Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

anulla89

Zamieszcza historie od: 4 marca 2011 - 3:58
Ostatnio: 21 lipca 2020 - 7:53
O sobie:

Skoro już tu zajrzałeś, to Ci powiem co nieco... Urodziłam się w 89' w najpiękniejszym polskim mieście (czyli oczywiście we Wrocławiu). Mam wspaniałego, gburowatego męża, i dwie wiecznie uśmiechnięte córki (roczniki 2008 i 2018). Poza tym jestem fanką kotów, mam jednego biało czarnego, przygarniętego wprost z chodnika pod blokiem, lenia o niesamowicie miękkim futerku, i drugiego, szroburego rozrabiakę, uzyskanego w identyczny sposób :) Tyle chyba Ci wystarczy? Miłego dnia życzę:)

  • Historii na głównej: 12 z 19
  • Punktów za historie: 2471
  • Komentarzy: 403
  • Punktów za komentarze: 1569
 

#76491

przez ~Sprzedawca ·
| Do ulubionych
Firma zajmuje sprzedażą odzieży. Między innymi przez Internet.

Poniżej email od klienta, który kupił dwie pary męskich spodni:

/.../
Przesyłka dotarła, wszystko jest w porządku. Niestety, zielone nie pasują, a zdaniem żony, w czerwonych wyglądam jak pedał :( .

Moim zdaniem, żona gada głupoty, ale ja jej tego nie powiem, a ponieważ jednak trochę bardziej, niż na czerwonych spodniach, zależy mi na żonie - chciałbym zwrócić zamówiony towar.
/.../

sklepy_internetowe

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (334)

#52692

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pamiętacie klienta, który nie potrafił odgadnąć ile gier jest w trylogii oraz dla którego 219zł to były na przemian 2 stówy albo 3 stówy? (http://piekielni.pl/37898)
Wrócił...

Podchodzi do mnie i jeszcze nie skojarzyłem, że go znam. Jeszcze nie.
- Proszę, a może pan podejść?
- Tak oczywiście - odpowiadam zdziwiony formą pytania.
- Bo tutaj jest puste pudełko (zamówienie przedpremierowe GTA V).
- Tak bo jest to pre-order.
Chwila namysłu i już coś mi zaczynało świtać w głowie, że znam skądś ten wyraz twarzy.
- Czyli w środku nie ma płyty?
- Nie.
Tutaj następuje moment, w którym wiele osób zastanawia się o co się go jeszcze spytać, czym mu jeszcze zepsuć dzień dzisiaj.
- A o co chodzi z tym?
I podaje mi do ręki preorder na konsolę PlayStation 4 o wartości 100zł.
Tłumaczę, że można zamówić konsolę i odebrać ją po premierze ale trzeba uiścić wpierw kwotę zaliczki.
- A kiedy ta konsola wychodzi?
- Stawiam, że październik albo listopad tego roku.
- Ale tego roku?

Tutaj mnie trafiło niczym grom z jasnego nieba, niczym opłata dla cygana za wywóz gruzu. Niemożliwe. To on. Wrócił. Silniejszy. A ja byłem na to nieprzygotowany.

- Tak tego roku.
- Ale tego roku 2013 czy następnego?
- 2013.
Odwraca pudełko i z drugiej strony jest wizualizacja kilku gier, które mają być dostępne na PS4 po premierze.
- A jak te gry mam odpalić?
- Nie rozumiem.
- No jak mam je uruchomić na Ps3?
- Nie ma jak, bo to jest tylko wizualizacja, a poza tym te tytuły będą dostępne na PS4 (nie chciało mi się tłumaczyć, że Watch Dogs dostanie też na PS3 bo to nie miało sensu).
- No dobrze ale gdzie te gry są?

I obraca pudełko, szuka informacji o tym, że proszek w środku należy podlać gorącą wodą co da w efekcie gry instant. Ja na spokojnie tłumaczę jeszcze raz coś co już powiedziałem.

