Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Mon

Zamieszcza historie od: 28 lutego 2011 - 19:07
Ostatnio: 13 stycznia 2019 - 13:52
  • Historii na głównej: 10 z 18
  • Punktów za historie: 3207
  • Komentarzy: 62
  • Punktów za komentarze: 423
 
zarchiwizowany

#46520

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jestem świeżo po obejrzeniu wczorajszego odcinka programu "UWAGA!" w TVN. I do teraz mną trzęsie. Będzie długo i być może nudno, ale proszę nie oceniać bez czytania :)
Odcinek traktował o sprzedawcach handlu bezpośredniego, wiecie, prezentacje odkurzaczy, kołder, garnków i innych cudów techniki. Jak ktoś nie widział, to polecam znaleźć w internecie (odc. z dnia 24.01 br.). Ale to nie sprzedawcy w mojej historii będą piekielni. Kto, zapytacie?
Ano polscy dziennikarze, a konkretniej autorzy tej wczorajszej nieszczęsnej "Uwagi".

Tak się składa, że znam temat dość dobrze, gdyż osoba z mojej rodziny zajmuje się profesją przedstawioną w tym programie.
Mniejsza o to, co sprzedaje. Ważne jest, że nie każdy prezenter to złodziej i oszust, co postaram się w punktach przedstawić, odnosząc się do kwestii przedstawionych w TVN (w nawiasach ospiszę punkt widzenia pokazany przez dziennikarzy):

1. Prezentacje robi wyłącznie w domu klienta, na jego osobiste zaproszenie (a nie, jak w "reportażu", w hotelach zapraszając staruszki z łapanki).

2. Kredytów udziela na jasnych i czytelnych zasadach, podpisując umowę jak przy każdym innym zakupie na raty (a nie, jak w ww., na jakiś podejrzanych blankietach, na złodziejski procent wypisany małym druczkiem). I NIE MA prowizji od udzielonego kredytu, tak samo zarabia sprzedając towar za gotówkę, jak na raty, dlatego nie zależy jej specjalnie, żeby wcisnąć kredyt. Umowy prezenterzy podpisują ze swoją firmą, a dopiero firma z bankiem (a nie bank z prezenterami robiąc z nich swoich agentów).

3. Nigdy nikogo nie zmusza do zakupu, nie gra na emocjach, nie wciska na siłę wg zasady: jeżeli ktoś zaprasza ją do swojego domu, znaczy jest zainteresowany. Nie rozdaje też upominków typu parasol czy kapcie, jedynie drobny prezent dla gospodarzy domu, w którym odbywa się prezentacja, w ramach podziękowania.

Mogłabym tak wymieniać jeszcze długo, polemizować z właściwie każdą minutą tego programu. Ważne dla mnie jest to, żeby uzmysłowić czytelnikom Piekielnych, że nie wszystko w telewizji jest prawdą, a nie każdy dziennikarz jest rzetelny. Opisywany przeze mnie materiał jest wielce tendencyjny, jednostronny i krzywdzący dla wielu uczciwych sprzedawców. Tak, sprzedawców, a nie domokrążców, komiwojażerów, oszustów i krętaczy - jak to zostało pokazane w programie. Ja rozumiem, że są kanalie naciągające biedne bezbronne staruszki na grube tysiące. Ale chyba nie można oczerniać całego środowiska sprzedaży bezpośredniej? Za chwilę usłyszymy, że konsultantki Avonu czyhają na nasze dusze, a kołdry z merynosów zrujnują nasz budżet (abstrahując od tego, czy dane kosmetyki i pościel faktycznie działają - nie o tym jest ten post).

dziennikarstwo polskie

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -17 (43)
zarchiwizowany

#17662

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja wczorajsza rozmowa z "numerem nieznanym":
[Konsultantka] Dzień dobry, dzwonię z sieci Orange, mogę zająć pani chwilę czasu?
[Ja] Nie bardzo, prowadzę samochód, jeżeli to szyba sprawa to proszę (spodziewałam się telefonu od nich w sprawie mojej reklamacji).
[K] (po formułkach o nagrywaniu) chciałabym pani przedstawić bardzo atrakcyjny system ubezpieczeń od śmierci, kataklizmu i wojny nuklearnej (parafraza jej słów, ale kilka nieszczęść pani mi przewidziała).
[J] Nie, dziękuję, nie jestem zainteresowana, jestem już ubezpieczona.
[K] Ale dlaczego? To taka atrakcyjna oferta, za jedyne 15 zł miesięcznie, pierwsze trzy za darmo, warto spróbować!
[J] Nie chcę marnować pani czasu, naprawdę nie jestem zainteresowana.
[K] Pfff, głupia *klik słuchawki*
...Z osłupienia wyrwało mnie dopiero zielone światło na skrzyżowaniu...

