Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jotem02

Zamieszcza historie od: 22 stycznia 2018 - 18:33
Ostatnio: 22 kwietnia 2024 - 17:34
O sobie:

Nauczyciel od 1979. Uprawnienia do matematyki, fizyki i angielskiego. Dwukrotnie, przez kilka lat, dyrektor szkoły polskiej poza granicami Polski (Budapeszt, Benghazi). Ukończony pierdyliard szkoleń i kursów. Prywatnie żonaty, dwóch synów, czwórka wnuków dzięki którym mam bieżący podgląd na publiczny system edukacji. Od wielu lat nauczyciel w szkołach STO.

  • Historii na głównej: 59 z 63
  • Punktów za historie: 8239
  • Komentarzy: 374
  • Punktów za komentarze: 1946
 

#89747

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na ogół pisałem o innych rzeczach, na ogół śmiesznych, ale tym razem śmiesznie nie będzie.

Mieszkam ci ja sobie z koleżanką małżonką na parterze naszego domu. 140 m2 i sporo pomieszczeń, ale oboje dajemy korki, mamy swoje sypialnie i wspólny salon. Na piętrze 110 m2 (skosy) i mój syn z rodziną - żona i dwójka małoletnich. Licznik prądu jeden. Fotowoltaika dająca 8 - 9 MWh rocznie.

Mamy tylko prąd - bez gazu i ogrzewania na węgiel, olej i co tam jeszcze. A, i na dole jest kominek z płaszczem powietrznym, dający turbinką również ogrzewanie na górę. Dom kanadyjski dodatkowo ocieplony styropianem i tynkiem. Czyli, jak mówi mój kumpel, świeczką można ogrzać.

Jako, że dwa gospodarstwa domowe to są: dwie płyty indukcyjne, trzy bojlery, dwie pralki, hydrofor, suszarka, dwie klimy i liczne inne pierdoły żrące prąd. Wszystko energooszczędne (A albo A+), w oświetleniu tylko LEDy, timery przy bojlerach z racji taryfy zmiennej.
No i te sześć osób zużywa około 25 MWh rocznie (ogrzewanie!). Foto da mi 8. Zostaje 17. Tarcza da mi 2 MWh po starej cenie. Zostaje 15 po ile? Nikt tego nie wie. Jeśli nie po 0.64 za kWh, a za 4 pln to umrę. Mogę się dogrzewać drewnem - nawet kupiłem trzy metry dębiny po 750 plus transport. Przy ostrej zimie, to góra dwa miesiące przy codziennym paleniu, A potem już tylko prąd.

Wiem, że będą hejty, że tak duże zużycie. Ale to nie tylko ja. Kupa ludzi tak ma. A kto jest tym razem piekielny? Zapraszam do zgadywania.

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (166)

#89550

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka kolejna historyjka z mojego bogatego życiorysu.

Na przełomie wieków mieszkałem w Budapeszcie, a z racji stanowiska posługiwałem się tzw. brązowym paszportem MSZ (oczko niżej od granatowego, dyplomatycznego).

Tanich lotów naonczas nie było, więc raz na miesiąc brykałem do kraju i rodziny pociągiem (nocny Bathory). Pewnego razu okazało się, że przy podróży do Budapesztu będzie problem, bo MAV strajkuje (ichnie PKP) i dojeżdża tylko do ostatniej stacji po niewęgierskiej stronie - Nove Zamky. A ta dla większości podróżnych niespodziewanka pojawiała się tak między czwartą, a piątą rano.

Co było robić, zasięgnąłem informacji u znajomych z ambasady i uzbrojony w wiedzę zaległem w kuszetce. Upiornym i ciemnym porankiem wysiadłem w Novych Zamkach i zacząłem realizować przewidziany program. W tym momencie zainteresował mnie wyraźnie zdezorientowany gościu koło sześćdziesiątki klnący w kilku językach i nieco bezradny. Władał angielskim, więc zaoferowałem pomoc. Należało wziąć taxi do Komarna, przepłynąć promem do Komarom (po stronie węgierskiej) i autobusem z Komarom dojechać do Budapesztu.