- A GTA V kiedy wychodzi?
- 17go września tego roku (tak powiedziałem to celowo)
- Ale tego roku?
- Tak.
- A wyjdzie przed PlayStation 4?
- Tak.
- Ale tego roku czy następnego?
- Tego roku.
- Ale 2013 tak?
- Tak. 2013. Za niecałe 2 miesiące.
- Ale przed tym czy po tym? - i wskazuje na pre order PS4.
- Przed tym. Wpierw wychodzi GTA V a potem PS4.
- Aha - stwierdził ale jego mina nadal wskazywała wyraźnie na to, że próbuje ustalić ile razy jeszcze w tym roku będzie wrzesień. Myśląc, że to koniec myliłem się, bo oto wrócił mój koszmar w postaci ceny danego produktu.
- A ile kosztuje Księga Czarów?
- 159zł.
- Czyli stówę?
- Nie. 159zł.
- Czyli ile?
- 159zł.
- Czyli dwie stówy?
- Nie proszę pana, 159zł.
- Czyli stówa i pięć dych?
- Nie. 159zł.
- Czyli stówa?
- Nie proszę pana. 100 złotych + 50 złotych + 9 złotych.
- Czyli 159zł?
- Tak! - powiedziałem z niekrytą radością niemalże klaszcząc dłońmi.
- Czyli stówę?
I w pi*du cały misterny plan poszedł się je*ać.
Po chwili zostałem wybawiony z opresji przed klienta, który przez dłuższą chwilę przysłuchiwał się tej rozmowie i miał wyraźnie poprawiony humor.

Spytam ponownie jak już kiedyś pytałem.
Dlaczego Ja?

Piekło

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1299 (1381)

#37898

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na początek dodam, że pracuję w sieci marketów nie z tej planety.
Coś dla ludzi o mocnych nerwach.
Ostrzegam, że może mózg zaboleć...

- Szukam Batman Arkham City na PS3.
- Niestety nie ma.
- Ale była?
- Tak.
- Ale nie ma?
- Nie.
- Ale kiedyś była?
- Tak.
- A dlaczego nie ma?
- Bo się sprzedała.
- A dlaczego?
- Bo to fajna gra jest.
- Aha.
Niezręczna minuta ciszy...
- A ta gra, to ile gier tu jest? (Uncharted Trylogia)
- 3 gry.
- Czyli więcej niż jedna?
- Tak.
- A ile kosztuje?
- 219zł.
- Czyli 2 stówy?
- Nie. 219.
- Czyli 2 stówy?
- Nie. 219zł.
- Czyli ile?
- 219zł.
- Czyli 3 stówy?
- Nie. 219.
- Czyli ile?
- 200 i 19.
- Czyli 200 i 19 groszy?
- Nie, 219.
- Czyli 2 stówy?
- Nie. 200 zł i jeszcze 19zł.
- Czyli 2 stówy?
- Nie. 200 zł i doda pan jeszcze 19zł, to ile to wg pana będzie?
- ...2 stówy...
- I....
- 19zł?
- Tak.
- Czyli jednak 2 stówy?

Żałuję, że nie chodzę z włączonym dyktafonem...

Saturn

Skomentuj (56) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1516 (1610)

#72555

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tego, co nas bezpośrednio nie dotyka, zwykle nie zauważamy. Taka już nasza ludzka natura. Ja też bardzo długo nie zwracałam uwagi na to, że przez bardzo wiele osób, zwłaszcza starszych, dzieci traktowane są jako dobro publiczne i można podejść, pomiziać, uszczypnąć w policzek, pogłaskać, złapać za rękę.

Sama mam 1,5 rocznego syna. Dość aspołecznego. Generalnie - nie przepada za obcymi, żeby pozwolić się komuś dotknąć, musi go poznać i polubić. Jego prawo. Do tej pory we wszelkiego rodzaju sytuacjach spod znaku "a puci-puci-puci", wystarczało moje stanowcze "proszę nie dotykać mojego dziecka, nie lubi tego".

Dla bardziej dociekliwych ułożyłam historię o tym, że teraz to świat taki be i fe, a dziecko nie odróżni miłej pani, dającej cukierka, od miłego pana, chcącego pokazać szczeniaczki i tragedia gotowa. To było mistrzowskie (nie chwaląc się) posunięcie, starsze panie kiwały głowami i przyznawały, że no tak, teraz to nie wiadomo, może pedofil, słusznie czynię, a one nie pomyślały. Jednak ostatnio jednej pani udało się przegiąć i obudzić we mnie zuo ;)


