Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

majkaf

Zamieszcza historie od: 11 sierpnia 2011 - 21:41
Ostatnio: 27 kwietnia 2024 - 7:03
  • Historii na głównej: 2 z 4
  • Punktów za historie: 451
  • Komentarzy: 388
  • Punktów za komentarze: 4169
 
zarchiwizowany

#83067

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Zapewne pamiętacie o siostrze mojego dziadka opisanej w historii #82663. Wspominam dzisiaj o niej ponownie, ponieważ świeżo wróciłam z odzyskanymi pieniędzmi, które nieboszczka pożyczyła piekielnej Edytce (W skrócie PE).

Piekielna Edytka ma około 60 lat, kamienicę i lokale handlowo-usługowe w tymże gmaszysku.
Oddanie 2500 zł (a tyle właśnie była winna) nie stanowiłoby dla niej raczej żadnego problemu. Unikała tego jak mogła. Zmieniła nawet numer telefonu, abyśmy tylko jej nie przypominali o naszym istnieniu i o tym, że czekamy na pieniądze.
Uciekała nawet od sąsiadów ś.p cioci Ireny, którzy byli proszeni przez nas o przypomnienie jej o wysłaniu nam przekazu pocztowego/zrobieniu przelewu na konto.

Dzisiaj, cztery miesiące po zobowiązaniu się przed moim dziadkiem, że odda dług najszybciej jak będzie mogła, wydusiłam z tej przebiegłej baby pieniądze. Kosztowało mnie to co prawda prawie trzy godziny jazdy autem w jedną stronę, oraz odpowiedni załącznik dziękczynny dla kolegów, którzy pojechali ze mną jako wsparcie.

Nie mogłam dłużej patrzeć jak dziadek, schorowany starszy człowiek po udarze, z dnia na dzień denerwuje się coraz bardziej.

Dzisiaj rano skrzyknęłam straż przyboczną w ilości trzech chłopa i ruszyliśmy w okolice Działdowa odzyskać to co słusznie należało się mojej rodzinie.

Dziadek oczywiście nie wiedział o moim genialnym pomyśle, bo i po co? Szkoda jego podkopanego zdrowia.



PE dorwaliśmy na samym środku rynku, przy fontannie. Prawdopodobnie wracała z kościoła.
Postawiliśmy jej ultimatum, że ma piętnaście minut na oddanie pieniędzy, bo w innym przypadku wzywamy Policję, świadkowie wiedzący o tym, że zalegała z zwrotem długu znajdą się w czasie krótszym, niż pstryknięcie palcem, a ponadto w takim miasteczku jak Lidzbark, wszystko roznosi się w dwie sekundy, więc będzie tu spalona do końca życia.

Pieniądze oddała czerwona jak burak i z łzami w oczach. Myślę, że taka nauczka jej się przyda.

Wróciłam do swojego miasta, i od razu pognałam na full spidzie do dziadka. Biedny senior był zaskoczony, że w końcu odzyskał te pieniądze.
Oczywiście dostała mi się sowita sumka za to, że wzięłam babsko w obroty.

Nie chciałam. Nie uważałam, że mi się należą. Ale dla rodziny zrobię wszystko. Nikt nie ma prawa im czegokolwiek zrobić.

A piekielna Edytka będzie się smażyć w piekle za swoje zachowanie.

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 28 (122)

#82456

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu napisałem historię #82159, która została bardzo ciepło przyjęta. Aby zamknąć ten temat napiszę tylko, że nie pracuję już w tej firmie. Miecio strasznie się wkurzył po przeczytaniu historii na piekielnych i większość swych sił pożytkował na odkrycie sprawcy. Jednak my (nawet juniorzy) byliśmy nieugięci niczym Luke Jackson :) Od jednego z chłopaków, który został w firmie dowiedziałem się, że od naszego odejścia deadline goni deadline, a liczba fuckup'ów jest niewyobrażalna. Dostałem też około dziesięciu maili od szefostwa abym łaskawie wrócił. No i mam nową robotę...

