Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Lavinka123

Zamieszcza historie od: 27 czerwca 2011 - 16:20
Ostatnio: 22 lipca 2022 - 15:47
  • Historii na głównej: 23 z 39
  • Punktów za historie: 26047
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 345
 

#58164

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O nerwowym taksówkarzu.

W poprzedniej historii zdradziłam, że chcę "zrobić sobie cycki". Uczyniłam to. :)
Następnego dnia wracałam już do domu, a że od kliniki wyjątkowo daleko, zdecydowałam się na taksówkę. Była ze mną przyjaciółka. Wsiadamy, pan taksówkarz ledwo odpowiedział na "dzień dobry", przyjął do wiadomości cel podróży, jedziemy. Co i raz łapałam pana na bacznym przyglądaniu mi się w lusterku. W końcu nie wytrzymał:
- Noo, ja tu czasem wożę pacjentów tej kliniki, ale po pani to nie widać nic...
- ?
- No, żadnych gipsów, bandaży...
- Są, ale schowane.
- Aha! (triumf!) Czyli CYCKI sobie pani robiła! Albo brzuch.
Nie uśmiechało mi się ciągnąć tej rozmowy, ale pan taksówkarz ewidentnie oczekiwał odpowiedzi, a że ja z natury nie znoszę gęstej, napiętej atmosfery...
- To pierwsze.
Tu nastąpiła seria lubieżnych uśmieszków i puszczonych oczek.
- Jak się pani czuje, zadowolona?
- Tak, czuję się dobrze, dziękuję.
- Chłop się już pewnie doczekać nie może żeby obejrzeć swoje (swoje?) nowe nabytki co?! Hhahahaa. A te wkładki czy co to jest to drogo? Jakie to w dotyku jest, normalne? Może ja bym swoją starą namówił...

Westchnęłam, pomyślałam "co mi tam i tak już nigdy go nie spotkam".
- Panie, nie wiem nic o implantach, ja zmniejszałam.

Pierwszy raz miałam okazję widzieć człowieka, który autentycznie zamienił się na kilka sekund w słup soli. A potem się zaczęło. Litania, podczas której dowiedziałam się, że:
-okaleczyłam się
-nikt mnie teraz nie zechce
-za to powinni baby do więzienia wsadzić
-lekarza też powinni wsadzić, że mi to zrobił
-muszę to jakoś odkręcić
-chyba coś nie halo z moją głową, co mi strzeliło
-pan mi oświadcza, że on się nie zgadza (!!!)

Pan z każdą minutą coraz bardziej się nakręcał, obie z koleżanką nie dałyśmy rady go powstrzymać. Poskutkowała dopiero groźba natychmiastowego opuszczenia samochodu i niezapłacenia za kurs. Przy wysiadaniu życzył mi opamiętania się. :)

Epilog do historii z pielęgniarką:
Skarga oficjalnie poszła, szef wysłuchał też nagrania rozmowy, którą mu puściłam. Ku mojemu zaskoczeniu, obiecał upomnieć pielęgniarkę i przeprosił mnie. Tyle, ale to i tak więcej niż się spodziewałam.

taksówka

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 494 (682)

#57909

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kto by pomyślał, że scysja z panią pielęgniarką (poprzednia historia) będzie miała swój ciąg dalszy...

Dzwoni mój telefon, widzę, że nr z przychodni. Wyniki już odebrane więc po co dzwonią? Choć to dość abstrakcyjne, pomyślałam, że może jednak dzwonią w sprawie ostatniej sytuacji. Coś mnie tknęło i pierwszy raz w życiu nagrałam rozmowę (na laptopie, ale zawsze). Odbieram, ale zanim zdążyłam powiedzieć "słucham" usłyszałam:

- Czekaj, dzwonię do tej gówniary, hahhaa, no patrz, nie odbiera, tępa suka.

Zgadnijcie, czyj głos rozpoznałam. :)

- Witam serdecznie, z tej strony tępa suka. Cokolwiek miała mi pani do powiedzenia, już nie ważne, jutro będę u państwa. Ze skargą. Tak się akurat złożyło, że nagrałam to co pani przed chwilą powiedziała. Do widzenia.

Odłożyłam słuchawkę.

Oj, ciekawy będzie jutro dzień, ciekawy...

przychodnia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 724 (828)

#57712

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak trudno załatwić coś w służbie zdrowia... za pieniądze.

