Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

estrie

Zamieszcza historie od: 19 czerwca 2012 - 14:06
Ostatnio: 19 marca 2014 - 23:27
  • Historii na głównej: 6 z 14
  • Punktów za historie: 5069
  • Komentarzy: 84
  • Punktów za komentarze: 501
 

#58312

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podpadł mi ostatnio jeden uczeń.

Mam zajęcia grupowe w szkole muzycznej. Jeden z młodych kawalerów (tak z 19 czy 20 lat*) oznajmił mi na korytarzu, przy całej reszcie swojej klasy, że nie przyjdzie na lekcje, bo nie ma pracy domowej, a nie chce dostać jedynki. I nie przyszedł. No i może bym dzieciaka olała, ale obok niego byli koledzy, po lat 12-13, wpatrzeni w starszego kolegę jak w obrazek.

Następnego dnia wybrałam się do jego nauczyciela i razem z nim postanowiliśmy przemówić chłopakowi do rozsądku, rozpoczynając od tego, że olewa sobie szkołę jak może, a kończąc na tym, że jest autorytetem dla młodszych kolegów, a to zobowiązuje. Wydawało się, że nawet pomogło. Akcja miała miejsce tydzień temu.

Dzisiaj poszłam do kolegi pianisty, o coś tam zapytać. Ja mam chyba jakiś szczególny dar do zjawiania się w najlepszym z możliwych momentów. Akurat nasz młodzieniec miał fortepian dodatkowy, na który w zeszłym tygodniu nie przyszedł (widać nie tylko ja jestem wybrana), mimo zapowiedzianego zaliczenia. Przyszedł i oznajmił, że on nie umie i grać nie będzie.

Kolega się wściekł, bo przecież tak jest od pół roku, a poza tym ciągle mu szedł na rękę, myśląc iż ze starym koniem jednak się dogada(przecież to najstarszy uczeń w tej szkole...). Ja próbowałam trochę łagodzić sytuację, jednak twardo stając po stronie nauczyciela. Nie chcę się wdawać w szczegóły dyskusji, ale skończyła się tak:

Nasz młodzieniec wstał od fortepianu i oznajmił: jak pan zmieni do mnie podejście, to wtedy pogadamy. Po czym wyszedł i trzasnął drzwiami, pozostawiając nas w dość sporej konsternacji.

Cóż, trochę głupio było dzwonić do rodziców dorosłego chłopaka, ale widać nie taki dorosły, jak w metryce. Trzeba było faktycznie zmienić podejście i zacząć go znów traktować jak 12-latka.

* Nie był najstarszy, dlatego że nie zdał. Do szkoły muzycznej I stopnia przyjmuje się ludzi do 16-go roku życia.

szkoła

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 321 (431)

#58193

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest jeszcze jedna rzecz, którą bardzo lubię w swojej uczelni, ale z tego co się orientuję, to nie tylko przypadłość mojej placówki. Jest to poziom poinformowania studentów. Mamy nową panią w dziekanacie. Przemiła, za to kompletnie nieogarnięta. Źle policzona średnia na obronie i ogłoszenie egzaminu, z przedmiotu, którego nie ma to tylko niektóre kwiatki. No cóż, bywa.

Mamy zajęcia z przemiłym starszym panem, takim, co to tylko podejść i się przytulić. Zaliczenie z nich otrzymuje się na podstawie napisania dziesięciu krótkich prac.

Zbliża się termin zaliczenia - ostatni tydzień przed sesją. Wykładowca się pochorował. Zaliczenie za tydzień.

Akurat wtedy miałam trochę wolnego, w sesji egzaminów mało, więc postanowiłam jechać do domu. Zaliczenie w czwartek, w niedzielę do wykładowcy wystosowałam maila z zapytaniem, czy muszę się stawić osobiście, czy mogę pracę wysłać np. mailem, lub przekazać przez kogoś, razem z indeksem.

Niedziela - cisza.
Poniedziałek - cisza.
Wtorek - cisza.
Środa - cisza. Podejmuję decyzję: dzwonię. Mamy numery do niektórych swoich wykładowców (m. in. do niego), ale nie chciałam głowy zawracać choremu człowiekowi. Jednak musiałam się zdecydować, czy wsiadać za dwie godziny w pociąg, czy zostać jeszcze kilka dni.

Czego się dowiaduję? Ano nasz wykładowca jest w szpitalu. Zaliczenia nie ma, będzie pod koniec lutego (chciał od razu dać późniejszy termin, ale dziekan się nie zgodził). Kontaktował się z dziekanem, informacja miała zostać wywieszona na tablicy. Myślę: może i została, od zeszłego tygodnia nie ma mnie na uczelni.

