Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

olkiolki

Zamieszcza historie od: 20 lutego 2012 - 22:15
Ostatnio: 19 czerwca 2015 - 23:14
O sobie:

Mama dwójki urwisów, które kocham szybciej niż nad szampon ;-)

Zobacz: http://www.piekielni.pun.pl/forums.php :-)

  • Historii na głównej: 14 z 18
  • Punktów za historie: 14731
  • Komentarzy: 570
  • Punktów za komentarze: 5165
 

#38317

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
O tym, jak poważni ludzie, bawiąc się i ucząc, mogą zamienić innym życie w lekkie piekiełko...

Lat temu kilka pojechaliśmy na mistrzostwa. W ratowaniu ludzi, medycznym i drogowym.
Był to drugi start naszej drużyny, ale po pierwszym, wybitnie nieudanym, mieliśmy duże ambicje, żeby pokazać się z nieco lepszej strony.
Mistrzostwa składają się z kilku konkurencji - w większości ratowniczych.
Do tego konkurencja sprawnościowa - wszak zespół musi być wybitnie wydolny fizycznie...
No i zadanie-niespodzianka.

Organizatorzy uprzedzili uczestników, że podczas mistrzostw będzie można wykonać takowe, zdobywając dodatkowe cenne punkty. Kazali mieć oczy szeroko otwarte i uważać na niecodzienne zjawiska dookoła. Jakby pojawienie się w jednym miejscu trzydziestu zespołów nie było wystarczającym dziwem natury...
Kazali, to mieliśmy.
Rozwinęło się to w coś w rodzaju paranoi.
Na kolejne zadania przemieszczaliśmy się karetką, korzystając z otrzymanej przed zadaniem mapy. Ponieważ jednak organizatorzy bardzo ściśle trzymali się litery prawa, karetki poruszały się przepisowo, bez zjawisk dźwiękowych i świetlnych.
Dawało nam to czas na obserwację i szerokie otwieranie oczu...

Dzień pierwszy.

Jedziemy drogą przez niewielką wioskę.
Na poboczu kobiecina, oparta o grabie, zdyszana po pracy. Stoi i obserwuje.
Ale... taka jakaś niewyraźna. Toteż kierownik zespołu specjalnej troski (znaczy się, ja) wydaje komendę: zatrzymać, sprawdzić, a nuż to zadanie dodatkowe!
Hamujemy, wypadamy, i zaczynamy wypytywać babkę o dolegliwości, przeszłość, czy aby na pewno nie potrzebuje pomocy. Namawiamy, żeby się przyznała, że jest agentką utajoną organizatorów. Bez skutku. Na koniec, żegnani cokolwiek niechętnie, odpuszczamy i wracamy do bazy.

Dzień drugi.

Inna wioska, upał jak na Kalahari.
Przy lesie, nieopodal drogi, zauważamy gościa, jeszcze bardziej podejrzanego. Stoi tyłem do nas, wyraźnie się słania i trzyma za regiony intymne. Nic, tylko zadanie bardzo specjalne...
Tym razem poszło nam jeszcze lepiej.
Miejscowy pijaczyna, zaskoczony z tyłu nadbiegającym, czteroosobowym zespołem, z przerażenia olał sobie buty i spodnie (bo to właśnie robił pod lasem), a potem dynamicznie wystartował do biegu, nie zadając sobie nawet trudu zapięcia rozporka...

Dzień trzeci.

Upał trwa. Wracamy do bazy po kolejnej konkurencji. Tylko jakoś dziwnie, bo wracamy zupełnie inną drogą. W połowie której zauważamy karetkę stojącą w lesie. W środku manekin imitujący umierającego człowieka i dwójka sędziów, udających szaleńców, którzy uciekli z psychiatryka porywając karetkę...
Oskar dla nich za role.
Przeszkadzają nieziemsko, zwłaszcza T. - normalnie świr stulecia.
W końcu proszę naszego kierowcę, Kudłatego, coby zrobił cokolwiek z czubem, bo go zamorduję.
Ten odprowadził T. pod ramię, kazał mu stać i trzymać klamkę karetki, żeby nikt nie ukradł.
Sędzia, cały czas w roli, zapytał z uśmiechem, co będzie, jak się stamtąd oddali. Na co Kudłaty, kawał chłopa o obliczu rasowego psychopaty, wyszczerzył się radośnie i zameldował:
- Wtedy, malutki, zrobię ci to, co umiem najlepiej; wyjadę ci z dyńki.
Sędzia struchlał i wypadł z roli definitywnie.

Podsumowując: w ciągu trzech dni sterroryzowaliśmy spokojne dotychczas wioski i przyprawiliśmy lekarza ratunkowego o traumę psychiczną. Ale, po raz pierwszy w historii, awansowaliśmy do finału międzynarodowego.
Warto było.

O zawodach jeszcze w kolejnych odcinkach.

dzicz tatarska

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 955 (1111)
zarchiwizowany

#36935

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam. Moja pierwsza historia na piekielnych.

La temu parę do tyłu, w ramach praktyk pognałem na tydzień do pewnego uzdrowiskowego miasteczka w centralnej Polsce. Trochę przez przypadek, trochę z lenistwa musiałem potyrać się tam z paroma ludkami. Dość poczciwe ludziska (za jednym wyjątkiem) ale jakoś tak manierą nie grzeszące. No cóż.

Zima to, wieczór, miasteczko wymarłe. Idziemy na pizze.
I się zaczęło.
-Ten stolik!
-Nie tamten.
-A może tamten!
I tak ze cztery razy.
Jestem spokojny.
Potulnie truchtam bo mi wszystko jedno. Towarzystwo w końcu ukontentowane stołem na antresoli. Przybiega kelnerka, po dosyć stromych i niezawygodnych schodach.
Dostajemy menu, bardzo krótkie, bardzo przejrzyste, no wzór tego jak powinna wyglądać karta w każdej restauracji.
Wryć ją na pamięć można w 5 min.
I się zaczęło.
Przybiegła kelnerka (strasznie sympatyczne dziewczę).
-A co to ?
-A z czym to?
-A jak to?
-A dlaczego to?
-A za ile to?
A każda z tych informacji do zdobycia w czasie max 5 sekund po otworzeniu karty.
Jestem spokojny.
Dziewczę stoi, dzielnie na pytania odpowiada zerka na mnie z ukosa widząc moje minę, uśmiecha się pod nosem.
Zamówione, przyniesione, jedzone. A pizza, zaiste, była chyba jedną z lepszych, jakie dane mi było w swoim nędznym żywocie konsumować. Przednia obsługa, i przyjemny lokal. No generalnie wpadłem w dobry nastrój.
I się zaczęło.
-A to ja jeszcze to!
-A ja jeszcze tamto!
-To i ja to!
I nie żeby wszyscy na raz. Każdy po kolei.
A ja nadal, cholera spokojny.
Dziewczę znowu na mnie popatrzyło, pokiwała smętnie rudą głową i biega po tych schodach kilkanaście razy. Taka praca, nikt nie obiecywał że będzie lekko.
Przyszło do płacenia. I zgadnijcie co? Tak dokładnie.
I się zaczęło.
-A czemu tak drogo?
-A za co to?
-Żebym wiedziała że aż tyle to bym nie jadła...
I dalej w ten deseń. Szaremu nabiło, całe kosmiczne, 22 PLN. Nawet nie będę się wydurniał w szukanie drobnych , pacnąłem trzy dychy i wyszedłem. Zasłużyła sobie na dziewczyna chociaż na tyle.
Czekam przed lokalem. Trochę już długo, ale nic to, cieszę się piękną zimową nocą. Wychodzą. I...

