Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Amczek

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 14:04
Ostatnio: 8 listopada 2013 - 7:10
  • Historii na głównej: 15 z 48
  • Punktów za historie: 13879
  • Komentarzy: 747
  • Punktów za komentarze: 4729
 

#39205

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie piekielności rodzinnej trochę - dodam, że nigdy nie sądziłam, abym miała szansę o takiej napisać, bo u mnie rodziny jak na lekarstwo. Mianowicie mój brat i... tyle tego.
Ale jednak.

Braciszek mój, w opowiadaniu nazwijmy go Kamilem, został w zeszłym tygodniu ojcem. Po wielu trudach zdrowotnych już-mamusi (która wciąż w średnim stanie, ale radosna) urodził się chłopiec (miała być dziewczynka, ale co tam). Zdrowy i podobno śliczny - maluchowi pomachałam z końca pokoju, bo dzieci się boję małych, ale niemniej braciszek i braciszkowa są wniebowzięci. A to się liczy :)

Brat był jedyną osobą, która zainteresowała się mną po śmierci rodziców. Był wtedy w klasie maturalnej, więc wziąć mnie nie mógł, ale odwiedzał, jak coś zarobił - to dawał kieszonkowe czy coś słodkiego... Pomagał jak umiał, od małego się trzymaliśmy blisko, a on był klasycznym starszym bratem który strzeli w tył głowy za głupotę, ale obroni przed złym światem.

Mojej biologicznej rodziny jest jeszcze parę sztuk. Dziadkowie od strony ojca (wyklęli ojca że "z biedną kobietą się hajta") i dwie ciocie (ze strony ojca; moja mama nie miała rodziców). Tyle, że mieli nas gdzieś od początku, a potem tylko się robiło gorzej. Na wieść o śmierci rodziców podeszli tylko do jednej trumny (ojca) i nakrzyczeli, że pewnie nasza wina (miałam wtedy koło 11 lat) i naszej matki. Grosza dzieciom nie dali. Nie pomogli utrzymać domu rodzinnego (był wtedy wciąż podatek spadkowy - mogli go zapłacić i sprzedać mieszkanie dając nam to minus koszty... nie, dom przepadł).
Było nam naprawdę ciężko, bo jednak już te lata temu nie było łatwo o pracę, a renta rodzinna była śmieszna (ojciec po śmierci nie dostarczył papierka odpowiedniego i jego emerytura "przepadła" - a to on miał tę świetnie płatną pracę i jego składki spokojnie by dały ponad 1800zł miesięcznie zamiast 650...).
Cudo.

O narodzinach mojego bratanka się jakoś dowiedzieli- kij, facebook czy sąsiadki. I nagle się zaczęło dzwonienie i przyjeżdżanie, bo to przecież prawnuczek (i prabratanek??) i nie można rodziny kochającej (????) odsuwać. Zaczęli atakować świeżo upieczonych rodziców, wyrzucić się tego nie dało (przypominam - oboje po wielu stresach, że utracą dziecko) a trzeba było fundować jedzenie i napoje 8 osobom.

- Zaczęły się bójki o imię - bo jak to dać imię tak niepasujące do nazwiska? (nie jest to imię typu Mercedes czy inny Dżordż)
Ciotki muszą wybrać i to one się tym zajmą.
- Zaczęły się bójki o pieniądze - bo skoro brat dorosły to utrzymałby dziadków i starszą ciocię, na dziecko stać to i na rodzinę (brata zasypano numerami konta i kwotami minimalnymi do wpłaty).
- Wyszły na wierzch jakieś rodzinne tradycje - jak dziecko się urodzi to trzeba dać prezenty dziadkom czy ciociom (ciekawe, prawda?) z powodów nieznanych.
- Płacze i zgrzytanie zębów - jak to nasza matka była niedobra, zmarła i pociągnęła za sobą ojca i nas odsunęła od rodziny (taaa, po śmierci... z bratem dzwoniliśmy do cioć czy dziadków o pomoc albo mieszkanie, ale "my to nie rodzina").
- Dziadkowie są chorzy - ja i brat powinniśmy codziennie do nich przychodzić sprzątać, kupować chemię i jedzenie (za swoje), nosić zakupy i pomóc w remoncie. W końcu rodzina!
- Synowi cioci się znudziła (!!) praca u cioci. Więc może Kamil załatwi pracę jej synkowi? W końcu co to dla niego. To co, że ciocia ma firmę od lat i mój brat prosił chociaż o posadę sprzątacza mając te 17 czy 18 lat, aby cokolwiek zarobić i dostał kopa w tyłek?