Ale ta historia nie będzie stricte o mojej nowej pracy, która swoją drogą jest całkiem znośna, no i co najważniejsze lepiej płatna :). Zamiast tego, nie mając nawet trzydziestki na karku, ponarzekam sobie na dzisiejszą młodzież. A dokładniej na zespół jaki został mi przydzielony. Zacznijmy jednak od początku, czyli przedstawienia mojego nowego stanowiska.

Firma, w której pracuję posiada kilka systemów, z których jeden był zawieszony przez kilka lat. Tak się złożyło, że zaistniała potrzeba wznowienia jego eksploatacji. Niestety okazało się, że system jest dość przestarzały i w firmie nie uchował się choćby jeden osobnik, który by coś konkretnego wiedział w tym temacie. Zapomnijcie też o jakiejkolwiek dokumentacji (te tajemne manuskrypty zaginęły w czasie i przestrzeni wieki temu). Do ujarzmienia tej starożytnej bestii zatrudniono właśnie mnie. Do pomocy otrzymałem Długiego, moją prawą rękę, architekta systemów informatycznych level over 9000, oraz grupkę dziesięciu juniorów (wszyscy albo w czasie studiów niestacjonarnych albo zaraz po nich).

Na całe szczęście cały system, mimo, że nikt z niego nie korzystał, stał sobie gdzieś tam na serwerze. Dzięki temu ominęło nas odtwarzanie bazy i reszty serwerowego badziewia. Od razu zabraliśmy się do testowania, analizowania kodu, tworzenia dokumentacji i planowania ewentualnych zmian. Zanim jednak rozpocznę właściwą część historii opiszę warunki pracy juniorków. To była ich pierwsza praca w IT (niektórzy z nich zbierali w wakacje jakieś szparagi czy truskawki, itp.), wszyscy byli po, lub w trakcie studiów inżynierskich, dostali umowę na okres próbny na 2 miesiące, z zapewnieniem, że po jego zaliczeniu otrzymają umowę na czas nieokreślony, pensję równą 3100 zł na rękę z zapewnieniem o podwyżce do minimum 4000 zł po okresie próbnym. Jakbym ja dostał takie warunki w pierwszej pracy to chyba bym się urwa posrał ze szczęścia (przynajmniej w Polsce :D). W takim razie jak wygląda ich praca?

Wszyscy siedzimy w jednym pokoju. Do wszelkich zadań tworzę zgłoszenia w Jira i Redmine (wymagania firmy), a następnie informuję zainteresowanych mailem oraz ustnie. Poza tym na samym początku współpracy zapewniłem ich, że z każdym problemem mają przychodzić od razu do mnie. Gdy następnego dnia po stworzeniu zgłoszenia pytam ich o postępy w pracy, zwykle słyszę: "Eee to wysyłałeś mi coś? Myślałem, że mam wolne.", "Maila nie włączałem.", "Ale ja nie wiem jak to zrobić...", "Co?". Mając zgłoszenie i maila jestem rozliczony ze swojej pracy. I tak robię więcej niż powinienem, gdyż przy każdym zgłoszeniu staram się rozeznać jako tako w temacie i wysyłam rozpiskę z listą plików, które mogą mieć związek ze sprawą, oraz jakieś wskazówki.

W analizie systemu współpracujemy z innymi działami firmy. W końcu skąd biedny informatyk może mieć wiedzę o prawie, biznesie czy składzie zupek chińskich? Dlatego bardzo często wysyłam chłopaków aby poszli do innego działu i dopytali co i jak. Najczęściej wracają po paru minutach z tekstem "Nie mają teraz czasu". Zrozumiałe, firma musi jakoś działać, nikt nie rzuci wszystkiego aby wspomóc biednych programistów. Jednak odkryłem, że w znaczącej ilości przypadku delikwent nie dotarł nawet do danego działu by zadać pytanie... W takich przypadkach proszę zainteresowany dział o maila, że ten juniorek, tego dnia nie pojawił się po taką informację.

