Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91255

przez ~Yassmin256 ·
| Do ulubionych
Moja kuzynka zaczęła poszukiwania swojego "m". Zaoferowałam jej swoją pomoc, bo sama już swoje mieszkanie wybrałam, trafiłam bardzo dobrze (dobry deweloper i mimo pandemii oddał lokal przed terminem!)i wiedziałam jakie to wyzwanie. Co więcej wcześniej pracowałam w zarządzaniu nieruchomościami- widziałam nie jeden nowy blok, nierzetelnych deweloperów, a także w kancelarii notarialnej (na studiach, ale swoje doświadczenie z tego wyniosłam).

Kuzynka miała swoje upatrzone M, ale chciała je zweryfikować ze mną. Kuzynka miała obowiązek zakupienia dwóch miejsc na parkingu zewnętrznym. Zapytałam więc na jakich zasadach. Ona nie wie. Poprosiłam o księgę wieczystą i KRS spółki dewelopera. Nie wie, ale zna nazwę. Aby nie rzucać konkretnymi danymi powiem tyle, że spółka matka nazywała się A, a inwestycja realizowana była przez spółkę córkę o nazwie "Bardzo zielone osiedle". Poprosiłam też o standard wykończenia lokalu. Okazało się, że nie ma parapetów ani tynku na ścianach i sufitach. Co więcej na klatkach schodowych zaplanowano... Linoleum. I o ile dobrze zrobione linoleum jest naprawdę wdzięcznym materiałem, tak widziałam już takie, gdzie po wprowadzeniu się lokatorów, wyglądało jakby pochodziło z menelni. Deweloper w tamtym przypadku poniekąd słusznie, odmówił naprawy na swój koszt, bo uszkodzenia wynikały ze złego użycia. Nasz rzeczoznawca wtedy orzekł, że jednak ten rodzaj linoleum nie nadawał się do użycia w klatkach schodowych i sprawa skończyła się na postępowaniu mediacyjnym na linii wspólnota - deweloper. Nie wiem jak się skończyło, bo skończyłam pracę w tamtym miejscu.

Zapytałam też o kwestię balkonów i ogródków. Czy są to loggie, czy balkony, bo często przy balkonach pojawiał się zapis o zakazie suszenia prania, czy wystawiania pościeli (uwierzcie mi, nie ze względów estetycznych - gdy sąsiedzi palą wystarczy niedopałek, aby rozpętać pożar, a niestety palenia nie można w skuteczny sposób ukrycić). Spytałam się też o jeszcze trzy inne ważne kwestie:
-śmietniki (z głębinowymi były u nas częste problemy i wystarczyło jedno źle zaparkowane auto, aby odbiór śmieci się nie udał)
-zagospodarowanie przestrzenne
-realny czas dojazdu.

Kuzynka miała się wszystkich tych kwestii dowiedzieć. I co się okazało? Zielone osiedle obok terenów łąk i samosiejek, było przeznaczone pod zabudowę mieszkaniową i to tak intensywną, że tereny zieleni można będzie liczyć na palcach stolarza. Kuzynka chciała ciche i spokojne osiedle. Na temat śmietników nie miała informacji, a jeśli chodzi o miejsce postojowe, to nie było jako udział,tylko przynależne do lokalu. Wytłumaczyłam więc kuzynce, że samego miejsca postojowego nie sprzeda, tylko będzie musiała je sprzedać razem z mieszkaniem. A chciała to zrobić, bo ma tylko jeden samochód. Czas dojazdu podany przez dewelopera do centrum nie został przez nią sprawdzony.