Koniec końców pasożyty (od 2 do 8 sztuk przesiadujących cały dzień) wyprowadził dobrze zbudowany sąsiad i wracać zabronił (pan Czarek ma moją wdzięczność), ale są maile i telefony. Dla ludzi śpiących po 2 godziny dziennie i z codziennymi wizytami u lekarza to wystarczy, aby wywołać falę rozpaczy.

Brat wielokrotnie krzyczał (o ile miał siłę) ze mną obok, że palcem nie kiwnęli przez tyle lat, więc mogą sobie swoją rodzinność zatknąć tam, gdzie słońce nie dochodzi. Nie pomogli dwójce sierot, nie zainteresowali się ich dzieckiem jak była potrzebna pomoc (szczęście, że brat podwyżkę dostał i pomogli znajomi, bo jakie są koszty chorującej ciężarnej kobiety można sobie wyobrazić), całe życie spędzili na gnębieniu naszej mamy, która była aniołem, nie kobietą.

To się póki co ciągnie od zeszłego poniedziałku i wpędza w depresję brata i ledwo żyjącą żonę. Naprawdę, boję się małych dzieci, ale jednak spędzam u brata 90% czasu na wszelki wypadek, a doraźnie chociaż robiąc herbatę czy podając obiad, bo oboje ledwie żyją mimo małego szczęścia.

Rodzina?

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1184 (1248)

#34601

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj zostałam piekielną. Najwyraźniej mój chłopak też.

Jeszcze załatwiając kwestie przeprowadzkowe mojego chłopaka, jedziemy do jego rodzinnego miasta wspaniałym pociągiem. Siedzimy, nie wadzimy nikomu, w końcu podróż całkiem długa, to nawet przysypiamy.

Na następnej stacji (a więc spokój nie był nam dany na długo) wsiadała pani z dzieckiem - chłopaczek może z 7 czy 8 lat, ale już po 5 minutach chciałam go zaatakować, udusić, wyrzucić przez okno, a matkę namówić aby spróbowała jeszcze raz, bo to dziecko jej nie wyszło.
Ale jestem uprzejma i miła, to i zachowałam to w głowie.

Nie mam awersji do dzieci w tym wieku, jednak nie wiem... Kamil?... Kamilek był uciążliwy. Było trochę ludzi, a on biegał w te i wewte, znikał na błogosławione 10-15 minut gdzie zwykle odprowadzał go konduktor, bo znajdował go 2-3 WAGONY dalej. Dziecko uderzało nas po kolanach, kopało bagaże (w tym moją torbę z laptopem, którą miałam na kolanach), krzyczał jak Tarzan przy spotkaniu jakiegoś pnia kroczem i ogólnie nie dawał żyć. I się ślinił - pluł na rękę i wycierał np. w fotel.

Mama? Nic. Elegancka pani koło 30-tki nie robiła NIC.
Prosiliśmy, że może jednak coś zrobi? Nie, Kamilek jest żywym dzieckiem i się nudzi.

A więc... gdzie nasza piekielność? Rozpoczęliśmy 3 razy rozmowę na tematy luźne, nieco głośniej niż na ucho.

1 rozmowa: dzieciak znowu wrócił po 15 minutach odprowadzony.
- Kurczę, martwię się o Krzysia, wiesz? - Mówię do swojego [C]hłopaka. - Ma dopiero 4 latka, ciocia go spuściła z oka w pociągu na 5 minut i już 3 tydzień jak go nie ma. Znajdą go?
[C]- Nie wiem, ostatnio molestowanie dzieci to głośny temat, czasami po dziecku nie widać aż nie skończy 15 lat i nie wyjdzie jakiś uraz z dzieciństwa. - Rzecze mądrze. - Albo porwania dla okupu lub sprzedaż organów? Nic miłego.

Kobieta niechętnie na nas popatrzyła i już mówiła Kamilkowi, aby się nie oddalał. Raz. Potem znowu latał w te i wewte jak z poparzeniem.

2 rozmowa: dzieciak kopie mnie w buty; noszę glany, więc niby nic, ale mnie to irytuje. Tak, uprzejme prośby, aby nie stukał, nie pomagały.
[Ja] - Mam nadzieję, że szybko skończy się jazda. Nie dotykaj mnie nawet małym palcem, bo zwymiotuję jak nic. Niepotrzebnie dzisiaj tyle zjadłam, każde szturchnięcie sprawia, że już czuję posmak wymiotów w ustach...
[C] - Nie martw się, tym razem na pewno ci się uda wcelować w woreczek. A jak nie to trudno, i tak cię będę kochał!

Szturchnięcie buta, ja łapię się za usta.
Matka siedzi naprzeciwko mnie. Odciąga na siłę synka, aby mnie nie kopał. Udało się na 30 minut.

