Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Mon

Zamieszcza historie od: 28 lutego 2011 - 19:07
Ostatnio: 13 stycznia 2019 - 13:52
  • Historii na głównej: 10 z 18
  • Punktów za historie: 3207
  • Komentarzy: 62
  • Punktów za komentarze: 423
 
zarchiwizowany

#8599

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie jest to historia o piekielnym kliencie, ani o piekielnym sprzedawcy, ale ma charakter konsumencki i jest dość zabawna, więc chyba warto ją tu przytoczyć.
Kilka lat temu z mężem wyskoczyliśmy na jeden dzień do Niechorza (mała nadmorska miejscowość). Poleżeliśmy na plaży, połazilismy po mieście, aż zapadł zmrok i pora powrotu. Jako, że stacjonowaliśmy w innym mieście nadmorskim, oddalonym o jakieś 15 km od Niechorza, przyjechaliśmy busem. Rano w Niechorzu niestety nie wpadliśmy na to, żeby sprawdzić możliwości powrotu (w końcu był szczyt sezonu, więc założyliśmy, że "coś na bank będzie"). Na dworcu PKS niestety okazało się, że jedyne co odjeżdża po 22:00 to pospieszny do Katowic. Ale jechało przez mieścinę, w której znajdowała się nasza kwatera i nasz samochód, postanowiliśmy się nim zabrać. Jakież było nasze zdziwienie, gdy u kierowcy za bilet za trasę 15 km zapłaciliśmy... 40 zł od osoby! (w tamtą stronę, zwykłym busem, wynosiło to niecałe 5 zł).
Rada dla beztroskich wczasowiczów - dobrze mieć wszystko z góry zaplanowane, by uniknąć podobnych "miłych" niespodzianek :)

PKS

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (43)
zarchiwizowany

#8002

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klika lat temu wylądowałam w Irlandii celem dorobienia do kieszonkowego i podszkolenia języka. Język angielski znam dość dobrze, ale kto był w Irlandii wie, że Irlandczycy mają swoją własną wersję języka, a ich akcent bardziej przypomina bełkot niż jakikolwiek znany język. Dwie pierwsze noce musiałam spędzić w hostelu, w międzyczasie poszukując mieszkania do wynajęcia. Znalazłam ciekawe ogłoszenie i postanowiłam zadzwonić. Odebrał starszy pan, którego nijak nie mogłam zrozumieć. Coś tam bełkotał, ale ocyfrowałam co trzecie słowo. W końcu poddałam się i stwierdziłam, że może face-to-face będzie jakoś lepiej się dogadać, więc poprosiłam, żeby przeliterował mi adres, pod którym się spotkamy. Pan zaczyna:
-Oł, eN, Iiii, Es, Iii, Vi, Iii, eN...
Skrzętnie zapisuję i wychodzi mi "oneseven...", ale słucham dalej staruszka:
-Ti, Ii, Ii, eN.
Dopiero kiedy dokończył i umówiłam się na godzinę, po odłożeniu słuchawki, zorientowałam się, że zapisałam litera po literze numer 117, który był numerem domu, ale pan zapomniał przeliterować nazwy ulicy... Swoją drogą przemiły staruszek, mieszkałam u niego 3 miesiące i przez ten czas zamieniliśmy może trzy zdania.

