Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Fuksia

Zamieszcza historie od: 5 lutego 2013 - 15:17
Ostatnio: 4 listopada 2016 - 1:30
  • Historii na głównej: 7 z 12
  • Punktów za historie: 4025
  • Komentarzy: 60
  • Punktów za komentarze: 278
 

#75039

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedzę i obmyślam plan wymordowania swojego sąsiedztwa.
Przydługie, a muszę się wygadać, bo inaczej spełnię plan.

Z dwóch stron mam rodziny z dziećmi.

Z przodu 4latka, która wyje (tego nie da się nazwać płaczem) z każdego powodu. Ból, głód, upadek, nuda, szczęście i dla rozrywki. Głośne wycie. Pierdołowatość level max. Wiecie co, ja myślałam, że w tym wieku dziecko potrafi samo sobie picia nalać, ubrać się czy szanować wszystko wokół siebie, włącznie ze zwierzętami. Zresztą głównie dlatego przestało się moje dziecko bawić z nią, szarpanie i bicie psów na porządku dziennym. Pies się broni i ucieka? Trzeba wyć! Bo pies niedobry uciekł, a ja chciałam go gałęzią pobić! Kilka dni temu przez okno widzę jak stoi na hulajnodze. Hulajnoga się przewraca i dziecko w ryk. Ani się nie uderzyło, na nią nie spadło a wycie słychać w całej okolicy. Już pominę darcie japy pod domem, bo nie można wejść do domu i coś powiedzieć. Nie...trzeba drzeć japę 2m od okna "mamo/ciociu/babciu/wstaw dowolne".

Z drugiej strony domu, mamy przykład wychowywania w XXI wieku. Czyli tatuś zapierdziela 7dni w tygodniu i nigdy go nie ma, a mamusia leży i pachnie. Mają 2 dzieci, jedno tak z 6lat, a drugie ma 6miesięcy. Starsze mówiąc do innych drze się, nawet stojąc 0,5m dalej. Przy zamkniętych oknach wiem o czym rozmawiają. Młodsze cały czas w wózku leży i płacze. Kiedyś patrzyłam przez okno co tam się dzieje, bo płacz rozdzierający. A tam maluszek w wózku, ubrany w długie rękawy i przykryty puchatym kocykiem w pełnym słońcu. Jeżeli w cieniu mieliśmy po 25-30 stopni to co czuło takie dziecko leżąc na słońcu. Dzieckiem nikt się nie zajmuje, mamusia leży całe dnie! Babcia i dziadek (mieszkający w tym samym domu) wychodzą do dzieci.

Starszy jak mu coś się nie podoba, to krzyczy do starszych "zamknij ryj" a oni w śmiech. Bezmózgie wychowywanie pełną parą.
Tutaj też jest duże poszanowanie zwierząt.
Dziecko się bawi z psem, między innymi w "kopnij psa/poszarp psa/spróbuj go przewrócić" czy inne równie wykwintne gry. Pies się czasem broni, szczeknie czy mlaśnie mordką, ale nie gryzie! Tutaj następuje ryk dziecka "Mamo pies mnie ugryzł!" Mamusia wstaje, przypierdziela psu, że piszczenie słychać w mieście obok, po czym wraca do pachnięcia na leżaku. Dziecko znowu się bawi z psem, pies się broni, krzyk itd. Błędne koło całe dnie.

Teraz mamusia ma co weekendowe grille i zaprasza psiapsiółki z dziećmi, równie pięknie wychowanymi. A mnie męski członek strzela, że nie mogę spokojnie oglądać tv czy muzyki słuchać bo zagłuszają.

Dla smaku dodam, że parę dni temu przechodziłam pod przedszkolem, pełno dzieci, piski, wrzaski. Jakoś tak cicho było względnie. Więcej hałasu robią 3 dzieci pod oknami niż 30-tka w przedszkolowym ogrodzie.

Żeby nie było, że tylko narzekam na piekielnych :) Traktowanie zwierząt i dzieci zgłoszone. Teraz czekam aż mi spalą altankę, bo to TEN typ ludzi :)

W porównaniu moje 2-letnie dziecko, potrafi samo się ubrać, nalać picie, a jak upadnie to wstaje i się śmieje. Tak zostało nauczone. I przede wszystkim ma wpojone, że zwierzęta i ludzi trzeba szanować. Po ostatniej wizycie u 4-latki, przez dwa tygodnie walczyliśmy na nowo, by nie tłukł nam kota.
Teraz się przytula do niego i dostał zakaz odwiedzania sąsiadów.

dzieci

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 230 (308)

#72925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój syn ma piekielną babcię, a ja matkę.

