). Męczyłam się, bo pomimo tego na siłę piłam wodę z nadzieją, że choć trochę organizm jej przyjmie. Stwierdziłam po kilku godzinach, że robi się już bardzo niedobrze, bo pomimo prób picia już jestem porządnie odwodniona.

Pół godziny zajęło mi ubieranie się (z piżamy w zwykłe ubranie, buty, kurtka, torebka z dokumentami).

Zadzwoniłam po taksówkę (nie widziałam powodu, żeby karetkę wzywać - stwierdziłam iż, jeszcze chodzę i żyję, przytomna jestem, to karetka wręcz jest niewskazana).

A tak na poważnie - nie cierpię wzywać karetek. Jeśli mam taką możliwość, to staram się po pomoc dotrzeć innymi środkami. Jak połamałam nogę, było to najbardziej wskazane, żeby czerwoni po mnie przyjechali, pogruchotaną mą osobę zebrali, bo ruszyć się nie mogłam z bólu.

Wsiadłam do taksówki blada, z workiem w ręku na wypadek niekontrolowanego wodospadu. Było prawie przed północą. Ledwo wyszeptałam kierowcy:
- Na SOR do Wojewódzkiego proszę... Byle szybko... A jak złapię za ramię, to nie pytać, tylko natychmiast się zatrzymać, bo szkoda tak ładnej tapicerki...
Pan tylko pospiesznie wysiadł, pomógł mi pasy zapiąć i gaz! Po tych cichych słowach, przyznam - w życiu żaden taksówkarz nie wiózł mnie tak szybko jak wtedy do szpitala.

Dotarłszy do szpitala, podprowadził mnie pan do recepcji, ledwo próg przekroczyłam, powiadomiłam z czym przybyłam i zostałam oddelegowana do poczekalni, do której nie dotarłam, bo wyłożyłam się nieprzytomna na podłodze.

Gdy się ocknęłam stało nade mną trzech czerwonych i lekarz. Jeden z nich trzymał me bezwładne nogi w górze. Doktorek, nie powiem, wesoły i z poczuciem humoru, że pomimo bólu, nie mogłam się nie śmiać. Chciałam sama wstać, swoje zwłoki na własnych nogach przetransportować na łóżko, lecz dostałam zakaz. Panowie ratownicy mieli mnie położyć na łóżko, z którym podjechali, a ja miałam się nie ruszać. Tak gruchnęłam, że ponoć aż obmacali mnie, czy kości całe.

Podali mi jakieś "antyrzygacze" dożylnie, zapodali kroplówkę coby nawodnić, a lekarz jeszcze w trakcie podawania leków zaczął rozmawiać z koleżanką ratowniczką, że świetne mięso na tatar w jednym dyskoncie mają. Zaczął opowiadać jak on tatara przyrządza i jakie to jest pyszne. Zapytałam żartem, czy mocno do spodni i butów przywiązany, bo jak tak, to nerkę poproszę, bo znowu gorzej mi się robi. Całe szczęście bez chlustów się obyło. Ale pewnie tematyki baranich jaj jako dania bym nie zniosła.

Jak już obeszli, sprawdzili i podali co trzeba, to zostawili mnie na środku sali, bez nerki na wypadek nowego ataku. No i jak się spodziewałam (a miałam nadzieję, że taki moment już nie nadejdzie po podaniu leków) zrobiło mi się niedobrze. Kroplówka podłączona na stojaku przymocowanym do łóżka (niemobilna). Z rozpaczy, by biednym salowym roboty nie robić, próbowałam krzyknąć "Ratunku!" czy tam "Pomocy!" (nie pamiętam już). Tyle, że udało mi się to najwyżej powiedzieć głośno... Złapałam się za twarz, resztki sił zebrałam, żeby tylko nie napaskudzić.

O jakże był to mój wielki błąd... Trzeba było rzygać na podłogę i mieć to w okolicach dolnej części kręgosłupa, że ktoś będzie musiał sprzątać.

