Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

inmymind

Zamieszcza historie od: 14 marca 2013 - 8:14
Ostatnio: 4 września 2015 - 22:36
  • Historii na głównej: 6 z 9
  • Punktów za historie: 3610
  • Komentarzy: 510
  • Punktów za komentarze: 2543
 

#66304

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na co dzień nieskromnie myślę, że widziałem już każdy rodzaj debilizmu, braku wyobraźni, czy czegoś co po prostu jest tak abstrakcyjne, że nie mogę nawet temu znaleźć miejsca. Świeżak z ostatniej kategorii.

Przedwczoraj skończyliśmy instalację nowoczesnej (w porównaniu do poprzedniej z lat 90) instalacji P-poż (zraszacze, czujniki dymu/ognia, przyciski pożar, okablowanie i centralki kontrolne) w magazynie oraz punkcie przeładunkowym "SuperSzmatex9000" z odzieżą głównie używaną, ale też miały tam stanowiska inne firmy ze swoim towarem - ortaliony, kurtki przeciwdeszczowe, odzież sportowa, adidasy etc.

Czujniki temp/dymu z racji wysokości hali oraz tego, że miejscami liczba poziomów się waha, zostały umieszczone na wspornikach dachowych, sufitach poziomów, oraz na wysokości 4m na "regałach", na których stoją palety z zapakowanym towarem.

Jesteśmy debeściaki, po napełnieniu instalacji wodą nigdzie nawet najmniejszego przecieku, oddajemy do podpisu uprawnionym organom oraz właścicielowi i ja zaczynam weekend, reszta ferajny jedzie do Warszawy zakładać czujniki w nowo budowanym bloku mieszkaniowym - więc robota na tygodnie.

Śpię sobie snem sprawiedliwego, ale wybudza mnie marsz imperialny, szef dzwoni.

- Jest [długa cenzura], instalacja w XXXXXXX wystrzeliła w nocy, straty będą na pierdyliard pesos. Byłeś tam, to pomożesz mi to obejrzeć. Będę za 15 minut.

Co jak co, ale trochę mi się w kroku skurczyło na taką wiadomość, a że mam wyglądać w miarę wystawnie, to golę irokeza na zero i czekam na szefa, wskakując w wyjściowy kombinezon z logami firmy (na kontrolę etc musimy mieć wyjściowy kombinezon, polityka firmy - zwykle pracujemy w nocy, lub klienci nas nie widza wiec popylamy w roboczym).

Zbieram rykoszetem wkurzenie szefa przez półtorej godziny jazdy, na miejscu zbieramy mięso od kierownika obiektu na wejściu i obietnice pozwu na pierdyliard pesos. Ludzie ratujący swój przemoczony towar mordują nas wzrokiem i wyzwiskami pod nosem.

Bierzemy laptopa i idziemy do centralki. Mając kombinezon z logiem i nazwą firmy, czuję się gorzej niż Brytyjscy piloci podczas 1 wojny światowej jak godłem okazała się "tarcza strzelnicza". Szef ściąga loga i obserwujemy co się działo w systemie - pingi między czujnikami w porządku, żadnych metek "Awaria" = pytamy się kiedy odpalił alarm, przewijamy do odpowiedniego miejsca i widzimy.

Czujnik temperatury 4 = 21:37:23 - Alarm PPOŻ.
Czujnik dymu 4 = 21:37:25 - Alarm PPOŻ.

Czyli w sektorze z towarem na bank nie było awarii (gdyby było zwarcie, to nie byłoby podwójnego uruchomienia różnych czujników w różnym czasie).

Informujemy właściciela obiektu oraz kogoś z inspekcji kto się właśnie pojawił, że idziemy zobaczyć czujnik. Oczywiście nikt nam nie wierzy i wciąż słuchamy jak nas smarują, nie przejmując się, że idziemy 1 metr przed nimi. W międzyczasie magicznie pojawiać się zaczynają rzeczoznawcy od oceny szkód. Zaczynam się pocić mniej od szefa.

