Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Hideki

Zamieszcza historie od: 9 stycznia 2011 - 18:05
Ostatnio: 29 marca 2024 - 15:08
  • Historii na głównej: 25 z 52
  • Punktów za historie: 8658
  • Komentarzy: 619
  • Punktów za komentarze: 1999
 
zarchiwizowany

#64746

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia bee (http://piekielni.pl/64646) przypomniała mi o mojej korespondencji z bardzo popularnym bankiem.

Na moim koncie zdefiniowanych jest kilka numerów komórkowych, które mogą się doładować przez wysłanie sms z kwotą doładowania (bez akceptacji kodami itd.) - moje dwa numery, numer narzeczonej, numer mamy itd. Raz na jakiś czas zdarzało się, że któryś z tych numerów wysłał sms z kwotą doładowania i dostawał zwrotkę, że nie ma tego numeru telefonu w systemie. Wchodziłem na konto i faktycznie - numer zniknął z listy zdefiniowanych. Gdy ostatni raz taka sytuacja miała miejsce, postanowiłem w końcu zgłosić reklamację. Telefonicznie.

Podczas rozmowy byłem wypytywany o wiele szczegółów, np. o datę i godzinę próby doładowania, numer telefonu itd. Dowiedziałem się przy okazji, że informacja o tym, kiedy dokładnie i z jakich powodów znikały mi zapamiętane numery z systemu bankowego, kosztowałaby mnie 100 zł. Spoko, nie potrzebuję tego, tylko niech system działa...

Po dwóch tygodniach moja reklamacja została zamknięta, z komentarzem, że w celu dalszego jej procesowania mam podać, kiedy i na jaki numer było tamto doładowanie. Odpisałem, żeby sobie odsłuchali rozmowę, jeśli mają problem z przepływem informacji, bo podawałem te informacje konsultantowi podczas składania reklamacji. Napisałem też, że nie uznaję tej wiadomości jako ustosunkowanie się do reklamacji.

Po kolejnych dwóch tygodniach dostałem odpowiedź. Numer został usunięty z listy numerów zdefiniowanych, ponieważ... w tamtym miesiącu łączna kwota doładowań telefonicznych (na wszystkie zdefiniowane na moim koncie numery) przekroczyła 150 zł. Zostałem poinformowany, że posiadać konta bankowego może doładować telefony komórkowe za maks. 150 zł miesięcznie. Wysłałem zapytanie, czy to ich system jest tak "mądrze" skonstruowany, czy po prostu wcisnęli mi kit. Poprosiłem również o uzasadnienie, czemu kasowany jest numer z listy zdefiniowanych, gdy suma doładować przekroczy 150 zł.

Tego samego dnia dostałem odpowiedź, w której konsultant nie odniósł się do żadnej z podniesionych przeze mnie kwestii.

Dwa miesiące po pierwotnym zgłoszeniu ponowiłem kontakt z bankiem. Zwróciłem uwagę na to, że w tamtym miesiącu bez problemu doładowałem telefon pomimo przekroczenia progu 150 zł (załączyłem zrzut ekranu z historii). Ponownie zostałem zapewniony, że eksperci się tym zajmą...

Mija trzeci miesiąc, a ja się zastanawiam, jakimi bzdurami mnie jeszcze będą karmić.

bank

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (173)
zarchiwizowany

#62176

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka lat temu w Nowy Rok wracaliśmy z narzeczoną samochodem z Sylwestra w mieście oddalonym ok. 500 km od mojego rodzinnego miasteczka. Podczas świętowania nadejścia nowego roku przeziębiliśmy się. Dotarliśmy koło północy. Po zakończeniu podróży powrotnej termometr potwierdził nasze przypuszczenia, że oboje mamy gorączkę. Żadnych zbijaczy temperatury w apteczce (jak zawsze mieliśmy, tak tym razem akurat się skończyły), więc wsiedliśmy w samochód i szukamy otwartej apteki. Dodam tylko, że w tym dwudziestotysięcznym miasteczku nie ma aptek całodobowych, ale za to są apteki dyżurujące w weekendy i w nocy. Jest ustalany grafik, która apteka kiedy ma dyżur.

