Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

jass

Zamieszcza historie od: 12 maja 2012 - 20:46
Ostatnio: 22 kwietnia 2024 - 10:13
  • Historii na głównej: 8 z 13
  • Punktów za historie: 1482
  • Komentarzy: 2300
  • Punktów za komentarze: 11848
 

#90399

przez ~Czytojizaalholxim ·
| Do ulubionych
Autor historii #90397 przypomniał mi co przeżywałem swojego czasu z moimi znajomymi.

W przeciwieństwie do autora historii- lubię wypić. Nie upijać się, nie urżnąć jak świnia. Ale lubię różne alkohole próbować. Zrobiłem z tego moje małe hobby, co w połączeniu z moją pracą (dużo delegacji w całym świecie) dało mi owoc w postaci dużego barku alkoholu.

Lubię próbować lokalnych alkoholi. Nie upijam się nimi- piję dla testu - zwykle ok. kieliszek wina, 2 shoty etc. Małe ilości. Gdy alkohol mi posmakuje, zabieram go że sobą do Polski.

Tym sposobem w moim barku znajduje się gruszkowa rakija, gin z Menorki, whisky irlandzkie, rum z Bonaire, włoskie wino etc, czy też specjalności lokalne z Polski- wódka-śmietankówka z Opolszczyzny (klient dał mi ją w prezencie jako jego regionalną i teraz muszę ją szybko wypić), gin z Mosiny, czy piwo z Grodziska i wiele innych specjałów- to są ostatnie zdobycze które pamiętam. Ogólnie mam całą szafkę wypełnioną alkoholem, bo lubię go smakować. Uważam, że jak w jedzeniu, tak w alkoholach, każdy region ma coś ciekawego do zaproponowania.

Moi dalsi znajomi nie rozumieją jak mogę mieć tyle otwartych butelek i ich nie dopijać z moją dziewczyną. Dla nich to straszne, że mamy zostawione po trochę jakiegoś alkoholu i go nie dopiliśmy. Nie umiem im przetłumaczyć, że my się nie upijamy, a gdy mamy ochotę, to wypijemy trochę dla smaku. Niektórzy znowu uważają moja pasję za alkoholizm i objaw PRL bo wtedy barki były modne (chociaż te osoby czasem pija więcej niż ja, gdy ja piję ci najwyżej w weekendy i to nie zawsze, bo mi się często nie chce).

Od starego pokolenia słyszałem, że mi alkohol wyparuje i powinienem dopić tę whisky, czy inny alkohol. Jedyną presję jaką na siebie nakładam z piciem, to gdy alkohol ma krótki termin przydatności (tak może być gdy jest uzyskiwany w inny sposób, albo ma w sobie inne składniki typu mleko, śmietaną etc). Wtedy zwykle zapraszam przyjaciół na degustację i butelka schodzi. Gdy alkohol nie ma żadnego terminu - może stać u mnie bardzo długo.

Dla jednych bywam bezrozumnym alkoholikiem, dla drugich - niezrozumiałym marnotrawcą wspaniałych alkoholi, które tracą procenty przez otwartą zakrętkę. A ja po prostu lubię dobre, ciekawe lokalne alkohole.

P.S
Jeśli ma ktoś do polecenia jakieś lokalne alkohole w Europie (bo na razie tu mi się szykują wyjazdy), to z chęcią pozbieram propozycje :)

alkohol koneser

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 132 (150)

#54099

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuje dla pewnej firmy jako Mystery Shopper, po polsku Tajemniczy Klient. Robię audyty w wielu sklepach, w których "pasuję" na audytora wg wymagań podanych przez kierownictwo sieci (wiek, wygląd, zainteresowania, etc.). Wczoraj byłam z wizytą w bardzo znanym, obecnym w chyba każdej galerii, sklepie odzieżowym. Każdy Tajemniczy Klient dostaje scenariusz wizyty w danym punkcie, w którym są m.in. punkty kontrolne i miejsce na własne wrażenia i obserwacje, a także mniej więcej jak się zachować podczas kontroli. Miałam kupić sukienkę, mieć problem z rozmiarem, prosić o pomoc. Wydawałoby się, że czeka mnie proste zadanie.

Szperam fachowo (lata wprawy ;)) między regałami, szukam, porównuję. Ponieważ jestem niestety niewidzialna dla pracowników, podchodzę w końcu do pani przy kasie, czekam dłuższą chwilę aż mnie w końcu zauważy.

(Ja) Przepraszam, czy z tego modelu jest rozmiar 34?

(Sprzedawczyni) Nie wiem. Poszukaj, jak wiszą tam skąd wzięłaś, to są.

Trudno nie przyznać racji tej logice. Mocno zbita z tropu, zasadniczo nikt mnie nigdy tak nie potraktował w sklepie, ba, przyzwyczaiłam się, że żeby być z nieznajomym na 'ty' muszę z nim wypić. Odhaczam dalej możliwy scenariusz i idę z podobnym pytaniem do kolejnej pani, nerwowo kręcącej się między wieszakami, poprawiającej ułożenie sweterków, strzepującą ze spodni niewidzialny pyłek.

