Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

mijanou

Zamieszcza historie od: 15 sierpnia 2012 - 18:56
Ostatnio: 16 stycznia 2023 - 6:36
O sobie:

Fanka kaw wszelakich i kawowych eksperymentów. Natura typowo kocia: czasem milutka i przyjazna ale nieopacznie podrażniona wysuwa pazurki. Zbieraczka przedmiotów pięknych (czasem jest to cenny flakonik a czasem tęczowo pożyłkowany kamyk znaleziony na drodze), niepoprawna estetka stale dążąca do harmonii wszechrzeczy. Postrzelony rudzielec ale w sumie da się lubić przy odrobinie dobrej woli^^

  • Historii na głównej: 17 z 54
  • Punktów za historie: 14736
  • Komentarzy: 4967
  • Punktów za komentarze: 34220
 

#40889

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio czytałam artykuł na jednym z popularnych portali dotyczący ciężkiej pracy Stewardess i Stewardów...

Do najcięższych klientów podróżujących samolotem należą pijani pasażerowie, osoby nie dbające o higienę i hałaśliwe dzieci, które nie mogą usiedzieć na miejscu i dają się we znaki współpasażerom i załodze...

Opiszę tutaj dwie historie o takich dzieciach i ich piekielnych matkach - gdzie sama w tych historiach występuję jako piekielna. Kto był bardziej piekielny - oceńcie sami.

Historia nr 1:
Dziecko piszczy, kopie fotel na przeciwko siebie. Staje brudnymi butami na fotelu, odwraca się do tyłu i rzuca papierkami w współpasażera obok mnie.
Pasażerowie wraz ze Stewardessami bezskutecznie zwracali uwagę matce, by ta uspokoiła swoją latorośl.
Po godzinie lotu (a zostało jeszcze ładnych kilka godzin do końca podróży) nie wytrzymałam. Jak matka olała moje prośby by dziecko uspokoić, tak ja wpadłam na szatański pomysł.

Zaczęłam kopać fotel matki, która siedziała na miejscu przede mną, wstając pod pretekstem wyciągnięcia laptopa ze schowka na bagaż podręczny i w ręku trzymając kubeczek z wodą, niby przypadkiem ją oblałam, i jeszcze trąciłam w tą pustą głowę torbą od laptopa. Matka oburzona wstała i zaczęła na mnie wrzeszczeć, że co ja wyprawiam, że ona chce spokoju i grom wie jeszcze co... Przylepiłam na swoją twarz uśmiech i ze stoickim spokojem powiedziałam, że jak zaraz nie uspokoi swojego dzieciaka, to będę jej podróż tak umilać do samego końca. Groźba poskutkowała i był spokój do końca lotu.

Historia nr 2:
Tym razem dzieciak naprawdę z piekła rodem. W miejscu nie mógł usiedzieć, ciągle coś majstrował, kopał fotel, wiercił się tak i skakał na nim, że nie było sensu trzymać kubka na tacce, bo by zawartość w nim szybko się rozlała. Mało tego, wstawał, ganiał po przejściu, zasadził kopa w kostkę Stewardessie. Na zwrócenie uwagi przez personel i współpasażerów usłyszeli wszyscy wulgarnie, że mamy się kochać. W perspektywie jeszcze czekało mnie osiem godzin lotu. Nie miałam ochoty więcej znosić bachora i jego walniętej matki, która była zainteresowana czasopismem, a nie tym co dziecko odwala.

Postanowiłam zagrać nieobliczalną wariatkę.
Wstałam, ostro nawrzeszczałam na babę nie szczędząc wulgaryzmów wykrzyczałam, że jak tego bachora zaraz nie uspokoi to nie ręczę za siebie i zaczęłam wrzeszczeć, że niedawno wyszłam z psychiatryka i jeszcze do końca nie potrafię panować nad nerwami, więc lepiej, żeby ona i jej gnojek się o tym nie przekonali, bo ja jestem jeszcze oazą spokoju, ale lada moment mogę wybuchnąć. W efekcie matka w końcu uspokoiła szatana, zapięła w pasy i jak tylko zaczynał rozrabiać, wystarczyło, że się wychyliłam w jego stronę tak by mnie zobaczył i popatrzyłam na niego wzrokiem zabójcy z gestem poderżnięcia gardła, a znowu zachowywał się jak aniołek. Był wreszcie spokój i wszyscy odetchnęli z ulgą.

Gdy Stewardessa standardowo robiła obchód z pytaniem czy czegoś nie potrzeba, przeprosiłam za głośny i soczysty opiernicz dla matki dzieciaka i puściłam oczko. W odpowiedzi usłyszałam "Dziękuję, bo już nie mieliśmy siły na nich".