Oranż

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (170)
zarchiwizowany

#8599

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie jest to historia o piekielnym kliencie, ani o piekielnym sprzedawcy, ale ma charakter konsumencki i jest dość zabawna, więc chyba warto ją tu przytoczyć.
Kilka lat temu z mężem wyskoczyliśmy na jeden dzień do Niechorza (mała nadmorska miejscowość). Poleżeliśmy na plaży, połazilismy po mieście, aż zapadł zmrok i pora powrotu. Jako, że stacjonowaliśmy w innym mieście nadmorskim, oddalonym o jakieś 15 km od Niechorza, przyjechaliśmy busem. Rano w Niechorzu niestety nie wpadliśmy na to, żeby sprawdzić możliwości powrotu (w końcu był szczyt sezonu, więc założyliśmy, że "coś na bank będzie"). Na dworcu PKS niestety okazało się, że jedyne co odjeżdża po 22:00 to pospieszny do Katowic. Ale jechało przez mieścinę, w której znajdowała się nasza kwatera i nasz samochód, postanowiliśmy się nim zabrać. Jakież było nasze zdziwienie, gdy u kierowcy za bilet za trasę 15 km zapłaciliśmy... 40 zł od osoby! (w tamtą stronę, zwykłym busem, wynosiło to niecałe 5 zł).
Rada dla beztroskich wczasowiczów - dobrze mieć wszystko z góry zaplanowane, by uniknąć podobnych "miłych" niespodzianek :)

PKS

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (43)
zarchiwizowany

#8002

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klika lat temu wylądowałam w Irlandii celem dorobienia do kieszonkowego i podszkolenia języka. Język angielski znam dość dobrze, ale kto był w Irlandii wie, że Irlandczycy mają swoją własną wersję języka, a ich akcent bardziej przypomina bełkot niż jakikolwiek znany język. Dwie pierwsze noce musiałam spędzić w hostelu, w międzyczasie poszukując mieszkania do wynajęcia. Znalazłam ciekawe ogłoszenie i postanowiłam zadzwonić. Odebrał starszy pan, którego nijak nie mogłam zrozumieć. Coś tam bełkotał, ale ocyfrowałam co trzecie słowo. W końcu poddałam się i stwierdziłam, że może face-to-face będzie jakoś lepiej się dogadać, więc poprosiłam, żeby przeliterował mi adres, pod którym się spotkamy. Pan zaczyna:
-Oł, eN, Iiii, Es, Iii, Vi, Iii, eN...
Skrzętnie zapisuję i wychodzi mi "oneseven...", ale słucham dalej staruszka:
-Ti, Ii, Ii, eN.
Dopiero kiedy dokończył i umówiłam się na godzinę, po odłożeniu słuchawki, zorientowałam się, że zapisałam litera po literze numer 117, który był numerem domu, ale pan zapomniał przeliterować nazwy ulicy... Swoją drogą przemiły staruszek, mieszkałam u niego 3 miesiące i przez ten czas zamieniliśmy może trzy zdania.

Irlandzki landlord

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (60)
zarchiwizowany

#8004

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klika lat temu wylądowałam w Irlandii celem dorobienia do kieszonkowego i podszkolenia języka. Pracowałam w kilku różnych miejscach, między innymi w pubie Fox's Bar. Pewnego wieczoru, przy jednym ze stolików siedziały dwie "kochające inaczej" dziewczyny. Cały wieczór czule się obejmowały, nie szczędząc pocałunków i czułych szeptów. Gdy za którymś razem przyszłam do nich, by sprzątnąć stolik i zaproponować kolejnego drinka, okazało się, że jedna z nich poszła na papierosa. Druga zagadnęła mnie, pytając skąd jestem, jak mam na imię i ogólnie próbowała nawiązać rozmowę. Przy czym po każdej mojej odpowiedzi gładziła mnie po ramieniu, albo muskała po włosach (typu "Oh, Polish, soooo nice" - i tu dotknięcie ramienia). Trzeba dodać, że Irlandczycy to przyjaźnie nastawieni ludzie i mają nieco słabiej zarysowaną granicę prywatności - przytulanie i dotykanie obcych ludzi przychodzi im z łatwością.
Po kilu minutach pojawiła się druga z dziewczyn i ze srogą miną zaczęła się wypytywać mnie, czego chcę od jej dziewczyny i czy chcę oberwać. Powiedziałam, że proponuję im kolejnego drinka i że to jej dziewczyna mnie zagadała, a ja już muszę wracać za bar, a poza tym mam chłopaka i dziewczyny mnie nie interesują. No i tu stałam się świadkiem bardzo burzliwej kłótni między kochankami, zakończonej ich efektownym wyjściem. Okazało się, że ta, która mnie zaczepiała, dość luźno traktuje wierność w związku, czego druga połowa nie rozumie. Przez resztę wieczoru unikałam podchodzenia do stolików osób o tej samej płci.