Niedługo robię zabieg, który z żadnej strony refundowany nie jest więc i badania do niego potrzebne również nie. Potrzebowałam pełnej morfologii, badań na HIV, hormonów, ogólnie spory zestaw. Idę do swojej przychodni, do zabiegowego, gdzie kładę przed pielęgniarką listę i mówię, że chcę wszystkie badania z krwi, które można dziś zrobić za jednym zamachem. Pielęgniarka patrzy dziwnie na kartkę i pyta:

- Skierowania gdzie?!
- Nie mam, płatnie proszę.

Aż otworzyła buzię ze zdziwienia. "Ale jak to, jak to, nie rozumiem" w kółko. Logo kliniki na kartce było wielkie i dość sugestywne w nazwie, więc się zdziwiłam nieco, ale tłumaczę pokrótce, że będę miała zabieg operacyjny i potrzebne. Nastąpiła seria namówień bym jednak spróbowała "wyciągnąć" skierowania od lekarza pierwszego kontaktu. Mówię, że nie chcę i poza tym nie mam czasu na wizyty. Pielęgniarka nie umiała pogodzić się z moją decyzją, przepychanka trwała z 10 minut, w końcu pani ZAŻĄDAŁA, abym wyjaśniła po co mi tak rozległa diagnostyka. Spokojnie odpowiedziałam, że nie zamierzam się tłumaczyć, badania nie są niebezpieczne i z tego co wiem każdy ma prawo je sobie zrobić płatnie, choćby dla kaprysu, poza tym na kartce od lekarza zlecającego jest dość informacji. Opór. Wkurzyłam się nieco, ale następna przychodnia daleko więc wypaliłam na cały gabinet:
- Kobieto, CYCKI CHCĘ SOBIE ZROBIĆ, pobiera mi pani tę krew czy mam dać zarobić innej przychodni?!!
Myślałam, że mnie wykopie z gabinetu, ale, nie, zwycięstwo, zaskoczyło. Bez słowa pobrała mi krew, wypisała rachunek, a na dowiedzenia fuknęła: fanaberie!

Posłałam jej buziaka środkowym palcem. Oburzenie wyraziła na całą przychodnię. :)

przychodnia publiczna

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 496 (776)

#56692

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia koleżanki, Baśki, o walniętej matce pracodawcy.

Basia przyjechała na studia z odległej miejscowości i przez pierwsze trzy lata dorabiała sobie pracując jako kelnerka. Z powodów różnych z pracy zrezygnowała i postanowiła poszukać czegoś innego. Los chciał, że trafiła na prywatne ogłoszenie o poszukiwaniu osoby do sprzątania mieszkania. Czemu nie, pomyślała Basia i umówiła się na rozmowę.

Zleceniodawcą okazał się bardzo zapracowany facet po trzydziestce, do sprzątania mieszkanie ponad 150m2, bardzo luksusowe, więc Baśka aż zatarła ręce z uciechy, bo wiadomo, że w takim mieszkaniu to aż miło spędzić parę godzin. Dogadali się co do stawki i Basia zaczęła pracę. Zazwyczaj była sama w domu, bo koleś pracował od rana do nocy.

Wszystko było git, aż tu po paru miesiącach, Basia szoruje akurat wannę, a tu ktoś za nią stoi i chrząka. Była to MATKA pracodawcy. No i się zaczęło.
Baba miała własne klucze, wpadała za każdym razem gdy Basia była i robiła jej inspekcję, co i rusz wytykając błędy w sprzątaniu, łaziła za nią niemal z białą rękawiczką. Kiedy zaczęła się też czepiać Basi personalnie, ta pogadała z pracodawcą.

Po "męskiej" rozmowie z synem (który miał matki powyżej uszu tak samo jak Basia, ale jednocześnie wykazywał w stosunku do niej jakąś dziwną słabość) matka zmieniła front. Przyłaziła do mieszkania syna, ale teraz po to by poskarżyć się Basi jaka to ona jest chora, jak bardzo się źle czuje. Nie oszczędzała jej nawet dokładnych opisów swoich wydzielin fizjologicznych. Baśka przez parę godzin pracowała, a ta kobieta łaziła za nią krok w krok i się żaliła. Ponowna rozmowa z synem, mamuśka dostała bana na mieszkanie, obraziła się na parę tygodni.

Gdy wróciła, skumała chyba, że między jej synem, a Basią nawiązała się cienka nić przyjaźni. Kolejna zmiana frontu: mamuśka uznała, że w sumie to Baśka byłaby doskonałą synową.

