Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

josefine

Zamieszcza historie od: 12 kwietnia 2011 - 3:49
Ostatnio: 13 stycznia 2020 - 18:09
  • Historii na głównej: 18 z 18
  • Punktów za historie: 9521
  • Komentarzy: 408
  • Punktów za komentarze: 2567
 

#70668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Okazałam się czepliwą s*ką, bo przeszkadza mi palenie papierosów w budynku.

Sąsiadka jest administratorką bloku, a jej mąż konserwatorem. I oboje muszą, no po prostu muszą palić na klatce lub w windzie. Tak, w windzie - bo najwidoczniej ta nie posiada żadnych czujników, skoro robią to nagminnie. Mieszkają na drugim piętrze - mój boże, taki kawał drogi do pokonania na dół, całe 30 sekund windą.

Raz wchodząc na klatkę poczułam, że śmierdzi fajkami. Powiedziałam do mojego chłopaka, że znowu ktoś palił i że to już zaczyna być irytujące - nie wiedziałam jednak, że to ta sąsiadka i że wciąż stała jeszcze na półpiętrze i nas słyszała. No cóż.

Minął jakiś czas, parę dni temu wracałam z pracy i czekałam na windę. Sąsiadka akurat schodziła z mężem i jeszcze jakimś panem. Mijając mnie nie odpowiedziała na moje dzień dobry, natomiast nie mogła powstrzymać się od komentarza w stronę znajomego.

P: Widzisz jak my teraz mamy źle, musimy palić w piwnicy!
Z: A dlaczego? Co się stało?
W tym momencie pani już schodziła po schodach i otwierała drzwi do klatki, bo w twarz mi przecież nic nie powie.
P: A bo widzisz, PANI to tak bardzo przeszkadza, że palimy na klatce!
Po czym zamknęła drzwi i poszła.

No faktycznie jestem taka straszna. Od tej pory jej nie widziałam, ale aż mnie krew zalewa. Czemu nie pali sobie w domu, skoro tak lubi? Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć.

sąsiedzi

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 363 (411)

#65490

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oprócz dawania korepetycji, jestem też asystentką stylistki. W praktyce oznacza to ciągłe bieganie z siatkami ciuchów lub ogromną torbą Ikei, ale lubię to.

Sobotnie popołudnie, biegnę akurat z kilkoma siatkami sieciówkowych ubrań do centrum. Przede mną dwie dziewczyny mniej więcej w moim wieku (25 lat), odwracają się i patrzą na mnie zaciekawione. Widzę, że coś szepczą, ale nie mam jakieś psychozy i nie zakładam z góry, że chodzi o mnie.
Dopiero kiedy je wymijam, słyszę, jak jedna mówi do drugiej:

- A ją to ciekawe kto sponsoruje...

Też bym chciała wiedzieć.

praca zakupy

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 390 (472)

#65015

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jednym z moich zajęć jest udzielanie korepetycji. Uczniów mam różnych - od dzieci z podstawówki do dorosłych, chcących nauczyć się konwersacji, powtórzyć język, trochę się z nim 'obyć'.

Mam jednak jednego ucznia który jest szczególny. Jego rodzice są znani w pewnych kręgach, zwłaszcza mama, która jest osobą w pewien sposób medialną. Chłopiec zdaniem rodziców jest indywidualistą, który potrzebuje czasu i samo to, że się stara jest już ogromnym plusem.
Do rzeczy: dzieciak ma lat dziesięć. Rozumiem, że w dzisiejszych czasach dzieci mają sporo zajęć dodatkowych, ale skoro na coś się czasu nie ma, to się tego nie podejmuje.

Od września nie dostałam ani jednego zrobionego zadania domowego. Nie dostałam ani jednego dobrze napisanego testu. Oczywiście, ma ADHD i jest indywidualistą (podkreślam to tyle razy, bo to jedyna wymówka, którą mają rodzice na jego brak przygotowania) oraz on się stara i powinnam to docenić. Podchodziłam do niego w każdy możliwy sposób, bo uczyłam już kilka trudnych jednostek, ale ten jest wyjątkowo oporny.

Zadawałam mu do nauki słówka - najwyżej na 10 minut nauki. Postara się. Oczywiście niczego się nie nauczył. I tak w kółko. Wałkujemy jeden czas teraźniejszy, bo ciągle go zapomina, zamiast się uczyć, woli się chwalić, co to za prezenty dostanie.

Rozmowa z rodzicami nie daje żadnego skutku - słyszę ciągle, że on się stara, że ma dużo zajęć, że jest uparty i już tak ma. Zasugerowałam, że jak tak dalej pójdzie, to po prostu zrezygnuję, bo mam co robić ze swoim czasem, a nie godzinę siedzieć z niechętnym do nauki małym rozpieszczonym dziesięciolatkiem. Ale proszę, on się stara!