... jebs mi na rękę osiem złotych reszty w drobniakach...

I przestałem być **rrwa spokojny.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 282 (324)

#36701

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Piekielna rodzina i piekielny sędzia z prokuratorką.

Opiszę wam co mi zafundowała rodzina, by rodzeństwo miało lepiej. Sedno tej sprawy to to, że brat się dogadał z rodzicami iż zamienią się mieszkaniami. Brat pójdzie na 3 pokoje, a rodzice na kawalerkę. Tylko jest/był/jeden problem, JA zameldowany i mieszkający po powrotach z trasy.

Jako kierowca zestawu, potocznie TIRA, 90% czasu spędzam za granica i za kierownicą, po kilka tygodni. O alkoholu można wtedy tylko sobie pomarzyć.
Ale jak wreszcie wracam do domu na parę dni, to chcę odpocząć.

Było to w zeszłym roku w sierpniu, osłupiałem trzymając urzędowe pismo, wezwanie do prokuratury na przesłuchanie.
....wzywa się pana....w sprawie nadużywania alkoholu do złożenia wyjaśnień...".
I dalej: "Strona wezwana może być za nieusprawiedliwione niezastosowanie się do wezwania ukarana grzywną...".

Po 8 miesiącach znam już sposób jak pozbyć się członka rodziny z domu, ba nawet go ubezwłasnowolnić!!!
To był początek moich problemów z alkoholizmem, którego nie było.
Zdziwienie szybko minęło.
Przyszła seria upokorzeń.

Pierwsze z nich - zeznania w Prokuraturze.
Pani prokurator z miną "ty metylu, wyrobię premię na twojej sprawie", przepytała mnie i po wszystkim myślałem, że to już koniec. Niestety to był początek.
Przyszło następne wezwanie na sprawę w sądzie rejonowym, o zastosowanie przymusowego leczenia odwykowego. No i się zaczęło.

Na sprawie odczytano, że moja matka zeznała iż od 20 lat pije alkohol ciągami, co 2 dni, itd. Że po spożyciu jestem agresywny, rodzina się mnie boi.
Jestem typem „domatora” (nie lubię bezproduktywnego łażenia po klubach, wolę obejrzeć film albo porozmawiać ze znajomymi przez sieć) w weekend (zwykle w sobotę) starałem się zrelaksować. Wyglądało to tak, że wypijałem 3-4 piwa, siedząc cały czas w moim pomieszczeniu, słuchając muzyki, oglądając filmy. Zeznania matki to jedyne dowody, lecz co to dla prokurator A. Od początku jestem zastraszany, obrażany na sali sądowej, wyszydzany, nakłaniany do wymeldowania się z domu. Sprawa zakończyła się skierowaniem na badania.

Po powrocie z zagranicy po 7 tygodniach zostaję aresztowany, skuty jak bandyta i przewieziony na komendę. Tam czekam ok godziny na więźniarkę. Zostaje przewieziony do do Rodzinnego Ośrodka Diagnostycznego na przymusowe badania.

Kolejne upokorzenie:
Denerwowałem się, ale kto by zachował stoicki spokój po aresztowaniu.
Pytania zadawane przez psycholog panią udającą przyjazna mi osobę są podchwytliwe. Kiedy pan pierwszy raz spróbował alkoholu? A kto to pamięta?? Pewnie ok 18 roku życia.
W opinii pacjent nie pamięta. Niedbale pisząc na wyrwanej kartce kredką, lub ołówkiem.

Badanie u psychiatry:
Zostałem potraktowany ja zwierzę, zważony, wzrost, 3 pytania - dużo piję?=nie, często?=nie. ile piję?=2-3 piwa raz po raz, lampkę, dwie wina z kobietą...
Teraz zastanawiam się, czy to nie było właśnie pytanie z gatunku podchwytliwych, na które prawidłowa odpowiedź brzmi: "Co to znaczy od kiedy? Ja nie piję.", czy coś...
Zapisano w opinii: "Spożywa głównie piwo i wino.
Stan psychiczny: świadomość jasna, orientacja pełna, napęd wzmożony, nastrój także, mowa prawidłowa, uwaga pamięć prawidłowa. Funkcje intelektualne w badaniu orientacyjnym w normie.
Wniosek:
Na podstawie akt zeznań matki badanego stwierdzamy zespół zależności alkoholowej!!!
Wskazuje na to przymus picia, utrata kontroli nad piciem, picie ciągami!!!
Winien podjąć leczenie ambulatoryjne, w wypadku nie podjęcia w trybie stacjonarnym /zakład zamknięty/.
Wykorzystano przeciwko mnie wiedzę o konflikcie rodzinnym (który istnieje od wielu lat).
W opinii kilkukrotnie biegli powołują się na akta: "Z akt wynika, że badany ma trudności z powstrzymywaniem się od rozpoczęcia spożywania alkoholu oraz zakończeniem już rozpoczętego picia, co wskazuje na utratę kontroli i przymus picia, czemu opiniowany stanowczo zaprzecza.
Zaprzecza wszystkim danym z akt sprawy, jest poirytowany każdym pytaniem, dotyczącym spożywania przez niego alkoholu".

Co było w aktach sprawy, jakie "dane"?
Zeznania mojej matki.
- Cała wizyta trwała 5 minut. Po tym czasie ci ludzie wydali opinię, która może zaważyć na całym moim późniejszym życiu!!!
Gdybym dla świętego spokoju podjął leczenie, stracę uprawnienia i możliwość dalszej pracy. Kto zatrudni pijaka?? W pracy muszę mieć nieposzlakowaną opinię. Gdybym poddał się i dał zamknąć w psychiatryku..., lepiej nie myśleć. Musiałem walczyć.

