Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

blaueblume

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2016 - 18:10
Ostatnio: 7 stycznia 2017 - 20:13
O sobie:

Kobieta raczej spełniona i zazwyczaj zadowolona z życia:-)
Miłośniczka nugatowych czekoladek,psów i innych czworonogów, obserwatorka rzeczywistości.
Moje motto:"Żyj i daj żyć innym!"

  • Historii na głównej: 50 z 66
  • Punktów za historie: 15306
  • Komentarzy: 270
  • Punktów za komentarze: 1845
 

#74494

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczasy nad morzem.

Nieważne, że jest zakaz kąpieli. Ojciec z dwójką dzieci pcha się do wody, lekceważąc ostrzeżenia i ewidentne złe warunki pogodowe. Przychodzi fala, rozdziela go z dziećmi - szybka akcja ratownicza, w wyniku, której jego samego i starsze dziecko (syna) z trudem udaje się uratować. Młodsze dziecko - dziewczynka utonęła.

Analogiczna sytuacja kilkanaście kilometrów dalej - tym razem - dwoje dzieci i dwoje rodziców - rodzice uratowani. Ciała jednej z dziewczynek ciągle się poszukuje.

To doniesienia tylko z ostatnich 2 dni. Co się dzieje z tymi ludźmi, czy widok morza rozum im odbiera?
I tak rok w rok.

lekkomyślni rodzice nad morzem

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (306)

#74317

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zmierzam dziś sobie raźno w stronę parkingu chodniczkiem, który biegnie wzdłuż wieżowca.Nagle rozdzwoniła mi się komórka w torbie,a że czekałam na ważny telefon zatrzymałam się raptownie w miejscu i zaczęłam akcje wydobywczą. Odebrać wprawdzie nie zdążyłam, za to upewniłam się, że to tylko koleżanka.

Wkładałam własnie telefon do torebki, gdy w miejscu, w którym powinnam się była znaleźć (gdy nie szukanie komórki) rozprysnęły się z hukiem i pluskiem trzy obiekty. Były to duże puszki po piwie wypełnione jakiś płynem i rzucone z impetem z okna wieżowca. Szybko popatrzyłam w górę, ale z powodu upału prawie na wszystkich kondygnacjach podejrzanego pionu były otwarte okna,ale nikogo w nich.

Idący na przeciwko mnie mężczyzna, skoczył do tyłu, zaklął soczyście i natychmiast wyciągnął telefon. Słyszałam jak zgłasza cala sytuacje i trzymałam się w pobliżu, bo nie wiedziałam czy może będę potrzebna jako świadek.Po chwili facet zaczął się denerwować i coraz bardziej poirytowanym głosem odpowiadał na pytania: "Nie, nie wiem z którego okna". "Nie, nikt nie jest poszkodowany". "Nie, mienie też nie"."Nie...A do cholery z wami"- rozłączył się, machnął ręką i poszedł dalej.

Ja też, wprawdzie jak jakaś pokraka, bo z odwróconą w bok głowa i oczyma wbitymi w upiorny pion wieżowca.
Po drodze minęłam jeszcze plac zabaw, do którego prowadził tez ten sam chodnik, na którym widniały teraz plamy...

wyrzucanie przez okno przedmiotów

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (211)

#74210

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ubiegłą niedzielę była msza rocznicowa mojej zaprzyjaźnionej sąsiadki w intencji jej zdrowia.

Przypomniało mi się o tym, gdy byłam już w drodze do punktu bookcrossingu, aby "uwolnić" jakieś niepotrzebne już lektury młodej i nieco sensacji mojego (U)kochanego, wyeksmitowanej ze wzgardą z biblioteczki, z komentarzem,że suspensu w nich tyle co w dziełach polskich pozytywistów.

Ponieważ msza już się rozpoczęła, stwierdziłam, że nie będę się pchała do środka tylko wysłucham jej w chłodnej i mało zaludnionej kruchcie kościoła. Wypchana płócienną torbę z książkami postawiłam na murku przy kropielnicy, zasunąwszy starannie zameczek, żeby się zawartość nie wysypała.

