Profil użytkownika
lapidynka ♀
Zamieszcza historie od: | 16 stycznia 2013 - 11:13 |
Ostatnio: | 6 października 2014 - 14:04 |
- Historii na głównej: 26 z 34
- Punktów za historie: 25844
- Komentarzy: 366
- Punktów za komentarze: 3955
Firma zajmująca się produkcją środków czyszczących, ze zwierzakiem w nazwie, wypuściła na rynek trefną serię. Produkt sam w sobie był okej, chodziło o opakowania. Zwykle butelki mają zabezpieczenie przed małymi dziećmi, tutaj tego zabrakło.
Rodzina w składzie mama, tata i małe dziecko, 2-3 letnie, wybrała się do sklepu. Rodzice w szale zakupów zapomnieli o latorośli, pozwalając jej na swobodne bieganie między półkami. Nagle krzyk. Dobrze myślicie, dziecinka dobrała się do żrących kuleczek. Mama z tatą panika, pracownicy to samo. Co zrobić? Wspaniały pomysł! Dajmy do popicia wodę!
Dziecku zaczęła toczyć się piana z ust, a uaktywniony kwas wyżerać organy. W szpitalu trzeba było wywołać śpiączkę farmakologiczną. Chłopczyk przeszedł przeszczep żołądka, ale już do końca życia będzie jadł przez rurkę.
A teraz pytanie, do kogo mieć pretensje - do producenta o trefne opakowania, do pracowników sklepu o wyłożenie produktu niebezpiecznego na najniższe półki, do rodziców o pozostawienie dziecka bez opieki, a może do szkoły, w której nigdy nie uczą, jak zachować się w życiowych sytuacjach?
Bo wystarczyło dać do popicia mleko...
W każdym bądź razie zapamiętajcie - wodę wlewacie do kwasu tylko wtedy, gdy chcecie przeczyścić rury.
Rodzina w składzie mama, tata i małe dziecko, 2-3 letnie, wybrała się do sklepu. Rodzice w szale zakupów zapomnieli o latorośli, pozwalając jej na swobodne bieganie między półkami. Nagle krzyk. Dobrze myślicie, dziecinka dobrała się do żrących kuleczek. Mama z tatą panika, pracownicy to samo. Co zrobić? Wspaniały pomysł! Dajmy do popicia wodę!
Dziecku zaczęła toczyć się piana z ust, a uaktywniony kwas wyżerać organy. W szpitalu trzeba było wywołać śpiączkę farmakologiczną. Chłopczyk przeszedł przeszczep żołądka, ale już do końca życia będzie jadł przez rurkę.
A teraz pytanie, do kogo mieć pretensje - do producenta o trefne opakowania, do pracowników sklepu o wyłożenie produktu niebezpiecznego na najniższe półki, do rodziców o pozostawienie dziecka bez opieki, a może do szkoły, w której nigdy nie uczą, jak zachować się w życiowych sytuacjach?
Bo wystarczyło dać do popicia mleko...
W każdym bądź razie zapamiętajcie - wodę wlewacie do kwasu tylko wtedy, gdy chcecie przeczyścić rury.
zach-pom
Ocena:
662
(798)
Tym razem dla odmiany nie będzie zabawnie, a piekielne będzie wszystko, od organów ścigania, przez pracowników społecznych do władzy sądowniczej. Chciałem się też odnieść do dyskusji pod jedną z moich poprzednich historii, że nadzór państwa nad wychowaniem dzieci to rzecz absolutnie karygodna. Ok, a co jeśli nad rodzinami zastępczymi też nie ma nadzoru? Będzie długo i konkluzja nie będzie wesoła, ale tak to już jest w życiu, wybaczcie.