Drabiny nie ma w punkcie gdzie powinna być (na wysokość 4m drabiny są nieco długie, plus do niesienia takiej powinny być 2 osoby, BHP) Znajdujemy ją w 2 części hali, nikt nie pomaga mi jej nieść, szef w garniturze za 6kafli i z laptopem pod pachą. Na prośbę o pomoc kogoś z grupy wzajemnej adoracji, zostaję zlany, szef tylko spogląda na mnie przepraszająco.

Wspinam się po czujnik 4, zdejmuję go i oglądamy go już w biurze ochrony, gdzie szef rozmontowuje go na części.

W kratkach widać sadze, ktoś nieumiejętnie go też przetarł, widać też stopioną delikatną siateczkę z plastiku.

Robimy kolejne zdjęcia czujnika. Pokazujemy to na dowód, że nasza instalacja nie dostała jobla i nie wystrzeliła sama z siebie.

Właściciel obiektu mówi, ze chce zobaczyć monitoring w takim razie.

Nagrań magicznie brak tylko z 2 kamer. A raczej, "błąd odczytu", właściciel rycząc jak bizon wzywa Merlina z IT, który mówi, że da się odczytać, bo są kopie jeszcze na drugim serwerze, ale z racji tego że nie ma prądu w obiekcie głównym, to musi iść podłączyć dysk do swojego laptopa. Wraca z dyskiem po 5 minutach. Po chwili w pokoju nieźle wrze, lata takie mięso, że rude portowe pracownice by zbladły. Szef idzie zapalić z nerwów, jak wyjdą to dostanę pierwszy, pięknie...

Godzinę, którą wypełniały telefony, oraz zamieszanie - generalnie okazuje się, że (już ex) współwłaściciel obiektu... (nagroda Darwina dla niego), wieczorem po odbiorze chciał sprawdzić czy nasza instalacja działa, bo nic nie mrugało i nie świeciło... Wyszedł więc z genialną inicjatywą... No, przystawił do czujnika zapalniczkę benzynową.

Bijąc tym nowy rekord głupoty, z którą się prywatnie spotkałem.

Przeprosin żadnych oczywiście.

firmy

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 883 (937)

#46202

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zastanawia mnie jedno...
Któryś rok z rzędu pracowałem sobie w wigilię. Możecie mi wyjaśnić dlaczego co roku, w każde święta, mamy tonę wezwań do PRZEŻARĆ? Czy ludziom odbija jak widzą jedzenie? Występuje jakiś wirus wywołujący zbiorowe zaburzenia łaknienia? Do tego stopnia, że trzeba obeżreć się do nieprzytomności?

Wigilia 2012.

Ledwie przekraczam próg stacji, jeszcze nie zdążyłem zaznaczyć, że już jestem, a byłem wsadzony do karetki i wio. Facet, za przeproszeniem, rzyga. Klęka, głową nurkuje w sedesie, a w ręku... Udko kurczaka! Autentycznie facet rzygał przegryzając co przerwę mięcho. Jak już nerwy nie wytrzymują, krzyczę:

-Puść pan to! Przestań żreć!
-Zmarnuje się!

I gadaj tu...

Inne wezwanie. Czyli "lekcja dla żołądka". Babka blada, spocona, z gorączką. "Zdaje się, że trochę przesadziła z jedzeniem". Całkiem możliwe, mogła przestać zaraz po pierwszym daniu. Niestety, apetyt dopisywał na tyle, że wciągnęła jeszcze karpia, lody, śledzia, kawę, sałatkę, pasztecik, bigos, barszcz, drugą kawę, wszystko zapiła colą i na doprawkę rzuciła karpatką (nie pamiętam wszystkiego co wymieniła, ale byłem pod wrażeniem pojemności jej żołądka)... A była dopiero 10 rano.