W księdze wieczystej ujawniono wpis na rzecz sąsiedniej działki w postaci służebności przejazdu i przechodu na rzecz kolejnych inwestycji. Do tego tradycyjne energetyki, czy kanalizacje. Zapytałam się też czy w związku z tym osiedle będzie ogrodzone. I nie będzie, czemu jestem przeciwna. Niestety mieszkam w okolicy, jak to miasto ujęło, rozwijającej się, gdzie nie ma innych miejsc postojowych niż te prywatne. Jak się to skończyło u nas? Mimo prywatnych miejsc zewnętrznych, oznaczonych wielkimi tabliczkami i numerami, sąsiedzi, którzy mieli pecha je wykupić, mierzą się z tym, że osoby spoza naszego osiedla, parkują u nas i idą do siebie. Policja nie interweniuje, bo to teren prywatny i mówi, aby dzwonić na straż miejska,a straż miejska, że na policję. O znikających zabawkach z placu zabaw już nie wspominam, bo jeśli ktoś daje coś od siebie dla wszystkich dzieci (u nas był to plastikowy domek i bujak koń) to oznacza, że jest niczyje i można to zabrać. Wszystkie ładniejsze łopatki, foremki dostały nóg, a zostały tylko te zdezelowane zabawki.

Pokazałam kuzynce plusy i minusy tego mieszkania. Po dłuższej chwili powiedziała mi, że ona jednak ufa zapewnieniom dewelopera, a ja widzę wszystko w czarnych barwach i nikomu nie ufam. Trzymam więc kciuki aby kuzynce się udało i jedyne co udało mi się na niej wymusić, to obecność technika na odbiorze (załatwiłam po znajomości za przysłowiową flaszkę).

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (67)

#91260

przez ~Rekrutacjaspacja ·
| Do ulubionych
Rolka na Instagramie przypomniała mi o jednej pracy w Korposzexie. A właściwie rozmowie o pracę i jej skutkach, bo nie doszło do niczego więcej.

Ogłoszenie:
Stanowisko: Client Manager
Opis stanowiska: sporo wymagań, zaczynając od kontakt z kluczowymi klientami, po organizowanie pracy działu
Co oferujemy: pracę hybrydową lub zdalną, samochód służbowy, kartę na delegację, narzędzia niezbędne do pracy, szkolenia sprzedażowe, wsparcie zarządu, nowoczesne programy i biuro w centrum Ogromnego Miasta.

Rozmowa:
Zostałam zapytana o moje oczekiwania finansowe. Odbiłam piłeczkę i zapytałam o budżet na stanowisko i dlaczego kogoś poszukują. Mieli rozbudować zespół, bo poprzedni manager został dyrektorem sprzedaży. Zasugerowałam wynagrodzenie na poziomie 5k netto+ 2% prowizji (standard w tej branży) lub 9k netto. Jednak co podkreśliłam, w przypadku wynagrodzenia prowizyjnego, nie chcę pracować z biura, a w przypadku pracy hybrydowej mogę pracować z biura 2 dni w tygodniu.

Rekruterka była zachwycona moim CV, umiejętnościami (zrobiłam ich test bezbłędnie), język angielski i niemiecki również zaimponował- znam je lepiej niż polski, co może być widać w tekście, bo do 7. roku życia mieszkałam w Niemczech. Kluczowi klienci pochodzili właśnie z tego kraju, więc już w ogóle informacja o tym, że tam mieszkałam, była dla rekruterki wspaniała.

Po rekrutacji zapadła cisza. W międzyczasie poszukałam pracy w innych firmach, jednak nie podjęłam żadnej decyzji. Dlatego gdy zadzwoniono do mnie z propozycją pracy, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że muszę jej warunki otrzymać na piśmie, gdyż rozważam współpracę z dwoma innymi firmami.

Co dostałam na maila? Nieproporcjonalnie sklecone kilka zdań, gdzie nie zgadzało się ani wynagrodzenie, ani forma pracy. Zaoferowano mi 5k brutto, gdzie zaznaczałam, że podaję kwoty netto. Zapomniano o prowizji. W trybie pracy zmieniono na 2 dni pracy zdalnej. Napisałam więc z pytaniem o te nieścisłości i ...

Dostałam telefon, że takie warunki udało się wynegocjować z zarządem dla tego stanowiska przez pół roku mojej pracy, a po pół roku mielibyśmy zobaczyć jak współpraca się układa. W takim razie podziękowałam, bo inna praca była bardziej atrakcyjna. Poproszono mnie o informację o rezygnacji z rekrutacji mailowo.