Oddział chirurgii dziecięcej, przyjeżdża 3 letnie dziecko, całe posiniaczone, wielki krwiak na głowie, bo podobno spadło z łóżeczka piętrowego, jak stwierdził opiekun - ′ojciec′ z rodziny zastępczej. Krótkie oględziny pokazały, że obrażeń było trochę więcej niż te spowodowane przez jakikolwiek kontakt z podłogą, poza tym siniaki były i świeże i stare. Zawiadomiono policję. Dziecku na szybko zrobiono badania, czaszka pęknięta w kilku miejscach, w mózgu kilka krwiaków śródmózgowych i podoponowych. Niedługo po przyjęciu dziecko straciło przytomność, przekazano je na oiom, gdzie w 4 dobie umarło. Sprawa trafiła do sądu w miejscowości, z której pochodziła rodzina zastępcza dziewczynki. Nie było to zbyt wielkie miasto, więc podejrzewam, że prokurator znał się z biegłym, biegły z sędzią... Biegły stwierdził, że przyczyną zgonu był upadek z łóżka piętrowego. Lekarze z oddziału złożyli odwołanie, zwłaszcza, że pani ordynator oddziału była w tym czasie orzecznikiem sądowym i bodaj jedynym związanym z chirurgią dziecięcą w kraju. Sprawę umorzono, okazuje się, że opinia biegłego podlega ocenie tylko przez sąd, a nie przez orzecznika, a sędzia nie widział problemu z taką oceną sytuacji.
Mija rok. Na oddział trafia siostra bliźniaczka poprzedniej dziewczynki. Okazuje się, że dzień przed przyjęciem na oddział została przekazana do innej rodziny zastępczej, a tam matka w czasie kąpieli zauważyła, że dziecko ma zniekształcone ramię i ciało całe w siniakach. Bardzo rozsądnie pojechała więc do szpitala na chirurgię dziecięcą. Dziecko obfotografowane, wysłane na rentgena - na rentgenie stare złamania, źle zrośnięte, obu ramion i przedramion (po sprawdzeniu okazało się, że ani u lekarza rodzinnego ani u chirurga z tymi złamaniami nigdy nie byli), ślady na kościach spowodowane częstym szarpaniem... Ponadto dziewczynka wpadała w panikę, jak miała gdzieś jechać na badanie, bo bała się, że wraca do domu.
Znowu wezwano policję, sprawę w sądzie wznowiono. Rodzice zastępczy tłumaczyli, że dziecko połamało kości, bo ma osteoporozę (badania wykluczyły), jest posiniaczone, bo ma skazę krwotoczną (badania wykluczyły), potem przyjęli wersję, że ojcu wypadła z rąk przy noszeniu... Ale w końcu został skazany na 25 lat, a żona na 4 za ukrywanie tego wszystkiego. Oczywiście wiadomo, że nie będą tyle siedzieć, ale powiedzmy, że się udało.
Tylko dlaczego dwójka dzieci musiała zostać skatowana, żeby ktokolwiek zainteresował się losem dzieci w tej, pożal się Boże, rodzinie? Bo zwróćcie uwagę - kiedy jedno z dzieci zginęło, nikt się nie zainteresował jak się ma drugie dziecko. Poza tym czemu nikt się tym najzwyczajniej w świecie nie zainteresował wcześniej? Rodziny zastępcze dostają od państwa grube pieniądze za każde dziecko będące pod ich opieką, czemu nie sprawdza się jak taka opieka wygląda?
No i tradycyjna wisienka na torcie, czyli jak wiele mogą zdziałać znajomości w tym kraju. Już przy sytuacji z pierwszą dziewczynką poinformowane zostały o sprawie media, ale szybciutko wszystko zostało zamiecione pod dywan. Niedługo potem okazało się, że to byli znajomi wysokiego rangą lokalnego polityka. Bez komentarza w tej kwestii.
I można by powiedzieć, że to przecież pojedyncze przypadki w skali kraju, ale uważam, że każda śmierć dziecka jest zła i niepotrzebna. TYM BARDZIEJ, kiedy dzieje się to w rodzinie zastępczej, która powinna być pod szczególnym nadzorem.
Gdzie wtedy były te wszystkie urzędasy?