(Ja) Przepraszam, że przeszkadzam, czy z tego modelu jest rozmiar 34?
(Sprzedawczyni 2) Pewnie są, trzeba poszukać.

Nawet na mnie nie spojrzała, zajęta tym razem układaniem balerinek i botków w linii prostej.

(J) A mogłaby pani sprawdzić? Nie mogę sobie poradzić, a bardzo mi zależy.
(S2) Pokaż tą sukienkę - spojrzała na metkę, sukienka prawie 150zł - A masz chociaż tyle pieniędzy?

Normalnie puściłabym srogą wiązankę, no ale nie byłam na zakupach tylko w pracy, więc pokornie pokiwałam tylko głową, licząc na akt łaski. Sprzedawczyni poszła do kasy, odszukała w systemie, że i owszem jest rozmiar 34, ale ona nie wiem gdzie, nie ma czasu szukać.

(J) Dobrze, to kupię tę, która jest. - Powiedziałam wyciągając kartę z portfela.
(S2) Kartą? - pani mlasnęła, zawołała koleżankę do pomocy w obsłudze terminala, po czym padła komenda PIN!

Bez pożegnania, bez słowa nawet, dostałam zakup w firmowej siateczce, paragon niedbale wydarty z kasy i złowrogie spojrzenie. Wychodząc zatrzymałam się, już całkiem prywatnie przy biżuterii. Bingo - udało mi się dosłyszeć rozmowę sprzedawczyń. Narzekały, że przychodzi taka gówniara (mam ponad ćwierć wieku), zawraca d**ę, a wczoraj dowiedziały się przecież, że w tym tygodniu ma "audyt chodzić" i trzeba ogarnąć sklep. Skomentowały, że na bank bym się w XS nie wcisnęła, a pieniądze mam pewnie od sponsora. Po czym dalej zabrały się do sprzątania sklepu, równania sweterków i wypatrywania Tajemniczego Klienta ;)

sklep z ciuchami

Skomentuj (59) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1683 (1731)

#52974

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewien nasz kolega z tego portalu, zamieścił dziś historię pełną pogardy i drwin z turystów, odwiedzających jego miejscowość.
Napisałem komentarz, wyrażający zdziwienie, że tak traktuje swoich dobroczyńców, którzy pozwalają nieźle się utrzymać jemu i jego sąsiadom.
Ponieważ komentarz nie odzwierciedlił moich odczuć, pozwolę sobie rozwinąć ten wątek.

W drodze na Chorwację postanowiłem zatrzymać się na kilka dni w Wiśle.
Apartament (dwa pokoje + salon) zamówiłem i zapłaciłem przez internet. Wykonałem kilka telefonów, upewniających mnie, że warunki są takie jak opisane na stronie.
Owszem, teoretycznie były, ale tylko teoretycznie.
Sypialnie miały 2 x 2 m. Salon odrobinę większy. Prawdą był tylko telewizor (Marki Neptun z lat 70-tych ub. wieku).
Na miejscu okazało się, że śniadania są obowiązkowe i trzeba dopłacić po 20 zł/osoba.
O.K. Trzeba - to trzeba.
Ponieważ śniadania okazały się totalną porażką, zamówiłem tzw. półmisek regionalnych wędlin (12zł/osoba).
Półmisek był, zaś na nim po 3 plasterki kiełbasy i plasterek czegoś, co zapewne kiedyś było szynką.

Gdziekolwiek się pojawiłem, czułem się jak dojna krowa, którą trzeba szybko i dokładnie wydoić.
Ohydne, śmierdzące zapiekanki.
Chińska tandeta.
Kicz. Chamstwo. Oszustwa w wydawaniu reszty. Łąki zamienione na płatne parkingi, których tylko cena była "europejska".
Lekceważące traktowanie w knajpach.
To była codzienność.
Jak bardzo ta codzienność kontrastowała z pobytem w Chorwacji - nie będę się rozpisywał.
Wystarczy, że powiem, że zostałem powitany kolacją i codziennie obdarowywany, a to winem, a to owocami, a to pysznym ciastem. Zapłaciłem za pobyt - dokładnie tyle samo co w Wiśle.

Nie jestem marudą. Bywałem w różnych warunkach i nie jestem przywiązany do luksusów, ale za ciężko pracuję, żeby za moje pieniądze być traktowany jak idiota dający się oskubać.

To co opisałem dotyczy wszystkich tzw. polskich kurortów.
Byłem i nad morzem i w Zakopanem i w innych miejscach, wszędzie powtarza się lekceważenie, olewanie i dymanie turysty.
Tylko góry, morze, jeziora - potrafią się same obronić swoim pięknem, bo na pewno nie mieszkańcy tych pięknych okolic.