I gdyby na tym etapie się skończyło, to chyba bym tej historii nie napisała. W odpowiedzi na mojego maila, gdzie wskazałam, że oferowane przez firmę warunki nie są zgodne z tymi omawianymi na rozmowie kwalifikacyjnej, dostałam maila z żądaniem nie szerzenia kłamst i oszczerstw na temat procesów rekrutacyjnych firmy, bo warunki, które przesłali są zgodne z moimi i o kwestii półrocznego realnego okresu próbnego na umowie na czas określony (gdzie zgodnie z prawem okres próbny to max to 3 msc). Nie chciałam już na niego odpisywać, ale pokusiło mnie, aby zobaczyć do czego są zdolni. Odpisałam, że warunki zostały przedstawione Pani X i widocznie po ich stronie zaszła pomyłka. Wyraziłam chęć usunięcia swoich danych po rekrutacji, na co dostałam maila z inną stopką i od innego osoby z maila chyba prywatnego (zamiast @firma.pl była @nazwisko.pl tej osoby), że przepraszają za pomyłkę i jeszcze raz zapraszają na rozmowę, aby ustalić warunki współpracy, bo zależy im na mojej osobie. Odpisałam, że w tym czasie podjęłam współpracę z inną firmą i dziękuję. Ponownie poprosiłam o usunięcie danych.

Miesiąc później dostaję newsletter o otwarciu rekrutacji na podobne stanowisko w tej firmie. Jak widać prośbę o usunięcie nie potraktowali poważnie, a gdy odpisałam im, że mają je usunąć, dostałam tylko krótkie "ok, usunięte" i po tym chyba bana, bo wiadomość o treści "dziękuję" wróciła do mnie jako niemożliwa do dostarczenia.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (73)

#91256

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałam tego nie wrzucać, ponieważ aby historia w pełni ukazała swoją piekielność (a także lekki akcent humorystyczny), należy podać dialog dokładnie tak, jak brzmiał, w tym dane osobowe pewnej pani (nic podobnego i tak samo się kojarzącego nie potrafię wymyślić), ale skoro zdarzenie miało miejsce wiele lat temu, a pani już nie żyje, myślę że nikt się nie oburzy.

Słyszałam ją od osoby biorącej w niej bezpośredni udział, czyli od osoby wykonującej telefon. Zresztą nie tylko od niej, historia jest jedną z anegdotek w naszym DPS-ie i zaręczam, że jest prawdziwa, nic tam nie trzeba "podkoloryzować".

Dodam jeszcze, że zdarzenia są na tyle odległe w czasie, że wtedy panowały inne zasady dotyczące meldunku w DPS-ie - nie było takiego obowiązku, kto chciał to zmieniał adres zameldowania, kto chciał pozostawał przy swoim starym adresie zameldowania. Dlatego też dyspozytor Pogotowia Ratunkowego obok innych danych pytał też o adres zameldowania.

Historia właściwa:

Jedna z podopiecznych DPS-u źle sie poczuła, na tyle źle, że opiekunki postanowiły wezwać Pogotowie Ratunkowe. Jedna z nich dzwoni.

- Pogotowie Ratunkowe, słucham.

- Dzień dobry, Anna Anielska z DPS-u w Piekiełkowie Dolnym, ul. Diabelska 6. Jedna z podopiecznych bardzo źle się czuje (tu krótki opis dolegliwości - dość poważnych), prosimy o przysłanie karetki.

Dyspozytorka zadała kilka pytań odnośnie różnych szczegółów stanu zdrowia, po czym pyta;

- Nazwisko pacjentki?

- Królowa.

- Imię?

- Jadwiga.

- Proszę pani, proszę sobie żartów nie robić, to jest numer alarmowy, może pani właśnie swoimi głupimi dowcipami blokuje telefon osobie naprawdę potrzebującej pomocy!

- Nie robię sobie żartów, proszę o przyjazd karetki do podopiecznej Królowej Jadwigi.

- Wiek?

- XX lat.

- Adres zameldowania?

- Ul. Zamkowa...