Oddział chirurgii dziecięcej, przyjeżdża 3 letnie dziecko, całe posiniaczone, wielki krwiak na głowie, bo podobno spadło z łóżeczka piętrowego, jak stwierdził opiekun - ′ojciec′ z rodziny zastępczej. Krótkie oględziny pokazały, że obrażeń było trochę więcej niż te spowodowane przez jakikolwiek kontakt z podłogą, poza tym siniaki były i świeże i stare. Zawiadomiono policję. Dziecku na szybko zrobiono badania, czaszka pęknięta w kilku miejscach, w mózgu kilka krwiaków śródmózgowych i podoponowych. Niedługo po przyjęciu dziecko straciło przytomność, przekazano je na oiom, gdzie w 4 dobie umarło. Sprawa trafiła do sądu w miejscowości, z której pochodziła rodzina zastępcza dziewczynki. Nie było to zbyt wielkie miasto, więc podejrzewam, że prokurator znał się z biegłym, biegły z sędzią... Biegły stwierdził, że przyczyną zgonu był upadek z łóżka piętrowego. Lekarze z oddziału złożyli odwołanie, zwłaszcza, że pani ordynator oddziału była w tym czasie orzecznikiem sądowym i bodaj jedynym związanym z chirurgią dziecięcą w kraju. Sprawę umorzono, okazuje się, że opinia biegłego podlega ocenie tylko przez sąd, a nie przez orzecznika, a sędzia nie widział problemu z taką oceną sytuacji.
Mija rok. Na oddział trafia siostra bliźniaczka poprzedniej dziewczynki. Okazuje się, że dzień przed przyjęciem na oddział została przekazana do innej rodziny zastępczej, a tam matka w czasie kąpieli zauważyła, że dziecko ma zniekształcone ramię i ciało całe w siniakach. Bardzo rozsądnie pojechała więc do szpitala na chirurgię dziecięcą. Dziecko obfotografowane, wysłane na rentgena - na rentgenie stare złamania, źle zrośnięte, obu ramion i przedramion (po sprawdzeniu okazało się, że ani u lekarza rodzinnego ani u chirurga z tymi złamaniami nigdy nie byli), ślady na kościach spowodowane częstym szarpaniem... Ponadto dziewczynka wpadała w panikę, jak miała gdzieś jechać na badanie, bo bała się, że wraca do domu.
Znowu wezwano policję, sprawę w sądzie wznowiono. Rodzice zastępczy tłumaczyli, że dziecko połamało kości, bo ma osteoporozę (badania wykluczyły), jest posiniaczone, bo ma skazę krwotoczną (badania wykluczyły), potem przyjęli wersję, że ojcu wypadła z rąk przy noszeniu... Ale w końcu został skazany na 25 lat, a żona na 4 za ukrywanie tego wszystkiego. Oczywiście wiadomo, że nie będą tyle siedzieć, ale powiedzmy, że się udało.
Tylko dlaczego dwójka dzieci musiała zostać skatowana, żeby ktokolwiek zainteresował się losem dzieci w tej, pożal się Boże, rodzinie? Bo zwróćcie uwagę - kiedy jedno z dzieci zginęło, nikt się nie zainteresował jak się ma drugie dziecko. Poza tym czemu nikt się tym najzwyczajniej w świecie nie zainteresował wcześniej? Rodziny zastępcze dostają od państwa grube pieniądze za każde dziecko będące pod ich opieką, czemu nie sprawdza się jak taka opieka wygląda?
No i tradycyjna wisienka na torcie, czyli jak wiele mogą zdziałać znajomości w tym kraju. Już przy sytuacji z pierwszą dziewczynką poinformowane zostały o sprawie media, ale szybciutko wszystko zostało zamiecione pod dywan. Niedługo potem okazało się, że to byli znajomi wysokiego rangą lokalnego polityka. Bez komentarza w tej kwestii.
I można by powiedzieć, że to przecież pojedyncze przypadki w skali kraju, ale uważam, że każda śmierć dziecka jest zła i niepotrzebna. TYM BARDZIEJ, kiedy dzieje się to w rodzinie zastępczej, która powinna być pod szczególnym nadzorem.
Gdzie wtedy były te wszystkie urzędasy?
wymiar sprawiedliwości
Ocena:
1117
(1151)
‹ pierwsza < 1 2 3 4
« poprzednia 1 2 3 4 następna »