Firmie bardzo zależy na tym systemie, dlatego mają zaplanowane dla nas już kilka szkoleń. Aktualnie jesteśmy po jednym z nich. Przedstawiane były ciekawe i co najważniejsze przydatne zagadnienia. Za tydzień ma się odbyć test, od którego zależy czy otrzymamy certyfikat. Natomiast otrzymanie certyfikatu zaważy na przedłużeniu pracy juniorków... Oj nie za ciekawie widzę przyszłość większości z nich w firmie. Juniory podczas szkolenia wesoło bawili się telefonami komentując raz po raz: "O MUJ BORZE, nie muszą pracować!". Inni odsypiali lub komentowali wczorajsze melo. Itp. Tylko jeden słuchał i notował...

...I tylko ten jeden dobrze wywiązywał się ze swojej pracy. I to właśnie on będzie miał przedłużoną umowę. Poza tym chcę zatrzymać jednego z nierobów. Chłopak jest leniem, ale ma łeb do programowania jak jasna cholera. Będę go musiał tylko mocno przycisnąć. Reszta wyleci na zbity pysk. Ale oczywiście w tym kraju nie ma dobrze płatnej pracy dla ludzi z moim wykształceniem :)

Ale, ale dlaczego wspomniałem o Długim? Jednym z jego zadań było właśnie nadzorowanie pracy mojej i Juniorów. Chyba nie muszę mówić kto niedługo dostanie podwyżkę :)

dział IT

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (147)

#80704

przez ~LubieCzasemMiecUrlop ·
| Do ulubionych
Parę lat temu (około sześciu) wybrałam się z mężem na krótkie, 5-dniowe wakacje nad morze do Jastarni. Akurat z naszego miasta i z powrotem mieliśmy niewielki wybór dojazdu jako osoby niezmotoryzowane. Pociąg albo... pociąg.

Pobyt w Jastarni do dziś wspominamy miło. Pogoda akurat idealna na wakacje. Ciepło, miło i bez deszczu. Pokoik był tani, lecz niejeden hotel mógłby się wzorować na nim.

Wykupiliśmy odgórnie bilety "tam i z powrotem", na całą trasę, bez przesiadek i zmian wagonów. W obie strony miejsca rezerwowane w "przedziale" (czy jak to się nazywa ten mały pokoik na 6 osób). Obydwa kursy odbywały się w nocy.

Droga do Jastarni:

Pociąg miał powiedzmy 3 części. Lokomotywa, wagony jadące na Półwysep Helski oraz wagony dojeżdżające do Trójmiasta i tam odczepiane.

Wsiedliśmy i poszliśmy do naszego przedziału. Tam matka z dwójką dzieci i troje pijących piwo (marki zwierz) studentów. Wtedy sama byłam studentką i również zdarzyło mi się pić piwo w pociągu, ale... oni po prostu byli niekulturalni w swoim zachowaniu. Bekanie jak bekanie, ale pluli na podłogę, puszczali jakiś Hip-Hop, byli mega głośno i klęli nad wyraz bardzo. A dzieciaki na oko miały jakieś 4 i 7 lat.

Sprawdziłam bilety i stwierdziłam, że to nasz przedział. Poprosiłam o ustąpienia nam miejsca, które rezerwowaliśmy. W odpowiedzi usłyszałam (ja i mój M.), że oni byli tu pierwsi. Mój M. dałby spokój i poszukałby innego miejsca (był po pracy i od razu ruszaliśmy na urlop, żeby nie tracić czasu i pewnie zasnąłby stojąc... a ich było trzech), ale przecież byłam ja.