Wparowała salowa (która akurat przechodziła obok sali), żeby zobaczyć co się dzieje. Zobaczywszy, że siedzę z rękoma zatykającymi me usta i wstrząsami próbującą za wszelką cenę powstrzymać odruch wymiotny, szybko podała mi śmietnik, do którego szczęśliwie celnie trafiłam.
Lecz owa salowa nawet nie pozwoliła mi twarzy przetrzeć, a już naskoczyła z pyskiem:
- No co?! Po takie coś wrzeszczysz pomocy?! - i popychając mnie obiema rękoma za ramiona, jak to często jest na zaczepkach przed bójką blokersów, przy tym opierniczała.

Kolejnego "popychu" nie zniosłam. W obronie złapałam ją z całej siły za nadgarstki, bo nie lubię jak ktoś mnie tak popycha i ups... niekontrolowany haft. A jakże piękny i celny... W efekcie tego pani salowa uwalona od koszuli po buty.
Ryknęła tylko siarczyste "K*rwa!" i marszem z dość dziwnym sztywnym krokiem wyszła doprowadzić się do porządku, zostawiając mnie w błogim spokoju.

A moja radość, pomimo zmęczenia, bólu i kiepskiego humoru - bezcenna. Nawet tego nie planowałam. Po prostu się stało. Ale uważam, że pani salowa sobie w pełni na to zasłużyła...

Szpitalny Oddział Ratunkowy

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1004 (1074)

#35846

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Robiąc porządki, znalazłam zdjęcie z mojego przedszkola, z grupy „starszaków”. Popatrzyłam na swoją dwadzieścia lat młodszą buzię, na inne dzieciaki i na chłopca, którego twarz kiedyś w akcie złości zamazałam. Przypomniałam sobie, dlaczego i nasunęła mi się na myśl taka refleksja - drodzy rodzice, rozmawiajcie ze swoimi dziećmi na trudne tematy i nie pozwalajcie, żeby wynosiły z domu wasze uprzedzenia.

Dzieci są okrutne, to fakt nie do podważenia.

Mieliśmy żółwia w przedszkolu. Duduś mu było, z tego, co pamiętam. Karmiliśmy go sałatą i pomni na słowa pani przedszkolanki, że żółwie niekoniecznie lubią być miętoszone przez grupę pięciolatków, przez większą część dnia zostawialiśmy w spokoju,. Duduś miał się dobrze, na ferie, święta i długie weekendy był brany do domu przez kogoś z nas, czy raczej naszych rodziców. Nie było mu źle.

Wczesną wiosną do naszej grupy dołączył chłopiec. Nie pamiętam, jak miał na imię – Waldek, Włodek, Wojtek? W każdym razie chłopiec był chory. Pani powiedziała nam, żeby go nie męczyć, bawić się raczej spokojnie, a nie w jakieś berki. Nie pamiętam już, co mu dolegało – białaczka? Jakieś tajemnicze coś, co pięciolatkom nie mówiło absolutnie nic, oprócz tego, że jest poważne, na pewno śmiertelne i totalnie zaraźliwe.

Pewnego poniedziałku po wejściu do sali odkryliśmy, że Dudusiowi się zdechło w czasie weekendu. Oczywiście wielki płacz, wszak odszedł nasz przedszkolny przyjaciel. Pani schowała go do pudełka, całą grupą poszliśmy zakopać go gdzieś pod płotem na placu zabaw. A potem komuś się przypomniało, że widział w piątek, jak Waldek całuje Dudusia. To na pewno Waldka wina! Waldek zaraził Dudusia białaczką i dlatego Duduś umarł!

Waldek został wyklęty. Nikt się z nim nie bawił, nikt nie chciał siedzieć z nim przy stoliku, stać w parze. Nawet leżakowanie było problemem, bo nikt nie chciał leżeć obok niego.
Tłumaczył nam, że to nie tak. Że ma chorą krew i nie mógł zarazić Dudusia pocałunkiem. Często płakał, bo byliśmy dla niego zwyczajnie podli – tak podli, jak tylko dzieci być potrafią. Dlaczego pani przedszkolanka nie reagowała widząc takie nagłe odrzucenie przez grupę, tego nie wiem. Dlaczego nikt z rodziców nie wyjaśnił nam, że białaczką nie da się zarazić nie tylko żółwia, ale w ogóle nikogo - tego też nie wiem.