Na sprawach jestem zastraszany, że mogę zostać zamknięty w ośrodku na okres 2 tygodni, a jak sędzia zechce to nawet na 6 miesięcy w celu kolejnych badań, mających stwierdzić czy jestem osoba uzależnioną od alkoholu. Z własnej woli chodziłem co dzień na policję w celu przebadania na alkomacie, by mieć jakieś dowody, że nie jestem osoba uzależnioną. Po niecałym miesiącu usłyszałem od policji że mam wyp..., bo oni już mnie badać alkomatem nie będą, a problemy zaczęły się po ok 7 dniach chodzenia - widocznie prokuratorka się dowiedziała i nakazała utrudniać mi życie.

Np. czekałem po 1.5 godz na badanie alkomatem, później nie chciano mi wydać wydruku. Po kolejnej entej wizycie na alkomacie, pod domem już na mnie czekali i pościg jak w amerykańskim filmie, mało mnie nie potrącili na parkingu, z takim impetem idiota w niebieskim berecie wjechał. Zostałem zapakowany do suki i przez radio, że zatrzymano pijanego i apiać curyk na alkomat wynik 00. Na zażalenie wysłane do Prokuratury w Bydgoszczy, o bezprawne zatrzymanie i doprowadzenie (dla mnie to było aresztowanie, w końcu skuty byłem), otrzymałem odpowiedź, że nie stwierdzono by doszło do przekroczenia uprawnień art.7 k kodeksu postępowania cywilnego oraz art. 26 ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Bo biegli stwierdzili u mnie zespół zależności alkoholowej.

Każda instytucja do której zwracam się o pomoc, powiela błędnie wyciągnięte wnioski i sugeruje się tylko zeznaniami mojej matki w aktach, nie zwracając uwagi na brak jakichkolwiek dowodów wskazujących na uzależnienie z mojej strony. Wydruki z policyjnego alkomatu nie są dowodem dla sędziego, mimo że chodziłem tam prawie cały miesiąc aż odmówiono mi dalszych badań alkomatem.
Przedstawiane przeze mnie argumenty oraz dowody nie są wcale brane pod uwagę. Odnoszę wrażenie, że zostałem skazany już na początku sprawy, co jest dla mnie niezrozumiałe, gdyż to sąd powinien być bezstronny i udowodnić mi winę, a nie ja muszę bezskutecznie jak na razie udowadniać swoją niewinność. Być może jest to zemsta panie prokurator za skargę którą na jej działania napisałem.

Odbyła się kolejna rozprawa i kolejne upokorzenia.
Przesłuchanie biegłej A.
Brak słów, zrobiła ze mnie furiata, który na badaniach wedle niej krzyczał, był agresywny, itd. Na moje pytanie dlaczego w takim razie nie wezwała policji, która jest piętro niżej, żadnej sensownej odpowiedzi. Podczas zeznań, pseudo lekarski psychologiczny bełkot. Myślą, że im bardziej książkowo, tym lepiej. Ogólnie same kłamstwa. I tacy ludzie są biegłymi?? Terapeutami??
Przerost ambicji.

Władza nad losem człowieka w długopisie trzymanym w ręce.
Znów usłyszałem, że mogę wylądować na oddziale zamkniętym za kwestionowani opinii biegłych, by tam po miesiącu na przykład obserwacji (pewnie polegającej na szprycowaniu delikwenta), orzeczono czy jestem uzależniony od alkoholu.
Oraz, że mogę stracić licencje do wykonywania zawodu.

Wyobraźcie sobie teraz:
- A gdybym ja złożył doniesienie na swojego sąsiada na przykład. Napisał na was, że jesteście alkoholikami. Też byście zostali wysłani na badania? Najprawdopodobniej tak.
- Każdy wniosek, który jest kierowany do np. Prokuratury, Gminnej Komisji Rozwiązywania problemów Alkoholowych (piękna nazwa nie prawda??), jest kierowany dalej. Dopiero biegły psychiatra z psychologiem stwierdzają, czy dana osoba wymaga leczenia.
I tak są bardzo bardzo zasmuceni i że kiedyś było o wiele lepiej, bo w ogóle było o niebo łatwiej zamykać ludzi na przymusowym odwyku niż teraz...
- Nie ma żadnej selekcji, żeby oddzielić wnioski ewidentnie bezzasadne.
Sprawa ciągnie się nadal od 11 miesięcy.

Gdybym nie miał nowego nie bojącego się sądu, lub będącego w układzie przedstawiciela prawnego, zostałbym skazany na leczenie zamknięte, bez dowodów. Ale na szczęście przedstawiciel, z moją mała pomocą, nie bojąca się powiedzieć że sędzia (który prawie wpadł po tym w szał, wykazując prywatne zaangażowanie ,brak profesjonalizmu zawodowego, na kierunkowanie świadków, by odpowiadali na nie korzyść itd, ogólna żenada na sprawie, gdy sędzia bardzo podniesionym głosem neguje to iż nie jest bezstronny, przepisy prawa itd/, nazwijmy go Kłamcą, zapomniał chyba o tym, że powinien być obiektywny. A jak można zinterpretować wypowiedź sędziego, cytuję: - kierowcy tirów (totalna nieznajomość tematu, opierająca się pewnie na oglądaniu tv i tirówkach? TIR to umowa międzynarodowa dotycząca przewozów towarów), wszyscy wiedzą, że kierowcy tirów nie piją, ale CHLEJĄ!!!
Ponownie mnie straszył, że jak zechce, to mnie zamknie w psychiatryku nawet na 6 miesięcy na obserwacje.

Utemperowała go pani, za próby ponownych działań na moją szkodę. I mogę potwierdzić iż po prostu pan sędzia zachował się po chamsku, kompletnie nie profesjonalnie, uraziło jego ego iż ktoś kwestionuje to co on na SWOJEJ SALI SĄDOWEJ ROBI!!! Ale po ponownych upomnieniach zauważył, iż nie ma do czynienia z kimś, kto się boi jego krzyków (bo ma za sobą PRAWNE PRZEPISY!!) i pewnie po rozprawie z prokuratorem rozmawiał typu, no teraz będzie już dym i co teraz?
Ja dzień przed rozprawą dostałem tel z kancelarii, że może bym wpadł jeszcze coś obgadać. Chyba mam namierzany tel albo coś, bo jak wyjadę, to mam od 6mcy policję na plecach. A nr ode mnie telefonu zażądali. Jak mówiłem, że na mnie polują, to w sumie nie bardzo wierzyli w kancelarii.