Irlandzki landlord

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 14 (60)
zarchiwizowany

#8004

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klika lat temu wylądowałam w Irlandii celem dorobienia do kieszonkowego i podszkolenia języka. Pracowałam w kilku różnych miejscach, między innymi w pubie Fox's Bar. Pewnego wieczoru, przy jednym ze stolików siedziały dwie "kochające inaczej" dziewczyny. Cały wieczór czule się obejmowały, nie szczędząc pocałunków i czułych szeptów. Gdy za którymś razem przyszłam do nich, by sprzątnąć stolik i zaproponować kolejnego drinka, okazało się, że jedna z nich poszła na papierosa. Druga zagadnęła mnie, pytając skąd jestem, jak mam na imię i ogólnie próbowała nawiązać rozmowę. Przy czym po każdej mojej odpowiedzi gładziła mnie po ramieniu, albo muskała po włosach (typu "Oh, Polish, soooo nice" - i tu dotknięcie ramienia). Trzeba dodać, że Irlandczycy to przyjaźnie nastawieni ludzie i mają nieco słabiej zarysowaną granicę prywatności - przytulanie i dotykanie obcych ludzi przychodzi im z łatwością.
Po kilu minutach pojawiła się druga z dziewczyn i ze srogą miną zaczęła się wypytywać mnie, czego chcę od jej dziewczyny i czy chcę oberwać. Powiedziałam, że proponuję im kolejnego drinka i że to jej dziewczyna mnie zagadała, a ja już muszę wracać za bar, a poza tym mam chłopaka i dziewczyny mnie nie interesują. No i tu stałam się świadkiem bardzo burzliwej kłótni między kochankami, zakończonej ich efektownym wyjściem. Okazało się, że ta, która mnie zaczepiała, dość luźno traktuje wierność w związku, czego druga połowa nie rozumie. Przez resztę wieczoru unikałam podchodzenia do stolików osób o tej samej płci.

Fox's Bar

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 46 (186)
zarchiwizowany

#8003

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klika lat temu wylądowałam w Irlandii celem dorobienia do kieszonkowego i podszkolenia języka. Pracowałam w kilku różnych miejscach, między innymi w pubie Fox's Bar. Pewnego wieczoru, który był "wieczorem przy Guinessie i gitarze", do piwka przygrywał pan starający się bez skutku imitować Bono. On sobie plumkał, a ja biegałam między stolikami, a trzeba dodać, że tego dnia obłożenie było pełne, a towarzystwo bardzo wesołe.
Kiedy mijałam po raz setny grajka, ten przez mikrofon, podczas zapowiedzi, zapytał:
-What's your name, honey?
To pytanie skierował wyraźnie do mnie, nie omieszkał też skierować snopa światła na moją twarz. Po cichu, z wyraźną dezaprobatą, wskazując imię wyszyte na mojej koszulce, powiedziałam, że Joanna.
Na to "Bono" krzyknął, że teraz zaśpiewa piosenkę dla kelnerki Joanny, która ma dzisiaj dużo pracy.
I zaśpiewał - utwór "Give me hope Joanna" przerobiony na "Giddy up Joanna", który, jak się dowiedziałam, opowiada o koniu, który miał tak na imię, wygrał wszystkie gonitwy i po ostatniej w sezonie padł po przekroczeniu mety... Śpiewała cała sala i do końca zmiany nie miałam życia w barze...

Fox's Bar

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (237)
zarchiwizowany

#8001

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Klika lat temu wylądowałam w Irlandii celem dorobienia do kieszonkowego i podszkolenia języka. Pracowałam w kilku różnych miejscach, między innymi w pubie Fox's Bar. Język angielski znam dość dobrze, żeby nie powiedzieć biegle, ale kto był w Irlandii wie, że Irlandczycy mają swoją własną wersję języka, a ich akcent bardziej przypomina bełkot niż jakikolwiek znany język.
Normalny wieczór w barze, wchodzą dwie klientki, typowe wyspiarki "ginger size-plus", mój stolik. Pytam o zamówienie i słyszę:
-[K]lientka (bełkotliwie) Lakaranplz
-Excuse me? Can you repeat?
-[K] (już mniej bełkotliwie i starając się artykułować) BLAKARAN PLEASE
W tym momencie zgłupiałam, ale żeby nie robić z siebie kretynki, podeszłam do barmana (Irlandczyka) i z pełną powagą mówię, że panie chcą blakaran.
Barman na to: "ok" i nalewa... BLACK CURRANT, czyli sok porzeczkowy.