Po przejechaniu całego miasteczka okazało się, że żadna apteka nie jest czynna, łącznie z tą, która według rozpiski dostępnej przy drzwiach każdej z aptek powinna mieć tamtej nocy dyżur. Koniec końców pojechaliśmy na stację benzynową i kupiliśmy ostatnią paczkę aspiryny, a następnego dnia poszliśmy do lekarza.

Czemu o tym teraz piszę? Ostatniej niedzieli mieliśmy jechać autobusem jakieś 300 km - pierwotnie mieliśmy jechać samochodem, ale kierowca nawalił. Narzeczona obawiała się, że może być potrzebny aviomarin (w samochodach nie ma problemów, ale z autobusami bywa różnie), więc poszliśmy do apteki. Okazało się oczywiście, że apteka dyżurująca jest nieczynna...

Apteki

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (30)
zarchiwizowany

#60339

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno przeprowadziłem się do innego miasta. Jako że oddaję krew honorowo, nadszedł czas, bym się udał do nieznanej mi wcześniej stacji krwiodawstwa. Ponieważ była to moja pierwsza wizyta w tej placówce, zgodnie z procedurami miałem mieć pobraną na wstępne badania krew strzykawką z łokcia, a nie szkiełkiem z palca, jak to jest normalnie. I tu pojawił się problem.

Moje żyły są bardzo nieśmiałe i chowają się przed ludzkimi oczami. Przyzwyczajony jestem do tego, że chwilę trwa, zanim się znajdzie, a potem wkłuje się w moją żyłę. Nie zawsze udawało się za pierwszym razem, ale doświadczone pracownice służby zdrowia zawsze sobie z tym wyzwaniem dzielnie radziły.

Tym razem było inaczej. Pielęgniarka pobierająca próbkę krwi do badania nie znalazła żyły, więc poszła po koleżankę. Ta z kolei niby znalazła żyłę, ale stwierdziła, że na 100% w nią nie trafi. Tu pojawiło się pytanie, czy to mój pierwszy raz i wielkie zdziwienie, gdy powiedziałem, że od 11 lat oddaję krew. Kiedy ostatnio? Przed dwoma miesiącami. Pani w końcu zaryzykowała i była wielce zdziwiona, że trafiła za pierwszym razem.

Szczęka mi opadła, gdy panie mi powiedziały, że gdybym nie oddawał wcześniej krwi, to nie pobrałyby ode mnie. Wszędzie się trąbi, że jest mało krwi. Zdarzają się okresy w różnych regionach kraju, gdzie krew idzie tylko na ratowanie życia, a planowe operacje są przesuwane na kolejne terminy z powodu braku krwi. A te panie beztrosko zdyskwalifikowałyby potencjalnego dawcę tylko dlatego, że nie ma żył na wierzchu?!

Duże miasto wojewódzkie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (306)
zarchiwizowany

#58983

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka dni temu byłem na zakupach w jednym ze stołecznych centrów handlowych. W zasadzie tylko w salonie jednej ze znanych marek produkujących odzież dżinsową mogłem pochwalić obsługę. W pozostałych jako klient byłem chyba przezroczysty, bo obsługa w ogóle się mną nie interesowała. Ja rozumiem, że jak są ludzie w sklepie, to nie da się ze wszystkimi gadać. Tyle że ja byłem krótko po otwarciu centrum handlowego, gdy w sklepach jeszcze nie było tłumów.

We wspólnym salonie dwóch producentów odzieży dżinsowej było chyba z 5-6 pracowników, z których każdy opiekował się "swoim" klientem od momentu wejścia klienta do salonu aż po pożegnanie go, gdy wychodził. Powiedziałbym nawet, że była to najlepsza obsługa w sklepie odzieżowym, z jaką się spotkałem, gdyby nie jedna dość poważna wpadka. Gdy moja "opiekunka" znalazła mi 2 koszule i 4 pary spodni, poszedłem do przymierzalni. Po jakimś czasie zdębiałem, gdy zajrzała przez kotarę z pytaniem, czy dobre rozmiary dla mnie wybrała. Całe szczęście miałem na sobie spodnie.

Centrum handlowe

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (25)
zarchiwizowany

#58568

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od zawsze mam telefon w Era/T-Mobile. Kiedyś miałem uruchomioną usługę, która miała wygasnąć po 30 dniach, chyba że wyślę sms (taka była treść smsa potwierdzającego aktywację usługi). Oczywiście usługa nie wygasła samoczynnie i wbrew mojej woli miałem płatną usługę na kolejny miesiąc. Tyle słowem wstępu.

