Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zanate

Zamieszcza historie od: 18 czerwca 2012 - 23:26
Ostatnio: 10 kwietnia 2022 - 23:24
  • Historii na głównej: 8 z 22
  • Punktów za historie: 6026
  • Komentarzy: 51
  • Punktów za komentarze: 366
 
zarchiwizowany

#43481

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jej, porcja piekielnych zachowań klientów na hali sklepowej przyjęła się bardzo szybko i bardzo dobrze - co więc powiecie na kolejną, choć ciut mniejszą porcję? Tym razem z serii "przy kasie".

1. Jeśli chcesz ułatwić życie kasjerowi, poukładaj WSZYSTKO na taśmie kodami w stronę jak najbardziej przeciwną do czytnika. Kasjerowi najszybciej idzie praca, gdy musi każdy przedmiot poobracać w dłoniach.

2. Równie dobrym sposobem na ułatwienie kasjerowi życia jest popakowanie każdego produktu w woreczki ze stoiska z warzywami. Kiedy sprzedawca musi wyjąć każdą rzecz z woreczka, kasowanie idzie równie szybko. Serio, to o wiele prostsze, niż wzięcie sobie koszyka, a potem kupienie reklamówki za osiem gorszy.

3. PRZENIGDY nie dawaj kasjerowi grosza, o który Cię prosi, choćbyś miał ich w portfelu pół kilograma! On ma zasrany obowiązek wydać Ci 99 groszy! (To akurat prawda, ma obowiązek. Dużo fajniej się patrzy, jak odlicza grosiki, zamiast wydać całą złotówkę, nie?).

4. Cztery razy rozmyśl się z zakupu danego przedmiotu, po tym, jak będą skasowane trzy następne. Kierownik sobie pobiega dla zdrowia, by każdy z nich wycofać.

5. Rozlej coś na taśmie, a później żądaj zwrotu pieniędzy za każde ubrudzone opakowanie (nie zapomnij, żeby później je zabrać razem z zawartością).

6. Nie daj sobie wmówić, że kasjerzy nie mają jak rozmienić. Oni zawsze mają, tylko nie chcą się z Tobą podzielić swoimi drogocennymi drobniakami!

7. Obraź się, że kasjer nie pozwala donieść Ci dwa złote później, bo teraz Ci zabrakło.

8. Przyjdź o siódmej rano i próbuj zapłacić banknotem stu lub dwustu złotowym. (To chyba było niedawno wspomniane w jakiejś historii)

9. Poproś kasjera o doniesienie Ci czegoś, co leży na drugim końcu sklepu. (To również jest jego obowiązek, jednak nie ma nic fajniejszego, niż blokowanie kolejki na pięć minut, prawda?)

10. Ostatnie i najważniejsze - kiedy kasjer poprosi Cię o dowód, rzuć wszystkimi zakupami i strzel focha, bo kasjer nie zauważył, że skończyłaś osiemnastkę w zeszłym miesiącu, po czym wyjdź zostawiając burdel na kasie.

sklepy

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (324)

#43428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielni klienci? Dopóki nie zaczęłam pracować w sklepie, nie wiedziałam, że tylu ich jest.

1. Klient MUSI sprawdzić, czy w pudełku ryżu na pewno są cztery woreczki. Najlepiej sprawdzić ze dwanaście pudełek, rozrywając je doszczętnie, by wziąć sobie trzynaste i mieć pewność, że w środku jest tyle ryżu, ile trzeba.

2. Czekoladowym Mikołajom należy OBOWIĄZKOWO urwać głowę. Można ją potem ugryźć i zostawić między pomidorami (w ostateczności na półce z parówkami).

3. Jeśli w koszach leży pięć bluzek wyjętych z opakowań, należy wyjąć drugie tyle. Jak to po co? A jak któraś z identycznych bluzek przypadkiem jest INNA?!

4. Dobrym miejscem na odłożenie pizzy, która powinna znajdować się w zamrażarce, jest półka z wafelkami.

5. Sklepy prowadzą nieustającą akcję "weź sobie kiść winogron/garść pistacji i wpieprzaj chodząc po sklepie". Oczywiście wszystko w ramach darmowej degustacji.

6. Jeśli kasjerka nie dotrze na kasę w ciągu siedmiu sekund od dzwonka, należy na nią nawrzeszczeć, że przesiaduje sobie na zapleczu zamiast zapieprzać. Nie szkodzi, że właśnie zamiata parking przed sklepem lub jest na drugim końcu całej hali.