Dzieci wymiotują. Dwójka. Maluchy, całkiem sympatyczne. Od rana babcia i mama wcisnęły w nie tyle jedzenia, że zaczęły kulać się przez ból brzucha. Nic dziwnego jak musiały posmakować każdą rybkę, zupkę, pierożka, ciasteczko, placek i inne smakołyczki... Żeby na wieczór wszystko było tip-top i nie było zażaleń typu "nie smakuje mi". Według mnie nie byłoby. Bo dzieciaki i tak nie zmieściłyby tego dnia nic więcej.

Pani gotuje potrawy na rodzinną wigilię. Z niewiadomego powodu jednak zaczęła strasznie wymiotować. Choć dla mnie powód był jasny jak już babka wygadała się, że robi wigilię dla duuuużej rodziny i od rana smakuje dziesiątki potraw. Zwyczajnie próbowała tak dużo, że się przeżarła. "Co prawda czuła, że trochę jej niedobrze, ale smakowała dalej, bo co się mogło stać...".

Myślę, że w każde święta ludzie popadają w jakiś zbiorowy stan hipnotyczny. Jedzenie do nich przemawia: ŻRYJ!

Praca praca

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1325 (1423)

#61040

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawne zakończenie kariery przez Latający Cyrk Monty Pythona przypomniało mi jedną historię.
Uprzedzam, że długą.

Było to lat temu niemal równo trzy, w czasie, kiedy wraz z lubą postanowiliśmy zmienić miejsce zamieszkania.
Pan właściciel dotychczasowego mieszkania [R]afał nie mógł przez jakiś czas zrozumieć, dlaczego nie chcemy zostać w 35 metrowej kawalerce po jego "propozycji" podniesienia ceny wynajmu do 1500 zł (standard późny PRL), tylko wynosimy się do 45 metrowego, dwupokojowego mieszkania za 1300 w dużo lepszej lokalizacji. Dzwonił, jęczał, proponował remont, cudował - ale byliśmy nieugięci ;). No, oczywiście obniżki nie zaproponował.

Po tym, jak dosyć dosadnie wyjaśniłem mu, jakie są stawki rynkowe w zestawieniu ze standardami zdecydował, że przeprowadzi remont przynajmniej łazienki, żeby mieć lepszą podstawę do dojenia nowych lokatorów.
A niech mają. Przynajmniej wanna nie będzie mieć tendencji do przewracania się.

Poprosił więc o możliwość zwymiarowania łazienki przez robotników. Akurat w pustostanie obok był generalny remont, więc dogadał się z tamtą ekipą, że i u niego ogarną.

Mieliśmy wtedy na tego gościa straszną alergię - po tym, jak co miesiąc przyjeżdżał osobiście po czynsz, robił niezapowiedziane wizyty np. w niedzielę o 7 rano, a nigdy nie wychodził od nas wcześniej niż po godzinie nie dając faka na czynione aluzje, nie chcieliśmy go oglądać i słuchać jego p...olenia. Zgodziliśmy się więc na wejście jego i robotników pod naszą nieobecność, w końcu to tylko wymiarowanie, obiecał, że żadnego syfu nie narobią, będzie pan zadowolony.

Ależ były z nas naiwne łosie...

Z [R] umówiłem się na najbliższy piątek, pasowało nam obu, bo dorabiając wraz z lubą jako obsługa DJ-ska mieliśmy roboczy wieczór, ekipa też wtedy mogła - ustawiliśmy się więc tego dnia rano, dałem [R] klucze do mieszkania, na ich zwrot już się nie umawialiśmy, bo wyprowadzaliśmy się dwa dni później, poradzimy sobie z jednym kompletem.