I jak podjechałem przed sprawą pod kancelarię, nagle światła, syreny, normalnie film amerykański. Od razu alkomat, oczywiście 00. Trzymali mnie z 30 min i adwokat to widział. Co w końcu uwiarygodniło mu iż jestem zastraszany przez policję. Teraz mam jak bandyta kuratora!! Sędzia oczywiście mnie straszy,ł że jak przyjdzie, a mnie nie będzie to.....
Pod wieczór miałem propozycję pracy, ale musiałem odmówić, bo jako niekarany nie mogę pracować, czekając na kuratora, który nie wiadomo kiedy i o której przyjedzie, itd, bo znowu jak poprzednio bandytę ze mnie zrobią, który po 7 tyg ciężkiej pracy wraca do pop... kraju i wpada policja, skuwa kajdankami i pokazuje wszystkim ZŁAPALIŚMY BANDYTĘ. A okazuje się, że słowa sędziego są tyle warte co... jak nie są na papierze zapisane!!! Tak nie ma sprawy, polecony przyjdzie, pana nie ma, to żadnych sankcji nie będzie. Żadnego poleconego nie było, ale policja się wykazała. I ten sam kłamca co obiecywał, że jakby co podpisał że mają mnie aresztować. Brak słów na tych ludzi. Władza uderza do głów!!

Kolejna rozprawa za ok 6miesięcy.Do tego czasu czekają mnie badania w psychiatryku, wizyty kuratora, a do pracy wyjechać nie mogę, bo jak mnie nie będzie znowu, każą mnie aresztować. Zerwałem kontakty z rodziną, chyba to nikogo nie dziwi oprócz sędziego i prokuratora. Brat będąc pupilkiem mamusi, nawiasem mówiąc chorej psychicznie wedle mnie i wielu ludzi, rozpuszczony jak dziadowski bicz, roztacza rządy, chcąc przejąc z majątku rodziców/ojca/jak najwięcej się da. Jest działka z domkiem, już podobno mu obiecana, garaż murowany, z którego po prostu wyp... ojca samochód i parkuje swój. Ale to nic w porównaniu z jego chamstwem i bezczelnością do jakiej jest zdolny.

Wracam z trasy, wchodzę do garażu, a tam połowy moich i ojca rzeczy nie ma. Farby do samochodu, części, itd wszystko pooooszło w piz...du. Bo brat od swojej Piekielnej połowicy poprzywoził jakieś badziewie z wystawek i nie było na to miejsca. Więc wyp... co szło żeby wstawić i do mnie - zabierz rower, bo nie mogę Piekielnicy roweru wstawić. Myślałem że go ....
Jeszcze mam oszczędności na trochę ale topnieją, a i samochód się prosi o warsztat. Pracowałem ciężko, nikomu w drogę nie wchodziłem, zniszczono mi życie i być może karierę zawodową.

Opary absurdu aż dławią, zastanawiam się, pod którym mostem będzie mi najwygodniej, gdy skończą się pieniądze. Może stonka zasponsoruje mi jakiś duży karton na zimę?

patologia w sądach i prokuraturach

Skomentuj (204) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1506 (1612)
zarchiwizowany

#34401

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Zapewne znów pojawią się głosy, ze zamieszczam historie mniej „security” niż przystało na SecuritySoldiera, ale cóż…
Jak chyba większość ludzi na świecie mam kilkoro przyjaciół, ze dwa razy tyle kolegów i koleżanek, oraz sporo znajomych. Taka typowa sytuacja towarzyska, charakteryzująca ludzi którzy wychodzą czasem z domu. Niestety, społeczeństwo to krzak, więc moi znajomi mają swoich znajomych, a na ich dobór już wpływu nie ma nikt poza nimi.
Dziś odwiedziła mnie dziewczyna mojego naprawdę dobrego kolegi, nazwijmy go tu Urbanem, a ją samą Jolą. Jole znam niby od dziecka, ale jakoś nigdy nie mogłem się przemóc by nazwać ją swoją koleżanką, nie było to nic osobistego po prostu nie mieliśmy wspólnej płaszczyzny porozumienia – tak mi się wydawało. Okazało się jednak, że to instynkt mi doradzał, a raczej, odradzał kontakty z nią.
Jak pisałem, wpadła dziś do mnie, niby ot tak, pogadać. Posadziłem ją w swoim pokoju, puściłem muzykę, zrobiłem jakieś kanapki, bo głodna była, a i ja lubię sobie podjeść. Usiedliśmy, pogadaliśmy na tematy wszelkie i żadne zarazem i ni z tego, ni z owego Jola przeszła do, skrzętnie wtedy skrywanego, sedna.
- Słuchaj Michał, tak serio, czemu już nie jesteś z Alicją? – zapytała patrząc na mnie uważnie.
Obcesowe, fakt, ale ja lubię zdecydowane stawianie spraw. Uznałem, że chodzi o zweryfikowanie jakiejś plotki czy może Jola postanowiła się pobawić w swatkę i właśnie zbiera informacje o mojej byłej – w takim wypadku, co mi szkodzi odpowiedzieć?
- Wiesz, po prostu nam nie wyszło. Zdarza się tak, że ludzie się rozchodzą, bo „to” jednak nie „to”.
- A nie moglibyście do siebie wrócić?
No i tu zaczęło mi coś nie pasować. Po co mam wracać do byłej, skoro i ja i ona jesteśmy już w szczęśliwych związkach?
- No nie bardzo… - odparłem powoli, liczyłem, że coś się zaraz wyjaśni.
- No ale czemu?! Tak świetnie do siebie pasowaliście.
- Nie pasowaliśmy do siebie, nie słyszałaś co mówiłem wcześniej? Nie po drodze nam było w zbyt wielu sprawach.
- No weź! Bo ta Twoja obecna to taka… - czerwona lampka zapłonęła, syrena zawyła, a mój prywatny chochlik wgryzł się mi w hipokamp.
- No jaka?
Przez jej twarz przebiegł skurcz, a potem przybrała minę znudzonej przedszkolanki, po raz dziesiąty tłumaczącej dziecku, czemu nie wolno wsadzać koledze nożyczek w tyłek i smarować klejem oczu.
- No bo ja widziałam jej zdjęcia na ryj książce. Michał, ona nie jest dla Ciebie. Ona Cie zostawi, zobaczysz.
Nie lubię takich katastroficznych Nostradamusów, budzą we mnie wszelkie złe odczucia. Powstrzymałem jednak chęć pogonienia jej na cztery wiatry i postanowiłem drążyć temat.
- Niby czemu?
- Michał, zobaczysz, ona Cie zostawi, a jak zostawi, to weźmie się za kolejnego! – chyba bezpiecznik jej poszedł, bo zaczęła mówić coraz szybciej i coraz bardziej przy tym pluć – Ja znam takie jak ona! Machnie taką chudą d***ą przed oczami jednemu i drugiemu, a potem odbija kolejnych! Zobaczysz, że jak ona skończy z tobą, to się za Urbana weźmie! Wróć do Alicji, ona była spoko!
Tu straciłem cierpliwość. Oznajmiłem jej, ze właśnie bardzo zaczęło jej się śpieszyć i powinna uważać, żeby nie trzasnąć w drzwi przy wychodzeniu, bo nie wiem czy zdążę je przed nią otworzyć. Poszła już bez słowa, za to śmiertelnie obrażona, że nie uwzględniam w życiowych planach jej zaleceń.