Poprosiłam jeszcze raz grzecznie, żeby ustąpili nam miejsca, bo są zarezerwowane. Jeden z tych chłopaków (siedzący w środku po prawej, brzydki szatyn) powiedział, że ich to nie obchodzi i mają gdzieś czy są rezerwowane czy nie, bo oni tu siedzą, piją kuuuulturalnieeeee piwo i nigdzie nie idą. Cóż, ważyłam wtedy z 55 kg i miałam kiepski dzień... Powiedziałam, krzycząc, wprost: Wyp....ć, natychmiast!

Nie wiem co ich przekonało. To, że jestem nienormalna, czy to, że jestem nienormalna po nienormalnym dniu. Ten sam koleś, który pyskował powiedział, że trzeba było normalnie poprosić i uniósł ręce tak, jakbym miała zaraz wbić mu miecz gdzieś pod pachę (akurat kojarzy mi się z Wiedźminem).

Usiedliśmy w przedziale. Drzwi zamknięte. Zasłonki zasunięte. Mój M. zasnął, nawet zbytnio nie komentując (prócz tego, że znowu musiałam wyglądać jak psychopatka - taki wrodzony urok własny, który ostatnio szwankuje). Dzieciaki też zasnęły. A kobieta, która jechała z tymi dzieciakami po prostu mi podziękowała szeptem. Tylko kiwnęłam głową. Komentarz tu chyba niekonieczny. Względna cisza. Ale...

...towarzystwo, które "wyrzuciłam" rozłożyło się na końcu wagonu, bodajże 3 przedziały dalej, przy toalecie. Muzyka grała dalej. Pili dalej. Klęli dalej i palili w kiblu. Jakoś za Bydgoszczą poszłam do toalety. Jeszcze nie była zniszczona, ale w sedesie leżało kilka petów i ja... ja jako osoba paląca otworzyłam okno, bo tam zwyczajnie nie dało się oddychać. Wróciłam do przedziału. Chłopaków było słychać, ale osoba, która jest zmęczona po prostu zaśnie mimo tego stłamszonego przez drzwi hałasu i stukotu, a nawet nie obudzi się, gdyby ją okradali. Raz, chwilę po tym jak wróciłam z toalety, jeden z tych kolesi zajrzał do przedziału, że niby zostawili torbę i złapał za jedną z dwóch toreb, które miałam z moim M. postawione na półce. Od razu wstałam i ją złapałam.

- Ale to torba kolegi.
- To moja torba, a jak kolega taki odważny to niech sam po nią k... przyjdzie.

Ten wyszedł i nikt się już nie pojawił. Biletów też nikt nie sprawdzał, ale ja już starałam się nie spać do końca drogi. Poprosiłam kobietę siedzącą w przedziale, żeby dała mi znać, jak będą wysiadać. Nie musiała, bo nie zasnęłam. Co jakiś czas ktoś kręcił się przy drzwiach i zaglądał przez niedociągniętą zasłonkę. Zrobiłam trochę więcej miejsca zasłonce, żebym sama mogła widzieć kto zagląda, a zaglądały ciągle te same twarze. W pewnych momentach nawet słyszałam "ciiiii" albo "śpi?" albo "zobacz" itp.

Ta grupa jechała z nami aż do Jastarni i tam wszyscy wysiedliśmy (prócz kobiety z dziećmi, bo wysiedli wcześniej). Po drodze zdążyłam kupić w Gdańsku gorącą herbatę od babeczki "dworcowej" z wózkiem i iść drugi raz do toalety oraz przestrzec inną kobietę z małym dzieckiem przed pójściem do tej konkretnej toalety, bo tam był syf i mogiła i... jak do ciężkiej anielskiej można tak zniszczyć toaletę. Urwana deska, narzygane, pełno popiołu i papieru toaletowego na podłodze... Nie zrobiłam zdjęcia, bo bym teraz dodała bo ciężko to sobie wyobrazić w wersji "przed" i "po" w kilka dosłownie godzin. Poprosiłam też przechodzącego konduktora (nie sprawdzał biletów w tym przedziale, ale wiedziałam, że idzie, bo ludzie uciekali) o interwencję... hmm... powiedział im, żeby nie palili...

