Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

kasztan

Zamieszcza historie od: 23 czerwca 2011 - 23:07
Ostatnio: 27 września 2017 - 14:49
  • Historii na głównej: 5 z 14
  • Punktów za historie: 6050
  • Komentarzy: 20
  • Punktów za komentarze: 97
 
zarchiwizowany

#62945

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dopiero przedwczoraj "wróciłem" z Marszu Niepodległości w Warszawie (w sumie wróciłem 13 o czwartej rano) na który nie dojechałem notabene przez jedną [D]ebilkę.

Otóż cała historia dla której już nigdy więcej nie wezmę autostopowicza:

Razem z znajomymi (dwoma kolegami) wyjechaliśmy z mojej wioski na marsz. Jako że to dość daleko a szkoda nam było dnia wyjechaliśmy na noc 10 listopada o godzinie 22:00. Mieliśmy jechać w systemie że co cztery godziny zmiana kierowcy. Już na samym początku podróży D., tak około pięćdziesiąt kilometrów za naszą miejscowością, stała na wylocie stacji benzynowej i łapała autostopa. Jako że wyglądała na porządną i nie oszukujmy się ładną dziewczynę zabraliśmy ją licząc na to że umili nam rozmowę. A nuż któryś z nas spodoba jej się i go sobie wybierze na przyszłego męża.

O zgrozo. Ta myśl teraz nas przeraża.

Kontynuując:
Zabraliśmy, pani chce do Grudziądza, my do Warszawy. No nie szkodzi,będzie miała bliżej chociaż. Wszystko cacy, śmiechy, chichy, rozmowa się klei idealnie z całą trójką.

No ale jakby była tak fajnie to bym się tutaj nie logował prawda?
Ano racja. Więc zaczynam swoje małe piekiełko:

D: A koledzy to po co do Warszawy?
[K]olega 1: A na Marsz Niepodległości
D: Jak to? Wszyscy?
My we śmiech:
[J]a: No tak, po co innego jedzie się do Warszawy?
D: A to ja nie widziałam że wy tacy jesteśćie
K2: Jacy?
D: No faszyści i naziole
Aż nasz zatkało. D kontynuowała uznając że nasze milczenie to oznaka przyzwolenia by dalej mówiła:
D: Przecież wszyscy wiedzą że tam jeżdżą debile i kretyni. A wy na takich nie wyglądacie.
K1: Wiesz my tam jedziemy by zademonstrować nasz patriotyzm
D: Patriotyzm to przestarzały system sterowania masami
K2: Patriotyzm to miłość do ojczyzny
D: Nieprawda, studiowałem psychologię i wszyscy wiedzą że najlepiej steruje się uczuciami jednostki

I w podobnym tonie cała dyskusja przez godzinę. Pod koniec już obie strony krzyczały gdy K1 zaproponował koniec kłótni co też uczyniliśmy. Jako że zgłodnieliśmy zajechaliśmy na stację benzynową i kupiliśmy sobie po hot-dogu. D. oznajmiła że nie jada trupów wobec czego została w aucie.
My zjedliśmy, wróciliśmy do auta i ruszyliśmy dalej.

WAŻNE DLA HISTORII: Każdy z nas,na samym początku podróży kupił sobie po jakimś napoju. Pepsi, sok i woda. Zostawiliśmy to w aucie jak poszliśmy jeść i gdy wróciliśmy każdy z nas wziął po łyku.

Wracając do histori: Jakieś pół godziny później, cała trójka poczuła jak w ich jelitach dzieje się coś złego. Bardzo złego. W ciągu kilkunastu sekund zmuszeni byliśmy zatrzymać się na jakiejś krajówce ( godzina 2:00) i pędem udać się w krzaki.
Auto stało na poboczu, kolega nawet nie zdążył wyjąć kluczyków ze stacyjki. Wszyscy udaliśmy się po prostu za nagłą potrzebą.

Gdy skończyłem swoją potrzebę i szukałem w miarę dobrego liścia usłyszałem krzyk rozpaczy i przerażenia. Szybko więc podciągnąłem spodnie i ruszyłem w kierunku auta bowiem stamtąd ten okrzyk się wziął. K1 stał w kompletnych ciemnościach, świecąc na swoje auto telefonem który miał w kieszeni.