3 rozmowa: dzieciak liże szyby; serio, liże szyby językiem od strony korytarza. Z obu stron. Albo liże rękę, kładzie na fotelu i znowu liże z tymi "kłaczkami"....
[C] rozbawionym tonem: - A mówiłem ci co się stało w ostatnią moją wyprawę do Warszawy?
[Ja]- Nie, co się stało!
[C]- Szukam wolnego przedziału, a tu proszę ja ciebie tyłek męski przyklejony do szyby! Od razu puściłem klamkę obrzydzony na co otwiera mi panienka ze spuszczonymi gaciami mówiąc "My z kochaniem zaraz skończymy, on szybko dochodzi!". Teraz non stop noszę takie mokre chusteczki bo brzydzę się czegokolwiek dotknąć... Spodnie od razu piorę po przyjechaniu do domu...
[BTW - historia prawdziwa z jego wyprawy ostatniej...]

Kobieta się zapowietrzyła. Szybko wytarła dziecku usta chusteczką, złapała za swoją torbę i powiedziała do nas:
- PRZESIADAMY SIĘ! PAŃSTWO SIĘ NA MNIE UWZIĘLI!
[C] zakłopotany powiedział
- No... to nie my zmuszamy dziecko aby lizało szybę z możliwymi śladami odbytu....

Pani z dzieckiem odeszła. ALLELUJA.

Nie mogliśmy zmienić miejsca, bo wszędzie było pełno ludzi. Ale widać pani znalazła.

pe ka

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1148 (1212)
zarchiwizowany

#33154

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od Amczka historia kolegi. Nie z Polski on. Bardziej na zachód. O zwierzaku. Głupio smutna i wpędzająca od 3 czy 4 tygodni kolegę w głębokie poczucie winy.

Jedna z postaci z gier jest bez oka i ma sporą szramę w oczodole i na policzku - jednak widać po fanartach, że wiele kobiet o to nie dba i uważa bohatera gry za seksownego. No i tak właśnie uważa narzeczona kolegi.

Państwo narzeczeństwo postanowiło wziąć kota, aby nie siedzieć samotnie jak to drugie studiuje czy pracuje. Kot piękna rzecz- kupili kuwetę, miski, jakiś zestaw startowy jedzenia i piasku.
Jak się zakochają w jakimś dachowcu to wezmą. Mieli zaplanowane klika "rajdów" po schroniskach.

Kolega jednak miał inne plany - a mianowicie na jakimś ichniejszym portalu wymian wszelakich dał ogłoszenie, że szuka kocura bez oka, najlepiej jednokolorowego, ale każdego przygarną, niekoniecznie kocię ale aby był młody i zdrowy. Opisał krótko, czemu uszkodzonego szuka i jak uszkodzonego - że prezent i inne. Wiadomo, w końcu czasem się zdarzają weterani bez ucha czy łapy, a może kogoś razić blizna i chce się go pozbyć.
(koleżanka moja bliska miała podobny pomysł z tego samego powodu- po tej histori jej się odechciało)

Zostawił kontakt tylko do siebie, aby w razie czego zaskoczyć narzeczoną.

Po może tygodniu odezwał się Pan Właściciel Uszkodzonego [PWU] - umówili się na wizytę u kolegi, bo Pan Właściciel miał auto.
Na miejscu: zapewniał że kociak miły dosyć, ale mu oczko ropieje, do wyleczenia wszystko, kocurek ma 7 miesięcy, szarawy z łatkami na łapach, no cudo.
Kot bardzo się bał dotyku i w nosidełku odstawiał dzikie syki - właściciel tłumaczył to zmianą miejsca, długą podróżą i innymi problemami dla kociej natury. Kolega na kotach się nie znał, cieszył się, że znalazł uszkodzonego kota (i to z prawym okiem!) ale też coś mu zaświtało, że jednak może dziki albo wściekły...?

Uparł się na wizytę u weterynarza. Werdykt? Kot miał wyjątkowo świeżo zrobioną ranę, nie ma bata aby była starsza niż dwa czy trzy dni. Kot tymczasowo został na przeglądzie (podejrzenie wścieklizny).

[K]olega- Weterynarz twierdzi, że rana jest bardzo świeża
[PWU]- A może i świeża, nie znam się. To co, 100 euro i kociak dla pana narzeczonej?
[K]- ???? Napisałem, że PRZYJMĘ za darmo, mogę panu zwrócić za dojazd i nosidełko.
[PWU]- Ale ja się namęczyłem, żeby dobrze wyglądał tak jak pan chciał!!