7. Kiedy zobaczysz pracownika sklepu układającego coś na półkach, podejdź i rozwal, gdy tylko skończy.

8. Kasjerki są kompendium wiedzy na wszelkie tematy. Potrafią odpowiedzieć, która śmietana lepiej się ubija, który olej mniej śmierdzi, gdy się przypali, a nawet wiedzą, czy dany ekspres do kawy pieni mleko.

9. Kasjerki mają obowiązek wiedzieć, jaka zabawka jest w środku kinder niespodzianki.

10. Pracownicy sklepu muszą wiedzieć, jaki obrazek na kalendarzu adwentowym bardziej przypadnie wnusi do gustu.

11. Słodsze mandarynki powinny być podpisane.

12. NIGDY, ale to PRZENIGDY, nie wolno dać sobie wmówić, że laptop podpisany COMPAQ jest w rzeczywistości laptopem firmy HP z linii produktów o tej nazwie. Jeśli jest napis COMPAQ, to laptop jest firmy COMPAQ, czyli jakiegoś kompletnego badziewia.

13. To samo tyczy się telefonów komórkowych i innych sprzętów elektronicznych.

14. Jeśli sprzedawca zaproponuje Ci jakikolwiek japoński sprzęt, wydrzyj się na niego, że wciska Ci jakieś chińskie gówno, po czym odejdź z wysoko podniesioną głową.

15. Bądź oburzony, że kasjerzy mają piętnastominutową przerwę. Na osiem godzin pracy.

16. Świąteczne zestawy kawy są popakowane w folie po to, żeby móc je rozrywać i wynosić w kieszeniach torebeczki z napisem "gratis". Poważnie!

17. Poproś, żeby sprzedawca wybrał Ci zestaw klocków lego dla półtorarocznego wnuczusia i obraź się, kiedy powie, że części są za małe i dziecko raczej sobie z nimi nie poradzi, wobec czego proponuje inne, większe, TAŃSZE klocki, dostosowane do dzieci w jego wieku.

18. Obowiązkiem jest również wyzwanie pracownika od kłamców, kiedy powie, że czegoś z produktów promocyjnych już nie ma. Przecież wszyscy kitrają najlepsze kąski po zapleczach! Na pewno coś leży!

19. Otwórz siedem kalendarzy adwentowych i w każdym wyżryj większą czekoladkę z okienka numer 24.

20. Łańcuchy na choinkę DOSKONALE sprawdzają się jako szal. Urwało się? Och, nie szkodzi. Załóż drugi i zrób sobie z bandą koleżanek zdjęcie na fejsika z kaczym dzióbkiem.

Chyba zacznę zapisywać takie akcje.

sklepy

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1263 (1361)
zarchiwizowany

#42566

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Skoro już znalazłam chwilę czasu na dodawanie historii, dodam jeszcze jedną, której skutki odczuwam właściwie do dziś.

Jestem honorowym krwiodawcą. Wprawdzie nie mogę pochwalić się dziesiątkami litrów oddanej krwi, ale mam nadzieję to zmienić. :)

Ostatnio krew pojechałam oddać z mamą jako kierowcą. Wiadomo, po oddawaniu krwi lepiej nie prowadzić, wolałam też nie jechać sama, bo nie wiadomo, czy gdzieś nie zasłabnę. Mniejsza.
Mój urok jest taki, że mam dość głęboko umiejscowione żyły. Byle kto nie potrafi ich szybko znaleźć. Mama jest położną, wiele razy podkłuwała mnie lub robiła zastrzyki, więc nie ma z tym problemu. Tyle słowem wstępu.