Dziś zadzwoniła do mnie konsultantka z T-Mobile.
K: Jako że jest pan z nami już dłuższy czas, postanowiliśmy podarować panu 60 darmowych minut. Ma pan 5 dni na ich wykorzystanie. Prawda, że to fajny bonus?
Ja: Bonus fajny, tylko szkoda, że dopiero po X latach korzystania z państwa usług. Czy ta usługa przypadkiem samoczynnie nie przedłuży się po tych 5 dniach i nie ściągnie mi pieniędzy z konta? (mam telefon na kartę)
K: Nie. Po 3 dniach dostanie pan sms i będzie pan mógł wybrać, czy pan chce przedłużyć usługę. Wtedy będzie to kosztować X złotych miesięcznie.
Ja: A co się stanie, jeśli nie dokonam wyboru?
K: Uznamy, że chce pan przedłużenia usługi i automatycznie ją panu przedłużymy.
Ja: W takim razie dziękuję, nie skorzystam.
K: Ale dlaczego? Przecież będzie pan miał tańsze minuty!
Ja: Gdybym nie zapytał o to, podjęliby państwo za mnie decyzję i bez mojej wiedzy i zgody naliczyliby państwo mi płatną usługę, której nie potrzebuję. Dlatego dziękuję, do widzenia.

Sieci komórkowe (nie tylko T-Mobile) potrafią bez naszej wiedzy i zgody uruchamiać nam usługi, których nie potrzebujemy. Niestety trzeba być czujnym, gdy dzwonią z super ofertą, bo odzyskiwanie pieniędzy potem może trwać dość długo.

T-Mobile

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (23)
zarchiwizowany

#55902

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o plotkach. Kilka tygodni temu znana mi osoba potrąciła na przejściu dla pieszych starszą panią. Po tygodniu dowiedziałem się, jak wyglądało zdarzenie, ale wcześniej dotarły do mnie bardzo szybko różnego rodzaju plotki, które nie były nawet bliskie prawdy:
- że sprawca uciekł z miejsca zdarzenia porzucając samochód i pasażera
- że policja zabrała mu prawo jazdy
- że pędził jak szalony (potrącenie miało miejsce, gdy ruszał sprzed "zebry")
- że po kilku dniach potrącona zmarła w szpitalu
- że po kilku dniach potrącona wyszła bez szwanku ze szpitala (poleżała trochę po wycięciu śledziony)
Czy ktoś mi powie, W JAKIM CELU ludzie rozpowiadają takie bzdury?

Przejście dla pieszych

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (35)
zarchiwizowany

#54963

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ponad rok temu znajomy poprosił mnie o udzielenie korepetycji z angielskiego jego córce, bo była zagrożona. Córka kończyła pierwszą licealną, podobno miała angielski również w gimnazjum.

Na pierwsze zajęcia poszedłem z zestawem testów, by zorientować się w poziomie uczennicy. Po pierwszym dniu byłem załamany. Dziewczyna miała niby 4 lata nauki za sobą, a nie potrafiła nawet odmienić "to be". Znajomość słownictwa zerowa.

Ponieważ celem było zaliczenie przedmiotu, a nie nauka języka, pomimo braku podstaw skupiliśmy się na wyjaśnieniu i wkuciu rozdziałów podręcznika. Jakim cudem zdała, do dziś jest dla mnie tajemnicą. Najbardziej zastanawia mnie jednak, w jaki sposób ta dziewczyna przechodziła przez kolejne klasy. Przecież nauczyciele musieli wiedzieć, że ona nawet podstaw nie ma opanowanych...

Szkoła

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (256)
zarchiwizowany

#54952

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj wydarzyło się nieszczęście mojej narzeczonej. Włączyła przed południem laptopa, a tam system nie wstaje. Pamięci przeszły test pomyślnie, ale dysk pełen uszkodzonych sektorów. Ponieważ przed miesiącem była podobna sytuacja, nie ma się co bawić w regenerację dysku, tylko trzeba pomyśleć o wymianie.