Życie codzienne

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 275 (369)

#34338

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Studia to czas, kiedy dzieją się rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Studenci potrafią sprawić, że szczęka opada do podłogi. Studenci potrafią.
Oczywiście wiedziałem, że nie da się natrafić na towarzystwo idealne i po przygodach na poprzedniej stancji, wprowadziwszy się do nowego mieszkania, starałem się pozostać czujny. Nikt nikogo w szafie nie ukrywał, nikt mi nawet papieru toaletowego nie podkradał. Myślałem, że mimo wszystko będzie dobrze.

Pech jednak sprawił, że trafiłem na zbyt oszczędne osobniki. Sam nie jestem rozrzutny, na pieniądzach nie śpię, ale w przesadę nie popadam. A Kasia i Basia – wręcz przeciwnie. To znaczy też raczej nie śpią na pieniądzach, ale w przesadę, owszem, popadają. Oszczędne osobniki były też osobnikami brudnymi. Pozwolę sobie ponarzekać na to i owo.

Lubię wziąć prysznic i rano, i wieczorem. Nie leję dużo wody, minuta, dwie – żeby się zamoczyć, a potem opłukać z mydła. Dostało mi się. Nie prosto w twarz, za plecami. Miałem zgaszone światło w pokoju, dziewczyny myślały, że śpię albo że z korytarza nie słychać, więc rozmawiały w najlepsze, jaki to ze mnie „pedancik”. Notabene zaraz nazwały mnie „pedałkiem”, chichrając się w najlepsze. Przewróciłem oczami i się na drugi bok. Łorewer.

Raz w tygodniu robiłem pranie. Zawsze pytałem dziewczyn, czy mają coś do prania (tak, wszyscy wiemy, że jest spoko), odpowiadały, że nie. I tu zaznaczę, że studiowały daleko od rodzinnego miasta, wyjeżdżały ze stancji rzadko (a więc nie woziły brudnych rzeczy do domu), a prania nie robiły niemalże nigdy. Ręcznego też. Brr, nie wiecie nawet, jak to potrafi odstraszyć.
No i oczywiście czepiały się, że przeze mnie są większe rachunki. To po kiego grzyba, pytam się, ktoś nam wstawił pralkę? Żeby było na czym żelazko postawić?

Ale zostawmy oszczędzanie, bo ich świńskość to temat o wiele bardziej intrygujący. Przynajmniej mnie fascynuje, jak można być tak zapuszczonym.
Zacznijmy od tego, że ich ręczniki wisiały na haczykach OKRĄGŁY ROK. Po pewnym czasie tak śmierdziały, że w łazience nie szło wytrzymać! Białe stało się szare, żółte stało się szarożółte, czerwone stało się Bóg wie jakie. Panienki miały po pięć ręczników. Na każdy odcinek ciała jeden. Wszystkie tak samo zasyfione.

Pozostaje też kwestia włosów. Obie miały piękne, gęste, długie włosy. I tak samo gęste, długie, ale już mniej piękne włosy były wszędzie. W zlewie, w wannie, w dywanikach, w powietrzu, nawet w moim pokoju. Ja wiem, że nie nad wszystkim da się zapanować, ale ze zlewu i wanny kłaki mogły zbierać, prawda? Pomijam już fakt – a właściwie nie pomijam, bo o tym mówię - że nigdy nie płukały po sobie wanny (też oszczędzały?); nie
raz, nie dwa, a codziennie zastawałem ogromne ilości piany, plus co jakiś czas drobne pozostałości po goleniu tego i owego. Wzywałem Boga i kląłem w duchu.

W końcu któregoś razu przytkał nam się zlew i nawet KRET nie pomógł. Nie wiem, dlaczego jestem taką ci*ą, ale po prostu wygrzebałem te włosy z odpływu, nawet nie zwracając Kasi i Basi uwagi. Myślałem, że się porzygam, choć mało co mnie brzydzi. Tylko rozmokłe, oślizgłe kępy włosów i koszmarnie brudne ręczniki.

Wkurzyłem się w końcu na panujący syf i zarządziłem grafik. W tym i w tym tygodniu ten i ten robi to i to. Dziewczyny się zgodziły, wszystko pięknie. Przyszła kolej sprzątania Kasi – Kasia poukładała butelki po piwie walające się koło lodówki. Kasia poukładała talerze w szafce. Kasia wytarła... żyrandole. ŻYRANDOLE. Żeby w razie wizyty drużyny koszykarskiej siary nie było. Bardzo kur... przydatne, bardzo.
Basia z kolei wytarła szafki w kuchni. Przestraszyłem się, że umrze z przemęczenia.

Jak dziewczyny gotowały, to kuchnia zamieniała się w pobojowisko. Strach było wejść. Bałem się, że nie wyjdę, bo się przykleję do podłogi.

Co rozśmieszyło mnie najbardziej – Kasia i Basia dopisały do grafiku, żeby wycierać po sobie kuchenkę. Nie muszę chyba mówić, że same nigdy tego nie robiły, a w największym stopniu przyczyniały się do jej zabrudzenia?

A i na koniec jeszcze powiem, że chleb dzieweczek leżał w chlebaku, dopóki nie spleśniał i sam nie nauczył się chodzić.

Zemściłem się bardzo ładnie.
Wyprowadzałem się wczoraj, czyli w poniedziałek, i według moich informacji dziewczęta pojawią się na stancji dopiero w piątek, by zabrać wszystkie swoje rzeczy. Podejrzewam, że smród, jaki uderzy w nie po otwarciu drzwi wejściowych będzie oszałamiający. Zostawiłem im rybę w pokoju.
Nie ma co się martwić o nozdrza sąsiadów, wynajmowaliśmy niewielki domek jednorodzinny troszkę oddalony od cywilizacji. Czy to zbyt wiele? Kiedy się mszczę, budzi się we mnie człowiek bezwzględny.

stancja

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 958 (1090)
zarchiwizowany

#34333

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak to wystawiłam pierwszy raz w życiu negatywa.