Zapłaciłem (silnie wygórowaną) stawkę za taryfę, dojechaliśmy na prom, a tam była kontrola graniczna. Ja przeszedłem od razu, a mój towarzysz miał jakieś problemy i został. Obiecałem mu jednak, że poczekam po drugiej stronie Dunaju. I tak też się stało. Czekałem prawie trzy godziny, ale mój podopieczny w końcu się pojawił. Wypiliśmy dość obrzydliwą kawę i zapytałem, czy moja pomoc jeszcze mu jest potrzebna. Dowiedziałem się, że nie, po czym gościu wyjął komórkę i gdzieś zadzwonił. Na moje oko mówił po gruzińsku. I potem oświadczył: "Ty się zaopiekowałeś mną, to teraz ja się zaopiekuję tobą". Opieka w sumie była mi zbędna, bo dojazd autobusem do Budapesztu nie był wielkim problemem, ale o odmowie nie było mowy. Coś tam było o honorze itp.

Nie minęło wiele czasu jak pod kafejkę nadbrzeżną podjechał Jaguar z dwoma mięśniakami w szeleszczących dresach i złotych łańcuchach wielkości krowich powstrzymywaczy. Ale nie, nie pojechaliśmy od razu do stolicy. Najpierw w restauracji odbyło się śniadanko nie do przejedzenia. Potem zostałem odstawiony z honorami do domu. A na koniec dostałem wizytówkę na której był tylko numer telefonu z komentarzem: "dzwonisz, mówisz kim jesteś i jaki masz problem. Reszta, to już nasza sprawa".

Nigdy nie skorzystałem, ale jednak warto pomagać.

transport

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (257)

#89392

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bardzo lubię grzebać kijkiem w mrowisku. I tym razem też tak będzie, co mam nadzieję, zaowocuje lawiną komentarzy. A będzie o nauczycielach.

Jaka jest kondycja tego zawodu, każdy chyba wie. Nauczyciel stażysta zarabia tyle, że trzeba mu dopłacać, bo inaczej nie osiągnie płacy minimalnej. A mówimy o ludziach po pięcioletnich studiach i pierdyliardzie kursów i szkoleń. Nauczyciel dyplomowany (najwyższy stopień awansu) minimalną przekracza nieznacznie, a kiedyś była to jej dwukrotność. Wiem, wiem: mało godzin, długie wakacje i w ogóle, co to za praca? Dzieci czytajcie i dzieci czytają, dzieci piszczcie i dzieci piszą. No, miód malina i orzeszki.

A jakoś do pracy w tym fachu nikt się specjalnie nie garnie. Rozwydrzone bachory, roszczeniowi rodzice i tony papierologii skutecznie wymywają ze szkół potencjalnych nauczycieli kontraktowych. No i te zarobki. Czy rzeczywiście trzy kafle miesięcznie netto to dla matematyka, fizyka, chemika, czy lingwisty wystarczający doping? Przecież on bez trudu zarobi dwukrotność tego gdzie indziej.

Jedna z moich synowych (fanatyczna polonistka) po wielu latach w zawodzie robi kurs HR i idzie do korpo. Druga synowa po zaledwie kilku latach idzie w terapię psychologiczną (ma uprawnienia). Kto zostaje w zawodzie, zwłaszcza w szkołach publicznych? Bardzo często są to osoby, które powinny być starannie odsunięte od pracy z młodzieżą - frustraci, nieudacznicy i zbyt słabi, by poszukać pracy poza zawodem. Skąd wiem? Mam wnuka w miejscowej publicznej i wiem jak to wygląda: Wychodzi ci cztery plus, ale będziesz miał tróję, bo inaczej osiądziesz na laurach!