Po komunii przyklęknęłam i na dłuższą chwilę zatopiłam się w modlitwie. Nagle zauważyłam upierścienioną na złoto łapkę chwytającą moja torbę. Szybko podniosłam się i złapałam za drugie ucho, zwracając się do krzepkiej 60-latki w typie działkowiczki:
Proszę zostawić tę torbę".

Na to ona: "Ja ja pierwsza zobaczyłam, więc jest moja!"

Daremnie usiłowałam kobiecie wytłumaczyć,że torba jest moja własnością, odstawioną dla wygody na murek. Nie pomógł nawet fakt, że powiedziałam co się znajduje w środku i odsunęłam zamek żeby mogła sama zobaczyć. Nic nie pomagało. Kobieta twardo ciągnęła torbę za ucho w stronę wyjścia, a mnie razem z nią (masa była po jej stronie), powtarzając, że ona tę torbę znalazła.

W sukurs przyszła mi pani z kiosku pod chórem, wychylając się z okienka i mówiąc z przyganą do książkowej kidnapperki:
"Jak Pani nie wstyd sięgać po cudzą własność i to do tego w kościele, na mszy świętej. Ja wszystko widziałam!"

Wtedy moja antagonistka wreszcie odpuściła i rączo opuściła kościół w swych ortopedycznych sandałkach.

Podziękowałam sprzedawczyni, doczekałam do końca mszy i dopiero kiedy odstawiłam książki do punktu bookrossingu wybuchnęłam szalonym śmiechem, bo dotarł do mnie bezsens całej sytuacji: przecież te książki i tak nie były mi potrzebne i puszczając z nimi babę wolno, oszczędziłabym sobie drogi i wysiłku.

Z drugiej jednak strony: torby szkoda.

próba zaboru mienia w kościele

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 361 (395)

#74198

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zasłyszana od znajomej mojej mamy ( z jej życia)

Młode małżeństwo z 6-letnią córeczką i 2-letnim psem.
Ponieważ pan mąż był mało zaangażowany w życie rodzinne (potrafił zapomnieć o odebraniu dziecka z przedszkola, gdy żona była w delegacji), a aż za bardzo w towarzyskie (koledzy, popijawy itp.), praca go się nie trzymała; żerował na żonie i rodzicach, kobieta złożyła wniosek o rozwód, szczególnie że w domu zaczęła się wobec niej przemoc.

Po otrzymanym rozwodzie kobieta wróciła w swoje rodzinne strony, gdzie mogła liczyć na wsparcie od bliskich. Zabrała ze sobą córeczkę (zgodnie z postanowieniem sądu); chciała też wziąć pieska, do którego mała była bardzo przywiązana, a który był prezentem od jej przyjaciółki dla córeczki.

W tym momencie były już mąż urządził awanturę, z płaczem i wyrzutami pt. "dziecko mi już zabrałaś, teraz chcesz mi odebrać jeszcze przyjaciela", tak że wiedziona współczuciem zostawiła zwierzaka, tłumacząc zrozpaczonej córce, że tatuś też kocha pieska i byłoby mu smutno całkiem samemu.

Po latach dowiedziała się od wspólnych znajomych, że mąż po około dwóch miesiącach oddał zwierzaka jakimś ludziom na wieś, a tam pokojowy piesek uwiązany na łańcuchu przy budzie i w złych warunkach nie pożył zbyt długo.

rozwód/podział "majątku"/przywiązanie do psa

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (298)

#72748

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Scena z podmiejskiego busa.
Na jednym z przystanków, mniej więcej w połowie drogi do miasta P wsiadają dwie pasażerki, bez słowa i bez zamknięcia drzwi sadowią się na wolnych miejscach w busie i zaczynają ożywioną rozmowę w jakimś wschodnim języku (rosyjski? ukraiński?).