Mam berbecia 18 miesięcy. Ogarnięte, mądre i uczynne. Za to zachłanne na słodycze, co mu konsekwentnie mocno ograniczam. I chyba tylko ja.

Nie zliczę awantur, które dotyczyły tego samego, czyli "czemu małe dziecko nie może pić coca-coli, kawy, napoi gazowanych, jeść smażonych orzechów, landrynek, batonów i czekolady w ilościach hurtowych zamiast obiadu". Tłumaczyłam nie raz, wyjaśniałam konsekwencje, groziłam. Jak grochem o ścianę. Do dziś mu podaje słodycze i colę jak nie patrzę. "Bo on tak fajnie mlaska po gazowanym".

Teraz znalazła nową zabawę. Mamy w domu kapsułki do prania. Wysoko na szafie, że ja muszę podskoczyć, aby je dosięgnąć. Syn czasem zauważy skąd biorę i marudzi, że on też chce. U mnie nie ma szans na takie "branie na płacz", ale babcia leci, bo wnusio płakać nie może i ona mu da, żeby się pobawił.
Kolejna awantura i chyba zrozumiała, że to nie zabawka.
Właśnie, chyba...
Wyszłam na balkon po pranie i słyszę krzyk, że mam wzywać karetkę, bo dziecko wypiło płyn z kapsułki.

W przeciwieństwie do reszty rodziny w sytuacjach stresowych działam praktycznie, a nie histerycznie.
Dzieciak na blat i oglądanie szkód, mordka cała w niebieskim płynie, ale kapsułka taka coś za pełna na wypicie jej. Ogarnęłam dziecko, powiedziałam, żeby darowała sobie karetkę, bo nie wypił za dużo. Za to genialna babcia już leci z piciem, żeby dzidzia popiła, to nie będzie czuła smaku płynu.

Czasem się zastanawiam, jakim sposobem przeżyłam tyle lat pod opieką mojej matki... A w międzyczasie czekam na kolejną "zabawę" z wnusiem i poszukuję mieszkania z dala od niej.

PS Pomijam proces ratowania sytuacji, bo ani to przyjemne, ani nie o to chodzi w historii. Ale pamiętajcie, nigdy nie dawajcie picia, raczej w drugą stronę działajcie.

"kochana" babcia

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (361)
zarchiwizowany

#72926

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam nienormalnego syna. Pedanta, czyścioszka, a przede wszystkim jest grzeczny. Obecnie ma on 18miesięcy.
Odkąd zaczął chodzić 9miesięcy temu, to sprząta po sobie zabawki, czyści meble, odkurza, myje podłogę mopem, wszystko musi być na swoim miejscu, a nawet krzyczy jak mu zakładam ubranko, które mu sie pasuje. Głównie czynności powtarza po nas, ale ma też swój świat i zasady.

Przykład: krótkie spodenki, 3 razy zmieniane, bo za krótkie, musiały być takie by zakrywały mu kolanka. Ot takie śmieszności, odziedziczone po ojcu.

Co najważniejsze mój syn nie ogląda telewizora, bajek, w sklepie się nie drze i potrafi zrozumieć, że nie wszystko dostanie. Zawsze mu mówię, że jak będzie grzeczny w sklepie to przy kasie będzie mógł sobie coś wybrać. Może być dla niektórych dziwne, ale synek to rozumie.

Gorzej z innymi.
Jestem u lekarza pediatry, jędza totalna ale to oddzielna historia. Dziecko jej nie lubi, i jak tylko ją widzi to przytula się i płacze. Tak i teraz zaczął mi wyć do ucha. Powiedziałam mu, żeby nie płakał tylko się mocno przytulił do mamy. Syn umilkł, za to baba się wydarła, że jak tak można, przecież on za mały, nie wolno tak mówić, że nie rozumie. Chyba nie zarejestrowała, że po mojej prośbie do syna, on umilkł i mocniej się uwiesił na szyi.
Kolejny pediatra. Syn chory i rozmowa o zrobieniu inhalacji. Niestety w syna wstępuje diabeł jak tylko włączam urządzenie, więc tłumaczę, że nie da rady.
"Pani go posadzi przed TV, włączy bajkę i poda". No niestety syn nie jest zainteresowany telewizorem."Niemożliwe, wszystkie dzieci w jego wieku tylko telewizor, telefon, tablet, itp!"