Mieli w szkole pracować emeryci, ale po co? Ja, jako emeryt, zakładam JDG i daję korki. Ubezpieczenie zdrowotne mam, a parę złotych spokojnie do emerytury dorobię. Bez użerania się i tracenia czasu na bezproduktywne nasiadówki. A mogę jeszcze popracować poza systemem edukacji państwowej. I to wtedy ja dyktuję warunki pracy i płacy, bo przy 44 latach stażu i zawsze wysokich wynikach egzaminów już jestem firmą gwarantującą wysokie wyniki w klasie liczącej 10 osób.

Podobno w Warszawie i okolicy brakuje 3200 nauczycieli! Strażakami ani wojskiem się tego nie załata. I wasze dzieci będzie uczył PAN WAKAT. A rząd ma to w sempiternie. Głupimi łatwiej rządzić.

szkoła nauczyciel

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (193)

#89271

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może będzie hejcik, może nie ale.

Chcieliśmy pomóc bieżeńcom z Ukrainy. Nie dało się przez gminę, bo- sam nie wiem czemu.

W końcu trafiła do nas rodzina - babuszka Luda (74) i dwóch nastoletnich byczków (17 i 18). Przemeblowaliśmy chałupę, oddaliśmy im dwa pokoje i jedną łazienkę, czyli pół domu. Na początku pieściliśmy ich jak mogliśmy, bo uchodźcy. Co prawda z centralnej Ukrainy (Winnica), no ale.

I tu zaczęły się problemy. Chłopaki miały pomalować płot u kontrahenta. Wzięli zaliczkę i zrezygnowali w połowie roboty, bo za ciężko i za mało płatne. Na szczęście ktoś im załatwił robotę przy produkcji kamizelek kuloodpornych w Warszawie. Przez siedem tygodni raz posprzątali dom. Luda nie ogarniała płyty indukcyjnej i mikrofali, więc nie gotowała. Chłopcy byli przyzwyczajeni do posiłków podawanych pod nosek i takie mieli. Luda siedziała i narzekała, bo skuczno. Oczywiście załatwiliśmy im Pesele i konta bankowe oraz zapomogi. Trzeba się było sporo najeździć.

Po tych siedmiu tygodniach dostali ultimatum - jeszcze tydzień, najwyżej dwa i idziecie na swoje. My też mamy swoje życie. I magicznie po dwóch dniach okazało się, że mają mieszkanie w Warszawie i pracę dla Ludmiły.
Teraz, bo mamy nadal sporo miejsca, chętnie będę przyjmował uchodźców, ale z zastrzeżeniem, że tydzień, maximum dwa tygodnie.

I tak. Smutno, ale okazuje się, że trzeba odróżniać osoby warte pomocy od pieczeniarzy, którzy kombinują wygodną miejscówkę na czas nieokreślony.

I jeszcze raz powtarzam. Jestem pełen szacunku i współczucia dla uchodźców, ale tych prawdziwych. I tym oddam nie pół domu, ale cały dom i całe swoje serce.

uchodźcy

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (219)

#89053

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taki drobiazg o tym, jak szlachetne akcje rozbijają się o inercję biurokratyczną.

Gdy byli uchodźcy na granicy z Białorusią była akcja, żeby ich przyjmować w swoich domach choćby na kilka dni. Tak, żeby okrzepli, uspokoili się i odpaśli nieco. Odpowiedziałem na apel pewnej organizacji - mam duży dom, razem z żoną jesteśmy na emeryturze, mówimy w obcych językach (ja nawet nieco po arabsku). Efektem była cisza Telefon odezwał się po pięciu tygodniach! Stwierdziliśmy, że po takim czasie, to my już nie jesteśmy zainteresowani. Sądziliśmy, że w tak pilnej sytuacji ktoś się z nami skontaktuje najdalej w ciągu dwóch dni. Przez litość nie podaję nazwy organizacji.

