Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kajka666

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2011 - 19:15
Ostatnio: 10 czerwca 2022 - 13:21
  • Historii na głównej: 16 z 20
  • Punktów za historie: 12895
  • Komentarzy: 384
  • Punktów za komentarze: 3330
 
zarchiwizowany

#32891

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wśród emerytów, jak w każdej populacji bywają zarówno piekielni jak i wspaniali. Ja tego dnia trafiłam na wspaniałych, a kumpel wręcz odwrotnie.

Nagły kataklizm mnie dopadł a objawił się on bezgłosem i koszmarnymi atakami kaszlu. Podreptałam do mojej ulubionej przychodni i jako „nagły przypadek” miałam czekać aż pani doktor mnie zawoła na specjalną niezaplanowaną audiencję. W poczekalni grupa emerytów. Gawędzą sobie o tym kto na co choruje, jakie leki przyjmują itp. Grzecznie się przywitałam wskutek czego się mało sympatycznie rozkaszlałam. Tak sobie siedzę i cherlam, państwo rozmawiają o tym, że ta pani co weszła to chyba coś poważnego ma, bo wizyta się przeciąga. Ja sobie cherlam. Pani doktor odprowadza pacjentkę do rejestracji a wracając zaprasza do gabinetu panią Iksińską. Pani Iksińska wstaje i prosi panią doktor, żeby najpierw przyjęła mnie, bo oni wszyscy na standardowe „przeglądy techniczne” a ja siedzę i się męczę. Mojej wdzięczności dla tych przemiłych ludzi nie potrafię opisać.

Zaopatrzona w leki wracam do domu gdzie zastaje mnie wiadomość, że kumpel nie mógł dokończyć mojego zlecenia, bo się rozchorował. No ja też się zepsułam, więc jestem pełna zrozumienia. A on w ramach usprawiedliwienia wali swoją historią...

Angina go dopadła: ropy w gardle tyle, że Kuwejt się ze swoimi złożami może schować. Na czole można mu jajecznicę smażyć. Co było robić- zebrał się jakoś do kupy i powlókł do przychodni. Resztką sił stoczył walkę zgodną z zasadami MMA o miejsce w kolejce, oklapł na ostatnie wolne krzesełko i czeka na swoją kolej. Dochodzą kolejni pacjenci- między nimi facet kaszlący tak, że wszyscy tylko czekają kiedy gość wykaszle własne płuca.

Generalnie widać, że chłopina ciągnie ostatkiem sił, tak jest wymęczony kaszlem. Ludzie oczywiście komentują, że taki chory do lekarza przyszedł i pewnie ich pozaraża, ale nikt nie chce nawet słyszeć, żeby chłopinę wpuścić poza kolejką. W pewnym momencie lekarka wychodzi na chwilę ze swojego gabinetu i mojemu kumplowi udaje się ją zagadać i ubłagać, żeby cherlaka przyjęła poza kolejką pomimo protestów ludzi, bo chłopina się za chwilę udusi w poczekalni. Ludzie wrzask, chłopina cherla a lekarka została w oku cyklonu. Chyba kobita growlowała za młodu w jakiejś kapeli death metalowej, bo jak ryknęła: „CIIII-SZAAA!!!” to cała banda aż przykucnęła z wrażenia.

Lekarka złapała cherlaka pod ramię i zaprowadziła do swojego gabinetu. Oczywiście cały tłum rzucił się na kumpla z pretensjami, ale on zwyczajnie zlewał wyzwiska i obelgi rzucane pod jego adresem.

Nagle do/z gabinetu zaczęły wbiegać/wybiegać pielęgniarki, ruch się zrobił jakiś nerwowy. W pewnym momencie przez poczekalnię przeszło dwóch ratowników z noszami i w pospiechu wynieśli cherlaka do karetki i odjechali na sygnale.

W poczekalni zapadła cisza, która aż dzwoniła w uszach. Pani doktor wyszła do pacjentów i mściwym głosem oznajmiła: „Państwo macie 4 godziny czasu na modlitwy o własne zdrowie- idźcie pod cudowny obraz i żarliwie się módlcie, żebyście się nie zarazili od tego biednego człowieka. A w tym czasie my zdezynfekujemy przychodnię i od piętnastej zaczniemy znowu przyjmować.” Nikt nawet nie pisnął, na bezdechu wszyscy ewakuowali się z przychodni.
Kiedy kumpel wrócił do przychodni po tych czterech godzinach w środku wiatr hulał – tylko on jeden odważył się wrócić.
Najwyraźniej cała reszta nie była aż tak potrzebująca konsultacji lekarskiej.

przychodnia w Piekarach Śl

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 280 (306)
zarchiwizowany

#32451

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O bezsensownej walce ze stereotypami...