* Zdrowa jestem na umyśle, a wariatkę tylko zagrałam, żeby mamusia od "bezstresowego" wychowywania wreszcie uspokoiła dziecię.

Bachorstwo z piekielnymi matkami w samolocie

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 924 (1120)
zarchiwizowany

#40865

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, jak byłem Piekielnym. I ku przestrodze.

Pełno jest opowieści o złych żebrakach, którzy podarowaną kanapkę czy bułkę wyrzucają do kosza, ale są też sytuacje dające do myślenia.

Stałem w centrum Warszawy czekając na taksówkę, akurat po jakimś spotkaniu, więc w garniturze i z aktówką. Napatoczył się oczywiście średnio wyglądający i pachnący menel/bezdomny, i - w miarę, trzeba przyznać, trzeźwo - poprosil o parę złotych na bułkę. Akurat miałem małpi humor, więc odpowiedziałem mu po angielsku, że nie rozumiem i liczyłem, że się odczepi. Moje zdziwienie nie miało granic, kiedy ów Pan odparł:
Excuse me, I'm hungry, could you give me some money?

Dawno mi nie było tak głupio... Pan otrzymał całe dwadzieścia złotych, a ja nauczkę, że faktycznie oni nie zawsze lądują na ulicy z własnej winy i głupoty, bo nie wierzę, że ktoś mówiący tak płynnie po angielsku jest zwyczajnym obibokiem po podstawówce...

warszawa

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 374 (434)

#40775

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W III klasie liceum jedna z koleżanek z klasy, Ewelina, wiedząc, że jestem sam, zaczęła mnie gorąco zapraszać do siebie na święta Bożego Narodzenia. Początkowo się wykręcałem, wiadomo, że dodatkowy talerz dla gościa jest tylko dla picu. Jednak nalegała, więc dałem się przekonać, że to nie będzie żaden problem. I zawsze to nie będę się nudził w domu.

Ucieszyła się że się zgodziłem, obiecała że będzie super wyżera, bo jej babcia jest byłą kucharką i ojciec pracuje jako szef kuchni, i że w ogóle mogę nocować, i zostać przez całe święta. Sam też się zacząłem cieszyć (lubię dobre jedzenie;). Spytałem o ilość i „rodzaj” osób w rodzinie, kupiłem każdemu drobny upominek. Dała mi adres na wszelki wypadek, ale obiecała, że z kimś po mnie przyjedzie o 15.00.

Udzielił mi się świąteczny nastrój, w wigilijny poranek poszedłem do kościoła, później ozdabiałem swoje prezenty, przygotowałem sałatkę ze śledziem, żeby nie iść z pustymi rękoma, założyłem nowe ubranie i już od 14.00 czekałem na przyjazd Eweliny. Nie zjawili się punktualnie, pół godziny później też nie. Myślałem, że może coś źle zrozumiałem, albo że im zamarzł samochód i nie mają mnie jak o tym powiadomić. Poczekałem do 16.00 i sam do nich pojechałem.

Znalazłem adres bez trudu, widziałem, że gdzieś w głębi domu pali się światło, choć lampki na podwórkowej choince były wyłączone. Zadzwoniłem na dzwonek przy bramce. Cyk. Światło w domu zgasło. Łudziłem się jeszcze, że zaraz zapali się na ganku i ktoś po mnie wyjdzie. Nie doczekałem się, zadzwoniłem raz jeszcze. Nic. Pokręciłem się jeszcze chwilę, w nadziei że jeszcze się ktoś zjawi, ale w końcu przewiesiłem prezenty przez płot (nie były mi potrzebne, i nie miałem zamiaru tego nieść z powrotem).

Przez całe święta pocieszało mnie wspomnienie jak (chyba) ojciec Eweliny niczym szpieg z Krainy Deszczowców skrada się w ciemności po reklamówkę, którą zostawiłem na płocie.
Przystanek był po drugiej stronie ulicy i wszystko dosyć ładnie widziałem :>
Jeszcze z autobusu widziałem, że w domu palą się już światła.

Dlaczego mi nie otworzyli? Ewelina tłumaczyła, że wyjechali do (a jakże) chorej cioci i nie mieli mnie jak powiadomić, bo nie miałem telefonu.
A naprawdę (dowiedziałem się dopiero w okolicach matur) – rodzince się odmieniło, bo mnie nie znali i chcieli spokojnych świąt bez niespodzianek.

gościnność i świąteczny duch

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1366 (1440)