Mi osobiście byłoby wstyd, gdybym zostawiła taki syf, ale przecież to było publiczne... prawda? Wtedy współczułam osobom, którym przyjdzie to sprzątać. Kto takich ludzi wychowuje? Konduktor nie mógł zareagować? Może nie mógł, nie znam tak prawa. A od tamtego czasu zmieniło się wiele razy...

Droga powrotna:

Pociąg był o 21 z hakiem. Od razu poszliśmy do naszego przedziału i o dziwo przez większość czasu prócz nas do przedziału nikt nie wsiadał (przewinęły się ze 3 osoby na krótkich odcinkach. Jeden facet nawet pytał czy to ten przedział i sama potwierdzałam patrząc na jego bilet)... Nie było non stop chlejących osób itp. Nawet toaleta była jakaś bardziej przyjazna dla człowieka.

Podróż trwała kilka godzin. O ile wcześniej byłam niewyspana przez chamstwo ze strony klientów PKP, o tyle tym razem próbowałam spać zaczepiona ręką o drzwi do przedziału. Tak zawiesiłam sobie sznurek na rękę i na klamkę.

9.

Tyle razy sprawdzano bilety, które mieliśmy. Za każdym razem sprawdzał nas ten sam człowiek z wąsem. Bo to miał być niby zawsze "przedział dla osób pracujących na kolei". Mój M. obudził się na dwie kontrole. A ja za każdym razem pokazywałam bilety i za każdym razem potwierdzałam, że faktycznie jedziemy tam gdzie jedziemy i że to jest ten wagon i te same miejsca. A ten facet nachalnie wchodził z czajnikiem na prąd do przedziału. Nie wiem po co, bo w gniazdkach prądu nie było jak jechaliśmy kilka dni wcześniej, tak samo teraz. Jak o tym piszę to tak sobie myślę: może szukał działającego gniazdka? Nie wiem.

Z tego wyjazdu żałuję tylko, że tego konduktora z poprzedniego akapitu nie było w drodze do Jastarni. Może wtedy ta historia wyglądałaby inaczej. Spokojniej. I nie spaliłabym się śpiąc na kocyku pierwszego dnia nad morzem...

PKP wakacje morze Jastarnia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (165)
zarchiwizowany

#76540

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znajoma na początku grudnia miała poważny wypadek samochodowy - efekt - złamany kręgosłup, roztrzaskane kolano. Ogólnie będzie chodzić, ale na razie ma leżeć (w domu) i się nie przemęczać. No to leży i się nie przemęcza. Oczywiście raczej nie było mowy o kupowaniu prezentów na święta dla rodziny i innych bliskich osób. Jej ojciec miał niedawno imieniny, więc zebrali się goście, min. rodzice jej chrześniaczki z małą - Andżeliką.
Jak to na imieninach był alkohol i przyjemna atmosfera, do czasu aż ojciec chrześniaczki nie podszedł do znajomej, która leżała w łóżku, uklęknął i biorąc znajomą z zaskoczenia - pocałował ją w chore kolano. Po chwili wstaje i mówi do niej: to w podziękowaniu za prezent dla Andżeliki na święta.
Znajomą zatkało, resztę towarzystwa również.
Smaczek na koniec - jak wychodzili żona faceta podchodzi do solenizanta i mówi mu, że ona nie piła, bo prowadzi, więc chce dostać dwa piwa na wynos - wypije w domu.

Uprzedzając pytania - wiem, że można zamówić prezenty przez internet, ale po takim wypadku nie dziwię się dziewczynie, że nie ma głowy do takich rzeczy.

dom

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 28 (118)
zarchiwizowany

#79842

przez ~FCCK ·
| było | Do ulubionych
Taka tam historia miłosna.