Fox's Bar

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (180)

#7604

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Biblioteka miejska w średniej wielkości mieście. Sytuacja ta zdarzyła się kilka lat temu, gdy studiowałam polonistykę. Niektóre książki z opracowaniami było bardzo trudno zdobyć, często w bibliotece były dwa-trzy woluminy, wiecznie wypożyczone. Tego dnia szukałam pewnej niezbędnej mi pozycji, potrzebnej do egzaminu. Chodzę więc między półkami, od kilkunastu minut próbując zorientować się w tamtejszej organizacji.
Od dłuższej chwili zza lady przygląda mi się nieprzyjemna z wyglądu, surowa bibliotekarka. W pewnym momencie wychyla się do mnie i pyta:
-No i czego tam tak szuka?
Ja na to, mocno już poirytowana brakiem rezultatu poszukiwań:
-Fiuta!!!
W tym momencie, gdy zobaczyłam minę pani, zrobiło mi się nieprzyjemnie gorąco, gdyż uświadomiłam sobie, co powiedziałam... Próbując wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, dodałam:
-Profesora Aleksandra Fiuta, "Pytanie o tożsamość"...
Nie dość, że nie było książki, to do końca semestru nie weszłam do tego budynku.

biblioteka miejska

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 534 (754)

#7474

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zeszłej zimy, podczas sporych śniegów jechałam z pacy samochodem. Ciemno, zimno i paskudnie. Jak pech, to pech - nie dość, że skończył mi się płyn w spryskiwaczu, to jeszcze przepaliła się przednia lampa. Kiedy próbowałam dolać płynu, okazało się, że maska przymarzła i nijak nie mogę jej otworzyć. Jako, że męża pod ręką nie było, sprawę żarówki i maski postanowiłam załatwić w serwisie przy salonie mojego samochodu.
Po zadaniu kilku trudnych pytań typu "przebieg? kiedy kupiony? numer umowy?" pan w recepcji zabrał kluczyki i wjechał moim samochodem do warsztatu, a mnie poczęstował gorącą herbatą.
Po 30 minutach wraca i mówi, że żarówka wymieniona, a maska wcale nie przymarzła i bez problemu się otwiera. No to super, myślę i idę napoić spryskiwacz.
Wsiadam, wciskam, wydawałoby się, guzik od maski i nic! Wychodzę, ciągnę, podważam, no ani drgnie! Cała czerwona wracam do salonu i mówię:
- Proszę pana, może pan się potem pośmiać z kolegami z głupiej baby za kierownicą, ale ja naprawdę nie mogę otworzyć tej maski!
Pan zachował się nadzwyczaj profesjonalnie, wyszedł na ten mróz ze mną, wsiadł do samochodu i jednym palcem otworzył tę cholerną blachę.
Okazało się, że cały czas próbowałam wcisnąć "guzik", który w rzeczywistości był zaślepką śruby, a maskę otwiera się sporą, czerwoną wajchą parę centymetrów niżej.
Pan oszczędził mi wstydu, nalał płynu i pomachał na do widzenia.

salon Citroena

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 625 (819)
zarchiwizowany

#7475

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję w pewnej firmie doradczo-badawczej. Pewnego dnia dzwoni do mnie pewien [M]ęzczyzna:
[M] Proszę pani, proszę mi powiedzieć, gdzie ja mogę poskarżyć się na pracodawcę?
Ja już dostałam gonitwy myśli, czy chodzi o mojego szefa? Co się stało? Może to jakiś niezadowolony klient (jakich zdarzyło nam się paru)? Ale zachowałam zimną krew i pytam:
[J] Ale o co chodzi, może pan przybliży mi sprawę?
[M] Bo on nie płaci od kilku miesięcy, jak mnie zwolnił, to na świadectwo czekam już miesiąc, krzyczy na mnie, poniża...
Acha, czyli nie chodzi o naszą firmę, czyli pewnie Pan jest z tej branży i potrzebuje doradcy.
[J] Dobrze, spróbujemy coś zaradzić, a czy był pan w Państwowej Inspekcji Pracy? Albo w Urzędzie Pracy?
[M] No byłem, ale sprawa jest poważna i w PIP skierowali mnie tutaj.
W tym momencie (po około 15 minutach tego typu gadki) pomyślałam, że coś jest nie tak.
[J] A gdzie pan właściwie chciał się dodzwonić?
[M] No jak to gdzie? Do sądu wojewódzkiego w P.!
[J] Bardzo mi przykro, ale pomyłka...
[M -bardzo zmieszany, właśnie zwierzył się obcej kobiecie ze swoich problemów] Acha, to przepraszam, i bardzo dziękuję, była pani bardzo miła, że nie spławiła człowieka w potrzebie.

firma X w P

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (241)