No teraz to już wiadomo, czemu rana bardzo świeża, prawda? Kolega zadzwonił po straż dla zwierząt czy inne cudo zgłaszając gościa - ten się uprzejmie zmył wyzywając go, że "nie wie co chce i kradnie". Kota zostawił w prezencie z wielką łaską.

Co z kolesiem? Tego nie wiem.
Weterynarz? Ano mało z siebie nie wyszedł, jak się dowiedział czemu kot tak potraktowany - nawet nakrzyczał na kolegę skąd głupie pomysły wziął, skoro ludzie dla kasy mu i wytatuują kota. (moim zdaniem to nie wina kolegi, ale kolega się wini jak najbardziej)

Kot przeżył katusze, ale poza okiem zdrowy, żadnej wścieklizny ani nawet świeżbu - więc widać kot był domowy, dopóki nie wpadł sprytny właściciel jak dachowca za 100 euro opchnąć. Od kilku dni kocur wychodzi już z kryjówek, nawet daje się sporadycznie głaskać (chociaż raczej narzeczonej i jej siostrze, niż koledze), przyjmuje jedzenie z ręki i wczoraj po raz pierwszy dał się skusić zabawkami.

A wiec mają jednookiego kota, co się nazywa Iorweth. I, jak elfi bohater gry, został okaleczony przez złych ludzi.

zagramanica i inne koty

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 272 (332)
zarchiwizowany

#31410

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielność ogólna- gloryfikowanie biedy.

I proszę, nie zrozumcie mnie źle. Sama się utrzymuję i to z 3 źródeł (2x praca i nędzna renta po RODZICU- bo mój ojciec nie dostarczył kwitka jednego, bo zmarł i nie zdążył) nie mam żadnej rodziny poza bratem (a on ma swoją rodzinę już i ja nie biorę nic od niego) ale kiedykolwiek się pochwalę, że mam coś droższego (bo na to odkładałam długo albo z łzami w oczach nie jem 2 dzien bo musze spłacić kredyt) to od razu włącza się ludziom czerwona lampka.
Jest to irytujące - robię zdjęcia lalce, podchodzi uśmiechnięta para ludzi koło 40tki i pyta po ile lalki takie piękne chodzą. Mówię, że 1500zł (a przypominam, że są i po kilkanaście tysięcy- mam na chwilę obecną już 2, bo musiałam jedną sprzedać z powodów zdrowotnych, kolekcjonuję różne lalki od paru lat).
Odchodzą niezadowoleni mówiąc, że oni są biedni i nie mają na coś takiego a ja miałam czelność sobie kupić i się w d... poprzewracało od dobrobytu, bo za tyle mogłam kupić telewizor albo zrobić zakupy żywnościowe na 2 miesiące. Szczerze - co mnie obchodzi ich sytuacja życiowa i czemu jestem jej powodem,.

Teraz piszę, bo przeczytałam komentarz "ja się bawiłam lalką za 15zł i było dobrze" - kiedy była mowa o lalkach, które już zahaczają o kolekcjonerstwo bo dzieci się nimi niekoniecznie bawią.

Koniec przydługiego wstępu.

A więc... Smyk. Przy okazji poprzedniej pensji.
Zwykle kupuję moje lalki (inne niż BJD) za granicą, a właściwie proszę znajomą aby mi kupowała bo są kilka lub kilkanaście razy tańsze niż w sklepach czy na allegro. Ale tym razem portfel miło ciążył a ja zobaczyłam lalkę, którą bardzo chciałam- wlączyło mi sie mocne "ja chcę teraz".
No i tak biadolę chłopakowi że to 240zł (zestaw) cicho, mając nadzieję że mnie jednak poprze w decyzji zakupu :) (nie, nie dokłada mi się do mojego hobby)

Obok stojaka pojawia się dziewczynka z matką. Czy matka bogata nie wiem, obie dobrze ubrane, nie patrzyłam na metki jak wielu użytkowników Piekielnych. Dziewczynka naciąga mamę na lalkę za około 80zł, z tej samej serii co ja chciałam. Mama uparcie jej wmawia laleczkę za nie wiem, może 15-20zł. Nie pamiętam.

No i... stało się. Dziewczynka w płacz że Amczek może sobie kupić droższą ("bo ta paniii sobie kupuuuujeeee"). Pani Mama z pyskiem (bo takich słów nie wyrzuca się przez usta), że jej podburzam córkę do buntu bo kupuję drogie zabawki.
Uprzejmie mówię-stoję tu dobre 10 minut i to moja sprawa co przeglądam, bo sama zarabiam i sama wydaję, co zarobię. Pani się nie spodobało, że zarabiam.