Nie chcę odchodzić, bo wierzę, że mogę coś z niego wyciągnąć, ale tracę powoli nadzieję. Przerobiłam z nim całą książkę, a on nadal nic nie umie, nie pamięta, nie potrafi nawet poprawnie wypisać po angielsku ja, ty, oni, my, wy... Tłumaczyłam rodzicom, że na nic moja wiedza i dodatkowe zajęcia, kiedy z jego strony nie ma absolutnie żadnej chęci i w sumie po co go męczyć, skoro widać, że ma inne zainteresowania? Ale on po angielsku musi mówić, mama siedziała w Stanach!

A mama tak często wypowiada się w telewizji o wychowaniu dzieci... szkoda, że jej własne nie świeci przykładem, zwłaszcza gdy bez skrępowania puszcza przy mnie gazy lub dłubie w nosie. Nad biurkiem wisi kartka o tym, że w tym domu przestrzega się kultury. Widać nie tyczy się to jego pokoju.

korepetycje nauka dzieci

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 382 (470)

#64689

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prawie rok temu byłam na imprezie w jednym z warszawskich klubów. Nie do końca moje klimaty, ale grała para mich ulubionych DJ'ów, więc uznałam, że przeboleję tłumy dzieciaków i rozwodnione piwo.

Zrobiło się sporo ludzi, dość niewygodnie tańczyło mi się z torebką więc po chwili namysłu (widać niezbyt długiej) uznałam, że zaniosę ją do szatni. Pokazałam pani numerek, poprosiłam o dowieszenie torby do płaszcza i poszłam tańczyć.

Po jakieś godzinie postanowiliśmy się zbierać do domu. I jakie było moje zdziwienie, gdy pani siedząca w szatni bez cienia zażenowania i wstydu powiedziała, że wydała komuś innemu moją torebkę. Zapytałam, czy to żart? Nie, pani wydała ją jakiemuś panu, bo torebkę powiesiła na jego kurtkę.

Nic nie dało się zrobić. Szatnia nie należała do klubu, była to pani wynajęta na jeden wieczór do tego miejsca, rozmowa z menadżerem kluby nic nie dała, poszukiwanie torby też. Przeżywam, jak to baba, najbardziej jej stratę, bo dokumentów przy sobie nie miałam, w portfelu jakieś drobne i kilka kosmetyków.

Co się potem okazało, pani szatniarka zrobiła kilka takich numerów, co było wyraźnie widać na facebookowej tablicy dzień po wydarzeniu. Oddawanie randomowym osobom kurtek, toreb, płaszczy zdarzyło się kilkanaście razy.

Od tamtego momentu do klubu chodzę jedynie z dowodem i kartą w kieszeni.

warszawa klub

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 383 (545)

#62938

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam już dosyć.

Mieszkam od niedawna w wieżowcu, na czwartym piętrze, więc mam nad sobą sąsiadów.
Jako osoba także mieszkająca nad kimś, staram się być dobrą lokatorką budynku; szkoda, że sąsiedzi mieszkający nade mną nie wyznają takiej zasady.

Będzie trochę typowo - rodzina składa się z mamy, taty i dwójki dzieci, z czego jedno jest w wieku wczesnoszkolnym, drugie to niemowlę. Tata to łysy pan w wygodnych dresach, mama - czarnowłosa, 'z kobiecymi kształtami' i uwielbieniem do legginsów noszonych jako normalne spodnie. Na początku nie było źle. Wiadomo, dziecko musi się wyszaleć, wybiegać, wykrzyczeć. Ale żeby przez cały dzień? Do późnego wieczora? Podejrzewam, że mały skacze z mebli na podłogę, cały dzień biega po mieszkaniu, bardzo możliwe, że w butach. Praktycznie skacze nam nad głowami przez cały dzień, z małymi przerwami.

Z chłopakiem wykonujemy wolne zawody, więc większość czasu siedzimy i pracujemy w mieszkaniu. Niestety, jest to dość utrudnione przez małego aspirującego alpinistę-skoczka.
Pewnego dnia spotkaliśmy więc mamusię w windzie, więc chłopak grzecznie zwrócił jej uwagę, że mały mógłby jednak być odrobinę ciszej, bo trochę zaczyna nam to przeszkadzać.
Odpowiedź? Raczej typowa. 'To tylko dziecko'. Cóż, chłopak powiedział, że to nieważne, bo jest to naruszenie miru domowego i po prostu utrudnia nam życie. Obiecała, że się to zmieni.