Wydawać by się mogło, że ten sposób traktowania był najlepszy ze wszystkich, Mamusia stała się bowiem dla Basi słodka jak miód. Baśka jednak wciąż twierdzi, że już wolała to czepianie się lub opowieści o chorobach.
Baba nie dawała jej spokoju, cały czas opowiadając o synu: jaki wspaniały, pracowity, bogaty, przystojny, miły bla bla bla.

Basia lubiła swojego pracodawcę, ale poznała go już nieco i dobrze wiedziała, że to typ samotnika, w dodatku wciąż ze złamanym sercem po ostatnim związku. Nie w głowie jej były romanse, więc matka tego faceta zaczynała ją już poważnie wkurzać. Puszczała mimo uszu jej "podpowiedzi" że:
- kolanko to mogłabyś bardziej pokazać...
- weźże dziewczyno się trochę umaluj jak tu przychodzisz (do sprzątania...?)
- głupia nie bądź, zakręć się koło mojego syna trochę, oboje skorzystacie

Miarka się przebrała, gdy matka zaczęła Basi na siłę wciskać bardzo drogie prezenty, m.in. biżuterię.

Jak to się skończyło?
Syn w końcu stracił cierpliwość, ale zamiast robić awanturę matce, przeniósł Basię do sprzątania swojego biura. Do sprzątania w mieszkaniu zatrudnił... mężczyznę. :)
Mijają już 3 czy 4 miesiące, matka podobno nadal trwa w obrazie.

prywatne mieszkanie

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 852 (898)

#55145

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna wyliczanka, tym razem z serii: Poszukiwanie mieszkania do wynajęcia.
Przykłady koleżanki, niemniej ja też to przeszłam zanim wreszcie osiadłam na kawałku opłaconej podłogi.

1.„Umeblowane”. Owszem, o ile dla kogoś dziecięce biurko i nieskładająca się wersalka to już wszystko co jest potrzebne w dwupokojowym mieszkaniu.
2. Podwójna lub czasem nawet potrójna kaucja. Spoko, ale czemu nie ma o tym mowy w ogłoszeniu, a przez telefon mimo zadanego na ten temat pytania jest odpowiedź błędna? Czy ludzie nie rozumieją, że dla studenta poszukującego pierwszego w życiu mieszkania jest różnica między wybuleniem na raz podwójnego, a poczwórnego czynszu?
3. Istna plaga LIPNYCH ogłoszeń. Telefon głuchy, poza zasięgiem lub Bóg wie co jeszcze. Czy któryś z czytelników może mi wyjaśnić jaki jest tego sens? Bo człowiekowi, który wykonuje pięćdziesiąty bezowocny telefon już naprawdę wszystko opada.
4. W dziale „ogłoszenia prywatne” oczywiście ogłoszenia agencji, o czym najemcy są informowani dopiero przy oglądaniu mieszkania, mimo, że przez telefon, dla upewnienia, padło pytanie na ten temat. Fakt, że niektóre „agencje” każą sobie płacić kilkaset złotych za samą możliwość obejrzenia mieszkania, pomijam już milczeniem.
5. Wszystko dogadane, właściciele mają jeszcze tydzień na ostateczną wyprowadzkę, koleżanka już powoli zwozi do mieszkania swoje graty. Po tygodniu jednak nie, nie wynajmujemy, syn zamieszka z narzeczoną...

Hity:

W ogłoszeniu np. 1200 zł + liczniki. Okazuje się jednak, że owe „liczniki” to pobierane z góry 500 zł miesięcznie, jako zaliczka. Ok, a kiedy zwrot ewentualnej nadwyżki? „Nooo, pani kochaniutka, ja mieszkanko wynajmuję, no to nadwyżka już dla mnie chiba, nie? Hehehe...” WTF? To już nie lepiej napisać, że po prostu 1700zł/miesięcznie?

Pani wyjeżdża na co najmniej rok za granicę, mieszkanie wynajmie w atrakcyjnej cenie, bo jej się spieszy. Już, już koleżanka ma podpisywać umowę, gdy pani wyskakuje z tekstem, że ona wyjeżdża, owszem, ale... jej dwa owczarki nie. One zostają. Z wynajmującą.

Na ogłoszenia, które mają w treści: chętnie dla studentek (nie studentów, ważne) nie warto nawet odpowiadać. W 9/10 przypadków to panowie alfonsi szukają nowych panienek.

