Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

fanfarelle

Zamieszcza historie od: 24 lutego 2012 - 17:08
Ostatnio: 25 marca 2015 - 12:09
  • Historii na głównej: 11 z 15
  • Punktów za historie: 8623
  • Komentarzy: 106
  • Punktów za komentarze: 709
 
[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 0) | raportuj
26 marca 2013 o 10:01

To z całą pewnością. Jak dziecko sobie narobi zaległości na tym etapie, czeka je sromotna klęska. Trudno się spodziewać osiągnięć edukacyjnych, gdy dziecko nie do końca opanuje czytanie i pisanie ;) A kiedy taki przepis wszedł? Chyba nie jestem na bieżąco, gdy pracowałam w szkole państwowej, przepisy jedynie mówiły, że dzieciaczka można w klasach 1-3 zostawić na kolejny rok, ale tylko za zgodą rodziców. Też bez sensu, bo zakłada, że wszyscy rodzice są odpowiedzialni i rozumieją, że to dla dobra dziecka - a rzeczywistość jest zgoła inna, ale jakąś furtkę to zostawiało. Z tego też zrezygnowano?

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
26 marca 2013 o 9:58

Mijanou, w takim kuratorium też pracują czasem myślący ludzie, nie rozumiem, czemu to taki straszak. Ponieważ nigdzie nie znalazłam w przepisach obowiązku pisania takiego planu naprawczego, jaki mi został zlecony, pozwoliłam sobie zasięgnąć języka w kuratorium. Pomysł wzbudził uogólnioną radość, po czym poinformowano mnie, że cóż, polecenie służbowe, więc trzeba wykonać... ale nie ma wzoru takiego dokumentu i żebym koniecznie zaraportowała, jaką minę miała dyrekcja, gdy wręczę sprawozdania napisane według własnego pomysłu. Napisałam. "W celu uzyskania zaliczenia z języka angielskiego w roku szkolnym xxxx/yyyy oczekuje się, że" - i tutaj lista oczywistych oczywistości, jakie uczeń uczęszczający na lekcje ma w swoim obowiązku, np. odrabianie prac domowych, aktywny udział w zajęciach itp. Chyba mam w sobie domieszkę krwi trolla.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
26 marca 2013 o 8:18

Na zdolnych się człowiek skupia, oczywiście. Ale ze zdolnymi nie ma piekielnych historii ;) a z tymi, co się uczyć nie chcą, człowiek nie walczy o edukację, tylko o elementarne wychowanie i zaszczepienie pewnych wartości, skoro w domu tego nie uświadczyli.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
26 marca 2013 o 8:14

Asiek, jak dla mnie ten strach o zwolnienie jest jakis irracjonalny. Jak pracuje sie na umowe o prace, zwolnienie czlowieka wcale nie jest takie proste, jak sie ludziom wydaje. A skoro czlowiek nie boi sie postawic i jest pewien swego, to dyrektor moze wyjsc z zalozenia, ze w razie czego nie bedzie sie tez bal pojsc do sadu pracy - a po co sobie robic problemy? ;) (przepraszam za chwilowy brak polskich znakow)

[historia]
Ocena: 9 (Głosów: 11) | raportuj
25 marca 2013 o 22:12

Ojoj, trafiłaś na wrażliwy punkt. W szkołach od kilku lat jest jakiś kompletny 'odjazd' z kwestią praw dziecka. I dzieci nie do końca to rozumieją. Ja jako wychowawca też zobowiązana byłam co roku ten temat wałkować. Jak zapytałam dzieci o ich prawa, okazało się, że choć już czwarty rok ktoś w szkole próbuje z nimi o tym rozmawiać, brały udział w różnych obchodach, akcjach szkolnych i dzielnicowych, dzieci nie zrozumiały z tego zupełnie nic i przykłady praw, jakie mają, wołały o natychmiastową pomstę do nieba. Prawa, prawa, prawa, oni mają do wszystkiego prawo, a na dodatek nasłuchali się na temat braku prawa nauczycieli i wydaje im się, że wszystko, co im się nie podoba jest bezprawne. Zawsze poruszałam temat praw dziecka i praw ucznia w kontekście obowiązków, próbując uczulić na to, że aby chcieć korzystać ze swoich praw, najpierw trzeba wywiązać się z obowiązków. A z praw dziecka wyłuskiwałam np.takie, jak prawo do nauki. Prawo i zarazem obowiązek. I starałam się uświadomić, dlaczego to, że chodzą do szkoły, jest przywilejem i że ludzie za ten przywilej w niektórych czasach ryzykowali życie, a w niektórych miejscach na świecie rodziców na to nie stać, żeby ich dzieci mogły się uczyć.