Reszta rodziny jak widzi, że dziecko się słucha i jest grzeczne, sam usiądzie i się bawi po cichu to zarzucają mi, że znęcam się psychicznie nad nim, że ono musi się wyszumieć, wykrzyczeć, dzieci muszą oglądać telewizor, że jest jakiś nienormalny.

Myślę, że w dobie obecnej mody na bezstresowe wychowywanie i tworzenie armii rozwrzeszczanych bachorów, każde grzeczne dziecko uważane jest za nienormalne, a rodzice za potworów bez serca. Jestem coraz bardziej przerażona...

Metoda na nie wychowywanie mediazombii? TV u nas działa od rana do nocy, jest bardziej elementem wystroju i źródłem dźwięków. Syn od urodzenia miał go obok i przestał zwracać na niego uwagę. Albo mam super wyjątkowego syna! :)<skromna>

ach te dzieci

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (74)
zarchiwizowany

#70810

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak na fali pięknych zmian wprowadzanych przez pis. Głodne dzieci, duże bezrobocie itp.

To ja powiem od drugiej strony, co jest dla mnie przerażające i piekielne.
Kończę w tym roku studia i mam 15 miesięczne dziecko. Chcę iść do pracy od czerwca by zarobić na studia zaoczne magisterskie i "stanąć na nogi" z rodziną, tj. wyprowadzić się na swoje itd.
Ale...
Ale rząd nie zapewnia rodzicom odpowiedniej ilości placówek opiekuńczych publicznych by wrócić po porodzie do pracy. Ba! Są nawet likwidowane kolejne.
Teraz wg nich powinno się czekać do pójścia dziecka do przedszkola, czyli jak dziecko osiągnie 3-4lata. Dziwią się, że kobiety późno rodzą. Też bym się zdecydowała na późniejsze, by mieć pewną pozycję zawodową, własne mieszkanie i przede wszystkim mieć gdzie zostawić dziecko w czasie kiedy wrócę do pracy.

Obecnie czekam w kolejce do żłobka. Jestem w kolejce 288, miejsc w żłobku 55. Ta dam! Ale...
Ale musiałam w teorii zmienić miejsce zamieszkania i zameldowałam siebie z dzieckiem u babci w Warszawie, gdyż u mnie na CAŁY POWIAT nie ma ani jednego publicznego żłobka. Są prywatne, ale to ok 750-900zł miesięcznie, czyli nawet jak pójdę do pracy i zarobie powiedzmy 1500-1600zł to większa część pochłonie opieka młodego.

Więc poczekam zapewne dalej zasilając szeregi bezrobotnych siedząc na dupie w domu z dzieckiem zamiast zarabiać na własną nędzną emeryturę.

Możecie mnie obrażać i minusować do woli. Wygadałam się.

EDIT: Żeby być na górze listy oczekujących, najlepiej mieć 5 dzieci, każde co roku rodzone i najlepiej któreś niepełnosprawne, a i dobrze samemu mieć jakiś stopień niepełnosprawności. Niestety ja mam tylko punkty za samotną matkę, uczenie się i mieszkanie z odprowadzaniem podatków w stolicy. To tylko ujęcie ironiczne, do nikogo nie piję.

MEN z PiSem

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 113 (249)

#67173

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rząd coraz częściej kładzie nacisk na zwiększanie populacji w Polsce. Debaty, społeczne reklamy i... koniec. Całe te gadanie to....

Nawiązując do słynnej reklamy "Zdążyłam mieć dom, odwiedzić Paryż i zrobić karierę, a nie zdążyłam być matką". Macierzyństwo z drugiej strony.

Zdążyłam być matką, nie zdążyłam zrobić kariery, mieć domu czy odwiedzić Paryż.
Urodziłam młodo, w trakcie studiów. Nie mając dochodu, pracy, nic. Ot nieplanowane, ale cieszę się z posiadania synka.
Pomoc państwa? Całe 77zł, brak możliwości ubiegania się o mieszkanie socjalne, bo w mojej okolicy po prostu ich nie ma.
Obecnie zaczęłam studenckie wakacje, ponad 3mc wolnego, chciałabym dorobić, ale...