Jak myślicie, zmieniło się? Oczywiście, że nie. Teraz chyba na złość dzieciak zrobił się jeszcze bardziej nieznośny. Nie lubię dzieci, ale wiem, że to nie jego wina, że jest kompletnie niewychowany (jeden przykład: kiedyś w windzie jechaliśmy z nim i jego mamą. Młody zaczął zaglądać nam do siatek z zakupami, a matka kompletnie nie reagowała)

Mam codzienne bóle głowy, bo hałas jest naprawdę męczący. Próbowałam to nagrać i wezwać dzielnicowego, żeby mieć dowód, ale przecież mogą powiedzieć, że celowo robiłam sama hałas i teraz wmawiam, że to ich.

Jestem już bezsilna. Co mogę jeszcze zrobić, skoro zwracanie uwagi kompletnie nie daje wyników? Pan tata na nasz widok powarkuje, boję się, że będą chcieli robić nam jakieś problemy (w końcu to my mieszkamy tam krócej), ale naprawdę chciałabym mieć spokój.

20:18. Od jakiś dziesięciu godzin chłopiec prawie cały czas harcuje.

sąsiedzi

Skomentuj (141) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 343 (585)

#49309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Co ci ludzie mają w głowach?

W mieście afera. Właścicielka agencji bankowej nie wpłacała powierzanych jej pieniędzy. Ludzie przychodzili opłacać mieszkania, telefony, wszelkie urzędowe opłaty, a ona części tych pieniędzy nigdy nie przelała.

Cała sprawa wydała się wczoraj, kiedy spora część ludzi z pobliskiej spółdzielni otrzymało listy, że zalegają trzy miesiące z zapłatą za mieszkanie. Zdziwienie ogromne, bo przecież każdy zapłacił. Lecieć do spółdzielni, tam okazuje się, że fakt, pieniędzy żadne nie doszły. A potwierdzenie przelewu jest! No to hop do agencji.

Przyjechała kontrola, policja, główny szef. Dzisiaj agencja jest zamknięta.

I teraz pytania: co ona myślała, że to się nie wyda? Że ludzie się nie zorientują, nie powiążą faktów? Kobieta mieszka w mieście, ludzie się znają, że też jej nie wstyd?

Oszukani wciąż czekają na wyjaśnienia, bo sprawa miała miejsce wczoraj.

małomiasteczkowy amber gold dla ubogich

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 700 (776)

#49073

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wiele osób, szukam pracy. Oprócz wysyłania CV w przeróżne miejsca, osobiste ich zostawianie, bawię się również w wystawianie ogłoszeń: a to tłumacza, a to korepetycji z języka angielskiego. Odzew raczej marny, ale zdarzyło się parę kwiatków. Z góry mówię, że ogłoszenie nie jest zilustrowane żadnym zdjęciem.

1. Dostaję wiadomość, która na pierwszy rzut oka wydaje się normalna - pan chce się nauczyć tzw business english. Piszę mu więc co i jak, jak wygląda moja 'stawka' itp. W kolejnym mailu pan zdradził prawdziwy cel potencjalnych spotkań: zapytał, czy w ramach nauki biznesowego języka, mogłabym mu wysłać swoje zdjęcie, bo on oprócz poszerzenia umiejętności językowych, nie ma za bardzo z kim na spotkania biznesowe chadzać. I czas po takich spotkaniach też by sobie chętnie ze mną zorganizował.

2. Propozycja małżeństwa w Indiach. Za 20 tysięcy złotych.

3. Klasyczna sytuacja - "ja ci wyślę zadanie domowe, a ty mi je zrobisz, ok? Ale jak to, płacić? Za takie gó...? Pff, google translate i sam sobie poradzę!" Ta...

4. Tym razem telefon. Pan przyciszonym głosem pyta, czy za odpowiednią kwotę mogłabym mu wysłać swoje używane rajstopy. Obiecuje, że jeśli mu się spodoba, to poda namiary na kogoś, kto jest fanem bielizny. Rozłączyłam się.

Chyba zrezygnuję z opcji takich ogłoszeń.

praca

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 559 (613)

#48621

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam dzisiaj na comiesięcznej wizycie u psychiatry. Nie tylko po receptę, również po to, żeby skontrolować mój stan, który w ostatnim czasie nieco się pogorszył.

Wizyta na godzinę 17:45. Wchodzę do przychodni, a tam - masa ludzi, opóźnienie, dość spore. No trudno, życie, zdarza się. Mija pół godziny, godzina, wreszcie po 19 udaje mi się wejść do gabinetu. Czekając na wizytę dowiedziałam się, że większość jest tam po recepty/błędnie wypełniony druczek etc. No ok, nie mnie oceniać.