[historia]
Ocena: 8 (Głosów: 8) | raportuj
25 marca 2013 o 22:00

Też mi się tak wydawało, ale kuratorium wyprowadziło mnie z błędu. Trochę czasu minęło, więc nie będę udawać, że pamiętam, jakie są dokładnie zasady odnośnie tych egzaminów poprawkowych, ale na pewno uczeń mógł rok po roku pisać poprawkę.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 13) | raportuj
25 marca 2013 o 21:55

No pewnie! Młodziuchna trzydziecha :) A duchem to mam nadzieję, że do końca świata zostanę małolatą w podstawówce, żeby wspólne lekcje zawsze mi sprawiały radochę.

[historia]
Ocena: 14 (Głosów: 16) | raportuj
25 marca 2013 o 16:48

Chimeryczka, wyjątkowo lubuję się w przemycaniu innych przedmiotów do mojego - w końcu język nie jest celem samym w sobie, a narzędziem do poznawania świata. Nauczenie się listy słówek z dziedziny np. geografii jest bez sensu, lepiej je osadzić w kontekście.

[historia]
Ocena: 21 (Głosów: 21) | raportuj
25 marca 2013 o 16:45

Mikizzo, nie chodzi o męczenie materiałem, który się w życiu nie przyda (chociaż angielski myślę, że mimo wszystko by się przydał), a o wychowanie. O nauczenie, że nie ma nic za darmo. Że trzeba pracować. Przy Twoim podejściu wyprodukujemy takich, co skończą tę szkołę zawodową, pójdą do pracy i będą nadal uważać, że im się NALEŻY, bo całe życie dostawali coś za darmo. Tu leży pies pogrzebany. Nie w zaliczaniu teścików.

[historia]
Ocena: 21 (Głosów: 23) | raportuj
25 marca 2013 o 16:43

Ja dlatego związałam się z nauką "podstawówkowiczów". Na tym etapie mam szansę jeszcze coś zdziałać.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 11) | raportuj
25 marca 2013 o 16:30

Vividienne, to temat na obszerną dyskusję i opinie są podzielone. Ja mogę Ci powiedzieć jedynie tyle, że nikt dziecku nie wystawi żadnej diagnozy póki rodzic go sam z własnej woli nie podda badaniom (a zapierających się rękami i nogami rodziców jest dużo), a nawet jeśli dziecko ma orzeczenie o upośledzeniu umysłowym, nie można go "oddelegować" do szkoły specjalnej, jeżeli rodzic nie wyraża zgody.

[historia]
Ocena: 13 (Głosów: 27) | raportuj
25 marca 2013 o 16:28

Kezia, to w przenośni, niczyjego ucha fizycznie nie dotykałam ;) Ale przyzwolenia na wagary nie ma.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
25 marca 2013 o 16:02

Ma szczęście. Takie badania "na własną rękę" są bardzo kosztowne. I trzeba wiedzieć, co badać, lekarze nie są skłonni podpowiedzieć, od czego zacząć.

[historia]
Ocena: 11 (Głosów: 25) | raportuj
25 marca 2013 o 15:58

To nie jest tak, jak to widzisz, syzygy. Za same "chęci" nie będzie piątki czy szóstki na świadectwie, za tym musi iść wiedza. Ale nie można karać dziecka, które chce i pracuje w pocie czoła, brakiem zaliczenia, tylko dlatego, że miało pecha urodzić się takie a nie inne, ma trudności poznawcze czy nie jest w tzw. "normie intelektualnej". W ten sposób można człowieka zniszczyć i nie zachęca się go do wytężonej pracy i wysiłku. Pamiętaj, że mówimy o dzieciach w szkole podstawowej. Dzieci muszą się nauczyć, że duży wkład pracy się opłaca i warto dążyć do celu, nawet jak odnosi się szereg porażek. W niektórych krajach w podstawówce w ogóle się ocen nie wystawia a nawet jak się wystawia, to tylko informacyjnie dla rodziców - bo nie zdać się nie da. W liceum ocenia się zupełnie inaczej. Liceum nie jest obowiązkowe, a ludzie do niego chodzący są na innym etapie rozwoju.