1) Żłobki, brak w całym powiecie żłobków państwowych, do stolicy mnie nie przyjęto. Prywatne to koszt 900-1100zł, o kosztach niani nie wspomnę. Moja mama pracuje, daleko ma do emerytury, babcia lat ponad 70 nie daje rady z młodym diabełkiem*. Czyli w skrócie zero pomocy w opiece.
2) Nawet decydując się na pracę i oddanie do prywatnego żłobka, zarobek to ok 1000-1300. Nie wiem jak można komuś proponować pracę po blisko 10h za 8zł BRUTTO.

Drogie osoby z rządu, weźcie pod opiekę małe dziecko i przeżyjcie miesiąc za 650zł.
Na szczęście moja uczelnia szanuje studentów i nie daje ochłapów przy pomocy socjalnej jak państwowy mops.

To nie jest użalanie się czy prośba o litość. Lecz odpowiedź dlaczego nikt nie chce rodzić dziecka za młodu.
PO PROSTU NAS KU#$^ NIE STAĆ.
Czy chciałabym cofnąć czas, skończyć studia, zdobyć dobra pracę, wyjechać jak najdalej? Nie, jedynie przesunąć w czasie. Ot taka smutna prawda o realiach.

*Diabełek jest wychowywany BARDZO STRESOWO :)oczywiście dla niego i dla nas, rodziców. Nie uznaję bezstresowego/ bezmózgiego wychowywania :) To po prostu żywe dziecko, wszędzie chce iść, biegać, skakać, wulkan energii.

**Ojciec dziecka zwolniony (zakład zbankrutował), szuka pracy, jakiejkolwiek, pierwszej lepszej, ale cóż... teraz wszędzie praktycznie chcą studentów/emerytów/niepełnosprawnych/do 30r.ż. Jak znajduje to i tak to jest max 1500zł.

Serio Państwo Politycy? 1500zł na 3osoby? Nic tylko rodzić kolejne dzieci...

macierzyństwo

Skomentuj (104) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 521 (741)

#66055

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna z ulic w stolicy. Trzy pasma, jeden do skrętu w lewo, środkowy to jazdy na wprost, a trzeci to buspas. Na środkowym zawsze są korki, z racji krótkich świateł. Choć i do skrętu w lewo też są czasem. To był właśnie taki dzień.

Dzisiejszy poranek, korki wszędzie, stoję sobie spokojnie na lewym pasie i czekam na kolejne światła.

Każdy zna taki typ kierowcy - cwaniaczka. Raz na prawy, raz na lewy i o! już jest 1 samochód dalej, czyli zaoszczędził jakieś 3 cenne sekundy.
Tu też taki się trafił, widzę z daleka jak manewruje między samochodami.

Muszę tutaj dopowiedzieć, że jestem kierowcą miłym. Chcesz zjechać na mój pas, a mało miejsca, to zwalniam. Toż nie zaboli mnie jak kogoś przepuszczę. Lecz takie "cfaniaczki" działają jak płachta na byka. No za chu.. znaczy za nic nie wpuszczę. Ja grzecznie czekam, a on tak chamsko.. wracając do historii...

Dojeżdżam do tych nieszczęsnych świateł i widzę jak obok cwaniaczek próbuje wjechać na nasz pas. Samochód przede mną zderzak w zderzak, ja to samo za nim. Zgodnie nie chcemy wpuścić. Zmiana świateł, auto przede mną rusza, ruszam i ja. Rusza też cwaniak. Ruszył cały metr, przede mnie. Zatrzymał się on, zatrzymałam się i ja. W jego aucie, znaczy mój zderzak w jego lewym nadkole (czy jak to się zwie), a praktycznie to już lewe drzwi.
Wypada cwaniak lewymi drzwiami, ups cwaniaczka, bo to kobieta była i jak się nie zacznie drzeć, patrzy na swoje autko i drze się jakby co najmniej płonęła.

Myślicie pewnie, że wyszłam wkurzona z auta i opierdzielałam głupią babę, bo tak by każdy zareagował.

Nie, ja się wyturlałam z auta. Płacząc ze śmiechu. Babsko przestało się drzeć i patrzy na mnie jak na wariata.

Po opanowaniu śmiechu powiedziałam babie, że nieładnie się wpier***** oraz pokazywać środkowy palec kierowcom jak się im zajeżdża drogę.

Zdziwieni pewnie jesteście reakcją.

Tydzień temu, w tym samym miejscu i godzinie zajechała mi drogę w ten sam sposób. Zapamiętałam ją, jej auto i rejestrację.