Dyspozytorka rozłączyła się... A ja teraz czekam na komentarze, że no przecież miała rację, że każdy na wezwanie karetki do Królowej Jadwigi zameldowanej na ul. Zamkowej ma prawo sobie pomyśleć, że to głupi dowcip, no i w ogóle czego się spodziewała opiekunka podając takie dane przez telefon?

Dla ciekawych zakończenia - wykonano drugi telefon, tym razem z potężną awanturą na wstępie, karetka przyjechała, podopieczną zabrano do szpitala. Chociaż podobno nawet ekipa karetki do końca nie wierzyła, że faktycznie jadą do Królowej Jadwigi z ul. Zamkowej.

P.S. Doprecyzowując - pani miała na nazwisko Królowa, nie Król, przypuszczam że męska forma tego nazwiska to Królowy.

DPS

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (90)

#91258

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studia zaoczne mają tę wredną przypadłość, że zajęcia ma się właśnie wtedy, kiedy prawie wszyscy inni mają wolne i wypadałoby pogodzić się z tym już na etapie rekrutacji. Moi studenci najwyraźniej się z tym nie pogodzili i nie pojawili się na dzisiejszych porannych ćwiczeniach.

Wiem, że zajęcia w sobotę o 8 rano nie są niczym atrakcyjnym. Wiem, że zajęcia w sobotę o 8 rano w środku majówki są czymś jeszcze mniej atrakcyjnym. Wiem też, jak kusi urwanie się z porannych ćwiczeń. Przecież nawet na zaocznych można mieć tę jedną nieobecność.

W ten sposób z mojej grupy urwali się wszyscy, a ja prawie dostałam spazmów, gdyż dawno się z taką bezczelnością nie spotkałam.

Albowiem dzisiejsze zajęcia miały być odrabiane, odrabiane na usilną prośbę studentów, którzy odwołali je z ostatniej niedzieli przed Wielkanocą, żeby nie musieć czekać na mnie na niespodziewanym okienku i móc wcześniej wrócić do domów. I to, że mieliśmy się spotkać dzisiaj rano – to był w zasadzie ich pomysł (z harmonogramu wynikało jasno, że inne opcje nie wchodzą w grę, trzeba by robić dodatkowy zjazd w lipcu). Że przyjdę specjalnie dla nich, bo innych grup dzisiaj nie mam – też o tym wiedzieli, bo im powiedziałam to od razu. Że bardzo mi zależy na tym, żeby te zajęcia się odbyły, bo godzin mamy mało, a pracy bardzo dużo – to też usłyszeli. Że bardzo proszę mnie powiadomić choćby głupią wiadomością na teamsie, gdyby jednak miało nie być dużej części grupy (tego, że wszyscy zdezerterują, nie brałam pod uwagę), bo to całkowicie zmienia sytuację – to też im jednoznacznie zakomunikowałam. Słowami „tylko błagam Państwa, proszę nie robić tak, że teraz odwołujemy, przenosimy na majówkę, a ¾ grupy się nie pojawi, bo majówka i długi weekend. To nie ma najmniejszego sensu, lepiej od razu przesuńmy sprawę na lipiec”.

Że bardzo liczyłam na wolną sobotę, bo już wtedy wiedziałam, że w piątek będę mieć nockę w pracy, zaś niedzielę spędzę na uczelni – tego akurat nie wiedzieli, ale nie uważam takiej niewiedzy za okoliczność łagodzącą.

Treści którychś zajęć – albo dzisiejszych, albo ostatnich – będą musieli poznać z literatury przedmiotu. Nie dość, że ta jest mało przystępna treściowo (zaś rocznik, mówiąc delikatnie, do najbystrzejszych nie należy), to jeszcze zapoznanie się z nią wymaga odwiedzin w bibliotece, do której – wiem z pewnego źródła – ponad połowa studentów w ogóle się jeszcze nie zapisała. A mnie nic nie powstrzyma przed detalicznym rozliczeniem ich ze znajomości tego piśmiennictwa na egzaminie.