Z pracy wróciliśmy późno w nocy - jakoś o drugiej, czy trzeciej. Otwieramy drzwi posiadanymi kluczami, a tu zonk - nie otwierają się. Znaczy nie to co myślicie, nie zmienił zamków, zamki działają, ale drzwi mimo tego ani drgną.
Przez chwilę myślałem, że może wychodząc trzasnęli drzwiami, przewrócił się wieszak i podparł drzwi... no ale to powinny się uchylić choćby na parę centymetrów, a tu nic.
Metodą badawczą ;) poprzez pchanie drzwi na różnych wysokościach ustaliliśmy, że... są zamknięte na dodatkowy zamek! Taki bardzo nisko, na wysokości kolan, zamalowany farbą na mać, nigdy nie używany.
I jedyny, do którego nie mieliśmy klucza. Mimo późnej pory wykonałem kilka szybkich prób połączenia z [R]. Bezskutecznych.
Decyzja - wyłamujemy zamek. Po kilku celnych kopach poddał się... no, nie tyle zamek się poddał, co futryna - został z niej wyrwany cały metalowy element (ta obejma, w którą wchodzi "język" zamka) i niewielki kawałek drewna.

Nieważne, trochę hałasu, w zasadzie bardziej to wszystko zabawne niż piekielne, jesteśmy w środku, drzwi normalnie działają. Idziemy spać. Nad okrutnym syfem, jakiego brudnymi buciorami narobili robotnicy (i czemu w sypialni, całkiem nie po drodze do łazienki?) nawet nie chce mi się rozwodzić.

[R] zadzwonił do mnie następnego dnia, kiedy byłem w tramwaju. Przytaczam stenogram z rozmowy, wersja skrócona.

[R] Panie Badlin, dzwonił Pan?
[Ja] Tak, w nocy. Zamknął Pan drzwi na dodatkowy zamek, do którego nie mieliśmy klucza, musieliśmy wyważyć drzwi. Futryna jest lekko uszkodzona.
[R] Ojeejejejejejej, a bardzo? (gówno się przejął nami, bardziej futryną)
[Ja] Nie bardzo. Kawałek drewna jest wyrwany, podejrzewam, że da się to nawet od biedy zaszpachlować.
[R] Oj, niedobrze, to mógł Pan zadzwonić do mnie.(Przeczytajcie teraz pierwsze zdanie tej rozmowy). A czy mogę teraz podjechać obejrzeć drzwi?
[Ja] Niestety, teraz nas nie ma.
[R] Aha. A wieczorem?
[Ja] Wieczorem też nie. Pracujemy.
[R] Aha, aha. A bardzo drzwi są uszkodzone?
[Ja] W ogóle drzwi nie są uszkodzone. Futryna jedynie lekko. Drzwi są sprawne.
[R] Aha, aha. A dziś mógłbym podjechać?
[Ja] Już mówiłem, że nas nie ma.
[R] A wieczorem?
[Ja] Wieczorem też nie. Pracujemy.
[R] Aha, aha. A bardzo drzwi są uszkodzone?
[Ja] W ogóle drzwi nie są uszkodzone. Futryna jedynie lekko. Drzwi są sprawne.
[R] Aha, aha. A dziś mógłbym podjechać?
[Ja] Już mówiłem, że nas nie ma.
[R] A wieczorem?

Nie, nie zapętlił mi się tekst.
Rozmowa składająca się z powyższych IDENTYCZNYCH pytań i odpowiedzi trwała na trasie tramwajowej od CH Arkadia do metra Pole Mokotowskie. Kto wie, ten wie. Kto nie wie - 15-20 minut.

Po którymś obrocie tej debilnej konwersacji (?) nie wytrzymałem i krzyknąłem do słuchawki:
[Ja] Panie Rafale, czy Pan mnie kur.. słucha? Drzwi nie są uszkodzone, nie ma nas dziś, nie ma nas jutro, jak pan chce to Pan podjedzie sam, gówno mnie obchodzi!
[R] Aha, aha. Panie Badlin, ja przepraszam, to ja może podjadę wieczorem jak będziecie (!!!!!!!!!!!!!!), a w ogóle to zamknąłem drzwi na ten dolny zamek, bo myślałem, że to klucz od piwnicy.

Tak. Serio.
Po tym zdaniu, mój mózg stanął. Zrobił reset. Stanął. Zrobił reset.
Po dłuższym milczeniu po prostu się rozłączyłem, bo poczułem, jakby mi coś wyłączyło tak z 80% procesów, więc reszty mózgu potrzebowałem na krążenie i oddychanie.
W tym momencie naprawdę nie obchodziło mnie, czy przyjedzie, kiedy, czy wtedy będziemy itd.