Co najgłośniej powiedziała? Krzyczała, że ona nie zarabia w ogóle! I że ją nie stać na lalkę. I że nie kupi lalki dziecku za 80zł.

Dodam i przypomnę: nie machałam dziecku przed twarzą lalką, stałam w ciasnej alejce z pudełkiem pod pachą.

Pani mama powiedziała, że dziecku nie kupi lalki za 80zł bo to za dużo na jedną lalkę.
Nie stać jej? Oj, nie tak łatwo.

Końcówka:
Kupiła jej.... 5 laleczek każda po 29.99. Przeliczcie sobie.
Dziecko płakalo że tych nie chce bo brzydkie. Że chce jedną.

Na co mama.... że są biedni, więc kupiła jej więcej, bo te mniejsze są tańsze. I wyszła z tymi 5 mówiąc, że ma 5 i ma się cieszyć bo to więcej niż jedna.

I tak, pewnie w komentarzach ktoś napisze, że nie każdy ma takie luksusy jak ja, że nie każdy zarabia dużo i inne takie. No ale proszę, sytuacja powyższa to dowód nie posiadania ani grosza w portfelu?

Smyk

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 56 (240)

#27428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lwią część pracy odwalam w domu, a że piękna pogoda to okna pootwierane i tak jak moja znajoma robi - przypięłam mocno smycz do ramy okna i wypuściłam kota na okno (na oknie mam taki mały "balkonik", długość koło 1,5, szerokość koło pół metra) coby powdychała świeżego powietrza, bo na spacer mi się z nią iść nie chce.

Radośnie pukam w klawiaturę od rana... Nagle przez okno wpadają mi coraz większe kamyki, potem już kamienie - jeden ugodził kota (który się zaplątał z nerwów i nie mogła do domu wejść), potem kolejny ;/ Kota drącego się wniebogłosy odpinam ukradkiem zza zasłony, a tu dzieciaki może 10-letnie rzucają wciąż w okno i się śmieją. Co chwila wołając "kici kici".
Postanowiłam pobawić się w piekielną - mój kot to moje oczko w głowie. Łapię za torbę-nieodłączkę i wypadam w kapciach na dwór...

Chłopca jednego łapię za fraki, bo drugi zwiał, niestety. No kto głupi wypada wściekły zza drzwi, drąc ryjka "Ej, co wy robicie?!". Jednego pechowca grzecznie pytam czemu w kota rzuca - dostaję przekleństwa i szarpanie. Pytam, w którym mieszkaniu mieszka, bo muszę z rodzicami pomówić - dziecko milczy. Potem mnie kopnął. Ponawiam kilka razy pytanie, gdzie mieszka (w końcu jedno osiedle), ale tylko mnie wyzywa.

Realizujemy brzydki plan. Wzięłam torbę, a w niej razem z innymi rzeczami jak notes czy długopis... mam kajdanki prima sort, na kluczyk. Czemu noszę? Na końcu.
Dzieciaka przypinam do siatki jedną ręką (naokoło osiedla mam niewielką siatkę), a łatwe to nie było. Nad nim przyczepiam kartkę "Rzucałem w niewinnego kota dla zabawy. Odmawiam przyznania się rodzicom. Przypięła mnie pani, która czeka na przeprosiny [mój numer telefonu]".

Dzieciakowi łzy lecą po policzku, pytam ślicznie czy mogę porozmawiać z jego rodzicami, ale on nic, cisza. Więc idę w kierunku mieszkania, na co chłopiec zaczął na poważnie krzyczeć i płakać "mamo, mamo!". Zanim doszłam do wejścia na klatkę, Pani Mama usłyszała nawoływanie swojego młodego i biała jak ściana zbiegła na dół.

Najpierw nieuprzejmość co ja robię. Potem przeczytanie kartki i nieco spokojniejszy ton. Ja uprzejmie wyjaśniam, że dwójka chłopców mi rzucała w kota siedzącego na oknie i jednym większym trafiło w żywe zwierzę bez powodu. Okna nikt nie wybił ani nic w domu, ale mam zapiaszczone zasłonki, obce kamienie i uszkodzonego kota. Odepnę chłopca jak usłyszę przeprosiny za rzucanie w kota, za język jakiego używał i za kopanie mnie po nogach (pokazałam ślicznie zakurzone spodnie). I poprosiłam, aby jego kolega zrobił to samo.

Pani Mama na szczęście awantury nie robiła, poprosiła tylko o odpięcie. Po przepytkach chłopiec tylko wyszlochał, że rzucali "bo stał w oknie"... i bezceremonialnie od mamy dostał klapsa. Przeprosiła w imieniu chłopca i zapewniła, że przekaże mamie Kubusia (drugiego chłopca) aby też przeprosił mnie i kota.