Kiedyś byłem z kobietą, którą kochałem. Niestety rozstaliśmy się, ale po ponad roku, gdy uczucie z mojej strony nie mijało, postanowiłem spróbować odbudować relację. Szło całkiem nieźle, chociaż powoli i momentami opornie, ale konsekwentnie do przodu. Dogadywaliśmy się, śmialiśmy razem, wspominaliśmy dawne czasy i było coraz lepiej. W dalszej części tej historii, nazwę ją A.

W międzyczasie, doraźnie, w celu regulacji ciśnienia w nasieniowodach, spotykałem się z poznaną w internecie panną, która była jak zupka chińska - szybka, łatwa i dobra. Wystarczyło po nią podjechać, a potem ją odwieźć. W dalszej części nazwę ją S.

Jak to czasem bywa z takimi pustymi panienkami, S wyobraziła i wmówiła sobie, że jesteśmy w związku.
- Chyba Radzieckim - odpowiadałem ironicznie, a ona robiła wtedy dziwną minę. Prawdopodobnie dlatego, że nie wiedziała czym był Związek Radziecki. S absolutnie nie była materiałem do jakiegokolwiek związku, ponieważ ten należy budować na zaufaniu, a jak tu ufać lasce, która uprawia seks na pierwszym spotkaniu z facetem poznanym w internecie? No właśnie.

Wracając jednak Do A...

W hierarchii A wciąż byłem gdzieś w dolnej połowie tabeli, więc zdarzało się, że jak umówiliśmy się na spotkanie, to ona odwoływała salwując się jakąś słabą wymówką. W takich sytuacjach dzwoniłem do S, by zrzucić nieco z krzyża i odreagować.

Tak też było tego feralnego dnia. Byłem umówiony z A, a później z kumplami na piwo. Niestety A napisała smsa, że nie da rady, bo jej kot jest chory, czy coś takiego. No to ja dzwonię do S i standardowa procedura. Po wszystkim siedzimy u mnie, ja kombinuję jak się tu jej w miarę szybko i sprawnie pozbyć, a tu dzwoni telefon. Miałem wtedy już mocno wysłużony telefon, w którym zepsuł się głośnik i słyszałem rozmówcę tylko gdy przełączyłem na głośnomówiący. Odbieram, to kumpel:
- Siema. Co robisz?
- No jeszcze siedzimy u mnie.
- Jesteś z A?
Ja pier...
- Nie.
- Jesteś z tą drugą!
Po raz drugi ja pier... Dokończyłem rozmowę i patrzę na S, a jej demoniczne spojrzenie żąda wyjaśnień. Trochę się nagimnastykowałem i stanęło na tym, że w geście rozpaczliwej próby ratowania swojej opcji awaryjnej, musiałem jej odpowiedzieć twierdząco na pytanie, czy jesteśmy w związku. To ją nieco uspokoiło, a po kilkunastu minutach atmosfera na nowo stała się normalna. S w pewnej chwili chciała, żebyśmy zrobili sobie wspólne zdjęcie, na co się zgodziłem. Potem odwiozłem ją do domu i reszta dnia minęła normalnie.

Nazajutrz, przy próbie kontaktu z A, napotkałem niespodziewany opór. Po kilku próbach dostałem odpowiedź:
- Skoro jesteś szczęśliwy z dziewczyną, to nie będę wam przeszkadzać.
Momentalnie połączyłem fakty. Loguję się na facebooka, którego wtedy jeszcze miałem i widzę, że S wrzuciła zdjęcie i oznaczyła mnie. Pięknie... Wszystkie starania by odzyskać A - jak krew w piach.

Było mi szkoda, naprawdę szkoda...

miłość związek kobiety

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (17)

#79398

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zostałam dzisiaj poproszona przez męża swojej koleżanki, żebym "zorganizowała" mu papier. Czyli wyniosła z pracy.