Postanowiłam wreszcie zaszaleć i kupić sobie aparat cyfrowy. A że leniwe ze mnie stworzonko, na miejsce zakupu wybrałam allegro. Udało mi się dostać fajny, z potrzebnymi wymaganiami, niedrogi aparacik. Ale jak aparat to i osprzęt by się przydał. Dokupiłam na innych aukcjach akumulatorki i ładowarkę do nich. O ładowarce będzie historia.

Wszystko to kupiłam w sobotę, 16 czerwca. Akurat kroił się fajny wypadzik na działkę, toteż fajnie porobić kilka fotek czymś lepszy niż aparat w komórce. Obliczyłam, że najpóźniej w czwartek wszystko powinnam już mieć w domciu.

W poniedziałek rano dostałam maile, że wpłaty wpłynęły na konta sprzedawców. We wtorek aparat był u mnie. W środę jedne akumulatorki, w czwartek drugie. Ładowarki niet. Na moje nieszczęście akurat popsuł mi się laptop i nie miałam dostępu do neta.

Dopiero w niedzielę udało mi się odebrać maile, ale cisza od sprzedawcy, więc sama wysłałam zapytanie co z przedmiotem (gdy kupowałam, a wiadomości do sprzedawcy wyraźnie zaznaczyłam, że zależy mi, żeby ładowarka była przed weekendem już u mnie. Także jeśli idzie o przesyłkę wybrałam priorytet).

Odpowiedź dostałam dopiero w wczoraj po południu, że niestety nie mogą zrealizować zamówienia, bo nie mają przedmiotu na stanie! Na moje pytanie czemu pan nie mógł mi tego wcześniej powiedzieć, nie uzyskałam odpowiedzi.
Pieniądze miały być wysłane od razu po naszej rozmowie telefonicznej (zadzwoniłam po dostaniu maila, chcąc wiedzieć co teraz). Pieniędzy na koncie wciąż nie mam. Więc zgodnie z moją obietnicą, ze jeśli w ciągu 24h nie oddadzą kasy, wystawiam negatywa. Nie polecam użytkownika TanieKupowanie24

allegro

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (201)
zarchiwizowany

#34274

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
Historia świeża, ale można powiedzieć, że poszła z dymem. Czyli o gówniarzerii z petami w pysku.

Czekałam na przystanku na autobus, pod szkołą. Młodzieży dookoła jak w ulu, no i oczywiście co za tym idzie? Fajki i kretyńskie wygłupy. Stałam tyłem do trójki chłopaków, na oko 11-12 lat, i nie przysłuchiwałam się ich durnym rozmowom o tym jak by tu jakąś "foczkę" wyrwać, i jak to fajnie było z "taką jedną" (przeraża mnie temat rozmów takich chłopców!).

Słuchawki w uszach i wypatruję autobusu, kiedy czuję jakieś ciepło w okolicy karku, oraz coś w słuchawkach pyknęło i przestał z nich dobiegać dźwięk. Zaraz potem dostaję segregatorem po głowie parę razy. Co się stało?

Gówniarzeria postanowiła się zabawić i zobaczyć, jak się jara mój kucyk. No przecież to taka super zabawa! Segregatorem dostałam od dziewczyny stojącej kawałek dalej, która próbowała ugasić "pożar". Swoją droga, jestem jej wdzięczna, bo zamiast 7 cm mogło być więcej straconych włosów, ale ja się pytam, co by się stało gdyby podpaliłaby się moja bluzka czy torba?

Efektem końcowym całej historii był opieprz dla rechoczących chłopaków, zagrożenie im pięścią przed nosem, oraz zawieszenie ich w prawach ucznia na 4 dni.

komunikacja miejska _szkoła_gówniarzeria

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (204)
zarchiwizowany

#34170

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka miesięcy temu, w pewien leniwy niedzielny poranek odkryliśmy, że w nocy mieliśmy włamanie, my spaliśmy na piętrze a nieproszeni goście wynieśli część naszego dobytku.
Oprócz rzeczy materialnych straciliśmy dokumenty.
Przyjechała policja pooglądali pokręcili się i pojechali, nam kazali podjechać na posterunek w celu spisania zeznań.
Pojechaliśmy miły pan posterunkowy, rozpoczął procedury prosząc mnie o dokumenty, ja na to, że nie mam bo mi ukradli, na co usłyszałam, że nie mogę złożyć zeznań bo nie mam dokumentu... ok mąż miał swoje , wspólne włamanie on w takim razie był zgłaszającym.
Opowiadamy przebieg wydarzeń, policjant notuje... no...tu..je n....o....t...u....j.....e
W końcu czyta nam efekt swojej pracy
"Ja Jan Kowalski jestem właścicielem domu , który jest moją własnością, dzisiaj w nocy był u mnie złodziej. Ja nie wiem o której godzinie. Ja nie wiem kim był złodziej...."
Ok ważne, że notatka sporządzona.
Mąż pyta czy dostanie ksero notatki. Nie nie dostaniemy bo to do NICZEGO nam się nie przyda!
Mąż się upiera potrzebna mu do pokazania w pracy, gdyż ukradli służbowego laptopa. Nie, nie dostaniemy jej bo jest ochrona danych osobowych i on nie wyda nam tego, dodam notatce są tylko nasze dane. W końcu się stwierdził, że napisze inną notatkę dla nas. Ok czekamy w końcu doczekaliśmy się już wychodzimy, ja jescze zapytałam na jakiej podstawie wyrobią mi nowe dokumenty jak nie mam teraz żadnych ( paszport chwile wcześniej się przeterminował). Popatrzył na mnie jak na idiotkę no jak to na jakiej podstawie na podstawie TEJ notatki!

Dodam jeszcze, że gdy poszłam do banku zastrzec dowód osobisty poproszono mnie o..... dowód osobisty!!!

Posterunek policji

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 196 (218)

#33257

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę tygodni temu Kasztelanic zwany potocznie "Synu" dostał zaproszenie do kolegi, aby odwiedzić go po przedszkolu.

Ślubna i ja w euforii. Nasz syn ma przyjaciela! Jest społeczny! Nie skończy jako samozaspakajający się przed monitorem Gollum w koszuli w kratę! Ślubna idzie upiec muffiny na wkupne. W dniu wizyty zdaje Kasztelanica mamie rzeczonego kolegi, żeby wiedział, że nie jest to pierwszy lepszy dorosły, z którym nie wolno mu pójść i idziemy na kawę, mówiąc, że za dwie godziny będziemy.

Kawa nie smakuje tak, jak za randkowych, bezkasztelanicowych czasów, bo co 10 sekund patrzymy na zegarek, czy "to już". Gdy upływa wyznaczony czas, stawiamy się co do minuty. Młody wychodzi zziajany. Zdaje się, że jest zadowolony.