Warunek z mojego przedmiotu kosztuje w zasadzie prawie tyle, co czesne za semestr. Ci, którzy już mają deficyt punktowy, będą musieli powtórzyć cały rok. Bez pozytywnej oceny z pierwszego terminu ode mnie nie można zapisać się na najbardziej obleganą (i dochodową) specjalność, zostają te zdecydowanie mniej popularne. Pani dziekan tego roku też jakoś specjalnie nie lubi, więc wrażliwa na ich łzy – i prośby o dodatkowy termin poprawki lub zwolnienie z opłat za powtarzanie zajęć – raczej nie będzie. Na dodatkową poprawkę musiałabym się zresztą sama zgodzić, a w ugodowym nastroju bynajmniej nie jestem.

Oczywiście, ten ponury scenariusz może być czystą fikcją, bo wciąż można zrobić zjazd w lipcu. Państwo studenci muszą tylko zechcieć napisać podanie o jego zorganizowanie, ja muszę zechcieć znowu dodatkowo przyjść do pracy (lecę, pędzę), a uczelnia musi zechcieć mi za to dodatkowo zapłacić (co graniczy z cudem). Ciekawi mnie, komu będzie się chciało najmniej.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (119)

#91259

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Emocje trochę opadły, mogę to opisać:

Jak już pisałam, zmarła moja Mama. W spadku po niej zostały głównie długi, na kwotę 20 000 zł, a także fragment działki i domu. Konkretnie 3/40 z połowy działki i analogiczna część domu.

Logiczną decyzją było odrzucenie spadku. Ja już pomijam ten drobny szczegół, że muszę odrzucić go również w imieniu dzieci, w tym tego nienarodzonego, jak również to, że w sprawie najstarszej córki muszę iść do sądu. To się załatwi.

Ale po tym, jak odrzuciliśmy spadek, w kolejkę dziedziczenia wskoczyło rodzeństwo mojej mamy, Ciocia i Wujek. I konkretnie ciocia jest bohaterką tej historii. Na szczęście nie ja z nią rozmawiałam, mi się oberwało rykoszetem, bo siostra musiała się komuś wygadać.

Ciocia PRZEZ NAS ma teraz straszne problemy, bo musi odrzucić spadek, a po niej muszą to zrobić jej dzieci, sztuk dwoje. Z czego jedno również za swoje dzieci. Problemem jest drugie "dziecko", czyli ponad czterdziestoletni P, urodzony z zespołem Downa. Jak tylko usłyszał, że cokolwiek dziedziczy, strasznie się nakręcił i namówienie go, by się zrzekł spadku będzie bardzo trudne. A P cieszy się pełnią praw obywatelskich, ponieważ jego rodzice go nie ubezwłasnowolnili, mimo wyraźnych przesłanek, że jest to konieczne. Bez lukrowania - chłop ma upośledzenie umysłowe w stopniu co najmniej średnim i przekonanie go do CZEGOKOLWIEK przypomina orkę na ugorze, właściwie tylko jego matka ma do niego cierpliwość.

I ja w pełni rozumiem, że ciocia znalazła się w trudnej sytuacji, ale nie rozumiem wylewania żalu na moją siostrę. Wisienką na torcie było stwierdzenie, że: "Przed odrzuceniem spadku trzeba było zadzwonić do mnie i wujka K (brat mamy) i zapytać, co macie robić!"
Tutaj siostra nie wytrzymała i rzuciła, że ona żadnego wujka K nie ma, według papierów jest to wujek Z, a żeby wiedzieć, że woli on być nazywany K musiałaby go z raz w życiu na oczy zobaczyć (widziała mając jakieś półtora roku, czego z przyczyn oczywistych nie pamięta).

To nie jest pierwszy raz, kiedy cieszę się, że wyprowadziłam się 200 km od domu rodzinnego i takie akcje dotykają mnie jedynie pośrednio.

Aha, czy wspomniałam, że ciocia wraz z P zamierza się wprowadzić do babci, do pokoju po mamie, bo "ktoś się babcią musi zaopiekować"? Ale długi my powinniśmy pospłacać, bo "to twoja matka była!"