Widok jaki zastałem był...
Zły. Straszny. Makabryczny

Auto K1, Renault Laguna, było jego oczkiem w głowie. Jego dumą i majątkiem. Sam o nie dbał, znał każdą śrubkę w aucie, spędzał długie godziny by doprowadzić auto do stanu "spod igiełki".
Noi pani D. mu tą igiełkę zniszczyła.

Wszystkie koła przebite (nożem jak wykazała obdukcja), lakier w wielu miejscach porysowany, każda szyba wybita za pomocą klucza który był w bagażniku, lusterka odłamane, kluczyki od auta, nasze portfele i mój i K2 telefon znikły (potem znaleźliśmy te telefony, kompletnie zniszczone). Tak samo jak flaga z bagażnika.

Ta...Nasze potrzeba trwała dość długo więc D. miała mnóstwo czasu by zniszczyć cudowne auto i rozpłynąć się w mgle. Oczywiście K1 zadzwonił na policję, która z łaski swojej przyjechała po czterech godzinach.

Do Warszawy nie dojechaliśmy.

Kochana D. jeśli to czytasz to wiedz że znaleźliśmy dwa puste opakowania Moxalole.
I wiedz że cała nasza trójka pamięta jak wyglądasz. I policja ma twój portret pamięciowy.

Ludzie_To_Idioci

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (650)
zarchiwizowany

#60407

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Gardzę liceami. Nienawidzę liceów. Brzydzę się liceami. Na początku z powodu osób które się tam uczą. Teraz to chyba za całość.

A jako uczeń III klasy Technikum Informatycznego przez cały maj miałem praktyki.
Chciałem sobie załatwić gdzieś gdzie się czegoś nauczę (w jakimś serwisie czy coś) niestety szkoła zdecydowała za mnie. Zawsze co roku wysyłają najlepszego ucznia do liceum. Nie jestem najlepszy. Jestem przeciętny ale o ile jeden mój kolega z programowania rozniesie wszystkich w klasie o tyle z urządzeń przegrywa z gimnazjalistą. Każdy ma podobnie tylko ja się wybijam. Jako tako. Nie jestem może najlepszy z czegoś konkretnego ale z całości, po podsumowaniu.

Noi wysłano mnie.

AKT I
Podpisanie umowy o przyjęcie na praktyki:

Umówiłem się w środę na 9:00. Telefonicznie.
Przychodzę do liceum o 8:45. Kazali przyjść o 10:00
Przychodzę o 9:45. Kazali o 11:00.
O 10:45 zadzwonili bym wpadł o 13.
Wpadłem.
O 12:45. Czekałem do 14:00 bo pani sekretarka sobie poszła.

Godzina 14:00
Wchodzę do sekretariatu:
[J]a: Dzień dobry
[S]ekretarka: Siema, pan w jakiej sprawie?
J: Ja w sprawie praktyk
S: Jakich praktyk?

Mimo że tłumaczyłem to samo tej pani dzień wcześniej, oraz za każdym razem gdy przychodziłem, tłumaczę to po raz czwarty.
Ok. Zastanowią się. Mam przyjść następnego dnia o 15:00.
Przychodzę.
Czekam do 16:00.
Po jeden podpis by mnie przyjęli. Sam im uzupełniłem dokumenty (poprosili bo nie wiedzieli co)

Wszystko działo się w okolicach 7-9 kwietnia.

29 kwietnia trzej moi koledzy , jedni z najgorszych nie mieli gdzie iść więc przysłano ich do mnie by chociaż troszeczkę podłapali co i jak.
Praktyki załatwiono za pomocą jednego telefonu.

AKT II
Praktyki.
Cały maj.