Dzwonię do innych, poinformować i przy okazji zapytać. No niestety - informacja nie została wywieszona. Cóż, widać brać studencka wie lepiej.

Do tej pory mi głupio, że niepokoiłam starszego mężczyznę w szpitalu, ale Pan wykładowca jeszcze trzy razy dzwonił do mnie później, upewnić się, czy wszyscy wiedzą.

Obstawiamy, że zawaliła linia dziekanat-student. Takie życie.

Ps. Tydzień po "terminie zaliczenia" pojawiłam się na uczelni. Wisi kartka. Ta sama, że zaliczenie było tydzień temu, kiedy wykładowca był w szpitalu. Aha.

uczelnia

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 404 (528)

#57610

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi koledzy z roku mnie nienawidzą.

Mamy w tym roku kilka zajęć z dziekanem. To najbardziej wymagające przedmioty. Z jednego z nich pod koniec listopada mieliśmy zaliczenie. Ja z rożnych przyczyn nie podeszłam do niego w terminie. Z tych co podeszli zdała tylko jedna osoba. Na 3-.

Pisałam sprawdzian dwa tygodnie później, opracowałam sobie w międzyczasie porządne notatki. Zdałam bardzo przyzwoicie.

Żal mi się zrobiło niektórych kolegów, o których wiedziałam, że mają dużo na głowie i dwóm dałam notatki, coby im było trochę lepiej, jednak z zastrzeżeniem, że do nikogo mają nie trafić.

Oczywiście, za tydzień notatki miał cały wydział. Zdenerwowałam się, że ktoś żeruje bezczelnie na godzinach mojej ciężkiej pracy. Ale to jeszcze nic: część bezczelnie zrobiła sobie gotowca. Szlag mnie trafił, czara goryczy się przelała.

Jutro następny sprawdzian. Mimo propozycji podzielenia się pytaniami (w ilości sztuk 22) przy ich opracowaniu, nikt nic nie zrobił. Opracowałam je więc sama, jak pytali, czy mam, mówiłam, że owszem, ale niech nie liczą, ze im wyślę. Koledzy oczywiście bardzo prosili, na co dostali odpowiedź: 30 złotych za pytanie.

Później jeszcze paru zaczepiało mnie na osobności, że nikomu nie powiedzą, nie dadzą, przecież nie zrobią gotowca i ogólnie, żebym nie była taka (jaka?). Krótka odpowiedź: wszystko jest w książkach.

Na do widzenia usłyszałam jeszcze: jak sobie chcesz!

A tak właśnie sobie chcę i z przyjemnością wezmę na siebie wiadro pomyj, które już powoli niektórzy na mnie wylewają.

Ps. Nie jestem na pierwszym roku, właściwie zaraz kończę studia, ale coś takie zdarzyło mi się pierwszy raz. Wcześniej uczciwa wymiana i podział jakoś działał, choć oczywiście nie wszyscy byli chętni.

uczelnia

Skomentuj (69) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 668 (1028)
zarchiwizowany

#57617

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak już zaczęłam wylewać żółć na moich kolegów z roku, to i skończę.

Mieliśmy na pierwszym roku wykładowcę. Człowiek szalenie przyjemny, ciągle żartujący, zawsze trzeba było dla niego przygotować jakiś żarcik branżowy (muzyczny). Przy tym oczytany, obeznany. Nigdy zadufany w sobie, nigdy nie ukazujący wyższości własnej. I tylko jedna rzecz: dużo, a nawet bardzo dużo wymagał.

Dla mnie była to zaleta, dla innych wada. Ciągle ktoś coś na niego mówił, ciągle, że za dużo. Były skargi do dziekana, liczone chyba w tysiącach. W końcu nawet ktoś poszedł i do rektora. Były też teksy: gdyby nie ten, miałbym stypendium. Gdy ktoś pytał mnie, co na ten tematy myślę, mówiłam tylko: to są studia, nie podstawówka.

Może to ja byłam specjalnie traktowana, może to ja inaczej postrzegam rzeczywistość, ale egzaminy ustne u tego wykładowcy, to była najmilsza część roku akademickiego. Zawsze dyskusje, a to o filozofii, a to o edukacji, a to o tym, co ciekawego robiłam przez ostatni semestr. I ani się obejrzałam, a on już zdążył mi zadać wszystkie pytania egzaminacyjne. Zdałam. Nigdy na 5, zawsze w granicach 4/4+. Dodatkowo, jak byłam czasami nie do końca przygotowana, zawsze był wyrozumiały. Pamiętam dobrze, jak kiedyś mi powiedział: niech pani da sobie spokój, niech pani jedzie do domu(ponad 400 km). Spotkamy się za dwa tygodnie.