Żeby było jasne - długi zostały zaciągnięte, gdy wszyscy czworo byliśmy już na swoim i nawet nie powąchaliśmy tych pieniędzy.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 75 (77)

#91250

przez ~onionring ·
| Do ulubionych
Nic tu nigdy nie opisywałam, ale ostatnia historia, w której poruszono tematykę przemocy domowej wobec mężczyzny skłoniła mi do opisania historii, którą znam od mojej mamy.
Moja mama pracowała przez kilkanaście lat jako asystent rodziny.

Mamie trafił się kiedyś taki przypadek. Rodzina 2+2 z dwójką dzieci, bliźniaków w wieku 8 lat. Rodzina trafiła pod kuratelę MOPSu, bo dzieci wagarowały. Oboje rodzice pracowali i tłumaczyli, że nie mają możliwości odprowadzać dzieci do szkoły i w zasadzie powinna to robić babcia dzieci, matka kobiety, która z nimi mieszka. Ale nie zawsze jej się chciało, więc jak tego nie dopilnowała to dzieciaki szwendały się pół dnia po osiedlu.

Pominę tu trochę wątek związany z dziećmi, choć na początku mama skupiała się przede wszystkim na ich dobrostanie, ale po pewnym czasie coś jej zaczęło w tym całym obrazku nie pasować.

Jak wspomniałam, rodzina nie wyglądała na jakąś patologię, rodzice pracujący, niepijący, ale ewidentnie niewydolni, dzieciaki wchodziły im na głowę. Matka chętnie rozmawiała z moją mamą, opowiadała o swoich problemach, ojciec był milczący i trochę jakby obok całej rodziny, w której prym wiodły matka i babcia. Wszelkie próby wciągnięcia mężczyzny w rozmowę kończyła się narzekaniami jego małżonki, że on się odcina, nic go nie obchodzi i w ogóle nie warto z nim gadać. Mama jednak tłumaczyła, że ojciec też musi aktywnie uczestniczyć w życiu rodziny i w takim samym stopniu zaangażować się w wychowanie dzieci, bo inaczej nic z tego nie będzie. Mama miała tę rodzinę po opieką od kilku miesięcy. Przyszedł czas na kolejną wizytę, jest mama, jest babcia, są dzieci, ojca nie ma. Jego żona mówi, że nie wrócił z pracy i znowu litania jaki on podły, bo specjalnie ciągle w pracy siedzi.

Dzieci w chichot. Matka posyła im wściekłe spojrzenie. Mamie coś nie pasowało, więc zapytała, co dzieci tak rozbawiło. Dzieci niby powaga, ale oczy dalej im się śmieją i w końcu dziewczynka mówi
- bo tata się przed panią chowa!
Kuriozalna sytuacja, więc mama dopytuje, czy aby na pewno pana domu nie ma, bo jeśli jest to powinien być przy rozmowie. Małżonka przebąkuje, że nie ma, a przynajmniej ona nie wie, żeby był, a trzeba dodać, że było to mieszkanie trzypokojowe, więc raczej ciężko nie zauważyć, czy ktoś jest czy go nie ma. Mama więc nalega na zawołanie małżonka.

Pan wyszedł z sypialni małżeńskiej. Wzrok w podłogę. Podobnie jego żona i teściowa. Facet miał napuchniętą połowę twarzy. Mama szok, pyta faceta co mu się stało. Facet bełkocze pod nosem, a żona jak nie huknie:
- No mów wyraźnie niemoto, bo pani cię nie słyszy!
Facet mówi, że pobił się z kolegą. Żona i teściowa zaczynają utyskiwać, że tak głupi, taki nieodpowiedzialny w bójki się wdaje, no debil, no.
No dobra zdarza się. Rozmowa toczy się dalej, choć mama pozostała podejrzliwa. Facet ni z tego ni z owego, wstaje i wychodzi z pokoju. Żona wściekła każe mu wrócić i siedzieć, na co córka pary
- Mama, musisz mu znowu przylać!!!

Dopiero po naciskach ze strony mamy facet przyznał, że tak, to żona mu przyłożyła. Nie pierwszy raz zresztą, ale tym razem trochę przegięła, bo walnęła jakimś wazonem w twarz, no i gęba spuchła.