Mieszkanie do wynajęcia, tylko że... bezpośrednio nad domem weselnym. Oferta w sumie całkiem spoko, facet oferował nawet pracę przy tych weselach, ale akurat koleżanka ma już pracę, studiuje dziennie i mieszkanie chce traktować jako spokojną przystań do nauki i odpoczynku. Po raz kolejny pytam: nie łatwiej byłyby o tym wspomnieć w ogłoszeniu i spotykać się już tylko z osobami, którym taki układ odpowiada?

Nie rozumiem na co liczą wynajmujący przemilczając tak ważne kwestie, na co liczą agencje podszywając się pod osoby prywatne? Przecież takie rzeczy wychodzą od razu, a czas marnują wszyscy zainteresowani.

mieszkania

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 465 (517)
zarchiwizowany

#54960

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytam sobie o podłych lekarzach i tak mi się przypomina historia sprzed paru ładnych lat. O terapeucie.

Lata temu, w okresie nastoletnim, ogólnie mówiąc, było mi ciężko. Na tyle ciężko, że smutek i stres potrafiło ukoić jedynie jedzenie, najlepiej dużo, tłusto lub słodko. Kilogramów przybywało, złe samopoczucie rosło, papierków za łóżkiem coraz więcej.
Pomyślałam sobie pewnego dnia, że mimo całego przygnębienia chyba jednak nie chcę się zażreć na śmierć i, mimo wstydu i własnych uprzedzeń, ruszyłam na pierwszą w życiu wizytę u psychiatry. Nie należała ona do idealnych, ale nie to jest przedmiotem opowieści. Psychiatra zaproponował mi m.in. wizytę u psychoterapeuty przyjmującego w tej samej przychodni. Poszłam.
Wchodzę. Terapeuta już na "dzień dobry" miał minę pt. Czemu-muszę-siedzieć-na-państwowym-kiedy-moi-koledzy-ze-studiów-trzepią-gruby-hajs-w-prywatnych-gabinetach. Nic to.
Wizyta trwała ok. pół godziny i została zakończona tęgim trzaśnięciem drzwiami w moim wykonaniu.
Na początku pan zapytał wesoło: noo, to co tam się takiego stało,co? hahaha.
Opowiedziałam z czym przychodzę.
-No i?
-...
-Myśli pani, że coś da się z tym zrobić?

Inne teksty:
-Nadmierne jedzenie to jest problem dla dietetyka, a nie dla mnie.
-To są lata terapii, a i tak niewiele da się zrobić...
-Nie sądzę bym mógł pani pomóc.

Cała wizyta przebiegała tak, że facet prawie się nie odzywał, a tylko przewracał oczami i wzdychał, ja nie wiedziałam co mam jeszcze mówić. Ze złości i zakłopotania w końcu rozbeczałam się. Terapeuta skomentował to słowami: niechże pani da spokój, Boże...
Czarę goryczy przelało stwierdzenie: właściwie w czym problem? Boi się pani, że będzie gruba? No i co? Każdy musi jakiś być, jedni muszą być grubi, żeby inni mogli być chudzi.

Nie znam się na psychologii, ale nie sądzę aby tak miała wyglądać każda pierwsza wizyta. Facet kompletnie mnie zlekceważył, chwilami wręcz wyśmiewał.

Myślę sobie, że ja i tak miałam wiele szczęścia. Po pierwszym szoku, wzięłam się w garść i tym razem poszłam do prywatnego gabinetu. Trafiłam na wspaniałą panią psycholog u której spędziłam ponad 2 i pół roku, dziś czuję się bardzo dobrze.
Ale co by było gdyby mój problem to nie było "tylko" jedzenie? Przecież do takiego terapeuty mogła przyjść równie dobrze osoba z ciężką depresją, a on takim podejściem mógłby ją naprawdę skrzywdzić.
Żałuję, że wtedy nie byłam na tyle dojrzała by złożyć skargę. Dziś rozpętałabym w tym ośrodku prawdziwe piekło.

przychodnia

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 238 (302)

#54465

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowieść na poprawę humoru, mnie zapewniła go na cały dzień. :)
Oto jaką historią uraczył nas dziś tata mojej koleżanki, który to pracuje jako lekarz w karetce.

Wezwanie do młodej kobiety która złamała nogę w domu, ruszyć się nie może. Wzywa jej matka.
Okazało się, że mamusia z rana umyła podłogę w kuchni, córka wstała i pierwsze co, to wyrżnęła tak, że podobno tynk ze ścian poleciał.
Pogotowiarze wchodzą i co widzą? Dziewczyna leży? Płacze, krzyczy z bólu?

Gdzie tam!