Stoimy z Młodym w kolejce w supermarkecie, zakupy wyładowane, Młody ogląda koła od wózka sklepowego. Pani, która była przed nami, zgodnie z moimi obawami, rzuciła się do niego z wyciągniętą ręką i okrzykami "ojej, ojoj" i jakimiś dodatkami o słodkim maleństwie. Młody już mobilny, więc wstał z kucek i zaczął się cofać przed nią. Pani nie daje za wygraną, nie zwraca uwagi na to, że dziecko ewidentnie się boi. Już otwierałam usta do nieśmiertelnego "proszę nie dotykać..", kiedy mój potomek załatwił sprawę we własnym zakresie i ...nakrzyczał na nią. Nie wiem, jak Wam to opisać, ale tułów pochylił trochę do przodu, ręce, zaciśnięte w pięści, wyrzucił do tyłu, wypiął lekko kuper, uniósł do niej głowę i wydał z siebie bardzo wysoki, ale i bardzo krótki dźwięk "ie".

Jak łatwo się domyśleć, chodziło o "nie". I tu się zaczęło. Niewychowane dziecko mam, bo na nią nakrzyczało, no co za bachor okropny (a gdzie podział się słodziak, sprzed minuty?), zero szacunku do starszych (żeby nie było, mojego dziecka bezstresowo nie wychowuję, o nie...). Początkowo usiłowałam pani tłumaczyć, że dziecko to nie jest zabawka, tylko mały człowiek, ma swoją strefę intymną i swoje małe, ale jednak, zdanie, ma prawo bać się obcych i bronić się tak, jak potrafi... Pani była jednak zbyt nakręcona informowaniem mnie o moim okropnym dziecku, więc nie wytrzymałam.

Podeszłam do pani, złapałam ją za obwisły policzek, przysunęłam z upiornym uśmiechem twarz do jej twarzy i powiedziałam "a puci puci puci, jakie śliczne polikunie". Pani oczywiście zaczęła się drzeć. Co ja robię, na co ja sobie pozwalam. Kiedy przerwała dla zaczerpnięcia tchu, powiedziałam spokojnie "czyli pani też jest niewychowana? Krzykiem reagować na takie mizianie? Przecież dokładnie to samo chciała pani zrobić przed chwilą mojemu dziecku".

Pani zapowietrzyła się, odwróciła do mnie kuprem, zapłaciła za zakupy i poszła. Dopiero, kiedy była kilka metrów dalej, pozwoliłyśmy sobie z kasjerką na wpadnięcie w potworny śmiech. A syn dostał wykład o szacunku do innych ludzi,który obowiązuje jednak tylko wtedy, kiedy oni szanują jego.

Dzieć vs starsza pani.

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 587 (627)

#63127

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od 2. września br. wożę się z uzyskaniem kasy od PZU za wyrządzoną szkodę. Tylko najpierw to miało być od Warty... ale w ogóle to był problem z ustaleniem, kto jest winien. Po kolei.

Żona samochód zostawiła, jak co dzień, na parkingu osiedlowym. Właśnie tego feralnego dnia rozpoczęto częściowy remont nawierzchni bitumicznej - w skrócie - cięcie starego, połamanego asfaltu i łatanie dziury świeżym. 2 metry od tego miejsca stał mój Saab. Panowie z firmy remontującej nie pofatygowali się ze znalezieniem właściciela auta, nie było nigdzie odpowiednio wcześniej info o tym, że coś się będzie działo.

Zaczęli cięcie. Snop drobinek asfaltu leciał prosto na przód samochodu - zderzak, lampy przednie, lewe nadkole, maska, szyba przednia, kawałek dachu, pokrywy lusterek bocznych, ramiona wycieraczek - popalone, do wymiany, remontu. Sprawa wydaje się prosta jak budowa cepa. Firma pracuje na zlecenie Rejonu Dróg - będzie szkoda z OC sprawcy. Temat przedstawiony Warcie, przyjechał rzeczoznawca, ocenił, napisał, czekamy na kwotę. A jak to wycenił serwis Saaba - było to prawie 12 tysięcy - Warta rzuciła całe 2000 pln! Z, niezgodną z prawem, 67% amortyzacją... Wraz z wyceną napisali, że jednak to nie Rejon wtedy pracował i w związku z powyższym nie odpowiada za szkodę. Na szczęście wskazali inne przedsiębiorstwo. Jest więc punkt zaczepienia.

Ok, ustalone - piszę do innego podmiotu. IP odpowiada, że nie remontowali niczego, owszem, potwierdzają, że były prowadzone prace w tym terminie, w podanym miejscu, ale przez podwykonawcę. Shit. No to piszę do wskazanego podwykonawcy, dokładnie, co jak i z rysunkiem sytuacyjnym. Wszystko jak należy.