Co się stało, koniec końców? Ano wykładowca, po licznych skargach ze strony braci został wywalony z naszego wydziału. Najzwyczajniej w świecie zabrano mu godziny pracy, dochód i wydział na który (teoretycznie, jak widać) się najbardziej nadawał,bo studenty (bo przecież nie studenci) się poskarżyły.

A co najlepsze? Dzięki zajęciom, prowadzonym przez tego wykładowcę, zaliczyłam (na 5) co najmniej dwa inne przedmioty, bez żadnego uczenia się do nich.

Ps. Motto tego wykładowcy, które teraz stosuję, jako nauczyciel: Ludzie dzielą się na samouków i nieuków. Samoukom trzeba pomóc, na nieuków nie ma rady.

uczelnia

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (337)

#56427

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z dzisiaj:
Wieczór, wracam z pracy. Szłam koło piekarni. Zaczepia mnie pan (P) o wątpliwym wyglądzie, prosi o pieniądze na coś do jedzenia.
J: Ja panu kupię bułkę.
P: Dziękuję... i jeszcze tak coś do bułki?
(tu czerwona lampka, ale nie zareagowałam. Kupiłam dwie bułki)

Wychodzę, daję, słyszę Bóg zapłać. Mówię: do widzenia.

Kręcę się jeszcze koło dworca, bo mam chwilę do pociągu. Palę papierosa. Podchodzi do mnie ów pan i wywiązuje się dialog:

P: Koleżanko, poczęstujesz papierosem?
J: Nie.
P: Ale koleżanko, jak mnie się tak palić chce.
J: Chyba pan przegina. Proszę poprosić kogoś innego.
P: Ja? Ja nie przeginam.
J: Już dostał pan ode mnie jedzenie.
P: Proszę! (podnosi głos) Ja pani oddam te bułki! (tu wyciąga rękę z reklamówką w moją stronę)
J: Nie chcę.
P: Bo je wywalę! (zamach)
J: Proszę bardzo, jeśli pana stać, żeby wyrzucać jedzenie...
P: Ja nie wyrzucam jedzenia.
J: Ja nie będę z panem dyskutować.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Myślałam, że to po sprawie. Ale widać nasz gentleman musiał się zastanowić nad ripostą. Po chwili słyszę:
P: Ty, ty.... Ty jesteś zła kobieta. Idź, idź babo-jago ty jedna, ty frajerzyco (?) ty!

Chyba skutecznie oduczyłam się dawać ludziom jedzenie.

dworzec

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 471 (603)
zarchiwizowany

#54854

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Do tej pory studiowałam sobie radośnie na dwóch specjalnościach w ramach jednego kierunku. Szło mi całkiem nieźle, wyrabiałam się w terminie, nawet udało mi się uzyskać stypendium rektora. Znalazłam też pracę w zawodzie.

Skończyły się studia licencjackie i trzeba było zdawać na magisterskie. Zdawałam znów na obie specjalności, egzaminy poszły przyzwoicie. Już po ich zakończeniu(egzaminy wstępne płatne oczywiście na każdą specjalność z osobna) dzwoni do mnie pan z rekrutacji i oznajmia mi, że nie mogę ponownie podjąć studiów na dwóch specjalnościach, ponieważ zmieniły się przepisy i za jedną z nich musiałabym płacić (liczba pięciocyfrowa z dwójką z przodu). No cóż, nie stać mnie, więc wybrałam, z bólem serca, tę mniej lubianą, acz bardziej przyszłościową specjalność.

Dzisiaj dowiedziałam się, że studia na moim kierunku (obie specjalności) nie podlegają opłacie, nawet gdy jest to drugi kierunek.

Śmiejcie się ze mnie, ale popłakałam się, gdy się o tym dowiedziałam. Nie wiem, czy to troska o studenta, by przypadkiem nie musiał płacić, nie wiem, czy niewiedza i nieznajomość przepisów, czy po prostu uczelni jest tak wygodniej, natomiast bardzo się cieszę, że dali szansę ambitnej i całkiem pracowitej studentce na rozwijanie swoich zainteresowań i zdobywanie wiedzy.