Pierwsze pobranie krwi poszło w miarę gładko, pani stosunkowo szybko znalazła żyłę i tylko (z uśmiechem!) narzekała sobie na to, że ciężko je znaleźć. Ale wiadomo - pierwsze pobranie to malutka igiełka, próbówka i dziękuję.
Przy właściwym pobieraniu, pani Wykwalifikowana stoi nade mną, duma, maca, ściska, poluźnia, każe ręką popracować... I nic. Po kilku minutach... No, nadal nic. Widzę, że będzie ciężko, więc próbując nieco rozluźnić sytuację, pozwoliłam sobie na żarcik...
- Wie pani, na korytarzu siedzi moja mama, położna, ona wie, gdzie mam żyły... - nie dokończyłam. Poważnie, WIEM, że mama nie może mnie podkłuć w RCKiK (choć akurat wtedy zaoszczędziłoby to wiele czasu...).
- Jeszcze czego! Będzie mi tu jakaś pierwsza lepsza ludzi kłuła! - tu się lekko zagotowałam. Pierwsza lepsza? Po to mama pracuje niemal 20 lat w zawodzie, żeby była pierwszą lepszą dla jakiejś piguły, która nie umie znaleźć żyły?
No i pani Wykwalifikowana wbiła mi tą igłę w rękę na oślep. Niespodzianka! Nie trafiła. Więc zaczęła grzebać mi tą grubachną igłą w ciele. Nikomu nie życzę tego uczucia, bo choć nie boję się igieł, a zastrzyki nie robią na mnie wrażenia, to mimo wszystko igła dwunastka poruszająca się w ciele to nic przyjemnego.
Normalnie, pani powinna igłę nieco wysunąć i próbować wbić ją kawałek dalej. Ale nie pani Wykwalifikowana. Pełną długością igły orała mi rękę na boki. Bolało, ale zacisnęłam zęby.
Kiedy pani wbiła mi się już w tę cholerną żyłę, odeszła i powiedziała do koleżanki wystarczająco głośno, żebym to usłyszała.
- Widziałaś ją? Stara krowa, krew chce oddawać, a się igły boi i chce, żeby ją mamusia kłuła... Hahaha...
Tak. Oddawałabym krew wielokrotnie, gdybym się bała igieł. Serio, człowiek mdlejący na widok igieł jest pierwszą osobą, która idzie oddawać krew honorowo, dla poczucia spełnionego obywatelskiego obowiązku. No kur*a.

W sobotę minie trzeci tydzień od momentu pobrania tej cholernej krwi. Ręka nadal boli mnie przy wysiłku.


Dodam tylko, że pierwszy raz spotkało mnie takie chamstwo w tym Centrum. Zazwyczaj robię się blada i panie pielęgniarki obchodzą mnie grupką, wciskają wapno, picie, pytają non stop, czy dobrze się czuję... A tu taka pani Wykwalifikowana zabiła we mnie chęć uprzejmego odnoszenia się do pań w RCKiK. Obawiam się, że teraz nie powiem już ani jednego słowa więcej, niż potrzeba... Jeszcze ktoś obrazi moją mamusię. :(

rckik wrocław

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (201)
zarchiwizowany

#42565

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia po części piekelna, po części po prostu... śmieszna? Inaczej nie umiem tego określić.

Słowem wstępu: Moi rodzice się rozwiedli, ojciec nie płacił alimentów, mama zawlokła babcię (mamę ojca) do sądu i teraz ona płaci.

Otóż, Babcia Piekielna w Sądzie odwalała sceny, żaliła się, że "mama nie pozwala nam się z nią widywać" (pierwsze słyszę, nie chodziłam do niej, bo wiecznie przeklinała i wcale jej nie lubiłam). Ale, gdy spotka mnie poza sądem...

1. Weszłam do autobusu, którym jechała. Nasze miasto jest małe, więc to raczej nic zaskakującego. Babcia odwróciła się do mnie plecami, na "dzień dobry" nie odpowiedziała, a potem ciągle ustawiała się tak, żeby stać do mnie tyłem.

2. Na ulicy potrafi przejść na drugą stronę, wejść do przypadkowej klatki, chować się za dostawczakami lub krzakami oddzielającymi chodnik od ścieżki rowerowej.

3. Wychodząc ze sklepu i widząc, że chcę do niego wejść, potrafiła UCIEKAĆ w przeciwnym kierunku.

4. Szczytem była jednak sytuacja sprzed dwóch dni. Znalazłam pracę właśnie w sklepie, w którym ona często robi zakupy. Przy jej pierwszej wizycie chowała się za paletami z wodą, gorąco relacjonując, jak to "robię ojca w ch*ja bo pracuję". Za drugim razem przyszła... W przebraniu.
Tak, moi drodzy Piekielni, w przebraniu.
Babcia, posiadająca sokoli wzrok, przyszła do sklepu w okularach "kujonkach", bereciku i wyświechtanym płaszczu. Podeszła do mojej kasy i nie pisnęła ani słowa. Ani dzień dobry, ani do widzenia, ani nawet "może 7 groszy będzie". NIC.