- Jak ci się podobało u Kubusia? - pytamy podstępnie.
- Może być. Ma xboxa... - zeznał Młody lakonicznie - Graliśmy w takie coś, że się biega za takim tygrysem...

Hmm. Nie jesteśmy fanami gier u czterolatka, ten tygrys też zabrzmiał tak jakoś, ale...

Przyszedł czas na rewizytę. Przekąski gotowe, plan atrakcji też. Punkt 17.00 dzwonek - mama Kubusia z Kubusiem pod pachą. Bąka "to ja przyjdę za dwie godziny" i oto gość w pełnej krasie wyłuskuje się z obuwia w przedpokoju.

- Co chcesz robić? - pyta go młody - Chodź, pokażę ci mój pokój.
Ok, młodziaki poszły do siebie. Po chwili słyszę łup! brzdęk! auaaaaa!
Wparowuję do pokoju:
- Co tu się dzieje?!

Dwa czerwone, zaperzone przedszkolaki stoją naprzeciw siebie.

- Bo on mnie bije! - wrzeszczy wściekły Kubuś.
- Bo on powiedział, że mój pokój jest babski! - wtóruje mu Kasztelanic.

Zgłupiałem doszczętnie. Pokój jak pokój, prosty: niebieskie ściany, drewniana podłoga, proste, jasne meble, na podłodze zwykła, kolorowa mata z Ikea - żaden dziw.

- Bo jest babski! - wrzeszczy Kubuś - Ja mam łóżko w kształcie Zygzaka McQueena i Wielką naklejkę z Ben 10!
- Nieprawda! - wrzeszczy Kasztelanic - Byłem u ciebie! Masz naklejkę, ale nie masz Zygzaka!
- Kłamiesz! - Kubuś sięga do czupryny młodego.

- Spokój, spokój chłopcy. - Mediuję. - Może zagramy sobie w jakąś grę?
- Grę?!?!? - zapala się żaróweczka w oczach gościa. Kiwam zachęcająco głową i wyciągam "Skaczące czapeczki", a drugą ręką sięgam po "Memory". Widzę na twarzy smarkacza szok i niedowierzanie.
- TAKIE gry? Ja gram w inne gry. Na xboxie! Raz grałem nawet w Assasina! Tata mi pozwolił, jak byłem chory.
- U nas się nie gra w takie gry, a już na pewno nie grają w nie dzieci. - mówię surowo.
Wzrusza ramionami, a pod nosem mruczy do młodego: "Twój stary to frajer!"
- Co powiedziałeś? - pytam groźnie. Wzrusza ramionami i obaj zmykają do kuchni.

W kuchni Ślubna zamiesiła im wielką miskę masy solnej i zaprosiła do lepienia. Początkowo wredny gówniarz (darujcie emocje) stawił opór, ale potem jakoś go wciągnęło i pół godziny było fajnie. Potem przyszedł czas na przekąskę.
- Co to ma być? - Powiedział gość, patrząc na domowe ciastka, owoce, koktajl z truskawek i sok. - Chcę frytki z ketchupem!
- Nie mam niestety frytek. - Powiedziała mu Ślubna, trzepocząc z zaskoczenia rzęsami. - Może jednak coś zjesz?
- Goń się!
Zerwałem się z miejsca, zderzając się z nim w locie.
- Waż słowa, młodzieńcze! Bo biorę telefon i dzwonię do matki.
Wzruszył ramionami, ale nie przeciągnął struny. Potem okazało się, że nasz niewyszukany poczęstunek jest jednak jadalny.
Chłopcy wyszli do ogrodu. Dzień upalny - napuściłem im wody do gumowego basenu i to był strzał w dziesiątkę. Pół godziny beztroskiego brykania, gdy nagle...

...bbbsssssspfffffuffff...

Chłopcy w płacz i krzyk. Basen flaczeje. Gość usiłuje ukryć, że dzierży porzucone nożyce do cięcia krzewów.

- Czemu to zrobiłeś?!
- Bo on mi powiedział, że nie mogę tego zrobić!
- Skoro powiedział, że nie możesz, to czemu uznałeś, że możesz?
- On mi nie będzie mówił, co mi wolno, a co nie!

Nabieram powietrza, nie wiedząc, czy walić smarkacza w chudy tył, czy walić głową w mur, czy krzyczeć na całe gardło. W tym momencie zbawienny dzwonek do bramki. Matka Kubusia. Wchodzi niepewnym krokiem...

- I jak?... Chłopcy się bawią?
- Jak widać. - Mówię sarkastycznie. Kobieta kamienieje. W milczeniu ubiera syna, szeptem się żegna i wyciąga smarkacza za próg. Dostaję niebawem maila z przeprosinami i prośbą o nr konta, to przeleje pieniądze za basen. Macham ręką - basen już zdążyłem zgrzać w miejscu nacięcia i da się z niego korzystać, przyjmuję więc tylko przeprosiny.

I zastanawia mnie tylko jedno - jakim cudem miła i kontaktowa babka wychowała sobie taki okaz.

Milusińscy

Skomentuj (87) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1325 (1411)

#32273

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Miałem kumpla, Damiana.
Mieszkałem z nim pół roku i to wystarczyło, bym przestał mówić "mam".

Pech chciał, że jestem małe forever alone i na nadmiar znajomych narzekać nie mogę, więc nie miałem do kogo się wyprowadzić, a i mieszkanie w sumie mi się podobało. Wszystko ładnie, pięknie, tylko ten Damian...

Pierwszy tydzień był całkiem spoko - ja miły, on miły, głupie żarty, jakieś docinki. Myślałem: będzie dobrze. Drugi tydzień - Damian dziwny, nie odzywa się. Myślałem: coś się może stało? Nie pytałem, nie należę do ludzi, którzy wtrącają się w cudze życie prywatne, a może po prostu boję się odpowiedzialności, jaka mogłaby na mnie spaść, gdyby nie daj Bóg inny człowiek zwierzyłby mi się z jakiejś strasznej tajemnicy.

Co jeśli Damian kogoś ubił? No, sami widzicie. Lepiej nie pytać. Lepiej nie wiedzieć.

Ale Damian nikogo nie ubił, bo kolejny tydzień znów spoko - ja miły, on miły, głupie żarty, jakieś docinki. Ewentualnie faktycznie mordował, ale sumienie u niego płytkie może.

Czujny się zrobiłem na Damianowe spadki humoru, które później zdarzały się co drugi dzień. Bywało, że przez całą dobę udało mi się ujrzeć jego gębę raz i to tylko po to, żeby mogła wykrzywić się na mój widok i zasznurować usta, kiedy mówiłem lękliwie: cześć...