Konsekwencją było założenie kobiecie niebieskiej karty. Kobieta nie mogła uwierzyć w to, że mogą ją spotkać jakieś konsekwencje, bo ona po prostu się zdenerwowała, czasem się denerwuje, bo mąż jest taką niemotą. Bardzo długo broniła się przed przyznaniem, że jest przemocowcem, bo która kobieta nie da czasem facetowi z liścia?

Mama pracowała jeszcze jakiś czas z tą rodziną - ich sytuacja się poprawiła, jednak co do tego, czy przemoc się skończyła, nigdy nie miała pewności, bo po jakimś czasie rodzina skończyła z mamą współpracę.

mops

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (144)

#91254

przez ~MoNicka ·
| Do ulubionych
Historia o próbie załatwienia pracy i mieszkania u znajomej przypomniała mi moją sytuację.

Tylko u mnie to było trochę inaczej.

Wyjechałam do chłopaka do miasta wojewódzkiego. Mieszkaliśmy u jego rodziców i dałam sobie kilka miesięcy na poznanie miasta a potem szukanie pracy.

Nagle telefon. Ojciec skontaktował się za moimi plecami ze znajomym. Mam wysłać CV. W ogóle podali mój numer telefonu komórkowego temu znajomemu, on dzwonił do mnie tłumacząc jak takie CV wygląda. Ubaw po pachy.

Zbuntowałam się, rzuciłam drugim z kolei telefonem. Pracę znalazłam sama.

Dlaczego nie skorzystałam? Bo ojciec na każdym kroku kazałby sobie dziękować, najlepiej czymś materialnym, że dzięki niemu mam pracę.

Praca rozmowa znajomi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (128)

#91248

przez ~robienieproblemow ·
| Do ulubionych
Moja konkubina nigdy nie chce nikomu robić problemów, ale za to robi problemy sobie i mnie... Poniżej historia o tym jak zepsuła sobie i częściowo mnie zabawę na weselu.

Wesele mojego kolegi. Na długo przez imprezą wszyscy dostaliśmy do zaznaczenia karty, czy chcemy dostać dania zwykłe czy wegetariańskie. Konkubina jest wegetarianka, która raz na ruski rok zje mięso. Widzę, że zaznacza zwykłe, więc pytam:
- Czemu nie weźmiesz sobie wegetariańskiego?
- Nie chcę robić problemów i wybrzydzać.
- No przecież po to są opcje do wyboru, żeby każdy dostał to co preferuje. Weź sobie wegetariańskie, bo potem jak dostaniesz mięsne to nie będziesz jadła.
- Nie - krótko urwała, więc nie będę jej na siłę wciskał. Jest przecież dorosłą kobietą.

Przyszedł dzień imprezy i oczywiście nie zjadła ani tego co dostała jako danie główne, ani żadnych przegryzek. Widząc, jak koleżanka przy naszym stoliku dostała wegetariańskie, partnerka moja stwierdziła:
- Jednak mogłam zaznaczyć wegetariańskie.
- Spoko, pójdę i zagadam, bez problemu ci dadzą wegetariańskie.
- Nie, nie będziemy robić problemów.
- Ale to żaden problem.
- Nie.

Ok, to siedź głodna.

Druga sprawa. Na weselu się tańczy. Ukochana moja założyła jakieś gówniane, niewygodne buciory na wysokich obcasach, absolutnie nienadające się do tańczenia. Pytałem, dlaczego nie wzięła sobie butów na zmianę, jak większość kobiet.
- A gdzie bym je trzymała? Z reklamówką miałam chodzić cały czas?
- Ja bym to ogarnął.
- A tu gdzie bym je zostawiła?
- Na jakimś zapleczu pewnie albo w szatni, na pewno coś takiego jest.
- Ee, nie chciałam robić problemów.

Tym sposobem jadłem, tańczyłem i dobrze się bawiłem, a moja partnerka całą imprezę przesiedziała przy stoliku głodna.

Bo nie chciała robić problemów...

związki problemy

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (121)

#91251

przez ~themaid ·
| Do ulubionych
Historia dla mnie piekielna, nie wiem, jak wy to ocenicie.