Pointa?
W pale mi się nie mieści, że dorosły człowiek może robić z siebie takiego idiotę. Tak, jakbym kiedykolwiek zrobiła jej jakąś awanturę? Babcia, która tak się żaliła, że jej wnusia nie odwiedza, chowa się przed nią po kątach.


P.S. Gdyby ktoś miał zamiar posądzić mnie o "robienie w ch*ja ojca" czy babci, informuję tylko, że pisma do stosownych ludzi zostały wysłane. Mam w poważaniu 130zł za które mogę mieć problemy, podczas gdy spokojnie zarobię 1500zł.

własna babcia

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (204)
zarchiwizowany

#42406

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak wcześniej wspominałam, poszukiwałam pracy.
Znalazłam.
W pewnym sklepie.

Wiadomo, przy pracy z ludźmi zdarza się wiele piekielnych historii. No i taka właśnie będzie.

Pracuję od kilku dni. Wiadomo, nie można od razu wypchnąć kogoś do pracy, bez uprzedniego przeszkolenia, więc po ogólnym ogarnięciu sklepu i zasad w nim panujących, dnia piątego usadzono mnie na kasie.
Szło mi całkiem nieźle, choć z deczka wolno - wiadomo, nikt nie urodził się z umiejętnością obsługi kasy. W każdym razie, ludzie widząc moje starania odnalezienia kodu w specjalnej książeczce (kody na pieczywo, owoce i warzywa) i napis "Uczę się." na plakietce, uśmiechają się ze zrozumieniem i zagadują uprzejmie. Jeden pan postanowił chyba jednak wykorzystać moją "nowość".
Do kasy, od strony wyjścia, podszedł facet. Patrzy się na mnie i uśmiecha. Skończyłam kasować poprzednią osobę, i wtedy [P]an wkroczył do akcji.
[P]: Nie wydałaś mi 10zł.
[J]: Niemożliwe... - zaskakuję, że facet przecież wyszedł ze sklepu dobre 10 minut temu, dopiero teraz się zorientował? Poza tym nie płacił mi taką ilością pieniędzy, żebym musiała mu dychę wydawać... Ale chciał, nie chciał, wołam kierownika.
Kierownik oddał facetowi dychę i oznajmił mi, że jeśli pod koniec będzie brakować mi 10zł, będzie to na jego odpowiedzialność. Dobra.
Rozliczenie. Na minusie jestem 9zł z groszami. Przy czym wiem, że grosze brakujące do pełnej złotówki, na oko uzbierałam od ludzi, którzy zostawiali resztę po 1, 2gr.
Kierownik: Sku*wiel Cię oszukał, a ja mu uwierzyłam...

Ano. W teorii byłam na plusie, w praktyce na granicy, na której musiałabym się tłumaczyć.

Udław się pan tą dychą.

sklepy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 286 (344)

#39482

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak to zostałam puszczalską panienką, która zadowala... własnego dziadka.

Odkąd byłam mała, chodziłam z dziadkiem lub z babcią na działkę, pomagać w różnych rzeczach. A to wyrwać chwasty, a to pomalować płotek, a to trawę zagrabić, jabłka zerwać... Innymi słowy, zrobić coś niezbyt męczącego, żeby sobie "zarobić" - serio, dla dziesięciolatka te 10zł za podlanie kwiatków to było coś. W każdym razie, tak się utrzymało aż do dziś - już raczej w formie żartu, w stylu "masz 5zł, po zebraniu malin kupisz sobie loda/soczek/whatever". Żartu - bo mam prawie 20 lat...

Pewnego dnia pomagałam dziadkowi na działce zbierać aronię. Po zakończonej "pracy" poszłam jeszcze do niego do domu, bo chłopina średnio radzi sobie z komputerem, a chciał, żeby mu coś wydrukować. Jak dla mnie nie ma problemu. Pech chciał, że na ławce siedziały dwie staruszki. Dziwnie się na mnie patrzyły, kiedy wchodziłam do klatki w ubraniu "roboczym" (stara koszulka, jeszcze starsze spodnie...) ufajdana na fioletowo. Zrobiłam, co miałam zrobić, przebrałam się w swoje ubrania, a dziadek stwierdził, że zejdzie ze mną na dół - bo musi iść do kiosku.
Na klatce schodowej zaczęliśmy rozmowę o tym, co jeszcze trzeba zrobić na działce. Nie będę jej przytaczać do końca, bo nie jest aż tak istotna, jak jej końcówka ;)
Otworzyliśmy drzwi od klatki.