Problem. Pan podwykonawca wypina 4 litery na temat, bo, jak twierdzi w korespondencji, nie jest pewien, czy szkoda powstała na skutek działań jego pracowników, a poza tym żona nie zgłaszała żadnych roszczeń w dniu remontu. No, nie zgłaszała, zauważyła problem 2 dni później, jak brykę umyła. Zresztą, nie oni są od oceniania zniszczeń, co zresztą im odpisałem, jednocześnie wzywając do wypłaty w całości, przedsądowo, poniesionych strat.

Ups! Chyba poszli po rozum do głowy i w odpowiedzi dostałem to, na co czekałem - nr polisy ubezpieczonego. Ufff... w końcu właściwie będzie można nadać tok sprawie.

Kolejny rzeczoznawca, tym razem z PZU, ogląda szkodę, wycenia. A jakże! Na 2051 pln! Oczywiście, standardowo, z 67% amortyzacją (śmiech na sali, sama szyba kosztuje 2410 pln...). Mail do PZU, że nie zgadzam się z wyceną i załączam kosztorys z serwisu. 2 dni później dostaję weryfikację tegoż kosztorysu i wycenę na 5440 pln... netto. Aha, czyli podatek lakiernikowi czy mechanikowi mam zapłacić sam? Takiego wała! Do tego policzyli sobie jakieś zniżki (21% z katalogu OT, jak dobrze pamiętam), wyrzucili lampy (bo są stare - a co mnie to obchodzi - działały jak należy - mają wstawiać takie same)...

Myślę jednak - ok, jest lepiej, teraz będziemy się kopać o pozostałe 6000 pln, zresztą najważniejsze, żeby wypłacili COKOLWIEK, bo wtedy to oznacza, że przyznają się do winy.

Żeby nie było jednak tak kolorowo, 2 dni temu dzwoni pani z ubezpieczalni z problemem, że zły nr konta podaliśmy, że musi zweryfikować, że nie dostarczyłem żadnych faktur z napraw (a niby po co?!?), że wypłacają całość sumy naliczonej po weryfikacji, wraz z podatkiem. No, teraz się rozumiemy!

No nie bardzo, się okazało wczoraj.

Dostaliśmy 1054 pln, gdyż ubezpieczony ma franczyzę sumy ubezpieczenia i 1000 pln to od niego bezpośrednio mamy się starać.

ZARAZ! Jaki 1000?!? Jakie od niego!?%@#$% A co mnie obchodzą warunki ubezpieczenia? A gdzie reszta, i tak zbyt niska, sumy?!?

Najwyraźniej mają mnie za debila... W związku z tym polecimy do sądu. Mają zasrany obowiązek wypłacić całą sumę, a udział niech sobie sami odzyskują. Nie mają prawa stosować amortyzacji, czekać na faktury, a bez nich liczyć kasę za zamienniki.

Całe szczęście, siostra jest radcą prawnym i już wielokrotnie kopała się z tymi cwaniaczkami. Dzięki temu wiem, że to, co robią ubezpieczalnie, to zwykłe wykorzystywanie niewiedzy szarego człowieka.

Koszt zastępstwa i sprawy sądowej to całe 1200 pln, do odzyskania od pozwanego. I nie odpuszczę ani grosza.

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 522 (590)

#50040

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Basen, koło niego jacuzzi - bynajmniej nie prywatne, takie na 4-6 osób, a że sezon w pełni nie było nawet w połowie puste.

W pewnym momencie wtarabaniła się do niego potwornie przebrzydła baba - gruba i stara, że mózg się marszczy. Jak to mówili w "Pamiętnikach z Wakacji" - mocno folkowa. Wyciągnęła swoje przebrzydłe, grube i stare nożyska, i jazda ścierać pięty takim dinksem do ścierania pięt, co w Tesco reklamowali. Nie pumeksem, tylko czymś w rodzaju tarki do parmezanu.