Moja luba o 18 miała autobus i do następnego weekendu się nie zobaczymy, a laptop potrzebny, więc nastawiłem remapowanie sektorów. My tymczasem pojechaliśmy w poszukiwaniu nowego dysku.

Ponieważ to była niedziela, tradycyjne sklepy komputerowe nie wchodziły w grę. Pozostały centra handlowe. Saturn, Media Markt, RTV Euro AGD, Sferis, Komputronik, nawet Auchan odwiedziliśmy. Okazało się, że nawet w sklepach teoretycznie komputerowych nie ma czegoś takiego, jak dyski do laptopów. Chyba jednak jeszcze daleko nam do Europy...

Komputerowe

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (34)
zarchiwizowany

#54950

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Opowieść o tym, jak nauczyciel potrafi przełożyć własną zawiść ponad profesjonalizm.

Chodziłem do ogólniaka w starym systemie, czyli przez 4 lata. Miałem przyjemność mieć historię z nauczycielką zasłużoną, która wytrenowała wielu olimpijczyków. Niestety w hierarchii szkoły stała ponad dyrektorem (ona mogła mu wszystko, on jej nie mógł nic). Przez pierwsze lata, nie powiem, wykazywała zaangażowanie i widać było, że chce nas uczyć. Niestety w trzeciej i czwartej klasie odniosłem wrażenie, jakby jej się odechciało i przyjemność sprawiało jej gnębienie nas. Przez trzy klasy dostawałem na koniec każdego semestru 4+ z ustną adnotacją, że stać mnie na więcej. Tyle słowem wstępu.

Już w trzeciej klasie zapisałem się na fakultety, które miały przygotować mnie do egzaminu z historii na SGH. Jednak przez wakacje przemyślałem sprawę i postanowiłem składać w przyszłości papiery na inną uczelnię. Na początku czwartej klasy poinformowałem o tym historyczkę, jednak ta nie chciała o tym słyszeć. Powiedziała, że zrezygnować mogłem w trzeciej klasie, a w czwartej już na to za późno. Okazało się więc, że dodatkowe, nieobowiązkowe zajęcia dla mnie były jednak obowiązkowe. Ponieważ dyrekcja ułożyła plan tak, że mogłem być tylko na połowie fakultetów z historii (druga połowa pokrywała mi się z fakultetami z fizyki), poinformowałem historyczkę o tym, że nie będzie mnie na połowie zajęć z przyczyn niezależnych ode mnie. Nie robiła mi w związku z tym problemów. Do czasu.

W połowie siódmego semestru (który był ostatnim semestrem historii w mojej klasie) mieliśmy Bardzo Ważny Sprawdzian z Historii. Ja byłem wówczas nieobecny. Na fakultetach historyczka poinformowała mnie, że będę zaliczał sprawdzian razem z tymi uczniami, którzy dostali jedynki. Miało to nastąpić w najbliższą sobotę lub w kolejną, jeśli w najbliższą sobotę odbędzie się etap olimpiady historycznej (dokładna data nie była jeszcze znana). Pod koniec tygodnia nasza prymuska z historii powiedziała mi, że w najbliższą sobotę jest olimpiada. Byłem więc przekonany, że weekend mam wolny.

Jakże się zdziwiłem, gdy w piątek przed północą dowiedziałem się z GG, że kolega z klasy zakuwa historię na następny dzień na zaliczenie sprawdzianu. Ponieważ szanse na uzyskanie satysfakcjonującej mnie oceny były nikłe w takiej sytuacji, nie poszedłem na zaliczenie. W następnym tygodniu historyczka na mnie naskoczyła, więc zapytałem grzecznie, czemu mnie nie poinformowała o zmianie ustaleń. "Przecież powiedziałam Piotrkowi!" "Ale nie mnie" - odparłem.

Od tamtej pory historyczka urządzała partyzantkę. Potrafiła robić mi ustne zaliczenia sprawdzianu na fakultetach (na które przygotowywaliśmy się z innego materiału) i choć świeżo po niedoszłym dla mnie sprawdzianie miałem wiedzę wystarczającą do zaliczenia materiału, to zawsze historyczce coś nie pasowało w moich odpowiedziach. Nawet nasza olimpijka nie potrafiła mi powiedzieć, co mówiłem nie tak.