Nie jestem aż tak święta, żebym nie mogła jednej ryzy A4 wziąć, bo akurat jest taka potrzeba. Spoko, może mu sklep zamknęli czy coś...

Ale propozycja była bardziej złożona. 3 ryzy konkretnego papieru raz na dwa tygodnie - on sobie będzie po to przyjeżdżał, nie muszę mu nosić (łaskawca!).

Odmówiłam. I nie wiem, jak to skomentować.

papier złodziej

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 216 (264)

#79397

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy zamiast przeczytać regulamin, masz pretensje do organizatora.

Niedawno brałam udział w pewnym rajdzie rowerowym. Rajd był odpłatny, można było zapisać się przez formularz na stronie internetowej, a każdy, kto się zapisywał, musiał przeczytać i zaakceptować regulamin.

Kilka informacji, które były tam zawarte:

- jedzie samochód, ale zabiera on wyłącznie bagaże (karimaty, śpiwory, ciuchy na zmianę itp.), nie ma możliwości zabrać rowerzysty i roweru;
- na trasie nie ma żadnej możliwości podjechania pociągiem lub powrotu do domu tym środkiem transportu (wniosek: trzeba liczyć na siłę swoich nóg, ewentualnie na znajomego z samochodem);
- trasa rajdu w pierwszym dniu będzie liczyła ponad 120 km, prowadzi drogami asfaltowymi, głównie powiatowymi i przez kilkanaście kilometrów stosunkowo ruchliwą drogą wojewódzką, będą też dłuższe podjazdy.

Wystartowaliśmy.

Po 10 km kilka osób się przyznaje, że ich dotychczasowe życiówki to 30-40 km w ciągu dnia.

Po kolejnych 20 km jedna osoba (wiek 50+) przyznaje się, że w tym roku pierwszy raz siedzi na rowerze, a nic nie trenuje. Organizator zadaje pytanie, czy w takim razie wraca do domu, czy jedzie z nami dalej. No jasne, że jedzie, przecież zapłacił!

No to jedziemy.

Dojechaliśmy do podjazdów. Przez jakieś 5-6 km trasa była na przemian raz w górę, raz w dół, ale podjazdy takie, że nie da się z rozpędu, bo dosyć długie. Przed tym odcinkiem krótki postój. Ruszamy wszyscy razem.

Po przejechaniu "górek" zatrzymujemy się pod sklepem. Na ostatnią osobę, tę, która pierwszy raz siedziała na rowerze w sezonie, czekaliśmy ze 40 minut…

Dramat. Bo nigdzie nie było informacji o takich podjazdach... Bo ta osoba już zmęczona, nie da się, żeby samochód organizatora po nią przyjechał? Co? To dopiero połowa trasy?

Ok, odpoczęliśmy, ruszyliśmy dalej, jeden z organizatorów został z tyłu. Wieczorem żal i pretensje, bo za szybko (średnia wyszła mi 16 km/h, bo starałam się dostosować do grupy), bo takie góry (wyżyny tak mają...), bo ruchliwa trasa (trasa była do obejrzenia w Internecie, każdy mieszkaniec tego regionu Polski mniej więcej wie, jak wygląda), bo dystans niedostosowany do formy uczestników (wszyscy dojechali cali i zdrowi, zadowoleni ze swoich nowych życiówek, poza tą jedną osobą).

Następnego dnia ta osoba została zwinięta przez jakiegoś znajomego samochodem do domu.