Może powinnam była coś zrobić, ale baba nie wyglądała na taką, co mówi w języku innym, niż ojczysty, a cała sprawa rozgrywała się za kilkoma granicami. Wybaczcie więc, że nie sprowokowałam żadnej smakowitej pointy. Uciekłam.

folkowa baba

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (697)
zarchiwizowany

#53807

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zdarzyło mi się popsztykać z dalszą znajomą o ogólne zasady życia i obrotów sfer niebieskich. Co ważne, zarzucała mi prymitywizm, nieuctwo i ogólnie buractwo. W końcu postanowiła oznajmić, iż nasza znajomość z jej inicjatywy dobiegła końca:

"Ignorancja to jedyne, na co zasługujesz".

Made my day :)

ignorancja

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 11 (151)

#53479

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio postanowiłam się zcyklizować. Okazało się jednak, że u nas w bloku aby zdobyć klucz do wózkowni trzeba mieć bumagę od właściciela, prezydenta miasta i błogosławieństwo Papieża. Z musu postanowiłam więc do czasu załatwienia tych wszystkich dyspens i zaświadczeń o niekaralności trzymać rower na klatce. Wybrałam miejsce we wnęce, w której i tak wszyscy trzymali rowery - fakt, że na jej brzegu. Pomyślałam jednak, że jeśli rower będzie komukolwiek przeszkadzał, to mi to powie. Przez jakiś czas specjalnie nasłuchiwałam pukania, sprawdzałam, czy w drzwiach nie ma liścików. Wyglądało, że jest ok...

... aż do dnia, w którym znalazłam rower z flakiem w obu dętkach.
Trochę poklękam, dopompowałam i był spokój.
Kilka dni później rower znowu znalazłam rano z flakiem, więc zaniosłam go na plecach na stację, podpinam kompresor i nic. Tajemniczy ktoś nie tylko spuścił powietrze, ale i wykręcił języczki od wentyli. Skubany mienia nie zniszczył (bo dętki nie uszkodził), języczki ukradł o wartości 2,50 sztuka, w bloku monitoring niby jest, ale akurat nie tam. Nie da się dziada złapać a nawet, gdybym złapała to niska szkodliwość i mogę mu nadmuchać.

Najbardziej rozśmieszyło mnie to, że po całej operacji s*synowi chciało się nakręcić z powrotem nakrętki na wentyle.

nowoczesne i bezpieczne osiedle młodych kulturalnych ludzi

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 426 (556)

#55161

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałem ostatnio historię o jakimś samochodzie u mechanika, niestety nie ma jej już, więc nie wkleję tutaj linku.
A ta historia przypomniała mi jeden chyba z najbardziej piekielnych incydentów w moim dotychczasowym życiu i aż z tego powodu postanowiłem założyć konto i podzielić się tą historią z wami.

Postawiłem sobie cel, zdam prawo jazdy i w wakacje zarobię sobie na swój pierwszy samochód. Akcja zaczęła toczyć się rok temu, a skończyła pół roku temu. Tuż po napisaniu przeze mnie matury miałem aż cztery miesiące na zrealizowanie tego celu. Prawo jazdy zdałem już wcześniej, więc 1/2 mam już za sobą. Wyjechałem za granicę (W Polsce nigdy bym się nie dorobił w 3 miesiące), i na początku września wróciłem do Polski z pewną pulą pieniędzy, która chciałem wydać właśnie na samochód.

Zacząłem poszukiwania i przypadł mi do gustu szczególnie jeden model samochodu niemieckiego producenta. Poszukiwania trwały stosunkowo niedługo, bo po dwóch tygodniach już nabyłem nowy-używany samochód. Poprzedniemu właścicielowi bardzo śpieszyło się ze sprzedażą, ponieważ szybko potrzebował pieniędzy, "bo za trzy dni wyjeżdżam z tego cholernego kraju i już tu nie wracam". Dzięki tej sytuacji miałem duże pole manewru w kwestii negocjacji ceny, mimo że dla tego Pana samochód był jego "dzieckiem" jak to określał i kupiłem go trochę taniej niż cena na rynku tego modelu.

Moja euforia nie trwała długo, bo chwilę jakoś po nowym roku pan sprzedawca wrócił do "cholernego kraju" i dał o sobie znać (podejrzewam że po prostu nie dał tam rady, albo pracy w ogóle nie znalazł). No i dopiero tutaj zaczyna się historia.