Pierwsza połowa maja: nic nie robimy, o 9-10 do domu, opiekunka praktyk ma nas daleko gdzieś, zgubiła nasze dzienniczki.
Druga połowa:
Robimy pracownie komputerową.
Siedemdziesiąt pięć (nie żartuje, poważnie) komputerów, najstarsze datowane na 2000 rok, najnowsze na 2003, mamy zrobić pracownie (raczej ja, moi koledzy notorycznie zostawiali mnie samego), jeden serwer i jeden switch (nie działający, specjalnie zaniosłem go do serwisu by sprawdzili).
Wszystko na XP ma być stawiane ( o dziwo mieli 125 oryginalnych xp)
Postawiłem, zrobiłem sam całą pracownię w dwa tygodnie.
Wszystko działa perfekcyjnie.

Dwa tygodnie od 8 do 16, solidnej roboty. Ba nawet sam zakładałem korytka, ustawiałem i skręcałem biurka. Gdy moi "koledzy" szli na miasto.

30 maj, pani wicedyrektor widząc efekty mojej pracy:
-I po co się pan starał skoro to wszystko idzie na złom w poniedziałek.

Tak. Cała pracownia, ładnie zrobiona, działająca, z wszystkim poprawnie skonfigurowanym poszła do wyrzucenia.
Prowadząca nawet nie oceniła bo jej nie było 30 maja.

III AKT
Ocena.
Miała być wystawiona 30 maja. Codziennie od 30 maja do 18 czerwca dymałem do tego liceum przypomnieć by wystawiano mi i kolegom ocenę.
Koledzy: dostateczny
Ja: celujący

Wcześnie chciała dać dostateczny ale zacząłem jej mówić co zrobić i gdy doszedłem do tego że w pełni skonfigurowałem Tatę (Domain Active Directory) ona wytrzeszczyła oczy i:
-A co to?

Wtedy straciłem szacunek i zacząłem pleść głupoty co zrobiłem w pracowni (np że zlutowałem dwa procesory podwajając moc jednego komputera albo zamontowałem jedną kartę graficzną na trzech komputera za pomocą kabli) to ona w wszystko uwierzyła i dała mi 6.

I tacy ludzie mają kształcić elitę naszego kraju.

IV Akt
Podczas praktyk miałem dużą ilość gości.Wielu moi znajomych korzystało z okazji i gdy szli na wagary to wpadało do mnie i sobie przegadywało godzinę lub dwie.
Jednak trzy akcje zapadły mi w pamięci:

1. Oglądam sobie film na własnym laptopie podczas gdy na włączonych komputerach przeprowadzany jest format. Na 25. Podzieliłem sobie pracę na 3 dni podczas których obsługiwałem tyle komputerów. Dyski stare, pracownia nie ruszana od ostatnich praktyk więc trochę to trwa.
Wpadają trzy licealistki. A raczej dwie ciągną zwłoki. Iza, która mnie zna:
-Cześć kasztan, to Kaśka, prześpi się u ciebie.
Po czym rzuciły ją w kąt. Ja zaszokowany nawet słówka nie pisnąłem.
Tak. Kaśka nawaliła się na długiej przerwie i złapała zgona. Nie miały gdzie ją zostawić to zostawiły u mnie. Do 16:00. Gdy już zamykałem pracownie, wpadły, odebrały i se poszły.

2. Pierwsza klasa matematyczno-fizyczno-informatyczna. Na trzydzieści osób dwadzieścia pięć dziewczyn. Jedna z trzech w tym liceum (klas mat-fiz, ogólnie w tej szkole jest aż 9 klas z profilami). Przyszli. Poprosili bym im wytłumaczył programowanie bo za dwie godziny mają sprawdzian. A nic nie umieją.

Facepalm ogromny. Spróbowałem. Programowanie poziom Pascal.
Zrobiłem co mogłem. Najlepsza ocena: 3

Dwie godziny nie było ich na lekcji. Nikt nie zareagował z tego co wiem

3. Wpadła Ola. Najlepsza uczennica w liceum, prymuska po prostu. Wpadła do mnie do pracowni, zapoznała się ze mną i takie tam.
Zdziwiony czemu tak a nie inaczej normalnie konwersowałem z nią aż wyciągnęła sobie piwo, poczęstowała mnie i zaczęliśmy pić.
Spytałem czy nie boi się tak pić skoro za chwile idzie na lekcje:
-[męski organ rozrodczy] mi zrobią [męskie organy rozrodcze], nie stracą [pani lekkich obyczajów] najlepszej uczennicy w gminie

Gdyby nie akt IV umarłbym z nudów na tych praktykach.
A tak? Przez miesiąc, który mogłem aktywnie poświęcić na naukę czegoś nowego, nie zrobiłem nic prócz siedzeniem na czterech literach.