PS. Może i chamsko się śmiać, ale może ją to coś nauczy, albo i nie.

To nie jest wymuszenie odszkodowania, jak ktoś się chamsko wpier**** przede mnie, bez kierunkowskazu i ruszając jak zając (taki zryw, szybkie ruszenie) to musi się liczyć z tym, że ma "centymetry" na wepchnięcie się i nie każdy od razu musi stawać dęba, a i jeszcze czerwony dywan rozwijać, bo burak jedzie.

baba za kółkiem

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 406 (476)
zarchiwizowany

#57758

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może to jest wielka piekielność, ale napewno jest to uciążliwe.

Parking pod przychodnią państwową. To, że brak miejsc czy ustawienie tych samochodów nie jest nawet piekielne, kiedy otwarto dodatkowe dwa mini parkingi obok.

Wczoraj podjeżdżam, na pierwszym brak miejsc, to jadę dalej. Niestety by na niego wjechać, trzeba pokonać małe wzniesienie..No właśnie pokonać. Trudno to wykonać kiedy pod warstwą śniegu (ani razu chyba nie odgarnięte, bo ponad kostki mi sięgał)znajduje się lód. Na szczęście trafił się miły Pan kierowca auta za mną, który pomógł wepchnąć auto. Zresztą wjeżdżał za mną i też się "zawiesił" na tej górce. Nawet dostawcze auto, wielkie i ciężkie nie dało razy za pierwszym razem, ani drugim czy trzecim podjechać. Niby nic, ale już denerwuje się człowiek bo zima zimą, ale sypnąć wypada ?

Dzisiaj również musiałam tam zawitać. Nauczona lodem z dnia wcześniejszego, rozpędziłam ciut auto i udało się na raz wskoczyć pod górkę. Nie byłoby tak pięknie, bo już zaparkować nie mogłam. Nawet nie chodzi o kupy/zwały śniegu leżące przez które auto nie przejedzie, ale znowu o lód. Po całości parkingu. Dobrze, że miałam zapas czasu, więc spokojnie mogłam powalczyć 10 min z parkowaniem, bo co chwila się ślizgałam/zakopywałam.

Może tylko mi się tak wydaje, ale pod taką instytucją powinni to choć z raz odgarnąć i posypać czymś. (w tym samym budynku znajduje się przychodnia, poczta i sklep okulistyczny). Parking był na maks 7 aut..na styk zaparkowanych. Mały, robota na 30min, polatać z łopatą i posywać solą/piachem.

Po przychodni podjeżdżam pod centrum handlowe, wielki parking, a więc dużo do odśnieżania. Patrzę, a tam jeździ wielka odśnieżarka i sypie. Wytrwale, co śnieg napada to Pan wytrwale odśnieża. Ani grama lodu (nawet jeżeli był, to posypane i nie dało się odczuć), śnieg praktycznie tylko na bokach. Czyli jak się chce to się da..

Nie żeby tylko "biedny i marudny" kierowca narzekał jak ja, ale piesi też nie lada wyzwanie mieli. Jak nic tylko łyżwy i heja! oczywiście chodnik też nie odśnieżony (ten który z przystanku prowadził do przychodni).

Podobno w każdej rzeczy należy widzieć pozytywne aspekty.
Jak złamiesz/skręcisz/wybijesz/wstaw dowolny uraz po przewróceniu się, jest blisko do lekarza :)

parking pod przychodnią

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 28 (152)

#55717

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając tą historię http://piekielni.pl/47593, przypomniało mi się zdarzenie sprzed kilku dni.

Wracam autem z zajęć, wyjechałam już z miasta, zmierzam w stronę mojej wsi, gdy przed sobą dostrzegam auto załadowane drewnem. Belki były długie, sporo wystawały za naczepę (nie wiem jak to się nazywa profesjonalnie) i wesoło dyndały na wysokości kierowcy osobówki za nim, wysuwając się coraz bardziej na kolejnych dziurach w asfalcie.

Może jestem zbyt przewrażliwiona... ale od razu przed oczami ujrzałam scenę z "Oszukać przeznaczenie 2"... jak te belki tak wypadają i masakrują auta za sobą.

Wydaje mi się, że kierowca auta przede mną, czyli jadący bezpośrednio za ciężarówką też oglądał ten film. Jechał w odległości dobrych 10m od ciężarówki.