Zaczęły się telefony od pana, że (UWAGA!) chce ODZYSKAĆ swój samochód. A te rozmowy wyglądały mniej więcej w ten sposób

[Pan] - Dzień dobry, z tej strony Edward Piekielny, dzwonię w sprawie samochodu, który sprzedałem Panu 3 miesiące temu, chciałbym go odkupić.
[Ja] - (Trochę mnie wmurowało, bo takiego telefonu bym się nie spodziewał) Eee... Dzień dobry, niestety nie planuję sprzedaży samochodu, ponieważ dobrze mi służy i jest mi potrzebny.
[Pan] - Proszę pana, ja się nie pytam czy pan planuje czy nie, ja ŻĄDAM, aby mi pan go odsprzedał! Oczywiście cena będzie taka sama jak na pierwszej umowie.

No kopara mi opadła i nie mogłem jej podnieść, pomijając fakt, że włożyłem trochę własnych oszczędności w mechanikę pojazdu + zamontowałem LPG (po prostu mnie nie stać, żeby jeździć na benzynie).
[Ja] - No pan chyba oszalał, albo nie żyje w tym świecie. Samochód jest nie na sprzedaż. Dziękuję, do widzenia!

Jednak pan nie dał za wygraną, dzwonił codziennie, a gdy przestałem odbierać telefony z tego numeru, kupował nowe karty i dzwonił z innych. W końcu sam zmieniłem numer, ponieważ 10 telefonów dziennie od niego były nie do zniesienia. Ale byle zmiana numeru nie powstrzymała Pana, aby już nie swój samochód odzyskać. Na moje nieszczęście studiuję dokładnie w tym mieście, w którym mieszka ten Pan, a na studia dojeżdżam samochodem. Jakiś tydzień trwał mój spokój, bo Pan jakimś cudem znalazł samochód jak gdzieś stał i teraz nie telefony mnie męczyły, a kartki przyklejone do szyb o przybliżonej treści:

"Proszę zadzwonić pod numer - jestem zainteresowany kupnem, jeśli nie, to porozmawiamy w inny sposób".

Kartki po jakimś czasie były już na tyle wulgarne, że zacząłem bać się nie tylko o samochód, ale również i o siebie. Sprawa zgłoszona na policję, jednak jak to oni "brak dowodów" wiąże im ręce, a to że spekuluje że to mógłby być poprzedni właściciel nic ich nie obchodziły. Oczywiście kartki pojawiały się cały czas, mimo że policja podobno była w domu byłego właściciela na "przesłuchaniu".

Jednak moja przezorność mówiła mi, że coś się może stać.

Zacząłem stawiać samochód na parkingach lub miejscach, gdzie kamery były skierowane tak, aby widziały co się dzieje wokół samochodu. Na efekt długo nie musiałem czekać.
Jakoś po niecałym tygodniu na lewej stronie od przodu do tyłu pojawiła się przepiękna, szeroka, rysa jakby wyryta gwoździem oraz kartka z dopiskiem "Miło? To jeszcze nie koniec".
I Jest! Na reszcie mam dowód na tego przychlasta, kamera idealnie nagrała twarz tego otóż Pana. Już nie miał żadnych szans. Dodatkowo złożyłem pozew do sądu o nękanie i groźby (Wszystkie odrywane kartki zbierałem do specjalnej teczki, pan sprzedawca przyznał się, że to jego).

Pan oczywiście sprawę przegrał, musiał mi wypłacić niezłe odszkodowanie na remont samochodu (zrobiłem to za połowę tej ceny), oraz dostał wyrok w zawieszeniu.

Mimo, że mija już pół roku od rozprawy, nadal przechodzą mnie ciarki na samą myśl o całym tym cyrku. Nikomu nie życzę podobnej sytuacji. I trzeba bardzo uważać na tego od kogo kupuje się jakikolwiek sprzęt, bo może okazać się psychopatą.

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 811 (857)

#55020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę działalność gospodarczą, produkuje i sprzedaje sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Zaczął się właśnie sezon na taki zabezpieczający sprzęt. Wychodząc naprzeciw klientom, postanowiłem że jeżeli ktoś u mnie go kupi, to także mogę pomóc z montażem. Montaż jest prosty jak budowa cepa, jednak nie wszyscy mają na to czas i ochotę. Ostatnio trafiła mi się taka oto chałturka u Prezesa i... no o tym się dowiecie.

Facet jest prezesem kilku firm, 2 spółek i zasiada w iluś tam radach nadzorczych. Ogólnie szycha jakich mało u nas w mieście. Moje zadanie polegało na zamontowaniu listew zabezpieczających na schodach na zewnątrz jego pałacu, tfu, domu który wygląda jak pałac. Schodów niedużo, bo razem może z 8, jednak szerokość spora i dużo roboty, docinanie i takie tam.