I tak sobie myślę... Chociaż lubię chodzić po górach, to w Himalaje nie pojadę, bo sobie tam nie poradzę. Niektórzy nie ogarniają, że podobna zasada działa również w tego typu rajdach. Problem miała ta osoba, problem miała grupa, która miała zdążyć na określoną godzinę na obiad i problem mieli przede wszystkim organizatorzy.

rajd_rowerowy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (166)
zarchiwizowany

#79376

przez ~sprzedawcabutow ·
| było | Do ulubionych
Chciałam się pożalić... Zauważyliście, że ludzie na poważnych stanowiskach, dowartościowani i inteligentni często mają w sobie więcej kultury i klasy niż ci, którzy od niedawna dorobili się ciut wyższego stanowiska i lubią bawić się w kierowników, mimo że są tylko ( jak w tym przypadku) Starszym Sprzedawcą?
Moja kierowniczka to sympatyczna, NORMALNA i wyluzowana osoba, z którą można pogadać, pośmiać się, dogadać. O dziwo jej zastępczyni jest od niej starsza, i chyba jest zła o to, że to nie ją awansowano. W bezpośrednim kontakcie przesłodka do bólu, za plecami powie że się lenisz i jesteś do niczego. Można z nią przeżyć 11-godzinną zmianę, wyjadać sobie z dzióbków ale mieć tą świadomość, że i tak ci obrobi tyłek a później dalej będzie udawać twoją najlepszą koleżankę.
Jest też gówniara, wytapetowana i wytipsowana o bardzo wysokim mniemaniu o sobie ( taka jestem piękna a taka ważna, bo w końcu to ja układam grafik i to ja jestem jedynym w sklepie Starszym Sprzedawcą!). Kamilka boi się kierowniczki, za to lubi używać sobie na zastępcy i na nas- szarych, szeregowych pracownikach. Kiedy nie ma kierownika ani zastępcy, to ona rządzi w sklepie i jeśli ma dobry dzień i nowe paznokcie, jest znośna. Szczęście jednak nie może trwać wiecznie...
Jak wydaje polecenia, robi to podniesionym, zirytowanym głosem. Sprawdza później efekty i zawsze jest jakaś pierdoła do poprawy. Okraszone to bywa przekleństwami i głośnym naprawianiem np. nieładnie ustawionego pudełka, bo klient zdążył już w nie zajrzeć i tak odłożyć. Do klientów też potrafi podejść w nerwach i chamsko odpowiadać, wg. niej w sklepie wiecznie jest syf, my nic nie robimy a ona głównie stoi przy kasie, przeglądając mega ważne dokumenty albo gada przez telefon mówiąc o każdym z pracowników, jakim jest leniem.
O kierowniczce potrafi powiedzieć per "stara". -Aj nie zdążę dziś zrobić tego zestawienia, ale jutro stara będzie to za mnie dokończy." Potrafi szydzić z nowego pracownika w rozmowie z innym, patrząc na niego i szczerząc wrednie mordę, bo takie ma hobby. Do zastępcy kierownika, kobiety przed 50-tką (Kamilka ma z 25 lat) potrafi wrzasnąć "Bożena, ogarnij się!", za to facetom chętnie włazi w cztery litery. Nie stara się być miła, ma minę jakby była tu za karę i każde zapytanie skierowane do niej zawsze będzie skutkowało odwarknięciem.
Wydaje mi się że jedyny powód, dla którego ją tam trzymają- to to że nikt nie chce tam pracować. Po miesiącu, dwóch większość ucieka. Pracy tej trzymają się głównie młode matki, albo studentki które potrzebują zastrzyku gotówki. W tym miesiącu odejdą dwie osoby, i ja szukam czegoś wyobrażając sobie jak rzucam Kamilce wypowiedzenie w twarz, mówiąc "żegnam, jędzo".

sieciówka wrocław

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (27)
zarchiwizowany

#78431

przez ~fresas ·
| było | Do ulubionych
Polska katolicka i "pincetplus".
Idzie mama, tata i 5 drobiazgu. Jeden z maluchów, dziewczynka, tupta sobie w białych lakierka i wyje wniebogłosy. Gluty do pasa, cała czerwona, histeria chyba dłuższa.
Mama: "Nie kupię, k###a, nowych!W brudnych, k###a, do komunii pójdziesz!"

rodzina

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -15 (25)

1