Kierowca zamyka drzwi, odwraca się w ich stronę i pyta:
"Dokąd panie chcą jechać i kto płaci za bilety?".
Kobiety nie reagują i dalej rozmawiają sobie "po swojemu".
Kierowca kilka razy ponawia pytanie, one konsekwentnie go ignorują - jakby nic nie rozumiały i nie poczuwały się, że to do nich mówi, mimo delikatnego szturchania ze strony sąsiada i próby zwrócenia uwagi jednej z nich na kierowcę. Nic.

Wreszcie poirytowany kierowca mówi: "albo panie kupują bilety, albo wysiadają" i robi znaczący ruch w stronę drzwi.

Wtedy jedna z nich, siedząca przy przejściu, wstaje z fochem na obliczu, całkiem niezłą choć zaciągającą polszczyzną warczy: "no już, po co te nerwy, 2 bilety do P" i rzuca banknotem 200 zł.

Na trasie, gdzie bilet kosztuje 4 zł - 6 zł wydanie reszty może stanowić problem i tak właśnie jest. Kobieta stoi nad kierowcą ze złośliwym uśmieszkiem, patrząc jak gorączkowo przelicza pieniądze w kasetce.

Mina jej rzednie, gdy siedząca zaraz przy drzwiach pani mówi do kierowcy, podając mu jednocześnie banknoty:
"Panie Jarku, to ja od razu poproszę o miesięczny szkolny na maj dla mojego syna".

Kierowca solennie wydaje resztę pasażerce wraz z wydrukowanymi biletami. Ta z wściekłą miną wraca na miejsce i już nie rozmawiając z koleżanką naburmuszone kontynuują podróż i wysiadają w P, trzaskając drzwiami.

Zastanawiam się, czy chęć zaoszczędzenia 8 zł, bo chyba na to liczyła, warta była, żeby robić z siebie taką babę dziwo.

cudzoziemcy/ komunikacja podmiejska

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (293)

#72605

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Poranne zakupy 10 minut temu. Najbliższy mojemu domowi dyskont z pieskiem, który ma zawsze w ofercie moje ukochane nugatowe czekoladki. Sklep prowadzi stałą akcję pomagania schronisku dla zwierząt - przy kasach ustawiony jest wózek ze stosowną kartką, do którego klienci wkładają zakupioną karmę. Ja zawsze też się tam dokładam.

Moje dzisiejsze zakupy skromne: melon, ser pleśniowy i oczywiście czekoladki. Idąc do kasy zauważyłam promocję: 3 wielkie puchy karmy dla psów za 9 zł, dołożyłam je więc do koszyka.

W kolejce za mną stał pan, którego po zapachu i wyglądzie mogłabym powierzchownie i krzywdząco sklasyfikować jako żula, choć być może jest profesorem zwyczajnym fizyki nuklearnej w głębokiej depresji lub amoku badań.

W momencie kiedy położyłam zakupy na taśmie zza moich pleców zaczęły dobiegać niekulturalne i nieżyczliwie stwierdzenia na temat głupich bab wyrzucających kasę na głupie zwierzaki, podczas gdy ludzie cierpią głód - najwyraźniej widok 3 okazałych puszek psiego jedzenia wzbudził w nim takie emocje.

- Pan do mnie mówi? - odwróciłam się do niego.
- Tak, głupia pindo, człowiekowi na chleb byś dała, a nie...

Odwróciłam się szybko i pobiegłam w głąb sklepu. Wróciłam z chlebem w woreczku i dołożyłam go do zakupów.
- Będzie dla Pana - stwierdziłam.
- Chyba, że wolałby Pan w płynie... - dodałam wskazując na jego zakupy - małpkę najtańszej wódki i puszkę piwa, po czym na taśmie umieściłam ze słodkim uśmiechem duże opakowanie suchej psiej karmy.

Kto z nas był piekielny?
Jego zdaniem na pewno ja.