Zacznijmy od początku. Przyjeżdżamy o omówionej godzinie, brama się otwiera, wjeżdżamy na podwórko, wita się z nami Prezes i przedstawia swoją żonę, która sama się przedstawia jako Prezesówna. Tak, dobrze czytacie - Prezesówna, i od razu mówi nam, że będzie nas nadzorować. Prezes do pracy, to i my do pracy. Przed właściwą pracą musimy umyć schody, więc prosimy o jakiś środek na to. Po prostu zapomnieliśmy o tym. Prezesówna odpowiada, że jednak takich środków u nich w domu nie ma, bo pani Pokojowa (też tak powiedziała) sama w taki sprzęt się zaopatruje. Cóż, wysyłam młodego do sklepu. Na co Prezesówna mówi, że u nich schodów byle czym się nie myje tylko środkiem takim a takim. Ciekawie.

Młody pojechał, wraca a tu brama zamknięta. Proszę o otwarcie, Prezesówna na to, że taki złom na podwórku u niej stać nie będzie, niech na ulicy stoi. Młody przychodzi z jej środkiem, ja rzucam okiem na rachunek, za małą buteleczkę 30zł, jak można kupić dużą innej marki za 8. Cóż zrobić. Schody umyliśmy, wyciągam denaturat żeby jeszcze przetrzeć w miejscu klejenia listwy, żeby na pewno nie było żadnych paprochów. Na co Prezesówna:

- Hola, hola, w pracy picia nie ma, ja wiem że wy to takie denaturanty pijecie. Ale picia nie ma!

Tłumaczę, że to nie do picia tylko do przygotowania do klejenia i takie tam. Na co ona, że będzie mi się uważnie przyglądać. Robota się do przodu posuwa, jednak na podwórku zimno, a Prezesówna cały czas nad nami stoi. Mówi, że idzie do domu. Poszła, wzięła krzesło i usiadła za drzwiami obserwując nas dokładnie. Frontowe schody załatwione zostały ogrodowe i jeden schodek garażowy, już kilka godzin pracy za nami, zgłodnieliśmy, więc robimy sobie przerwę i wyciągamy kanapki. Wychodzi Prezesówna i mówi:

- Hola, Hola trzeba pracować, a nie się obijać i jeść!

Kobieta działa mi ostro na nerwy, mocno się powstrzymuje i odpowiadam grzecznie, że nie pracujemy na godziny, tylko dostaniemy pieniądze za wykonaną pracę, na dodatek przerwa nam się należy, ot tak ustawowo. Kobieta się zamknęła i wróciła do domu dalej nas obserwując. Pracujemy dalej, ona dalej nas obserwuje. W fudze jest jakaś guma biorę nożyk i ją wydłubuje, na co Prezesówna szybko wyskakuje z domu i mówi:

- Panie, zostaw pan to yyy... wypełnienie między płytkami, wiem że ono drogie, ale ja wszystko widzę, nigdzie pan tego nie sprzedasz!

Żyłka pulsuje ale odpowiadam, że w fugę jest wciśnięta guma do żucia i muszę ją wyciągnąć żeby dobrze przykleić listwę. Pofukała i poszła dalej nas obserwować.

Robotę dokończyliśmy, czas zapłaty. Daję kobiecie fakturę, kwota nieistotna, jednak była tam końcówka powiedzmy 7,45zł. Kobieta wyciąga taki wielki słój miedziaków i mówi, że oni takich kwot w portfelu nie noszą i wyciąga powoli ze słoja ta kwotę. Wtedy przyjeżdża Prezes, patrzy na żonę, patrzy na nasze miny. Wyciąga z kieszeni pieniądze, daje nam więcej mówiąc 'reszty nie trzeba', dziękuje za super wykonaną robotę, a my się zwijamy.

Prezesówna działała mi tak na nerwy, że ledwo nad sobą panowałem. Jednak zależało mi żeby niczego nie odwalić, bo jej mąż prowadził kilka hurtowni, w których mógłbym sprzedawać swój towar. Taka klientka, która siedziała przy nas prawie 9h, zdarzyła mi się pierwszy raz i mam nadzieję że ostatni.

Prezesówna

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1067 (1101)