W końcu przestałem się witać, Damian też przestał, z tym że ja trochę później. Żyliśmy sobie mimo siebie, nie rozmawiając już kompletnie miesiącami.

Któregoś dnia leżałem w pokoju i zza ściany dobiegło mnie kichnięcie Damiana, przez co znów zastanowiłem się nad jego osobą.
Musiałem powiedzieć, że akurat kichnął, bo byście uznali, że nic nie robiłem, tylko o nim dumałem. No więc przez to całe "ACIAAA!!!" (tak właśnie kicha Damian - dom się trzęsie, a okoliczne ptactwo spierdziela pośpiesznie) zacząłem rozmyślać.
Jego zachowanie było zaiste zdumiewające. Nie wstydzi się donośnie bekać, kichać, a i gorzej - czyli raczej nieśmiały nie jest. A odezwać się do mnie nie mógł!

Cała sytuacja trochę właziła mi na psychę, czułem się jak intruz, bo w końcu Damian mieszkał tu od października, a ja wprowadziłem się dopiero w grudniu. Pierwszy był.

Zdarzało się tak, że nawet kiedy bardzo chciało mi się jeść, ale akurat to Damian był w kuchni - czekałem aż wróci do swojego pokoju. I na odwrót, on też unikał mnie jak ognia.
Nie mogłem uwierzyć, że też dałem się w ciągnąć w tę paranoję. No myślałby kto! Nie mogłem swobodnie chodzić po prawie-swoim prawie-domu! Ba - bałem się!

Łaziłem jak zaszczuty, a że - jak już mówiłem - jestem forever alone, to i to całe moje bycie "alone" zaczynało doskwierać i wydawać się bardziej "forever", skoro współlokator nie lubił mnie za to, że istnieję i pałętam się po chałupie. Chciałem też czasem otworzyć do kogoś buzię z rana albo opowiedzieć, co kolega odwalił na zajęciach.

I wtedy, a był to już kwiecień, przyszło mi do głowy, że to może wcale nie moja wina. Mimo małej, niegroźnej i niestwierdzonej klinicznie depresyjki udało mi się zachować resztki godności, które broniły mnie przed obwinianiem się o wszystko. A raczej po pewnym czasie przypominały, że przyczyną całego zła na świecie niekoniecznie musi być moja osoba.
Damian pewnie ćpał. To znaczy chyba. Nigdy nie widziałem prawdziwego narkomana, więc nie znam zbyt dobrze alarmujących objawów. Zresztą prawie nie widziałem Damiana, więc jak miałbym dostrzec objawy? Przecież nie było tak, że wychodząc, zostawiał je w pokoju, żebym mógł je sobie w tajemnicy obejrzeć i ocenić.

Mimo to któregoś razu wlazłem do jego twierdzy, kiedy akurat wyszedł na zajęcia. Założyłem, że mam jakąś godzinę do jego powrotu, więc spokojnie zdążę wejść i wyjść, nie wywołując niczyich podejrzeń. Tak czy owak serce waliło mi jak młotem - nerwowy człowiek ze mnie.

Złapałem za klamkę, nacisnąłem ją. Uchyliłem drzwi i wsunąłem nieśmiało głowę. Jestem pewien, że miałem idiotyczną minę, stanowiącą mieszankę lęku, ciekawości i mojej głupoty.

No nic, pokój. Niezaścielone łóżko, biurko ze stertą papierzysk, a nad nim kilka półek, laptop na podłodze przy łóżku, szafa dwudrzwiowa pod ścianą.
Stanąłem blisko biurka i wzrokiem samym poszukiwałem objawów. Po co się wtrącałem? Ja się nigdy nie wtrącam. Nie wiem, coś mi odbiło.

Nie zauważyłem nic dziwnego, papiery wyglądały na notatki pochodzące od dziesięciu różnych osób. Jedyna rzecz, która wydała mi się raczej nie na miejscu, to porcelanowy piesek wielkości pięści dorosłego mężczyzny, czyli mojej, zajmujący najwyższą półkę.
Zdecydowanie nie na miejscu. Piesek powinien stać gdzie indziej, może na parapecie.

No nic. Nie przyszedłem tu w roli estety. Na podłodze oprócz sterty okruchów i laptopa - nic ciekawego. Dobrze się krył.
Pora na ostatni akt - doskoczyłem do szafy, złapałem za gałki jej drzwi i otworzyłem je na oścież.
Prawie krzyknąłem. To znaczy bardzo chciałem krzyknąć: otworzyłem usta, nabrałem powietrza i tak dalej, ale dziewczyna schowana w szafie piszczała, jakbym gonił ją z wiadrem w Lany Poniedziałek, więc uznałem, że to wystarczająco dużo decybeli jak na takich rozmiarów pomieszczenie.

Stałem oszołomiony, ona się darła. Stałem, darła się. Przestała się drzeć, ja nadal stałem.

- Nie można tak łazić po cudzym pokoju. - powiedziała w końcu.
- Czemu jesteś w szafie? - Nie zwracałem uwagi na jej uwagi.
- Usłyszałam, że idziesz, to się schowałam. - odparła, gramoląc się z szafy i przy okazji wywalając na podłogę kupę wymiętoszonych ubrań. Wstała, wygładziła spódnicę i wyciągnęła do mnie rękę. - Kasia. Mieszkam z tobą.

No i koniec końców, musiałem się wyprowadzić, bo okazało się, że Kasia jest dziewczyną Damiana, a ja byłem potrzebny tylko po to, żeby oni mogli płacić mniejszy czynsz.
I tak, wiem - normalny właściciel powinien wywalić Damiana na zbity pysk za taką robotę, ale właściciel nie był normalny. To znaczy może i był, ale ciężko mi w to uwierzyć, skoro jest wujkiem Kasi.

A czemu Damian się do mnie nie odzywał?
Po pierwsze, był na mnie zły, że mam tak mało zajęć i tak mało znajomych, przez co ciągle siedzę w pokoju i Kasia nie może swobodnie korzystać z łazienki (musieli trzymać wiadro na balkonie w razie intensywnej potrzeby) czy kuchni i mu gotować.
Po drugie - i to jest znacznie gorsze, aż się włos na głowie jeży - kiedy któregoś razu zostałem sam... Puściłem głośno piosenki Bajmu i śpiewałem jak opętany. Kasia była akurat w pokoju Damiana, więc, szczęśliwie nie udusiwszy się ze śmiechu, doniosła mu o wszystkim. Powiedział mi, że czuł się przez to dziwnie w mojej obecności.

Mimo wszystko na sam koniec życzył mi powodzenia w życiu i nawet przeprosił, że przez Kaśkę płaciliśmy więcej za wodę.

stancja

Skomentuj (95) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1027 (1175)