PS. Chleba jednak nie wziął.

zakupy/kolejka przy kasie/żul/pomoc zwierzątom

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 348 (378)

#72460

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiem, że było pisane już na ten temat, ale widać za mało, skoro takie sytuacje ciągle się powtarzają. Nie ukrywam, że się dziś zdenerwowałam, dlatego relacjonuję:

Poranny spacer z psem; ptaszki śpiewają, moja maskotka na smyczy wącha sobie trawki, ja zamulam i ziewam.

Nagle zza krzaka wypada pokraczne psisko przypominające krokodyla na 4 łapach i z charkotem rzuca się mojemu psiakowi do gardła, a właściwie do tyłka, bo zdążyłam szarpnąć smyczą.

W oddali słychać nawoływanie: "Puuszek! Puuuuszek!". Psy jazgoczą i się szarpią, mój nie ma wielkich szans - raz, że na smyczy, która krępuje mu ruchy, dwa, że to taka żywa maskotka - pyszczek mały, ząbki jak perełki, trzy - bardzo łagodny z natury. Ciosem buta odkopuję agresora.

W tym momencie nadbiega właścicielka. Młoda dziewczyna ok. 20 lat. Przeprasza za psa i pyta o stan mojego, podczas gdy ja obmacuję psiaka - Bogu dzięki, tylko ślina i wytarmoszone kudły i robię jej wymówkę, że jej pies puszczony luzem, ona stwierdza tonem wyjaśnienia: "Bo mój Puszek zawsze mnie słucha". Otóż nie zawsze...

Idziemy dalej. Minęło może jakieś 7 minut, a tu zza narożnika bloku wybiega naprawdę duży pies w typie owczarka niemieckiego. Bogu dzięki w kagańcu i na smyczy. Tylko że smycz ciągnie się za nim po ziemi! Chwyciłam mojego na ręce i wilczur tylko przerysował mi po biodrze metalowym kagańcem. Za chwilę pojawił się zasapany pan - trzydziestolatek w dresie i pies na jedną jego komendę uspokoił się i podszedł karnie do niego. Facet powiedział: "Sorry, wyrwał mi się" - spojrzałam na jego zaspaną twarz - zrozumiałam i wybaczyłam.

No i ostatni etap spaceru: wracamy już w stronę domu prawie pustym podwórkiem - tylko jakiś nastolatek stoi pod klatką i grzebie w telefonie - popuszczam więc linkę mojemu, żeby miał więcej swobody, gdy nagle spod ławki wynurza się pręgowany buldog i warcząc, na sztywnych łapach, ze zjeżoną sierścią na karku, zmierza w naszą stronę.

"Proszę zabrać tego psa" - drę się w powietrze. Nastolatek oderwał się od telefonu, łypnął w moją stronę i nie ruszając się z miejsca odkrzyknął: "Mój pies nie gryzie".

Pies coraz bliżej, warczy coraz głośniej, uzębienie pokazuje - ja spanikowana znowu krzyczę, a młody odpowiada: "Mój pies nie gryzie".
No jasne, kurde, zaraz arie będzie śpiewał. I to z koloraturą. Nie wiem, czy właściciel ślepy, głuchy czy naćpany.

Krzyczę po raz kolejny, tonem groźby i z użyciem słowa wulgarnego. Młody rusza wreszcie cztery litery. Łapie buldoga za fikuśną czerwoną obrożę i unieruchamia go między swymi łydkami, bo - uwaga - nie ma smyczy!
Kiedy pouczam go o obowiązku wyprowadzania psa na smyczy, stoi w miejscu i mamrocze pod nosem o nawiedzonych babach.

Czy to ze mną jest rzeczywiście coś nie tak, że chciałabym żyć w normalnym świecie, gdzie człowiek na spacerze z psem może czuć się bezpiecznie?