Jak myślicie, gdzie w przyszłym roku wybiorę się na urlop?

kurorty w Polsce

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 990 (1052)
zarchiwizowany

#47365

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia, którą dodał lordvictor (o scyzoryku MacGyvera), przypomniała mi moją własną. Żeby jednak dobrze oddać dramatyzm sytuacji, w której się znalazłam, muszę napisać troszkę o sobie.

Jestem osobą szczupłą, jednak nie należę do ludzi smukłych z natury - bez zdrowej diety i (przede wszystkim) wielu godzin intensywnych ćwiczeń łatwiej byłoby mnie przeskoczyć niż obejść. Do tego nie jestem fanką ani biegu, ani żadnych sportów, ani tym bardziej ćwiczeń na siłowni (wstydze się ćwiczyć przy ludziach i nic tego nie zmieni), więc znalezienie "tego jedynego" sposobu aktywności fizycznej zajęło mi sporo czasu, ale udało się - DVD z fitnessem! Dzięki temu dokładnie wiem co mam robić, mam spory wybór trenerów i nikt mnie nie widzi:)
Niecałe dwa lata temu miałam szczęście spotkać w Kanadzie mojego idola, guru fitnessu - Shauna T (Jest to autor programów "Insanity" i "Asylum" , które są ekstremalnie trudne i wykańczające, ale dają niesamowite efekty w bardzo krótkim czasie (kolejno 2 miesiące i miesiąc), a sam Shaun T prowadzi je z uśmiechem na ustach, ciągle zachęcając do dalszych prób, motywując i wspierając) z którym zrobiłam sobie zdjęcie (Shaun jest bardzo serdecznym człowiekiem, więc mnie objął)
Za każdym razem gdy miałam kryzys (a chyba każdemu się czasem zdarza), patrzyłam na to zdjęcie i to właśnie ono dodawało mi otuchy i zapału do dalszej pracy nad sobą.

Czemu piszę w czasie przeszłym? Bo kilka miesięcy temu miałam gości i jedna "koleżanka" mi je podarła. Jej argument: "po co trzymasz zdjęcie ze swoim byłym, tym bardziej że masz już męża?". Przyznam szczerze - popłakałam się.

Dodam 2 rzeczy, żeby było "śmieszniej":
1) Mój mąż sam jest fanem pracy Shauna T i zazdrości mi spotkania z nim.
2) Z tego co wiem Shaun T jest gejem.

Nie mogę go zwyczajnie jeszcze raz wydrukować, bo zdjęcie zrobiła swoim aparatem i wydrukowała dla mnie koleżanka, którą poznałam na miejscu, a teraz nie mam z nią żadnego kontaktu. Także przepadło na dobre:(

ludzie

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (477)

#34634

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Lidl. Stoję w kolejce do kasy, w słuchawkach na uszach. Kolejka ma jakiś zastój, starsze małżeństwo przy kasie dyskutuje o czymś z kasjerką. Ja jestem ostatnia, układam produkty na taśmie. Za chwilkę... czuję pchnięcie. Tak silne, że lecę bezwładnie na chłopaka przed sobą. Ten wykazuje się refleksem, łapie mnie, słuchawki wypadają z uszu i rejestruję krzyk starszego mężczyzny:

- Mówię, podsuń się, to się podsuń! A nie stoi jak cielę! Ja zakupy dźwigam! Krowa jedna!

Odwracam się. Para w wieku ok. 40 lat. Pan bezceremonialnie przesuwa moje zakupy (na zakupy chłopaka przede mną), po czym z nieprzezroczystej reklamówki (czy to czasem nie zakazane?) dobywa swoje i zaczyna układać na taśmie.

- Ale co pan robi? - zareagowałam krzykiem, odruchowo
- No bo ja chory kręgosłup mam, mogłaś się przesunąć! Cielę!
- Mógłby pan więc wziąć wózek, to by nie dźwigał, poza tym, gdzie miałam iść? Kolejka stoi! I proszę mnie nie dotykać!
- No chamidło, chamidło, ze wsi wylazło. – gorączkuje się pan
- I czemu pan krzyczy? - zwrócił mu uwagę ktoś z kolejki – i popycha dziewczynę? Jak ciężko, to wózek brać.
- I nie awanturować się, i nie popychać ludzi. – dodał ktoś inny
- Ale chamy, no ale chamy, jedno z drugim, co, spodobała ci się, tak? Dlatego jej bronisz? - pan irytował się coraz bardziej.
- Andrzej, nie krzycz. – wtrąciła jego partnerka
- Bo te chamy dookoła! Wsadzi taka słuchawki, stanie i stoi! Kultury trochę! Kultury!
- Nie miał pan prawa mnie dotykać – powtórzyłam.

Byłam wściekła. Nawet jeśli faktycznie chciał, żebym się przesunęła (choć naprawdę nie było gdzie z powodu tego zastoju), to wystarczyło lekkie dotknięcie ramienia, na pewno bym się obejrzała... ale nie, po co. Lepiej popchnąć.
Ciekawe, czy gdybym była rosłym mężczyzną w dresie, pan stosowałby te same metody...

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 754 (846)

1