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 25 marca 2013 o 15:59

[historia]
Ocena: 25 (Głosów: 27) | raportuj
25 marca 2013 o 14:39

Znam jeden (słownie: jeden) przypadek dziecka nauczycielskiego, w którym mama potrafiła się zachowywać naprawdę niesamowicie. Uczyłam to dziecko przez pół roku nie wiedząc, że jest dzieckiem koleżanki z pokoju (nie moja klasa wychowawcza a dziecko miało inne nazwisko, więc nie miałam pojęcia. Dowiedziałam się, jak przyszła do mnie na dzień otwarty zapytać, co nadrobić, bo dziecko było nieobecne z racji choroby. Zdziwiona zapytałam, czemu mnie nie spytała mając całe mnóstwo okazji ku temu. Stwierdziła, że w pokoju jesteśmy koleżankami z pracy i mam inne zajęcia, niż rozmowa z nią na temat jej córki, woli takie sprawy załatwiać jak każdy normalny człowiek. Wiele dzieci też nie wiedziało, że to dziecko nauczycielskie, bo dziewczynka nigdy się z tym nie wychylała, a do mamy w pracy mówiła jak każdy inny - "proszę pani" (sporadyczne kontakty, bo mama nie uczyła tej klasy). Jestem pod ogromnym wrażeniem, ale mimo wszystko taki układ musiał być dość trudny dla dziecka, żeby nagle z roli ukochanej córki przeskakiwać w buty "uczennicy". Jej mama swoją drogą to wspaniała kobieta i każdego ucznia obejmowała niemal rodzicielską troską.

[historia]
Ocena: 15 (Głosów: 17) | raportuj
25 marca 2013 o 14:31

Niestety taka postawa ludzi w każdym zawodzie jest bardzo częsta - lepiej się "nie wychylać" i nie narobić sobie problemów. W takich sytuacjach wszyscy po cichu klaszczą i składają gratulacje, a i tak robią po swojemu, żeby ktoś "na górze" się nie zdenerwował przypadkiem i nie chciał prowadzić trudnych rozmów. Nawet, jeśli się w danej materii przetrze szlak i pokaże, że można inaczej.

[historia]
Ocena: -3 (Głosów: 9) | raportuj
25 marca 2013 o 14:28

Jest jedno małe "ale": w statystyce, o której mówisz, większość ciąż obumiera na takim etapie, że kobieta jeszcze o ciąży nie wie i nie przeżywa straty. A kodeks pracy może sobie być jaki chce, na umowie zlecenia nie obowiązuje (a na umowach śmieciowych pracuje ogromna rzesza ludzi w Polsce), nikt ciężarnej nie będzie nigdzie przenosił, tworzył jej nowego stanowiska, ba, dowiadując się o ciąży może jej umowę w każdej chwili wypowiedzieć i do widzenia.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 7) | raportuj
25 marca 2013 o 13:19

Mam parę koleżanek za granicą i z tego, co słyszę od nich, rzeczywiście w normalnie przebiegających ciążach lekarza się nie uświadczy - wtedy się bardzo żalą, że zazdroszczą, bo ich rówieśniczki w Polsce widziały i "fasolkę", i serduszko, i mogą sobie zrobić piękny album ze zdjęciami USG. Ale jak się pojawiał jakiś problem nawet na wczesnym etapie, kierowano do specjalistycznych jednostek typu "early pregnancy" i mimo wszystko w miarę możliwości taką ciążą opiekowano.

[historia]
Ocena: 18 (Głosów: 18) | raportuj
25 marca 2013 o 13:15

Smal, właśnie dlatego powiedziałam, że w mojej ocenie taka sytuacja jest niekorzystna dla dziecka. Dla jednych dlatego, że są faworyzowani, dla innych dlatego, że są wiecznie pod czujnym okiem rodzica - a przecież potrzebuje trochę "swojego życia".

[historia]
Ocena: 0 (Głosów: 14) | raportuj
25 marca 2013 o 13:12

Scr, 40% to może uzyskasz, jak wliczysz tzw. "ciąże biochemiczne", które się traci zanim się uwidocznią oraz sytuacje, w których doszło do zapłodnienia ale zarodek się nie zagnieździł. W historii mowa o 3 miesiącu ciąży, gdzie matka swoje dziecko widziała, widziała bijące serduszko, i gdzie została posłana na następny dzień na kilkanaście godzin do pracy w stresie i wysiłku fizycznym (co pacjentka zgłaszała), jednocześnie mówiąc, że zaleca się oszczędny tryb życia i leżenie. Uwierz, że to może budzić w rodzicach żal i pytanie, czy gdyby kobieta rzeczywiście miała okazję poleżeć, udałoby się uniknąć tragedii.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
16 marca 2013 o 12:38