A pannie od Puszka i młodemu od buldoga życzę, żeby spotkali podobnych sobie, co to ich czworonogi "zawsze słuchają" i "nigdy nie gryzą", tylko z większymi od ich psami. Może wtedy zrozumieją jaki stres fundują innym ludziom i zwierzętom...

psy bez smyczy/ nieodpowiedzialni właściciele

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 237 (261)

#72405

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy czytałam historię #72391 NotableQ pomyślałam, że niewielu jest chyba takich wrednych sąsiadów. Życie jednak skorygowało mój optymizm.

Pisałam kiedyś o mojej sąsiadce - starszej pani posiadaczce dużego psa, która rzetelnie po nim sprząta - w odróżnieniu od chamskiego małżonka. Generalnie moja sąsiadka bardzo ładnie się trzyma, jest zawsze zadbana, a co najważniejsze życzliwa i sympatyczna.

Kocha zwierzęta, ma już drugiego psa "z odzysku", wyciągniętego z jakiś strasznych warunków - łańcuch, suchy chleb do jedzenia i brudna woda do picia.Pierwszy pies dożył sobie godnie swego żywota, a i drugi do najmłodszych już nie należy. I ta historia dotyczy właśnie jego.

W ostatnią sobotę, przed południem usłyszałam z dworu tak rozpaczliwy i pełen ból psi płacz, który trwał dłuższą chwilę (nie szczekanie, nie wycie,ale właśnie płacz), że podeszłam do okna, by sprawdzić , co się dzieje.
Zobaczyłam moją sąsiadkę, która kucała koło swojego dziwnie wygiętego i rozpaczającego psa. Po chwili odeszli dalej, a ja zastanawiałam się co się pieskowi stało.

Wieczorem spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej. Oczywiście natychmiast spytałam o jej pupila, a ona bardzo przejęta ze łzami w oczach powiedziała, że biedakowi zrobiła się przepuklina (przetoka?) przez co bardzo cierpiał i nie mógł się załatwić.
Dodała tez, że piesek jest już u weterynarza, który po wzmocnieniu staruszka kroplówkami przeprowadzi stosowna operację. Życzyłam psiakowi dużo zdrowia i pożegnałam się z sąsiadką.

Dzisiaj spotkałam się z nią znowu. Powiedziała,że niedługo odbiera psa od lekarza. Dodała też, że miała bardzo nieprzyjemną sytuację. Otóż do jej domu także zastukały panie z TOZ, żeby sprawdzić czy rzeczywiście maltretuje swojego psa.

Kobietka tak się zdenerwowała, że nie byłą w stanie spokojnie wyjaśnić całej sytuacji, wykręciła więc drżącą ręka numer weterynarza, który "w prostych,żołnierskich słowach" wytłumaczył co i jak, z podkreśleniem kosztów, jakie pani Leokadia poniosła, by ratować niemłodego już zwierzaka, na którego inny by może machnął ręką. Panie przyjęły to do wiadomości i poszły sobie. Przedtem jednak, jedna z nich szepnęła mojej sąsiadce, kto na nią złożył donos.

Okazało się, że to jej wieloletnia koleżanka, mieszkająca w sąsiedniej klatce, także miłośniczka zwierząt, z która pani Lonia chodziła na wspólne spacery, i która była znakomicie rozeznana zarówno w charakterze pani Leokadii, warunkach życia psa jak i samej jego historii choroby!

A do TOZ zadzwoniła bezpośrednio po rozmowie z panią Leokadią po jej powrocie od weterynarza.

donos do TOZ/sąsiedzi/ chory pies

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 316 (336)

#72341

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj byłam u fryzjera.
Na fotelu obok z farbą na włosach siedziała (jak mi się wydawało) miła i kontaktowa młoda kobieta (ok. 27-28 lat).

Przysłuchując się najwyraźniej mojej rozmowie z fryzjerką - ja ją pytałam o wnuki, ona mnie o córkę i psa, postanowiła się wtrącić do konwersacji.