Do miasta przyjechała szkoła tańca współczesnego z NY. Właścicielka szkoły: kobieta doświadczona przez życie, która ciężką pracą doszła ze slumsów na Broadway. Postanowiła w czasie pobytu, pomiędzy czysto komercyjnymi zajęciami poprowadzić charytatywnie cykl zajęć w domu dziecka.

Po ostatnich zajęciach pożegnaniom nie było końca. A Rita za „chwilę” miała mieć spektakl. Jak na złość rozszalała się burza- z nieba wali się „Niagara”, prądu brak, telefony głuche. Tłumaczę jej, że pobiegnę na postój taksówek i załatwię jej podwózkę, żeby nie zmokła jak ta kura. A ta się broni: bo już ileś razy próbowała taksówkami i pal sześć, że ją kroili za kurs jak za lot w kosmos, ale obwozili ją po niemal całym Śląsku, byle nabić na taksometrze odpowiednią sumkę, i już raz się przez to na spektakl spóźniła.

Krew mi zabulgotała, że przez kilku idiotów teraz cały Nowy Jorek będzie mówił, że u nas to same chciwe hieny i oszuści. Patriotyzm mi się uruchomił do walki ze stereotypami więc obiecując, że wszystko załatwię na światowym poziomie, udałam się na postój taksówek szukać uczciwego taksówkarza. Jeszcze za bramę nie wyszłam a już wiatr rozłożył mój parasol na części pierwsze, zatem to co zostało mi w ręce zamaszystym ruchem umieściłam w koszu.
Do postoju taksówek dobiegłam świńskim truchtem, przemoczona do samych majtek, wściekła i bojowo nastawiona na ewentualność jakiegokolwiek sprzeciwu .

Na postoju cztery bryki. Wszyscy czterej kierowcy siedzą w pierwszej bryce i umilają sobie niepogodę pogawędkami. Pukam w szybkę, szybka się uchyla a ja wyrzucam z siebie informacje z prędkością karabinu maszynowego: „Tu niedaleko z domu dziecka trzeba bardzo szybko przewieźć Amerykankę do teatru „takiego-i-takiego”, sprawa ważna i pilna, ja płacę z góry.”

A panowie słuchając i patrząc jak mi deszcz spływa strugami po facjacie wybuchają śmiechem, że z takim problemem to na postój bagażówek.
Wykład im rozwścieczona walnęłam, że stereotypy to głupota, że nie każda Amerykanka ma gabaryty hipopotama albo wieloryba, bo ta akurat jest tancerką i chudsza jest od szprychy rowerowej i teksty tego typu to chamstwo i drobnomieszczaństwo. Panowie spojrzeli po sobie, znów gruchnęli śmiechem. Głównodowodzący oznajmił, że jak mi pasuje to za dychę „się obskoczy”. Pasowało.


Po drodze mnie oświecił, jaką to swoim wykładem zrobiłam z siebie piekielną idiotkę- bo oni nie ulegli żadnym stereotypom, że Amerykanki to wieloryby, tylko cały czas myśleli, że ja o takim meblu - „amerykance” mówię.

Śląsk

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 234 (308)
zarchiwizowany

#19045

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam fretkę (a właściwie freta). Na początku naszego wspólnego pożycia okazało się, że nie wszystko z teorii sprawdza się w praktyce, więc w związku z tym bywałam częstym gościem pewnego zoologa.

Dzień pierwszy: kuweta nie pasi, więc jazda do zoologa po inny model. Potrzebowałam porady sprzedawcy, lecz ponieważ pani była zajęta obsługiwaniem pewnego małżeństwa, to grzecznie stanęliśmy z synem obok, czekając aż pani będzie mogła poświęcić nam czas. Obsługiwane małżeństwo było bardzo eleganckie i dystyngowane (tacy, że „bułkę przez bibułkę”). Z racji nadchodzących mrozów wybierali dla yorka sweterek, w czym usiłowała im pomagać pani sprzedawczyni. Sweterek na yorku właśnie był dopinany, gdy pani sprzedająca zakrzyknęła na calutki pasaż handlowy: „Nieee! Ten jest za duży i jak będzie wiater to mu będzie pi*dzi@ło!”. Państwo zamarli w wielkim zdziwieniu, a my z synem dusząc się ze śmiechu umknęliśmy między regały.