Panna pracowicie i w popłochu... goli nogi.
Wyobraźcie sobie laskę, która siedzi na podłodze i majstruje maszynką jednorazową przy złamaniu otwartym...
Co tam noga, co tam ból, ważny wstyd jaki nastanie gdy wpadnie tu kilku chłopa, a ona ma nogi nieogolone. :D

Podobno jeszcze w karetce im groziła, że dopadnie jeśli komuś powiedzą :D

pogotowie

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1588 (1636)

#54133

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Fakt 1: pracuję głównie w nocy, więc dni (po odespaniu) mam wolne.
Fakt 2: moim hobby jest gotowanie, czym nie omieszkałam się pochwalić na twarzoksiążce, zamieszczając tam kilka zdjęć potraw, które przygotowałam.

Niedawno się przeprowadziłam, dzięki czemu zyskałam nowych sąsiadów, w tym JĄ. Szybko było mi dane przekonać się, czemu laska w bloku ma ksywkę "Pijawka".

Pewnego dnia dzwonek do drzwi, otwieram, ona.
- Cześć, słuchaj, widziałam na fb, że gotujesz, może mogłabyś mi pomóc, mam dziś gości, bla bla bla.
Myślę sobie, że w sumie mam czas, gotować lubię, jest okazja zatrzeć złe wrażenie po naszym pierwszym spotkaniu (o czym później).
Idziemy do niej, wydałam z siebie jęk zazdrości na widok kuchni, bowiem była wyposażona i umeblowana niczym kuchnia Pascala albo innej Wachowicz. Zakładam podany mi fartuszek i rzeczę w te słowa:

- No, to od czego zaczynamy?
- A to już jak chcesz.

Odwracam się, a laska zamiast zakładać podobne wdzianko do mojego, zakłada... płaszcz. Na moje pytające spojrzenie odpowiada:

- Nooo, daję ci wolną rękę, zakupy jakieś zrobiłam, jakby ci czegoś brakowało to skocz na dół, potem się jakoś rozliczymy. Ja muszę lecieć, wiesz, ogarnąć się jakoś przed przyjęciem, hahaha. Aha, osób będzie 6.

Po kilku sekundach odzyskałam głos i powiedziałam, że yyy raczej nie, mogę jej pomóc, ale nie zamierzam wszystkiego robić sama, to nie moi goście, nie mój dom i w ogóle co to za pomysł.
Panna lekko się wnerwiła.

- Ale no JAK TO?! Przecież ja się muszę OGARNĄĆ! - tu zamachała mi paznokciami przed nosem - A ty przecież lubisz gotować, to nie możesz mi machnąć paru potraw?!! No bo ja to nie za bardzo lubię gotować. (To po kij ci taka wielka i tak wyposażona kuchnia?! - chciałam krzyknąć)
- No dobra.
- No, to ja lecę. Tylko wiesz, żeby to było coś takiego wykwintnego.
- Spoko. 50zł za godzinę, będzie ok?

Panna zatrzymała się w pół kroku. Wyłuszczyłam jej, że skoro zatrudnia mnie jako szefa kuchni na swoim przyjęciu, to moja stawka wynosi 50zł/h. Zaznaczyłam też, że spędzę w jej kuchni co najmniej 5 godzin.
Z pianą na ustach wykopała mnie z domu, krzycząc, że jak śmiem próbować zarobić na przyjaciółce (przypomnę, że wcześniej widziałyśmy się tylko raz), że jestem nieużyta i zarabiać to sobie mogę w tym swoim burdelu**, a nie na porządnych ludziach.

Pierwszy raz spotkałyśmy się gdy zapukała do moich drzwi ze swoim jorkiem pod pachą i wcisnęła mi go na cały dzień. Spoko, lubię psy, szkoda tylko, że nie zostawiła mi nic w pakiecie: ani karmy, ani smyczy, nic.
Pies na szczęście mały, kopsnęłam mu trochę surowego kurczaka z własnego obiadu, o czym poinformowałam właścicielkę, gdy odbierała psa. Nie zajarzyła. Za to po 23 ponownie zapukała do moich drzwi z pytaniem czy mogę jej dać tego kurczaka, bo pies głodny, żarcie się skończyło, a jej nie chce się lecieć do nocnego.

Ja nie wiem, skąd w ludziach bierze się przeświadczenie, że wszyscy chętnie będą na nich robić za friko.

*nie, nie pracuję w burdelu, tylko w klubie muzycznym, jako barmanka. Nieopatrznie jednak wspomniałam sąsiadce, że klub ma w ofercie damski striptiz.

blok

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 941 (983)

#52494

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzie to debile. Historia autobusowa.