- Nie... Na razie nie mam ochoty.
- No, to jakbyś miała ochotę, to wiesz, gdzie mieszkam - dziadek z uśmiechem wepchnął mi w łapę dychę. Dostał buziaka w policzek, po czym poszedł do kiosku, a ja zabrałam się za odpinanie roweru. Wszystko na oczach pań, które siedziały na ławce.
- No widziałaś? Puściła się za jakieś szmaty i 10zł!
- Tanio sobie liczy, to pewnie i klientów ma dużo.
- Nie no, zobacz, ubrania wyglądają na markowe... Pewnie woli dostawać ciuchy niż kasę.
- Jak myślisz, czy jego żona o tym wie?
W tym momencie nie wytrzymałam i odwróciłam się do kobiet.
- Tak się składa, że BABCIA doskonale wie, że widziałam się dzisiaj z DZIADKIEM, nawiasem mówiąc tą bluzkę dostałam właśnie od niej. A skoro rozmawiamy już o dziadkach, to przytoczę paniom powiedzonko mojej drugiej babci.
Babki czerwone, patrzą się na mnie spode łba. A ja ze złośliwą satysfakcją wycedziłam:
- Każda ku*wa mierzy swoją miarą.

Babcie oburzone, wykrzyczały mi że jestem niewychowana i sobie poszły. Może i to nie było grzeczne, ale nie trawię takich plotkar. Całe zajście widział sąsiad, który stał z psem na trawniku jakieś 15m za ławką staruszek. Jego komentarz ulotnił ze mnie całą złość, za to wprawił w rozbawienie.
- I dobrze im powiedziałaś. Te 40 lat temu to niezłe ziółka z nich były.

ławka pod blokiem

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 944 (994)
zarchiwizowany

#39355

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak się składa, że jestem w trakcie poszukiwania pracy. Pewnego dnia przechodząc koło pizzerii zauważyłam ogłoszenie: Poszukujemy kierowcy. No to jazda - wchodzę do środka i dowiaduję się, co i jak. Szef kazał mi przyjść po moim planowanym urlopie, a w międzyczasie wpaść się przypomnieć.

Jak chciał, tak zrobiłam. Przypomniałam się kilka razy, w trakcie których szef podtrzymywał, że trzyma mi stanowisko dostawcy. Po powrocie z wakacji zajrzałam do pizzerii. I już zaczęły się kłopoty.
[S]zef: Bo wiesz, ten samochód co miał być twój, to nam się zepsuł.
[J]a: Ojj... Czyli nic z tego? Ile potrwa naprawa?
[S]: Nie wiem jeszcze, bo ciężko z częściami (Do Citroena Berlingo?), ale jak chcesz, to szukamy kogoś na kelnerkę.
[J]: Chętnie bym skorzystała, ale nie posiadam książeczki sanepidowskiej.
[S]: To nie problem, na dniach wyrobisz. To jak?

Wypytałam się dokładnie, na czym będzie polegać praca i co należy do moich obowiązków. W teorii tylko kasa i obsługa klientów przy stolikach, a gdy klient odejdzie, przetarcie stolika i odniesienie brudnych naczyń. Stawka godzinowa 7,5zł netto, zmiany po 6h. Nie tak źle. Praca od jutra.