Szczęśliwie kotu nic nie jest (aż do weta wybyłam - mówiłam, jestem przeczulona), chociaż w czaszkę przygrzmociło - leży obrażona na cały świat w mojej szafie (miejsce, gdzie idzie kot, gdy jest obrażony na cały świat). Czekam na przeprosiny od drugiego chłopca. Kamienie wrzuciłam sąsiadowi do ogródka, ładnie je zgarnął na stosik do innych kamieni, więc mają kumpli. Kajdanki odzyskane, kartka zerwana.
No i Amczek był piekielny. Dobrze, że Pani Mama nie była piekielna dodatkowo.

[Jakby kogoś interesowało czemu mam kajdanki? Ano z kolczykiem się nic nie wyjaśniło - w poprzedniej historii utraciłam kolczyk w brwi i dorobiłam się szwu - za to pan policjant zażartował, że mogę następnym razem przypiąć kajdankami kogoś i poczekać na Straż Miejską. I ja to zrobię. I podam dane pana, który mi to polecił.]

Domek słodki domek

Skomentuj (66) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 991 (1057)
zarchiwizowany

#25286

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jechałam wczoraj koło godziny 6:50 tramwajem, ranek, chłodno, w sumie niewiele osób w tramwaju i w większości starsze osoby (co one robią o tej porze w tramwajach?). Od jakiegoś czasu mam przyjemne słuchawki, czyli nie słychać jak głośno słucham muzyki i jak bardzo uszkadzam sobie słuch - na tyle cudowne, że zagłusza stukot tramwaju. I wszystko inne.

Siedzę sobie spokojnie, przysypiam, marzę o gorącej kawie czy herbacie na miejscu... Nie słyszałam przez moje kochane słuchawki najwyraźniej, że komuś się bardzo nie podobam. A "Ktoś" to wybitnie zaradna starsza pani która... POCIĄGNĘŁA MNIE ZA KOLCZYK W BRWI. I to skutecznie, bo kolczyk wyrwała, ja krzyknęlam i się łapię za brew, krew leci, ból nie do opisania (samo przekłuwanie pare miesięcy temu nie bolało) ;/

Łzy w oczach to mało, popłakałam się, oczywiście słuchawki z uszu i wrzeszczę na kobietę co jej odbiło. Kobita oddała mi 2/3 zakrwawionego kolczyka (jedna zatyczka odpadła gdzieś) i powiedziała "że chciała tu usiąść". Po czym nonszalancko zaczeła rozmowę z koleżankami 3 miejsca dalej.
edit: dodam że skomentowała mój ubiór tudzież muzykę, jakiej słucham (torba z naszywkami) dosyć głośno z koleżankami - widac panie nie lubią rocka z lat 70/80 i kurtek z łańcuszkami

Ja oczywiście w histerii, bo krew już mam na oku. Jak przyszłam do pracy to od razu kolega mi zakleił brew, wycuągnęliśmy naszą apteczkę, 5 osó próbowało mnie opatrzeć- szczęście, że kolczyki widać kiepskie i nie wyrwała mi kawałka brwi całego, ale i tak dziura jest dużo większa niż była i mam wielkiego, bolącego strupa ;/ Wiwat prywatna opieka medyczna, w 1,5 godziny kolega mnie zawiózł do lekarza i wróciliśmy do pracy. Skończyło się na 1 szwie - dużo, prawda? - niewiele, ale pani stwierdziła że lepiej dać, niż nie dać o ile nie chcę mieć łysego kawałka brwi. No i dostałam od szefa czekoladę na pocieszenie.

Dzisiaj też planuję wyjść na ten tramwaj......
CO TO KUR.... MIAŁO BYĆ? Nie wiem czy jeszcze będę mieć kolczyk w brwi, chociaż mi się tak strasznie podobał. Teraz mam plasterek z Kubusiem Puchatkiem.

Tramwaj Warszawski

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 409 (475)
zarchiwizowany

#24084

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z chłopakiem chcieliśmy zjeść pizzę w PizzaHut, nie będę juz mówić w którym. Zdecydowaliśmy się na pizzę ale bez jednego składnika opisanego przy niej [dajmy na to oliwek], bo mój chłopak ma na niego alergię [nawet po jednej robi mu się niedobrze i dostaje takich dużych plamek na twarzy, nie wiem jak to się nazywa]. Ładnie prosimy więc pana o taką pizzę ale koniecznie bez [w tym wypadku] oliwek, jakieś tam picie, dobrze, czekamy.