Doktorku, myślę, że trochę opacznie to zrozumiałeś. Pewnie wyobraziłeś sobie, że przez całe 90 minut dzieci gadają sobie o czym chcą i to cała filozofia. Nie. Pierwsze kroki w nauczaniu stawiałam w szkole publicznej, z dziećmi z bardzo trudnych środowisk - więc od razu skok na głęboką wodę, musiałam się błyskawicznie nauczyć, jak zapanować nad grupą, żeby mnie nie zjedli ;)Uwierz, że w tym momencie zapanowanie nad grupą max. 12-osobową, których rodzice płacą za edukację i są w związku bardziej świadomi, po co dzieci idą do szkoły, wychodzi bez najmniejszego wysiłku. Nie będę się rozpisywać nad metodami, bo są zależne od dzieci, w jednych grupach lepiej działa marchewka, w innych kij, w jeszcze innych kombinacja obu, w każdym razie zasady współpracy ustalam ja i szybciuto są przyswojone. Zawsze mam bardzo dużo materiału do zrealizowania podczas jednych zajęć, więc nie mogę sobie pozwolić na niesubordynację. Dzieci dobrze wiedzą, kiedy mogą "pogadać". Na zajęciach jest czas na pracę wspólną i na pracę własną - a przy pracy własnej wiadomo, że to trzeba pożyczyć kredkę, to się chce zakomunikować koledze, że zrobił błąd, to porównać wyniki swojej pracy i je wzajemnie skomentować. W szkołach często to jest nie do pomyślenia dla nauczycieli, podczas pracy własnej klasa ma siedzieć w ciszy jak makiem zasiał i niejedno dziecko oberwało uwagę do dzienniczka, bo się odwróciło do kolegi pożyczyć kredkę. I pewnie dlatego dzieci się cieszą. U mnie nie ma problemu, mają potrzebę się podczas pracy komunikować - niech się komunikują, byle po angielsku. Ale też nie wyobrażam sobie, żeby na umówiony sygnał nie zapadała natychmiast cisza i grupa nie skupiła się na tym, co mam im do przekazania. Bez tego ja bym się umęczyła, dzieci niczego nie nauczyły. P.S. Przy takim rozmiarze grupy nawet nie jest zbytnim problemem kontrolowanie tej "ławkowej" komunikacji i reagowanie na błędy ;)

Zmodyfikowano 1 raz Ostatnia modyfikacja: 16 marca 2013 o 12:39

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
11 marca 2013 o 18:36

A, ok. Ale tego w Polsce też się używa. Tyle, że to nie jest stricte kwestia angielskiego, to raczej alfabet lotniczy.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
8 marca 2013 o 8:02

Średnio rozumiem, co masz na myśli przez inne literowanie przez telefon. Inaczej, niż kiedy? Chodzi Ci o rzeczy takie, jak "double o" albo "double p"? Czy użyjesz Mr, Mrs, Ms, czy też nie użyjesz, i tak masz potem you, więc w tym przypadku nie rozumiem problemu. Różnice w dwóch odmianach angielskiego są uświadamiane już od podstawówki - choć w sumie możnaby zadać sobie pytanie, czemu nie skupić się w nauczaniu np. odmiany kanadyjskiej i australijskiej, ale to już temat na dyskusję filozoficzną. Co rozumiesz przez "wymawianie oficjalne"? Skróty w sms-ach to teraz bardzo modny temat i pojawia się chyba w każdym podręczniku dla szkoły podstawowej. Czy jest potrzebny? Czy ja wiem, tego dzieciaki i tak się błyskawicznie uczą same, korzystając z sieci.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 5) | raportuj
7 marca 2013 o 23:25

Chyba mi nie powiesz, że w żadnej szkole Cię tego nie uczyli? Bo przetrę oczy ze zdumienia.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 7) | raportuj
7 marca 2013 o 18:17

Dziękuję, lapidynka. Nauczyciel wiedzy nie wleje. Niektórzy tego niestety nie są w stanie pojąć. Różne piekielne historie z rodzicami mającymi pretensje, że dziecko nie umie (a jak ma umieć, jak od początku roku ani razu nie odrobiło pracy domowej, na lekcji się leni, do sprawdzianu też się nie przygotowuje) też miały miejsce. Pracowałam również w szkole podstawowej. Zawzięcie chciałam dzieci nauczyć. Urabiałam się po łokcie, żeby dzieciaki cokolwiek z moich lekcji wyniosły. Pewnych rzeczy musieli się nauczyć wszyscy, bez wyjątku. Ale nauka w takiej szkole nie ma szans być skuteczna. Lekcja trwa 45 minut, siedzi dwadzieścia parę łebków, z tego część chce się uczyć i umie sporo, część ma totalnie w nosie, część z rodzin patologicznych, część z zaburzeniami różnego rodzaju, płodowym zespołem alkoholowym itp. "ułatwieniami", jedni się uczą siódmy czy ósmy rok języka (bo np. drugoroczni) i przedstawić się nie potrafią, inni radzą sobie nieźle - i jak tu lekcję poprowadzić? W szóstym roku nauki nie będzie się przecież na nowo kolorów i przyborów szkolnych wałkować, z kolei jak się zaczyna cokolwiek ambitniejszego robić to ci, co nie umieją, zaczynają wariować, lekcja po prostu nie jest ich w stanie zaciekawić, bo nie rozumieją, o czym się na niej mówi. W szkole językowej przynajmniej wiele osób wie, po co przychodzi. A jak nie wie, to szybko przestaje przychodzić. No, pomijając tę grupę. Ale to ewenement. I ciekawe, że cała śmietanka mamuś się w jednej grupie zebrała ;)

« poprzednia 1 2 3 4 5 następna »