Następnego dnia na wejściu (godzina 16) zostałam zapakowana w fartuszek ("On nie jest brudny, jest tylko wysłużony!) i postawiona na kasie. Wcześniej nie miałam styczności z kasą fiskalną i uznałam, że pokazanie mi wszystkiego jeden raz to za mało - tym bardziej, że kobieta zabrała się za to od dupy strony - pokazała mi w środku dnia, jak się kasę zamyka, zamiast tego, jak obsłużyć klienta... Ale, ponieważ głupia nie jestem, a i moje zainteresowania obejmują sprzęty elektroniczne, jakoś dałam sobie radę sama. Chwilę później zostałam zaprowadzona na zmywak (WTF? Nie taka była umowa?) i zostało mi wyjaśnione: Naczynia myjemy w zlewie, później wstawiamy do wyparzarki. Więc pucowałam i wstawiałam do wyparzarki.
Pomijając szczegóły... Stoliki wytarłam może 5 razy, przez resztę czasu wciskali mi inne zajęcia. Praca kelnerki w owej pizzerii obejmowała obieranie ziemniaków, obieranie czosnku (niektórzy może nie mieli okazji go obierać - skórki kleją się do palców i ogólnie nie jest to nic przyjemnego), targanie rzeczy do lodówki w piwnicy, targanie z lodówki w piwnicy, produkcję sosu, produkcję tortilli, obsługę dwóch zmywaków, podawanie sałatek, szorowanie kibli, odbieranie telefonów, zamiatanie, mycie podłóg... Pewnie coś pominęłam, ale robiłam tyle rzeczy, że nic w tym dziwnego. Oczywiście zostałam na "nadgodziny" około godziny na posprzątanie. Nikt mi za to nie zapłacił... Ale do rzeczy.

Kobieta podsumowała, że wszystko robię za wolno (no naprawdę, czego jak czego, ale sprężania się była masa...). Ponieważ większość czasu zajęło mi zmywanie naczyń, oto wyjaśnienie...
Wyparzarka tak naprawdę okazała się być ZMYWARKO-WYPARZARKĄ. Z racji tego, że zmywarki nie posiadam, a wyparzarkę widywałam, każdy talerz myłam porządnie...
Kasa. Ciężko, żeby ktoś po jednorazowym pokazie robił wszystko błyskawicznie, prawda?

Teraz kilka dodatkowych informacji:
*Szef umowy ze mną nie podpisze, bo na tygodniowy okres próbny mu się nie opłaca.
*Kiedy do pizzerii przychodzi chłopak, żeby zostać dostawcą, samochód nagle staje się sprawny.
*Nikt nie żądał ode mnie książeczki sanepidu. Mogłam rozsiewać gronkowca czy inne chlamydie i nikomu by to nie przeszkadzało.
*Przez siedem godzin pracy nikt nie pozwolił mi usiąść, napić się, czy chociaż iść do toalety.
*Kelnerki są od wszystkiego.
*Gdyby pani Gessler zobaczyła bajzel w tej kuchni, pewnie by biedna dostała zawału. Garnki poprzypalane, sztućce niedomyte (umyłam je po kimś drugi raz, bo były po prostu oblepione żarciem), płyn do mycia naczyń rozcieńczony i wlany do pojemniczka, w którym maczało się gąbkę, a w którym również pływało mnóstwo resztek... No, nie wspominając już o odgrzewaniu połowy rzeczy w mikrofalówce.

Kiedy zbliżała się godzina zamknięcia, a ja byłam w trakcie pucowania stolików, zza pleców usłyszałam dwie dziewczyny.
[1]: Nie chciałabym tak pracować... Pewnie ma za to marną kasę.
[2]: No nie sądzę, żeby zarabiała trzy tysiące... A wiesz, jak ją muszą plecy boleć?
[1]: I jeszcze się z ludźmi musi użerać.

Dziewczyny były blisko. Siadły mi wprawdzie nie plecy, ale kolana, za to tak, że nie byłam w stanie spać w nocy, a tylko zwijałam się z bólu.
Na drugi dzień ledwo się wlokąc odebrałam zarobione 45zł i podziękowałam za współpracę. Więcej tam nie pójdę - nawet nie chodzi o pracę, a o jedzenie...


Podsumowując... Zakładam, że sytuacja kelnerek w tanich barach ma się podobnie. Ludzie, miejcie dla nich trochę litości.

P.S. Kilka dni temu spotkałam w sklepie Szefa. Moja mama skomentowała gościa "obleśny zboczeniec". A z zarobionych pieniędzy kupiłam Milkę za dychę i byłam szczęśliwa jak nigdy.

gastronomia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (164)
zarchiwizowany

#37066

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielny Dzień. W trzech częściach.