Jadę sobie w niezbyt zatłoczonym autobusie do domu. Na wolnych miejscach naprzeciwko mnie siada matka z dzieciakiem, ok. 7 lat. Matka czyta książkę, dzieciak się nudzi, więc zaczął stroić do mnie miny typu pokazywanie języka, ślinienie się, durne uśmieszki. Olałam.

Zaczął mnie deptać. Powiedziałam "przestań" - przestał na 10 sekund. Za chwilę wstał i zaczął dziugać mnie palcem w brzuch. Złapałam go za łapę i mówię "odwal się, gówniarzu" (wiem, bardzo kulturalnie, ale byłam zmęczona po siłowni).
Matka, spokojnie niczym tybetański mnich, przemówiła do syna by mnie zostawił w spokoju i dalej czytała. Olał ją, więc zwróciłam się do niej bezpośrednio by ogarnęła dzieciaka.

- Zostaw panią, Tomaszku.

Przesiadłam się na inne miejsce, ale dzieciak podążył za mną. Matka nawet tego nie zauważyła. Ten dalej swoje więc by zawstydzić matkę wrzasnęłam na cały autobus, żeby zabrała ode mnie swojego rozwydrzonego smarkacza, bo mu zaraz coś zrobię.

- Da pani spokój, to tylko dziecko. Proszę się z nim pobawić.

"Ku**a, no nie. No po prostu, ku***a, no nie." - jak głosi tekst z pewnego polskiego filmu.
Zauważyłam, że tuż za nami jedzie drugi autobus, który też jedzie do mnie do domu więc w desperacji chwyciłam swoją torbę i przesiadam się na najbliższym przystanku.
I tu najlepsze.
Dzieciak w ostatniej chwili wybiegł za mną. Nie zdążył jednak wsiąść, bo autobus zamknął już drzwi. Do tego w którym była jego matka też już nie zdążył.
I tak to siedmiolatek został sam. Rozpłakał się w sekundę, w ostatniej chwili zauważyłam też jego spanikowaną matkę w drzwiach tego pierwszego pojazdu.

Przyznam perfidnie, że od razu poczułam się lepiej.
Nie ze względu na dzieciaka, jego było mi potem trochę nawet żal, w końcu głupota to przywilej jego wieku. Mam nadzieję, że ktoś ze stojących na przystanku się nim zajął do czasu, aż matka po niego nie wróciła.
Co do mamuśki - mam nadzieję, że najadła się i strachu i wstydu.

autobus

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1050 (1214)

#50362

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od miesiąca, w ramach powrotu do przeszłości tj. lepszej figury, chodzę na siłownię. Z coraz większym przerażeniem obserwuję to, co dzieje się w damskiej szatni.

To, że niektóre panie przechadzają się po wielkiej szatni i łazience zupełnie nago, rozumiem. W końcu nie na darmo szatnie męska i damska są oddzielne.

To, że niektóre panie pod prysznicem (które są zupełnie otwarte) nie tylko myją się po treningu, ale także dokonują całego szeregu zabiegów higieniczno-kosmetycznych (typu szorowanie pięt, pilingi, golenie nóg) rozumiem. Tzn. nie rozumiem, ale akceptuję.

To, że niektóre panie widzę np. 5 dzień z rzędu w tej samej koszulce - spoko. Nie moja sprawa, na szczęście siłownia duża i klimatyzowana.

To, że niektóre panie w tych otwartych prysznicach myją się BARDZO DOGŁĘBNIE przyjmując przy tym pozy, których nie powstydziłaby się wytrawna gimnastyczka praktykująca Kamasutrę - rozumiem...

No, ale ku**a jego mać! zmienianie BARDZO ZUŻYTEGO tampona na oczach wszystkich i dosłownie obieranie sobie stóp ze zrogowaciałego naskórka, (który potem oczywiście jest bezceremonialnie rzucany na podłogę) no tego to już nie rozumiem!

Babka o której mowa, na nieśmiałą uwagę innej, odpowiedziała, wielce zdziwiona: NO PRZECIEŻ TO DAMSKA.

Ręce opadają. Chciałam wrzasnąć, że damska szatnia nie oznacza, że wszystkie inne kobiety chcą na to patrzeć i czy jak będzie chciała się wy**ać to też zrobi to na środku, przy wszystkich!?
Chciałam to powiedzieć, ale jak Boga kocham, z szoku nie dałam rady.

siłownia

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1042 (1132)