Dzień drugi: trza do weta. Jazda do zoologa po szeleczki. Ściągam z wieszaka opakowanie z szeleczkami i usiłuję rozkminić czy będą dobre w sensie rozmiarówki. Panna praktykantka zaczyna narzucać mi się ze swoją pomocą. Efektów zero, bo szelki w opakowaniu zamotane jak spaghetti. Po obmacaniu opakowania decyduję się na zakup, prosząc o kolor czerwony w „wymacanym rozmiarze”. Tu zaczyna się wojna, bo panna usiłuje udaremnić mi zakup czerwonych szelek dla „chłopczyka” - chłopczyk jej zdaniem powinien mieć niebieskie. Dosłownie wyrywam jej z rąk czerwone szeleczki i uciekam z nimi do kasy.

Do tej pory było śmiesznie, ale ...
Mija pół roku, nastało upalne lato. Gorąco i duszno tak, że każdy normalny organizm wlewa w siebie wodę hektolitrami walcząc z odwodnieniem. Wpadam do zoologa, porywam potrzebną karmę i staję w kolejce. Kolejka ciągnie się wzdłuż szklanych terrariów ze zwierzakami. Zauważam, że ŻADNE ze zwierząt nie ma wody. W sklepie ukrop i zwierzaki dosłownie ledwo zipią. Grzecznie proszę pana z obsługi o wlanie zwierzętom wody do miseczek. A pan zaczyna się na mnie wydzierać, że on im już rano wodę wlewał, że nie jego wina że zwierzęta są głupie i rozlewają, a ja go nie będę pouczać co ma robić. Zgodziłam się z panem, że ja go pouczać nie będę- od tego jest Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Ja go wszak tylko poprosiłam.
Od pani z TOZu dowiedziałam się, że obsługa tego sklepu była tak durna, że nawet na nią naskoczyli i dopiero interwencja straży miejskiej i mandacik na kwotę „pińcet” zadziałał.

sklep zoologiczny

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 272 (288)
zarchiwizowany

#19012

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Silversen w swojej opowieści (http://piekielni.pl/18980) przypomniał mi moje dwie przygody z piekielnymi rowerzystami:

1) Jadę prawym pasem bardzo wolno, ponieważ szukam wolnego miejsca do parkowania pomiędzy samochodami zaparkowanymi prostopadle do chodnika. Nagle łup coś w prawe przednie drzwi- to piekielna rowerzystka postanowiła włączyć się do ruchu swoim wielocypedem. Oczywiście nawet nie zerknęła przedtem czy coś akurat się nie toczy główną drogą- za bardzo była zajęta wgapianiem się czy siatki wypełnione zakupami dobrze wiszą na kierownicy.
Wyskoczyłam z samochodu, żeby sprawdzić czy się gamońka nie uszkodziła, a ta jeszcze do mnie z „ryjem” i dawaj straszyć mnie policją. Wyjęłam komórkę z auta oświadczając, że chętnie zadzwonię sama wszak mam całą zgraję świadków. Wtedy zobaczyłam jak szybko można zaiwaniać na składaczku obwieszonym siatami, do tego mającym lekko zwichrowane przednie koło.

2) Latarnie na ulicy wygaszone, ciemno jak w wątpiach kaszalota. Zatrzymuję się na „stopie”. Z prawej mam spoko widoczność, lewą stronę widać tylko w lustrze zawieszonym po drugiej stronie skrzyżowania. Upewniwszy się, że prawa wolna a w lustrze ciemność, powoli ruszyłam do przodu. Nagle słyszę pisk hamulców i widzę czarny kształt przelatujący mi nad maską. Odruchowo zahamowałam i dopiero jak odzyskałam oddech skumałam, że to ubrany na czarno rowerzysta jechał bez świateł i wdzięcznie katapultował się ze swojego siodełka i śmignął lotem koszącym ponad maską mojego samochodu. Zanim odpięłam pasy i wyskoczyłam z auta gościu już zbierał swój pojazd i spiesznie oddalał się z miejsca zdarzenia.


Już po pierwszej przygodzie zapadłam na ciężką alergię na rowerzystów i żadne odczulanie nie przynosi skutku.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (219)

1