Akt III.
Ta część nie ma związku z poprzednimi dwoma. Niestety wydarzyła się tego samego, chyba najbardziej piekielnego w moim życiu, dnia.
Oprócz myszy mojej siostry, mam w domu jeszcze dwa szczurki. Moje własne, prywatne. Zdarza mi się brać je ze sobą na dwór. Dzieci lubią się z nimi bawić, są zaznajomione z obydwoma ogonkami. Niestety, bliższej znajomości ze szczurasem nie chciała nawiązać przyjezdna babcia jednego z brzdąców mieszkających w moim bloku.
Uściślę - szczur, którego ze sobą wzięłam, nosi wdzięczne imię Szafran. Jest cały czarny i, jak na samca przystało, dość spory.
Wyszłam z futrzakiem na ramieniu. Dzieci wiedzą, że wyprowadzam je na trawnik za blok i wtedy nie pozwalam nikomu go dotykać - wiadomo, muszę uważać. Coś go wystraszy i tyle mojego pupila widzieli. Jeśli mnie zauważą, czekają na mnie na ławce, którą mijam w drodze powrotnej, a i ja wiedząc, że smarki lubią moje szczury, zatrzymuję się tam na chwilę. Tak było i tym razem.
Otoczona dziećmi podtykającymi Szafranowi koniczynę, nie zauważyłam babci lecącej w pośpiechu do jednego z chłopców. Babcia przyłożyła mi jakimś kijem (zapewne prowizorycznym mieczem patykowym wnusia) po rękach, w których trzymałam szczura. Biedak ze strachu wskoczył na starszą dziewczynkę, która akurat go karmiła i usiadł jej na ramieniu. Wtedy babcia wystartowała z badylem do niej.
- Zabijcie to! ZABIJCIE! Toż to brudne, roznosi zarazki!
Oberwałam kijem jeszcze raz, tym razem zasłaniając dziewczynkę.
- Niech się pani opanuje! To hodowlany szczur!
- Ta, hodowlany! Hodowlane są białe z czarną głową, małe, a tego ohydnego bydlaka na pewno masz z kanałów! Mój Kristoferek nie będzie tego paskudztwa dotykał!
Po czym porwała biednego Kristoferka, mi osobiście znanego jako Krzysia i zawlokła go do domu, mimo płaczu i przerażenia malucha.
Szczura dokładnie obejrzałam, nic mu nie jest.
Dopiero później Kristoferkowy brat wytłumaczył mi, że babcia z USA przyjechała i ciągle narzeka na to, że w Polsce wszędzie jest brudno. Jego mama przy spotkaniu na ławce przeprosiła mnie za to, co się stało. Sama czasem podtyka moim szczurom mlecz.

A mi tylko dreszcz przechodzi po plecach, jak pomyślę, co by było, jakby durna baba trafiła tym kijem w szczura.

babcia pod blokiem

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 85 (155)
zarchiwizowany

#37063

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielny Dzień. W trzech częściach.

Akt II.
Po tym, jak zostałam dosłownie zrównana z ziemią przez Piekielną Paniusię, wyglądałam raczej żałośnie. Obdrapana, pokryta krwią i zakurzona. Uznałam jednak, że nie opłaca mi się wracać do domu i przyjeżdżać znów do sklepu, w pobliżu którego się znajdowałam. Postanowiłam zaryzykować wywalenie mnie na zbity pysk (choć nie podejrzewałam, że tak się stanie - w końcu mieścinka jest mała, a sklep odwiedzany przeze mnie często - znają mnie z widzenia) i weszłam do środka. Po jedną, słownie JEDNĄ, butelkę oranżady.
Kolejka dość spora. Stoję sobie grzecznie, dzierżę butlę z piciem. Nikt nie patrzy się na mnie podejrzanie - ku mojej uldze.
Wtem rozlega się magiczny dzwoneczek, zwiastujący przyjście drugiej kasjerki. Wychodzę więc z kolejki, by poczekać na otwarcie kasy. Pani mijając mnie krzyczy "zapraszam do kasy numer trzy!" więc ruszam w tamtym kierunku i... bach.
Jakiś facet, o wyglądzie typowego, grubego cwaniaczka z dwadzieścia lat młodszą pannicą, odepchnęli mnie dość brutalnie, przejeżdżając mi po stopie wózkiem wyładowanym napojami mniej i bardziej alkoholowymi. Niestety moje paznokcie z natury są bardzo kruche - nigdy nie robiłam afery ze złamanego paznokcia, ale... Pan najeżdżając mi na stopę takim ciężarem (chyba specjalnie... normalnie wózek zatrzymałby się na moim bucie) złamał mi paznokieć. Wzdłuż. Przez całą długość dużego palca stopy. Bolało tak, że wyć zaczęłam niemal natychmiast. Ale od bólu silniejsza była złość.
[J] - Ja, [P] Piekielny.
[J] Może mi pan powiedzieć co to miało znaczyć?
[P] Zamknij mordę, obdartusie! Kto cię w ogóle do sklepu wpuścił?
[J] A takiego wieśniaka, który nie zna podstawowych zasad życia w społeczeństwie?
Pan Piekielny się nadął, zaczerwienił, pokazał mi gest Kozakiewicza i zaczął wykładać się na taśmę. Na szczęście kasjerka to dobra znajoma mojej babci, mnie zna od małego. Zmierzyła pana wzrokiem i kazała mi podać butelkę, a potem wstała i spacerowym krokiem, coby pana P. wkurzyć jeszcze bardziej, przyniosła mi paczkę chusteczek. I naliczyła je na koszt tego buraka. Próbował się stawiać, ale pani nie reagowała.