Nie wymagam bycia jasnowidzem i przewidywania, ale ciut wyobraźni, że niezabezpieczone belki się mogą wysunąć w końcu z naczepy...

wyobraźnia kierowców

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 367 (445)
zarchiwizowany

#54934

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na początek wyjaśnienia. Posiadam poczciwe 14letnie autko, które mechaniczne jest cud miód, ale niestety rdza go nie oszczędza. Ostatnio odkryłam dziurę przy wlewie paliwa. Obecnie tankowanie wygląda dziwnie, bo pistolet muszę o 90stopni przekręcić, by paliwo wlatywało dalej, a nie wylewało na ziemię. Tyle tytułem wstępu.

Jako, że sezon wakacyjny, to i mazury się odwiedziło. Koniec sierpnia to i zatankować by wypadało co by te 200km za jednym machem przejechać.

Mała stacyjka gdzieś w środku lasu. Podjeżdżam i ani żywej duszy. Otwieram klapkę, odkręcam i widzę jak z ciemności budynku wyłania się osobnik płci męskiej, wiek raczej już bardzo poważny, z miną "ja wiem lepiej". Podchodzi i z uśmiechem nr 123 pyta czy nie pomóc. No jak już Pan sam się zaoferował to niech mu będzie. Ja biedna niewiasta w potrzebie :) Tłumaczę Panu, żeby lał do pełna, tylko by pistolet pod kątem wsadził, bo jest dziura w miejscu gdzie akurat się kończy. Pan z uśmiechem "dobra, dobra dam radę", choć mina bardziej wyrażała "co za głupia baba będzie mi tłumaczyć jak tankować".

Włożył normalnie i widzę, że już zaczyna naciskać. Tłumaczę jeszcze raz, by przekręcił pistolet o 90stopni. Nie reaguje. Zdążyłam powiedzieć trzeci raz i usłyszałam plusk. Głośny plusk, po czym benzyna radośnie wypłynęła spod auta. Pan zajęty oglądaniem chmur w kształcie królika i nie widzi.
Mówię, żeby przestał lać bo wylewa wszystko. Panika w oczach Pana level 99 po czym oddał mi pistolet i uciekł, mistrz olimpijski by się zawstydził, widząc taki sprint :) Gdzieś w połowie doleciały do mnie słowa "Pani to chyba lepiej wie jak to coś tankować:)"

A wystarczyłoby posłuchać "głupiej baby", co jednak lepiej zna własne auto :)

stacja paliw gdzieś na mazurach

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (240)

#54152

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyjeżdżam dziś z garażu, zawracam autkiem, żeby stanąć przodem do bramy i moim oczom ukazują się dwie krowy... Stojące sobie radośnie przed moją bramą. Pies wariuje, a przejeżdżająca ciężarówka wywołuje u nich skakanie i chęć schowania głowy w ziemie jak strusie.
Co jakiś czas wychodzą na jezdnię i wracają, tamując ruch. Ludzie uciekają przed nimi.
Widać, że urwały się komuś, bo przy większej krowie dynda końcówka sznura.

Stwierdziłam, że trzeba gdzieś zadzwonić co by biedne zwierzęta zabrali, nie wiadomo czy w końcu ktoś ich nie potrąci, albo nie stratują ludzi. Jedyny nr zapisany w tel to policja, która ma komisariat 4km dalej w pobliskim mieście.

No to dzwonię... dzwonię... i nadal dzwonię... Bite 30min próbowałam się dodzwonić, nie dodzwoniłam się. No to próbujemy na 112, może tam mi ktoś powie, gdzie mam się zwrócić żeby te zwierzęta zabrali.

Dzwonię... dzwonię...dzwonię... raz nikt nie odbiera, raz zajęte... no i cholera trafia mnie powoli.

Godzinę, z zegarkiem z ręku, dzwoniłam po kogoś.

Niestety musiałam pojechać na spotkanie i krowy zostawiałam jak stały na poboczu, 3m od mojej posesji.

I tu pojawia się jedna myśl: ja dzwoniłam z błahą sprawą, ale jeżeli ktoś naprawdę potrzebuje pomocy i jej nie otrzymuje, bo nikt nie odbiera telefonu?

PS. Żeby nie było, że teraz tak się złożyło niefortunnie. Już trzy razy dzwoniłam po policję (wprost na dany komisariat) oraz 112 i zawsze jest to samo. Nikt nie odbiera.

policja

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 393 (443)