Przyjechał dopiero w niedzielę wieczorem, kiedy się wyprowadzaliśmy.
Byliśmy z nim umówieni na konkretną godzinę na oddanie kluczy i kaucji, przyjechał półtorej godziny za wcześnie. Mojej lubej aż się ręce trzęsły, bo w czasie, kiedy ja nosiłem graty z 4 piętra bez windy na dół, ona odkurzała - a ten łoś stanął centralnie nad nią i patrzył.
Ogarnianie zajęło nam tyle, ile przewidywaliśmy, czyli po półtorej godzinie padliśmy bez ducha na krzesłach w kuchni, aby odsapnąć.
[R] w międzyczasie poszedł odwiedzić kolegę klatkę obok, więc jak wlazł do mieszkania, wniósł śliczne błoto na butach na świeżo odkurzane i myte podłogi w przedpokoju i kuchni. Mówię Wam, zmęczenie skutecznie studzi instynkt mordercy, inaczej pisałbym z Rakowieckiej albo innego miejsca odosobnienia.
Siadł. Zapalił papierosa. Popatrzył.

I p...olnął:
[R] Co, panie Badlin, wyprowadzacie się?

Luba rozpłakała się ze śmiechu i wybiegła na korytarz.

Ja, ze stoickim spokojem, wyjąłem wypowiedzenie umowy, klucze, położyłem na stole i odwarknąłem:
[Ja] Nie, panie Rafale. Nudzi nam się i tak sobie rzeczy po schodach nosimy.

Żartu nie złapał. Groźby w nim zakamuflowanej także.
Bo gdyby złapał groźbę, nie byłoby jego kolejnym, takie oto zdanie:
[R] Panie Badlin, no bo sprawa jest taka, że te drzwi zniszczone... to byście mi coś dopłacili na naprawę.

Uwierzcie, jak teraz to piszę, to po 3 latach pięści zaciskają mi się na klawiaturze.
Dlaczego go nie zabiłem tam, nie wiem. Wrzasnąłem jednak taki bluzg, że luba wraz z bratem, który nam pomagał, przybiegli w kilka sekund z parteru na 4 piętro. Poważnie, myśleli, że coś się dzieje.

Wziąłem od niego kaucję, co do grosza, powiedziałem "do widzenia" i wyszedłem. Padał deszcz, nasze rzeczy ledwo się mieściły pod daszkiem, my wcale, ale wolałem zmoknąć, niż siedzieć z tym kretynem jeszcze przez chwilę.

Po paru minutach, kiedy już podjechało auto przeprowadzkowe, [R] zszedł na dół.
I zapytał, podsumowując ten dzień i poprzedzające go wydarzenia:
[R] PANIE BADLIN, CZY PAN MA DO MNIE JAKIŚ ŻAL?

Nie, panie Rafałku. Nie. Opuszczam pana absolutnie BEZ ŻALU.

mieszkanie na karmelickiej

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 775 (871)

#34773

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W domu rodzinnym, w którym aktualnie przebywam, mój pokój znajduje się na pierwszym piętrze. I w tym właśnie pokoju śpię latem przy otwartym na oścież oknie, co ma znaczenie dla tej krótkiej historii.

Otóż wczoraj w nocy, jakiś kretyn o inteligencji poniżej średniej wyznaczonej dla ameb, wrzucił przez wyżej wymienione otwarte okno petardę. Odpaloną petardę.
Na szczęście, poza lekko przydymionymi panelami i moim mini atakiem serca nic się nie stało. Już nawet zaczęłam słyszeć normalnie.
Tylko ciekawa jestem, co by się stało, gdybym nie zrobiła po powrocie do domu przemeblowania i moje łóżko stałoby tak, jak wcześniej - pod samym oknem.

Sprawa została zgłoszona na policję.

home sweet

Skomentuj (55) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1004 (1058)

1