Wchodzę do gabinetu, zdążyłam tylko powiedzieć, że nie jest najlepiej, że nasiliły się objawy, lekarz pokiwał głową, zapytał kilka razy, czy bardzo dużo ludzi jeszcze czeka na niego w kolejce, a potem wypisał mi szybko receptę. Na moje pytanie, czy odbędziemy rozmowę, jak zwykle, powiedział, że nie ma czasu, bo ma innych pacjentów. W gabinecie byłam 5 minut. Ludzie przede mną - do dwudziestu. Nie zdążyłam nic powiedzieć o skutkach nowych leków, o samopoczuciu, o niczym. Podziękowałam i wyszłam.

I żeby nikt mi nie zarzucał, że jestem jakąś księżniczką i marudzę, bo nie mogłam sobie porozmawiać z lekarzem - naprawdę, nie chodzę tam dla przyjemności. To dla mnie trochę jak deska ratunku, a że dość gwałtownie mój organizm reaguje na nowe leki (które, notabene, mam zmieniane prawie co miesiąc...), to wydaje mi się to być czymś ważnym.

psychiatra

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 615 (773)

#48249

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałam tu jakiś czas temu historię dotyczącą wysyłania karetek do kobiet, które mają bóle okresowe. Że raczej się tego nie robi, bo to nie zagraża życiu i ogólnie nie jest jakieś uciążliwe.

No to co ja mam zrobić, skoro od lat jestem odsyłana od lekarza do lekarza, ginekolog twierdzi, że 'taką mam naturę', inny lekarz głosi mądrości z gatunku 'po ciąży przejdzie', a ja na każdą miesiączkę czekam jak na sąd ostateczny, bo w sumie nie wiem - będzie bolało, czy nie? Będę wymiotować, mdleć z bólu, wypróżniać się na raz, czy też nie? Uda mi się przetrwać ból, który spokojnie mogę określić mianem 'rozrywania od środka', czy znowu usłyszę od uprzejmych ludzi 'weź dwie nospy'? Czy to naprawdę jest zupełnie nie wzbudzające zdziwienia, że młoda dziewczyna ma okres, podczas którego ma mdłości, wymiotuje i jednocześnie się, przepraszam za określenie, wypróżnia, traci świadomość, ma zimne poty, już nawet nie płacze z bólu, bo zwyczajnie nie ma na to siły i nic na to nie pomaga? Nie mogę w takiej sytuacji zadzwonić na pogotowie?

Jestem zupełnie bezsilna. Na prośbę o USG ginekolog powiedział mi, że 'dziewica, to nic się złego tam nie ma prawa dziać, a jajnik co najwyżej przeziębiony jest, to pobolewa'. Krew mnie, nomen omen, zalewa.

służba_zdrowia

Skomentuj (118) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 562 (870)

#47413

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kończę studia na kierunku filologia angielska. W wolnych chwilach, oprócz szukania normalnej pracy, dorabiam sobie korepetycjami, a okazyjnie - tłumaczeniami, gdyż właśnie tym chcę się zająć w przyszłości.

Mam koleżankę, którą znam praktycznie całe życie. Nasz kontakt bywał różny, ale póki mieszkałyśmy w jednej klatce, widywałyśmy się raz na jakiś czas, chociaż żadnej przyjaźni wielkiej między nami nie było.

Kilka miesięcy temu zapukała do moich drzwi. Otwieram, a tam stoi [O]na. W dłoni dzierży plik kartek a4.

- Mam sprawę. No bo ty robisz te tłumaczenia, nie? Mogłabyś mi to przetłumaczyć? Potrzebuję to na przyszły tydzień. No, kupię ci za to dobrą czekoladę! Weź te kartki i sobie zobacz. Ja lecę, pa!

Zdążyłam tylko powiedzieć, że mogę sprawdzić, co to takiego i dam jej znać. Na spokojnie przejrzałam to, co koleżanka mi dała. Stron było piętnaście, pobieżnie czytając okazało się że jest to jakiś opis cyklu życia kaczek czy innych takich. Biura tłumaczeń za stronę A4 biorą w granicach 20-40 zł, wszystko zależy od firmy i poziomu trudności. Po koleżeńsku byłabym w stanie to zrobić za 10 zł od strony.

Poinformowałam koleżankę, że chętnie to zrobię, ale za pieniądze, bo jednak tydzień na piętnaście kartek, biorąc od uwagę, że mam swoje obowiązki na uczelni i nie tylko, to dość mało czasu.

Dostałam odpowiedź smsem: 'Pff, jak ty jesteś taka, to ja dziękuję bardzo. Koleżance nie przetłumaczysz?'

Już nie odpisywałam. Na siłę takich argumentów, jak powoływanie się na koleżeństwo, nie ma co odpowiadać.

tłumaczenia

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 806 (864)