Drugi nabór już zakończony, więc mogę się, za przeproszeniem, pocałować....

uczelnia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 154 (242)
zarchiwizowany

#53884

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
KoparkaApokalipsy skłoniła mnie do dopisania ciągu dalszego do historii i dziwnym osiedlu.
Jak wspomniałam, znajoma sąsiadów ma wybitnych.
Do administracji ciągle napływają skargi o awarii prądu. Nikt sobie z tego nic nie robi. Za to inne skargi? Jak najbardziej!
Sytuacja nr 1:
Pojawiło się ogłoszenie, że zabrania się przewozu rowerów windą. Znajoma niewiele sobie z tego zrobiła, bo w zasadzie, co mogła? Znieść rower z dziesiątego piętra? Po takim wyczynie już się raczej jeździć nie chce. Ale sąsiedzi nie odpuszczali, ciągle zasypując argumentami: no przecież jest rowerownia! Odpowiedź, że z tego przybytku rowery kradną pozostawała bez echa. Administracja też jakoś nie chce wziąć odpowiedzialności za kradzieże. Ale windą nie wolno!
Nic tylko wywiesić ogłoszenie: zabrania się przejazdów windą osobom z wózkiem, ludziom starszym i kobietom w ciąży. Ciekawe, co by się działo.

Sytuacja nr 2:
Znajoma zjeżdża sobie windą z góry, bez roweru, jak Pan Bóg przykazał. Na drugim piętrze winda się zatrzymuje, otwierają się drzwi. W drzwiach stoi jakaś pani, która oznajmia: a nic, chciałam tylko sprawdzić, kto znowu z dziesiątego piętra blokuje windę! Po czym sobie poszła.
I na koniec zagadka: kto blokuje windę?

dom

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (164)

#53397

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja znajoma wybrała sobie dziwne miejsce do mieszkania. Co prawda widok z okna piękny (dziesiąte piętro), warunki nie najgorsze, ale na tym koniec pozytywów.
Sąsiadów ma wybitnych, ale nie o tym.

Nie wiem jak to się dzieje, ale na tym osiedlu bardzo często są awarie prądu. Tak ze dwa, trzy razy w miesiącu, na kilka-kilkanaście godzin.
Pal licho, że nie działa domofon i nie można się dostać bez kluczy.
Pal licho, że nie działa winda i trzeba się wtarabanić na dziesiąte piętro.
Najgorsze jest to, że nie działają pompy. Nie dość, że nie ma prądu, nie ma jeszcze wody. Piekielnie robi się wtedy, gdy komuś trafi się na przykład zatrucie pokarmowe.

Skargi, wysłane wszędzie gdzie się da, mają już chyba oddzielny pokój. A awarie jak były tak są...

dom

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 349 (467)
zarchiwizowany

#49362

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wrzucę jeszcze jedną historię z cyklu: daj piniążka.

Tego dnia miałam zły humor, taki, że generalnie bez kija nie podchodź. Nie w smak też mi były zbędne dyskusje.
Podchodzi do mnie romskie dziecko na ulicy z kubeczkiem plastikowym, coś tam mówi. Nic nie słyszę, bo mam słuchawki na uszach, ale od razu odpowiadam: nie!

Dziecko nie daje za wygraną, mówi dalej.

Znów powtarzam: nie!

...dziwnym trafem zginęła mi paczka fajek z kieszeni płaszcza. Czy tytoń jest jadalny?

ulica

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 81 (247)

#49176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O zwykłym ludzkim chamstwie.

Siedzę sobie w zakładzie pracy, za biureczkiem, weekend jest, nuda panie. Dziewczyna, którą zmieniałam poszła do szefowej, zatem jestem sama.

Wtedy wchodzi pani. Pani, jak pani, prawie niczym się nie wyróżniała.

Wstaję zatem zza biureczka i mówię:
- Dzień dobry.
Na co pani odpowiada, tak, że ledwo ją słyszę:
- Może mi pani dać 5 złotych? Bo ja biedna, pieniędzy nie mam, pracy, sama jestem, dzieci głodne - i tak dalej...

Tu muszę dodać, że jak mam jedzenie to daję, pieniędzy nigdy.

Uprzejmie odpowiadam, że nie, gdyż nie mam przy sobie portfela (zgodnie z prawdą z resztą). I już mam dodać: ale za to mam 2 bułki i 2 serki na zapleczu! Ale pani mi przerywa:

- A służbowe? Z kasy?
(tu następuje moja lekka konsternacja)
- Ale to nie są moje pieniądze, ja nie mogę ich pani dać.
- A jest szef lub szefowa?

Tu skłamałam, odparłam, że nie, ale to tylko dla tego, że szefowej się generalnie głowy pierdołami nie zawraca, poza tym koleżanka jest u niej, a do tego mnie babsko zdenerwowało. W odpowiedzi słyszę:

- Głupia gówniaro! Oby twoje dzieci z głodu pozdychały, k*rewko mała! Zobaczysz sz*mato! Smarkulo jedna!

Jedyna odpowiedź, jaka mi się nasunęła to "ja również życzę pani miłego dnia".

praca

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 638 (704)