Po tym doczołgałam się jakoś do domu. Ale i to nie jest koniec piekielności tego dnia.

sklepy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 52 (138)
zarchiwizowany

#37061

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielny Dzień. W trzech częściach.

Akt I.
Tak się składa, że zazwyczaj na zakupy jeżdżę rowerem. Moja mieścinka jest nieduża, więc dojadę praktycznie wszędzie. Niestety, przez bardzo długi czas nie było u nas ścieżek rowerowych. Teraz, gdy już powstały, nieprzyzwyczajone społeczeństwo traktuje je jak chodnik z narysowanym nie wiadomo w jakim celu rowerem.
Jechałam sobie powolutku, spokojnie. Dzień przyjemny, słoneczny, lekki, chłodny wiaterek - aż przyjemnie posiedzieć na dworze. Na ścieżce rowerowej (oddzielonej od chodnika wysokimi na metr krzakami) zauważam dwie paniusie piekielne posuwające się w tempie spacerowym o kijaszkach do nordic walkingu, z pieskiem w postaci czarnego, spasionego serdelka na przykrótkich nóżkach, z krzywym zgryzem. Piesek biega sobie na rozciągniętej smyczy.
Sama ścieżka rowerowa ma może z 2, może z 2,5 metra szerokości. Miałabym wystarczająco dużo miejsca, żeby obie Paniusie wyminąć, gdyby nie piesek, który właśnie mocno zainteresował się krzakami, uniemożliwiając mi dalszą jazdę (z jednej strony krzaki, z drugiej płot).

Zwolniłam do tempa iście ślimaczego i postanowiłam dać znać, że chcę przejechać.
[J] - Ja, [P1] Paniusia pierwsza i [P2] druga.
[J] Przepraszam!
Nic.
[J] Przepraszam, mogą mnie panie przepuścić?
[P1] A ty taka owaka! Nie nauczyli cię że się po chodniku nie jeździ rowerem?
[J] Ale to jest ścieżka rowerowa, przepraszam. - zaczynam zwalniać jeszcze bardziej, w końcu schodzę z roweru, bo nie jestem już w stanie utrzymać równowagi.
[P2] Kpisz sobie chyba, głupia! Tu jest chodnik, a trawnik jest dla psów, nie dla widoków rowerzystów! Na ulicę z rowerem!
Trawnik, w mniemaniu Paniusi, to dwudziestocentymetrowy pas chwastów pod ogrodzeniem.
[J] Stoi PANI na piktogramie ROWERU. Czy może pani ściągnąć psa i umożliwić mi przejazd?
Pani pomruczała pod nosem i zawołała psa, skracając mu smycz i robiąc mi trochę miejsca.
[J] Dziękuję.
Już miałam odetchnąć z ulgą. Wsiadam na rower, odpycham się, przejeżdżam pół metra... I ląduję jak długa na chodniku, na boku.

Piekielna Paniusia wetknęła mi w szprychy swój badylek do spacerowania. I poszła, zostawiając mnie zalaną krwią (żadna większa krzywda, po prostu chodnik ma taką fakturę, że zostało na nim sporo mojej skóry), moje pogięte szprychy i swój patyk. Badyl odwiesiłam na ogrodzenie za specjalny uchwyt. Chcąc, nie chcąc, rower wzięłam i poszłam dalej na pieszo.

Koniec Aktu I.

ścieżka rowerowa i panie

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 70 (144)