Pan kelner podaje nam pizzę, niestety z tymi nieszczęsnymi oliwkami. Ładnie prosimy o nową i już tym razem dodajemy, że chłopak ma alergię na jeden ze składników. Pan kelner coś tam mruczy, że nie wie jak to wytłumaczyć, że jak byśmy prosili to by zapisał... Pech, pechem zapisał, chwilę mówił że "oliweczki dobre", jednak koniec końców odniósł pizzę.

Po kolejnych 15-20 minutach dostajemy nową pizzę. Dużo sera, ładnie pachnie, nie widać zdradzieckich oliwek. Ale! Z kuchni jakiś inny chłopak wyszedł w fartuszku i kelner z nim o czymś rozmawiał, patrzyli się na nas (mieliśmy miejsce "z widokiem na drzwi kuchni"). No dobra, zaczynamy jeść, może po prostu się chciał pożalić kto pizzę odesłał, może musiał się rozliczyć z niej, nie wiem.

I co? W samym środku pizzy, w tych pierwszych do odgryzienia kawałkach trójkąta były oliwki - pod pomidorem, serem i cebulą, skrzętnie ukryte i pokrojone (zwykle to są plasterki, tutaj piękna kostka). Koniec końców poprosiliśmy inną panią o przyjęcie zamówienia, bo tutaj już 2 raz dostajemy inną pizzę, niż chcieliśmy.

Chłopak oczywiście się oburzył, że "tym razem było dobrze". No ale zapłaciliśmy jemu za napoje i pieczywo czosnkowe [bez napiwku], za pizzę już innej dziewczynie i z napiwkiem. Spędziliśmy tam więcej czasu niż chcieliśmy, w sumie może trzeba było wyjść ale już nie chciało nam się wychodzić i szukać innej jadłodajni.


Nie chciało nam się bawić w skargi, bo mieliśmy sporo ciekawszych planów................ Czy to jakiś znajomy ze szkoły, który mnie nie lubi?

PizzaHut

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (238)
zarchiwizowany

#23252

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bliska znajoma z dnia na dzień została zmuszona do znalezienia pracy, a że nie miała większego doświadczenia niż wklepywanie danych, to szukałyśmy razem po miejscach typu kawiarnie czy empiki.

Dotarłyśmy do jednej z sieciowych kawiarni, gdzie miała być premia za biegłą znajomość angielskiego. Miała być rozmowa z jakimś panem XYZ, ale zastąpiła go pani [A]ndżelyka (podobnie pięknie spolszczone imię), lat może 24 (minimalnie starsza od [Z]najomej). Ponieważ wymagania wielkie nie są, to miała tylko mieć sprawdzony angielski i czy ma książeczkę sanepidu i jeżeli wszystko cacy, to zatrudniamy na pół etatu.
A, rozmowa byla profesjonalnie przeprowadzona na krześle na korytarzu. Słyszałam ją ja i inni aplikanci, sztuk 2.

(Dodam, że znajoma językiem posługuje się więcej niż perfekcyjnie a brak papierka potwierdzającego to wynika tylko z kosztu egzaminu- jak ktoś nie szprecha po angielsku to wybaczcie, umieszczę wolne tłumaczenie; w końcu i tak dialogi nie są w 100% identyczne a za mój Inglish- przepraszam).

[A] No dobra, powiedz czy ty znasz angielski lepiej ode mnie, coooo? Ja jestem Andżelyka Wielkogłowa, studiowałam angielski w Wielkiej Brytani, wiesz.
[Z] ...?? Nie wiem czy znam lepiej, na pewno podczas rozmowy wyjdzie...
[A] Noł, noł, noł, in Inglisz. You know English well? [bardzo topornie]
[Z] ... I′m not sure how to answer. I think my English is not so bad, since I spend a lot of time talking in English with my friends, mostly from USA. Also I have a small online shop so I also know a little more business or specialized language. I usually don′t have problems with international customers. In school I...
[A] Noł noł, do you know English well?
[Z] .... Yes, yes I do.
[A] Ph... i to wszystko?

Andżelyka wypisała karteczkę swojemu szefowi, że Znajoma nie umie po angielsku składać dłuższych zdań niż "yes/no". No i się pożegnały szybko.


No to... wie ktoś gdzie zarobić koło 10zł/h na rękę w Warszawie? :|

Łorsoł Połland

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 361 (387)
zarchiwizowany

#22517

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Króciutko.

Amczek ostatnio się dużo spotyka z "lalkową" znajomą [W.], która też szyje i to szyje dużo ładniej. No i znajoma zamówiła jeansy zielone, bo takie miała zamówienie (a ubrania wychodzi kupić taniej niż metry tkaniny), nawet się podzieliła jedną nogawką.

To było kawałek czasu temu.