Na tydzień przed Drugim i Ostatnim Bardzo Ważnym Sprawdzianem z Historii mieliśmy powtórzenie materiału (na którym można było złapać wiele niedostatecznych), w związku z czym głowa opróżniona z poprzednich dat, miejsc i nazwisk i zapełniona tym, co było potrzebne na powtórzenie. Historyczka jednak mnie zaskoczyła i na powtórzeniu materiału z drugiej części semestru odpytała mnie z materiału na poprzedni sprawdzian. Koniec końców ocena z pierwszego sprawdzianu pozostała niezmieniona - ndst.

Z drugiego sprawdzianu dostałem dwójkę. Byłaby trójka, gdyby progi ocen nie wzrosły między dniem pisania sprawdzianu a dniem oddania prac. Brzmi niewiarygodnie? Nie u mojej historyczki. Oceny zatem miałem tragiczne.

Ponieważ z przyczyn niezależnych ode mnie nie było mnie na więcej niż połowie zajęć fakultatywnych, nauczycielka chciała mnie nie klasyfikować z historii. Na szczęście nie mogła tego zrobić. Zostałem nawet wezwany do dyrektora w tej sprawie, który bardzo się zdziwił, że:
- chciałem zrezygnować z fakultetów we wrześniu, ale historyczka się nie zgodziła
- połowa fakultetów z historii pokrywa mi się z fizyką

Koniec końców zostałem skreślony z listy uczniów chodzących na fakultety z historii, a na świadectwo dojrzałości powędrowała z wielką łaską dwójka z historii.

Pewnie dla Was to mało piekielne, ale historyczka doskonale wiedziała, że zaliczając sprawdzian w normalnym trybie (nie z zaskoczenia, tylko w uzgodnionym terminie) uzyskałbym co najmniej trójkę. Jestem też przekonany, że to z mojego powodu podniosła próg ocen na drugim sprawdzianie. Nie wiem, czy to chęć zrezygnowania z fakultetów spowodowała jej złośliwość wobec mnie, ale w tamtym okresie próbowałem wyjść z głębokiej depresji, o czym historyczka była poinformowana przez wychowawczynię.

Liceum

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (43)
zarchiwizowany

#54702

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Konsultanci telefoniczni różnych korporacji notorycznie się narzucają swoim klientom. Niegdyś mBank próbował mi wcisnąć za 5 zł miesięcznie darmową wypłatę ze wszystkich bankomatów, mimo że w mojej sześcioletniej przygodzie z tym bankiem może ze dwa razy zdarzyło mi się wypłacić pieniądze gdzieś indziej niż w Euronecie czy Cash4You. Wielka oszczędność, nie uważacie?

Ostatnio jednak telefony z mBanku się nasiliły do tego stopnia, że staje się to nie do wytrzymania. Dzwonią w godzinach pracy, to mówię im, by zadzwonili wieczorem. Zamiast tego dzwonią kilka dni później... w godzinach pracy oczywiście. W końcu zadzwonili w sobotnie popołudnie. Nie wytrzymałem i powiedziałem konsultantowi, że może oni pracują o tej porze w weekend, ale dla większości ludzi to jest czas odpoczynku, a nie wysłuchiwania ofert kredytowych.

Ostatnio jednak będąc w pracy odebrałem telefon. Miałem akurat wolną chwilę, więc postanowiłem porozmawiać o super-hiper ofercie. Limit odnawialny podczepiony do mojego konta - nie płacę za niego nic, jeśli nie wchodzę na debet. Zapytałem, ile kosztowałaby mnie "przyjemność" skorzystania z tego limitu - gdybym na miesiąc "pożyczył" 1000 zł. Koszty wyniosłyby ok. 200 zł według konsultantki. Baaaardzo atrakcyjna oferta, nieprawdaż?

Tak czy inaczej uważałem sprawę za zamkniętą i miałem nadzieję na spokój od mBanku przez jakiś czas. Jakże się zdziwiłem, gdy dwa dni później, również w godzinach pracy, zadzwoniła do mnie inna konsultantka i zaproponowała dokładnie ten sam produkt! Czy da się jakoś uwolnić od nich? Może założę linię płatną, na którą będą dzwonić banki, sieci komórkowe i inne pijawki?

mBank

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (163)