Teraz mamy kryzys związany z uchodźcami z Ukrainy. Zgodnie z zaleceniami gminy wypełniłem zgłoszenie, podałem dane kontaktowe i możliwości (matka z dzieckiem lub dwojgiem, dwa niewielkie pokoje do dyspozycji na wyłączność plus cała ogólnodostępna część domu, ogród itp). Po dwóch dniach odzew - trzeba będzie poczekać, bo względy organizacyjne, bla, bla, bla. I cisza. Nie wiem, co gmina robi. W szkole, na sali gimnastycznej uchodźcy śpią pokotem na polówkach. Pewnie byłoby im wygodniej u mnie. Ale nie można, bo to gminni uchodźcy.

Wk...łem się. Znajomy mojego syna jeździ do Przemyśla busem i zbiera tych nieszczęśników kwaterując ich w domach ludzi, którzy się do niego zgłaszają - taka prywatna inicjatywa. Jutro albo pojutrze będę mógł przytulić i pomóc ludziom, którzy tej pomocy potrzebują. Moja żona już smaży górę naleśników.
A ta gmina to Jabłonna.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (197)

#88601

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czwarta fala się rozkręca, na razie powoli, ale..

Jedną z przyczyn jest powrót dzieci do szkół. W klasach, w których uczę część dzieci jest zaszczepiona a część nie. I taki kwiatek:
Panienka wraca do szkoły po tygodniowej nieobecności.

Belfer jest miły więc pyta: Co, Zosieńko (imię zmienione), przeziębionko? No chyba nie. Rodzice mówili, że to pewnie covid. A były jakieś testy, badał Cię lekarz? Nie, bo po co?
Nie, bo po co. Zosieńka oczywiście nieszczepiona. W razie stwierdzenia covida rodzinka mknie na kwarantannę. Po co sobie życie komplikować? Lepiej schować głowę w piasek. A jak pół szkoły się zarazi? A to już nie nasza sprawa. Ale Zosia też wtedy pomaszeruje na zdalną edukację ze wszystkimi tejże negatywnymi skutkami. E tam, covid to ściema.

Właśnie się dowiedziałem, że kumpel moich znajomych koło pięćdziesiątki, dwukrotnie zaszczepiony zachorował i zszedł był w kilka dni. Może spotkał taką Zosię...

I edycja po wielu dniach. Zmarła w ciągu 20 godzin nasza bliska znajoma z Suwalszczyzny. W karcie zgonu "niewydolność oddechowa". Czyli nie covid. A mąż i rodzina na kwarantannę. Oczywiście nie zaszczepieni. Czyli covid. Normalnie nie wiadomo. co myśleć. Na pogrzeb nie jadę, chociaż szkoda. Nie wiem co bym przywiózł.

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (218)

#88840

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Starszawy jestem gostek, więc oszczędności przywykłem ładować w jakieś pewne (w miarę) inwestycje, czyli w obligacje dziesięcioletnie Skarbu Państwa.

Są one indeksowane inflacją, a więc wiadomo, że jak się nie zyska, to przynajmniej się nie straci. Kolejne transze przynosiły zyski przekraczające inflację i głównie o to chodziło. Wiem, że mogłem inwestować w Bitcoiny, opcje na sprzedaż ropy w marcu i obstawianie długości skoków Stocha w lutym.

Dziś sobie spojrzałem na oprocentowanie moich dziesięciolatek (ostatnich, czyli z 2019). Z 4.5% skoczyło do UWAGA 9.3%!!! Oznacza to, że nasza gospodarka jest w głębokiej, czarnej d...ziurze. Ciekawe kiedy zaczniemy biletami NBP tapetować ściany. Wiem, co mówię. W swoim czasie najniższym banknotem (10 zł) był Bem. Piwo kosztowało 38000zł, czyli 3800 papierków. Słyszę upiorny chichot powracającej historii.