Koszt spodni to było 10zł plus wysyłka kolejne 5 - spodnie mialy mieć małą "niewidoczną dziurkę w kroku" no i miały. Ale że do pocięcia to nie ma problemu, wyprane dokładnie dwa razy, pachnie śliczne. Dostaję swoją nogawkę, coby coś dla lalki stworzyć.

Minęło może 10 dni od pozytywa jak pani dzwoni, informując W. że:
1. MUSI PILNIE TE SPODNIE ODZYSKAĆ
2. Wysyłka na koszt W. bo w końcu towar był uszodzony ale pani zaznaczyłą to w aukcji (???) więc to nie wina sprzedającego
3. Że te spodnie kupiła za 50zł a w sumie pomyslała że tę dziurkę to się da zaszyć
4. Odda tylko 10zł

W. uprzejmie odpowiedziała że spodnie są już w kawałkach bo jej były potrzebne do pocięcia.

Pani założyła sprawę w allegro za to, że otrzymano towar a nie otrzymano zapłaty (oczywiście się skończyło niczym). Potem wysłala sporo nieuprzejmych maili że "zapłaciła za te spodnie 50zł a ktoś je pociął".

W. koniec końców zrezygnowała i po prostu dodała pani maila do spamu. A telefonu i tak nie odbiera praktycznie.
Ciekawe kiedy pani się znudzi - jak pisałam, to było kawałek temu a smsy do tej pory występują podobno co kilka dni...

Le Allegro

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (279)
zarchiwizowany

#21407

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Koleżanka opowiedziała dzisiaj przez gg.
Niby zabawna, ale piekielność wyjaśnię na końcu jakby ktoś przeoczył, bo to jedna z tych bez "urwał nać" i innych.

[K]oleżanka zamawiała kuferek na kosmetyki jako prezent. Kupiła i od razu zapłaciła (i firma i ona konto w mBanku - przelew idzie kilka sekund) we wtorek tydzień temu.

Dzwoniła w czwartek czy może już wysłany kurierem, bo się martwi, że nie dojdzie. Ogólnie [K] często dzwoni czy wszystko jest w porządku, bo nerwowa jest w okresie przedświątecznym :)

[P]ani musiała szukać innej pani, bo ona nie od tego - obie panie zamówienia nie widzą. Tak samo maila z pytaniem, którego wysłała [K] wcześniej. No, ale oddzowniła pani ze sklepu nieco później, jest zamówienie, jest płatność odebrana, jest status do wysyłki bo już zapakowany w karton. Wyślą w piątek, to w poniedziałek będzie.
[K] uprzejmie poprosiła o wysyłkę w poniedziałek, aby na wtorek było, bo w poniedziałek nie da rady odebrać przed 22. OK, pani miło przesunęła wysyłkę na poniedziałek. Cacy.

Wtorek - przesyłki nie ma. A że już po 16ej (sklep ma krótkie godziny otwarcia, w końcu internetowy) to wysłała maila o treści przybliżonej "Witam! Kuferek miał być wysłany (nr zamówienia) w poniedziałek i dzisiaj być, a nie ma wciąż kuriera, martwię się, czy dotrze na czas, pozdrawiam!".
W tak zwanym międzyczasie, wieczorem późnym, pan kurier kuferek doniósł. [K] już nie pisała, bo po co.

Środa rano, zaspana [K] otwiera maile i jest jeden ze sklepu...
"Ale nie otrzymaliśmy jeszcze wplaty od Pani caly czas czekamy"

[K] zaśmiała się nieco, chciała nawet odpisywać na maila, ale zadzwonił telefon. Przedstawiła się pani ze sklepu tłumacząc, że nie mogli wysłać jeszcze kuferka bo od zeszłego tygodnia nie otrzymali wpłaty, wg statusu na stronie (koleżanka też taki widziała) jest tylko informacja, że odebrano zamówienie.

[K] (zdumiona wybąkała, że wysłała płatność)
[P] - Nie mamy nic, ale jak pani dzisiaj wyśle, to może uda się jutro wysłać kuferek. Na pewno nie mamy płatności, sprawdzałam właśnie przed chwilą.
[K] - Ale proszę pani... Ja nie dość, że zapłaciłam tydzień temu, to jeszcze wczoraj wieczorem dostałam już od państwa przesyłkę :)

Pani podobno odłożyła op chwili ciszy słuchawkę, [K] się już dodzwonić nie mogła, bo wciąż był zajęty.


Gdzie piekielność?
Ano taka, że pewnie sporo osób nie otrzymało zakupu na święta (albo nie otrzyma) bo panie nie widzą przelewów ani nawet że wysłano już przesyłki...

kuferki.net

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (195)