Fox's Bar

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (186)
zarchiwizowany

#8003

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klika lat temu wylądowałam w Irlandii celem dorobienia do kieszonkowego i podszkolenia języka. Pracowałam w kilku różnych miejscach, między innymi w pubie Fox's Bar. Pewnego wieczoru, który był "wieczorem przy Guinessie i gitarze", do piwka przygrywał pan starający się bez skutku imitować Bono. On sobie plumkał, a ja biegałam między stolikami, a trzeba dodać, że tego dnia obłożenie było pełne, a towarzystwo bardzo wesołe.
Kiedy mijałam po raz setny grajka, ten przez mikrofon, podczas zapowiedzi, zapytał:
-What's your name, honey?
To pytanie skierował wyraźnie do mnie, nie omieszkał też skierować snopa światła na moją twarz. Po cichu, z wyraźną dezaprobatą, wskazując imię wyszyte na mojej koszulce, powiedziałam, że Joanna.
Na to "Bono" krzyknął, że teraz zaśpiewa piosenkę dla kelnerki Joanny, która ma dzisiaj dużo pracy.
I zaśpiewał - utwór "Give me hope Joanna" przerobiony na "Giddy up Joanna", który, jak się dowiedziałam, opowiada o koniu, który miał tak na imię, wygrał wszystkie gonitwy i po ostatniej w sezonie padł po przekroczeniu mety... Śpiewała cała sala i do końca zmiany nie miałam życia w barze...

Fox's Bar

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (237)
zarchiwizowany

#8001

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klika lat temu wylądowałam w Irlandii celem dorobienia do kieszonkowego i podszkolenia języka. Pracowałam w kilku różnych miejscach, między innymi w pubie Fox's Bar. Język angielski znam dość dobrze, żeby nie powiedzieć biegle, ale kto był w Irlandii wie, że Irlandczycy mają swoją własną wersję języka, a ich akcent bardziej przypomina bełkot niż jakikolwiek znany język.
Normalny wieczór w barze, wchodzą dwie klientki, typowe wyspiarki "ginger size-plus", mój stolik. Pytam o zamówienie i słyszę:
-[K]lientka (bełkotliwie) Lakaranplz
-Excuse me? Can you repeat?
-[K] (już mniej bełkotliwie i starając się artykułować) BLAKARAN PLEASE
W tym momencie zgłupiałam, ale żeby nie robić z siebie kretynki, podeszłam do barmana (Irlandczyka) i z pełną powagą mówię, że panie chcą blakaran.
Barman na to: "ok" i nalewa... BLACK CURRANT, czyli sok porzeczkowy.

Fox's Bar

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (180)
zarchiwizowany

#7475

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w pewnej firmie doradczo-badawczej. Pewnego dnia dzwoni do mnie pewien [M]ęzczyzna:
[M] Proszę pani, proszę mi powiedzieć, gdzie ja mogę poskarżyć się na pracodawcę?
Ja już dostałam gonitwy myśli, czy chodzi o mojego szefa? Co się stało? Może to jakiś niezadowolony klient (jakich zdarzyło nam się paru)? Ale zachowałam zimną krew i pytam:
[J] Ale o co chodzi, może pan przybliży mi sprawę?
[M] Bo on nie płaci od kilku miesięcy, jak mnie zwolnił, to na świadectwo czekam już miesiąc, krzyczy na mnie, poniża...
Acha, czyli nie chodzi o naszą firmę, czyli pewnie Pan jest z tej branży i potrzebuje doradcy.
[J] Dobrze, spróbujemy coś zaradzić, a czy był pan w Państwowej Inspekcji Pracy? Albo w Urzędzie Pracy?
[M] No byłem, ale sprawa jest poważna i w PIP skierowali mnie tutaj.
W tym momencie (po około 15 minutach tego typu gadki) pomyślałam, że coś jest nie tak.
[J] A gdzie pan właściwie chciał się dodzwonić?
[M] No jak to gdzie? Do sądu wojewódzkiego w P.!
[J] Bardzo mi przykro, ale pomyłka...
[M -bardzo zmieszany, właśnie zwierzył się obcej kobiecie ze swoich problemów] Acha, to przepraszam, i bardzo dziękuję, była pani bardzo miła, że nie spławiła człowieka w potrzebie.

firma X w P

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (241)

1