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (206)

#88573

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka light historyjka lingwistyczna. Po powrocie z Libii i kilku latach w kraju wyjechałem na cztery lata do Budapesztu, aby dowodzić Szkołą Polską przy Ambasadzie RP. Kompleks mieszkaniowy ambasady to prestiżowa lokalizacja w II dzielnicy miasta. Jasne, że sklepikarze w okolicy musieli się językowo podkształcić. Koło mnie otwarto wielkie centrum handlowe z supermarketem spożywczym Kaiser's. No i tak sobie chodziłem między półkami mozolnie układając po węgiersku zamówienie na pół kilo mielonego mięska. Gdy dojrzałem, trafiłem przed oblicze szalenie sympatycznego rzeźnika i wyartykułowałem swoje (bez węgierskich znaków diakrytycznych) fel kilo daralt husz. A gość na to: Yes sir, pork or beef? I tak poczułem się jak piekielny.

Dopiero potem dowiedziałem się, że warunkiem zatrudnienia w markecie była płynna znajomość angielskiego i niemieckiego. Ale w kompleksie była również kebabiarnia prowadzona przez (tak na oko) Syryjczyków. Gość mnie po węgiersku zapytał, czy sos ma być ostry. Z automatu odpowiedziałem po arabsku, że nie bardzo. Facet wywalił na mnie oczka jak filiżanki - blondyn na Węgrzech odzywa się po arabsku! W sumie dostałem sałatkę gratis. Języki się przydają!

sklepy_internetowe

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (241)

#88265

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I znowu o Libii, jeśli komuś się jeszcze chce te historie czytać i komentować.

Najpierw krótki rys historyczny. Państwo pułkownika Kaddafiego przez wiele lat było dla sporej rzeszy Polaków swoistym Eldorado. Jeździli tam lekarze, pielęgniarki, wykładowcy uniwersyteccy oraz budowlańcy wszelkiej maści. A i jeszcze instruktorzy wojskowi wysyłani przez niewinną firmę Centralny Zarząd Inżynierii (CENZIN). Poza wojakami głównie wyjazdy załatwiał POLSERVICE, pobierając za to pewien procent zarobków. Ale i tak się opłacało. Personel wyższego szczebla mógł zabierać ze sobą rodziny, a więc pojawiały się dzieci w różnym, ale na ogół szkolnym wieku. A jak dzieci, to i szkoła. Stworzono dwie główne placówki w Trypolisie i w Benghazi, a następnie ich punkty filialne. W Trypolitanii, o ile pamiętam były dwie filie, a w Cyrenajce cztery (Al Mardż, Bejda, Derna i Tobruk).
Jak jest szkoła, to potrzebne jest wyposażenie. I tu właśnie zaczyna się historia właściwa.

Mój poprzednik, a może poprzednik mojego poprzednika sporządził dla ówczesnego ministerstwa oświaty wykaz potrzebnego wyposażenia opierając się o odpowiednie przepisy regulujące co w szkole powinno być - meble i pomoce naukowe. Tryby biurokracji mieliły powoli przez kilka lat i w końcu przyniosło to traumatogenny dla mnie efekt.

Dostaję teleks (claris, czyli obeszło się bez szyfranta): Wieliczka przypływa do Benghazi, data, rozładunek następnego dnia. Przypadkowo tak miał na nazwisko mój poprzednik i przed oczami miałem dorodnego faceta przenoszonego w siatce dźwigiem na nabrzeże. Ale to był polski statek mający na pokładzie trzy! kontenery wyposażenia i pomocy naukowych. No, tak tylko w tak zwanym międzyczasie wszystkie filie z wyjątkiem Derny zostały zlikwidowane.