Waldek krótko przed Wielkanocą trafił do szpitala i tam zmarł. Nie wyobrażam sobie, jak bardzo musiał cierpieć w ostatnich dniach swojego życia nie tylko z powodu choroby, ale też z powodu piekła, które zgotowaliśmy mu my, bezmyślne pięciolatki.

dzieci

Skomentuj (96) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1810 (1872)

#33317

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarza się nam niestety, krótko mówiąc, paść ze śmiechu na akcji. Napisałem ′niestety′, ponieważ to wysoce nieprofesjonalne, a my lubimy stwarzać pozory. ;)

Wezwała nas żona do swojego ukochanego. "Coś z plecami" hukło, pierdykło i bam. Facet leży i nie może się ruszyć z bólu. Diagnozę sobie w myślach zaraz stawiamy, ale nieszczęśnika trzeba zgarnąć. Dojeżdżamy na miejsce, a przejęta żona prowadząc nas na "miejsce zdarzenia" opowiada:

- Huknął takiego piarda, tak walnął bączura, że aż coś mu pizgło w plecach! No mówię panom, jak się zesrał, myślałam, że wystrzeli z tyłka kręgosłup! Sprawdzałam trzy razy czy nie rozsadził niczego pod dupą!

Sposób opowiadania wprawił nas w dobry humor i na naszych twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Szybko się okazało, że to tylko wstęp. Żonka zaprowadziła nas... Do toalety. Okazało się, że pan doprowadził do wypadku defekując. Żona kontynuowała:

- Zobaczcie, nowiutki klopik. A ten spuścił mu taki kloc, że aż mu dupa pękła razem z kręgosłupem!

Biedny pan, na tle opowieści żony, z bokserkami przy kostkach śmiał się przez łzy.

Praca praca

Skomentuj (63) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1577 (1715)

#32369

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O Euro.

Znajomy, zwany dalej pokrzywdzonym, wygrał dwa bilety na mecz Polska-Rosja. Ucieszony, uchachany, gębusia się śmieje.

Radości z tego faktu nie podzieliła jego wybranka życia zwana dalej dziewczyną łamane na heterą.

Zaprotestowała przeciwko wyjazdowi swojego mężczyzny na mecz jako powód podając, że jego data pokrywa się z imprezą urodzinową, którą ona organizuje.

Jako że grunt to bunt, pokrzywdzony łatwo się nie poddał, twierdząc, że nawet pod pantoflem trochę miejsca mieć musi i stwierdził, że nie potrzebuje zgody i pojedzie na mecz, czy to z jej błogosławieństwem, czy też nie.

Na takie dictum nie było innej rady, a że manifa wymaga pokazówy, nasza bohaterka kina akcji, bilety cudem zdobyte z rąk faceta wyrwała, po czym z wielką satysfakcją rozdarła na jego oczach...

Podobno się popłakał.

Odgłosy kłótni słychać było aż na ulicy, a i do teraz zerkam co jakiś czas przez okno, czy nie zobaczę policji, pogotowia albo przynajmniej samochodu od przeprowadzek.

Tak niehumanitarne, że aż mnie boli.

euro

Skomentuj (182) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1512 (1624)

#33058

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mojej dziewczyny.

Jako, że nadeszło Euro i Polska miała rozegrać mecz, postanowiliśmy zaprosić trochę znajomych, aby wspólnie pokibicować. Wiąże się to oczywiście ze spożywaniem dużej ilości czipsów, paluszków i innej niezdrowej żywności, a także wypiciem kilku piw. Na zakupy poszła moja [d]ziewczyna. Rozmowa z [p]anią z kasy:

[P]: Masz dowód?
[D]: Chcesz zobaczyć?
[P]: (oburzona) Od kiedy jesteśmy na TY?

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1541 (1705)

#31731

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zasłyszane wczoraj w tramwaju.

Jedzie sobie dwóch dresów, 200% testosteronu, niedaleko nich stoi młody chłopak o dość kobiecym typie urody.
Dresy: - Hehe, ale ciotunia, pedałek k...a, pewnie się daje dymać za maseczki Olaya.
Chłopak nie reaguje, za to starsza pani się odzywa do jednego z dresów:
- A twój ojciec to nie był pedałek?
Dres: - Co k...a!? Po....o?
- Taki męski jesteś, że chyba dwóch facetów musiało cię robić.

Babcia mistrz. :-)

komunikacja_miejska

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2948 (3030)