Mamy grupę pracowniczą na Whatsappie. W sumie dwadzieścia parę osób. Pracujemy wszyscy w hotelu. Na czacie dzielimy się informacjami na temat pracy, ale też żartujemy trochę i prowadzimy czasem luźne rozmowy, ale jednak związane jakoś z pracą.

Od tego roku pracuje z nami koleżanka, powiedzmy Joanna. Joanna ciągle spamuje na czacie wysyłając jakieś memy, śmieszne obrazki itd. Na początku parę osób reagowało czy komentowało, ale obecnie nie praktycznie nie ma na to odzewu, a ona nadal to wysyła. Poza tym Joanna ma brzydki zwyczaj wyciągania na czasie prywatnych spraw, tak swoich jak i innych pracowników. Przykładowo po Wielkanocy dowiedzieliśmy się, że od jednej z recepcjonistek odszedł mąż. Sama zainteresowana jedynie o tym poinformowała prosząc, aby przez jakiś czas wziąć to pod uwagę w grafiku, bo teraz mąż mieszka 20 km i pracują nad dobrym rozwiązaniem, aby mimo wszystko mógł się zajmować wspólną córką, gdy ona jest w pracy wieczorem lub w nocy.

Dwa tygodnie później Joanna na czacie zwraca się do tej kobiety pisząc coś w stylu:
- Ale się dzisiaj objadałaś cukierkami w pracy, jeszcze ci pójdzie w biodra i kolejny chłop ucieknie, hihihi!
Kilka osób skomentowało negatywnie jej wypowiedź, a ona w odpowiedzi napisała, że chce tylko rozluźnić atmosferę.

Najbardziej piekielna rzecz dotyczy jednak jednego z kucharzy. W tym samym hotelu pracuje też jego dziewczyna. Od początku widać było, że Joanna, kelnerka usiłuje do kucharza smalić cholewki. Często gdy pracował przesiaduje w kuchni i usiłuje flirtować. Pisała do niego też prywatne wiadomości w bardzo dwuznacznym tonie, aż poprosił ją, aby tego nie robiła.
Zaczęła więc rzucać aluzjami na czasie. Przykładowo:
- Oj, Marek, ale dzisiaj w kuchni było gorąco, nie? Hihihi - i dwuznaczne emotki. Facet po raz kolejny prosił ją, aby przestała, bo to podsyca plotki i prowadzi do nieporozumień z jego partnerką. Parę dni temu znów zarzuciła taką wiadomością, na co odezwała się dziewczyna kucharza pisząc coś w stylu:
- Aśka, przestań, żałosna jesteś. Po co to robisz? Myślisz, że to sexy? Podrywanie zajętych facetów nie jest sexy!

Co teraz robi Joanna? Ano chodzi po pracownikach i usiłuje podburzyć do obgadywania tej dziewczyny, bo jest zakompleksiona, kontroluje swojego faceta, jest zazdrosna o młodszą i ładniejszą koleżankę.

hotel nad morzem

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (99)

#91249

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Spotkałam w sklepie koleżankę z byłej pracy. Nie widziałyśmy się ponad pięć lat, nasz kontakt ograniczał się jedynie do wysyłania sobie życzeń na święta, czyli jest mi praktycznie obca.
Gadka szmatka, ojciec zdrowy, matka zdrowa itp.

W pewnym momencie ona wypala:
- Słyszałam, że wyprowadziłaś się do Piekiełkowa.
- Tak to prawda
- Wiesz tu z pracą ciężko... moja córka szuka roboty od ponad roku. Może znalazłabyś jej pracę u siebie w mieście? Zamieszkałaby u ciebie, dołożyłaby się do czynszu, tylko żeby miała gdzie spać. Lepiej niech mieszka z kimś znajomym, niż z obcym, bo nie wiadomo na kogo trafi.

Córka ma prawie trzydzieści lat.
W dodatku widziałam ją może dwa razy w życiu

Oczywiście odmówiłam.

znajomi

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (138)

Podziel się najśmieszniejszymi historiami na
ANONIMOWE.PL

Piekielni