No dobra. Pojechałem do portu w towarzystwie dobrze umocowanego w libijskim środowisku kolegi z Polservice. Kontenery na nas czekały, udało się załatwić ich odbiór (droga przez mękę i papierologię), wynająć ciężarówki do transportu i dostarczyć towar na camp Polimexu (camp: miejsce zamieszkania personelu konkretnej firmy. Ogrodzone i pilnowane).

I teraz pierwsza z licznych wisienek na torcie. Wraz z kontenerami powinien pojawić się manifest ich zawartości. Ale go nie było! Co było zrobić, trzeba było towar rozładować i szybko! zwrócić kontenery do portu. Rodzice uczniów w potężnej liczbie przybyli na camp. Rozpaliło się grilla, jak to przy towarzyskich spotkaniach, pojawiły się flaszeczki ze wzmacniaczem smaku i po kolei wyciągaliśmy mebelki i różne dziwne rzeczy. A ja wszystko skrzętnie zapisywałem. Choć czasami puszczały mi nerwy, gdy po raz ósmy musiałem wpisać na listę szkielet leszcza (preparat poglądowy).

To make the long story short. Zostałem z gigantyczną piramidą szkolnych ławek, krzeseł, modeli oka ludzkiego, cyklu rozwojowego żaby itp oraz tablic szkolnych. Tablice te (przeznaczone do pisania kredą) zostały do transportu zafoliowane, przy czym z racji temperatury folia z tablicami utworzyła monolit. Nauczycielka chemii coś tam modziła z ostrymi kwasami, zasadami i palnikiem, ale nic z tego nie wyszło. Zmarnować się jednak nic nie mogło. Z tablic zrobiliśmy przepierzenia do klas po przeprowadzce szkoły do gigantycznej wilii. Ławki i krzesła pojechały do Trypolisu jako niespodzianka, a nadmiarowe pomoce naukowe zostały zmagazynowane do końca świata w cichych kanciapach.

Została jeszcze biurokracja. Oczywiście w końcu dostałem dokumenty do zapisania dostawy w księgach inwentarzowych. Ceny były z momentu zakupu, czyli dwa/trzy lata do tyłu. W Polsce wówczas szalała potworna inflacja i za te miliony zapisane w księgach można było nabyć używany dziecinny rowerek.
Inercja biurokracji jest wieczna.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 141 (163)

#87924

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś nie o szkole, nie o podróżach (niektórzy minusują), a o czasach dla wielu czytelników niemal prehistorycznych.

Otóż w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia byłem dumnym właścicielem wehikułu samochodopodobnego o nazwie Syrena 105 Lux. To Lux, to znaczy, że miała wajchę biegów w podłodze! Notabene Skarpeta była nabyta jako trzylatek na giełdzie samochodowej za skromne 180 kafli. Cena detaliczna nówki to były 64 tysiące. Ale salonów wtedy nie było, a zarabiało się (jako nauczyciel) 3 kafle. Ale ad rem.

Gdzieś mi wcięło korek od wlewu paliwa - może na stacji benzynowej, może gdzie indziej, ale jeździć się nie dało, bo drogocenne paliwo chlustało z baku. Co było robić? Zatkałem dziurę pieluchą i pomknąłem do miasta do mechanika.

Artysta śrubokręta i klucza trzynastki pojęczał przez chwilę, po czym przyniósł mi korek (tylko, wie pan, kluczyka do tego nie mam), zainkasował i było git. Po papierosku wytłumaczył: Panie, patrz pan ile tu stoi syrenek, warszaw, nysek i żuków. Prawie nikt korka nie zamyka na klucz (a trzeba było, bo spuszczali w nocy paliwko przedsiębiorczy posiadacze samochodów), to zaraz do mnie przyjdzie właściciel nyski. To ja mu dam od żuka. A potem gościowi od żuka dam od warszawy. A każdy mi zapłaci z pocałowaniem ręki, bo w sklepie nie ma.

Normalnie nie mogłem wyjść z podziwu - Gates ówczesnych czasów.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (189)