Powiedziała:
"Mój brat jest strasznym psiarzem. Jak one je kocha!
A najbardziej rozmiłowany jest w amstafach. Miał nawet jednego, karmił go surowym mięsem i tak tresował,że pies słuchał się tylko jego.
Nawet bratowa się go bała, do tego stopnia, że nie chciała zostawać z psem sama w domu.
Niech sobie pani wyobrazi, że jak ona przytulała się do brata czy siadała mu na kolana, to pies tak warczał, że brat go musiał z pięści w pysk strzelić!".

Zapytałam: "I jak sobie poradzili z psem w tej sytuacji?".

Odpowiedziała: "A brat go komuś oddał i chyba poszedł na walki psów".

Powiedziałam tylko: "To straszne" i straciłam ochotę do rozmowy.
Najwyraźniej miłość niejedno ma imię...
Ciekawe co zrobi z żoną, jak mu się znudzi...

miłość do zwierząt/ niebezpieczne rasy

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (272)

#72649

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pięć minut temu powróciłam z wieczornego spacerku i starannie wytarłam łapki i brzuszek mojego psiaka. Małe toto, kudłate, a i nóżki ma krótkie, więc idzie przez świat na zasadzie froterki - cały brud, kurz, łuski od kasztanowych pąków - jego. A dziś jeszcze zdołał zaliczyć jedyną w okolicy kałużę.

Charakter ma słodki i przyjazny typu:
https://www.facebook.com/psiesucharki/photos/a.808522252533944.1073741828.808519212534248/1090144891038344/?type=3&theater
Kocha cały świat i żyjące na nim istoty. Na ludzi reaguje, jakby odnalazł po latach dawno niewidzianą rodzinę - z entuzjazmem i miłością, której stara się dać wyraz przez skakanie i lizanie.

Jestem świadoma faktu, że nie każdy lubi psy, a tym bardziej takie zachowanie, z reguły trzymam więc słodkiego drania na dystans, szczególnie - tak jak dziś - gdy jest upaprany.

Wchodzę po spacerze do klatki, na półpiętrze młoda i atrakcyjna istota płci żeńskiej - jak to któraś Piekielna opisała - miała przedłużone i powiększone (przynajmniej optycznie) wszystko ,co dało się przedłużyć i powiększyć. Ten opalony (spalony) sztucznym słońcem typ o hebanowych włosach i pracochłonnym makijażu.

Na widok mojego psa wydała entuzjastyczny pisk i zaczęła do niego przemawiać po dziecinnemu. Pies oszalał ze szczęścia i zaczął się rwać w jej stronę.

- Niech pani go puści! On jest takie słodziutki i chce się ze mną przywitać - poprosiła.
- Ale ma bardzo brudne łapy po spacerze - wyjaśniłam, mając wzgląd na jej jaśniutkie jeansy i dalej starałam się utrzymać śpiewającego miłosną serenadę psa z dala od dziewczyny.

- Pani przesadza. A tak w ogóle nie pozwala mu pani podejść do mnie, bo jest pani zazdrosna, że mnie tak od razu polubił - skomentowała panna.

Na tak bzdurny argument smycz mi się sama poluzowała.

Dziewczyna ukucnęła na podłodze i zaczęła się tarmosić z moim psem przy wtórze radosnych pisków obojga.
Po kilku minutach tej sielanki zdyszany pies wrócił do mnie, a jego wielbicielka wyprostowała się i popatrzyła na swoje spodnie oraz buty.

- On mnie całą pobrudził! - zawołała oburzona.
- Ostrzegałam - odpowiedziałam.
- No ale pani musi mnie teraz chyba przeprosić czy coś - kontynuowała panna z pretensją.

Wybrałam coś.
I poszłam do domu.

Nie wiem, co dziewczyna porabiała, gdy rozwijano w jej roczniku słuchanie ze zrozumieniem i korzystanie z informacji. O rozumowaniu nie wspomnę.

brudny pies

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 411 (429)