A i tak w każdej chwili mogłem sobie iść do domu, wynieść sprzęt, urządzić orgie czy coś bo o 8 dostawałem klucz do pracowni który mogłem zabrać ze sobą do domu albo oddać o której chcę.

Na pocieszenie dodam że top 10 najlepszych uczniów zostało wysłanych do szkół lub urzędów i też nic nie robili.

Quo Vadis systemie edukacji?

praktyki szkoła

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -26 (86)

#58481

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zarobić 24 tysiące na kompletnej fuszerce i niewiedzy właścicielki oraz podnieść mi ciśnienie.

Stali bywalcy tego portalu pamiętają, że dorabiałem sobie jako informatyk na dojazd.
No cóż. Szkoła jeszcze nieskończona więc nadal dorabiam. Renoma w okolicy jest, konkurencja jest, profesjonaliści z dokumentami są. A raczej jeden jest.

Nazwijmy tego rodzynka panem O. O jak oszust.
Otóż pan O. zakładał sieć komputerową w nowo wybudowanym budynku w moim małym miasteczku. Ogólnie koncept był taki, że potrzebne są cztery oddzielone od siebie podsieci, jedna na biuro w którym są cztery gniazda, które będą działały w swoich grupach roboczych i nie będą mogły ze sobą komunikować.

Łatwizna.
Jeden serwer, cztery routery i kilkanaście metrów kabla podzielonego na dwadzieścia kabli.

Każdy informatyk, ba, każdy kto interesuje się informatyką potrafiłby coś takiego zrobić.

I co najważniejsze:
Maksymalny koszt czegoś takiego to kwota 3-4 tysięcy złotych (zależy jaki sprzęt).

A Pan O. przebił tą cenę sześciokrotnie.
No dobra. Pięciokrotnie. Pomijam 4 tysiące złotych jakie wziął za tą robotę.

Otóż do każdego komputera kupił osobny router, z każdego routera puścił po kablu do switcha, który znajdował się w serwerowni który zaś z kolei łączył się z serwerem.
Żeby tego było mało:
Z każdego routera puścił cztery kable, do każdego komputera po jednym. Żeby wszystkie się zmieściły do każdej jednostki centralnej dokupił po trzy karty sieciowe.

Reasumując:
W jednym pomieszczeniu pojawiło się siedemnaście kabli, cztery routery i szesnaście kart sieciowych. Czyli na całe biuro daje to łącznie:
sześćdziesiąt osiem kabli (NIE WSPOMINAM O ICH DŁUGOŚCIACH, BO JEDNE MIAŁY PO OSIEM METRÓW INNE PO DWA, rekordzistą jest kabel pięćdziesiąt metrów), szesnaście routerów, sześćdziesiąt cztery karty sieciowe.
Plus switch. Plus modem.

Jeśli dotrwali tutaj jacyś informatycy i nie pękli ze śmiechu to łapcie teraz najlepsze:

Adres IP jaki użył do adresacji należał do klasy A. A w serwerze ustawił, że IP ma być przydzielane dynamicznie.
Nie wiem jakim cudem ale w ciągu jednej godziny potrafiłem trafić do grupy roboczej komputera dwa biura dalej, by po piętnastu minutach trafić do innej, i do innej.

Pan O. przyjeżdżał do firmy i "naprawiał" te błędy. Naprawa zwykle trwała kilka godzin, za którą kasował dwie, trzy stówki, a często po prostu siedział i popijał sobie kawkę.
Efektem zaś był tydzień spokojnej pracy.

W końcu dyrektorka się zdenerwowała, on się zdenerwował, powiedział że więcej nie przyjedzie.

I wezwano mnie.

Na nieszczęścia pana O. właścicielka budynku, która z wykształcenia była prawnikiem, wysłuchała mojej opinii o jego robocie i pozwała go do sądu za oszustwo i partactwo.

Niestety sprzętu nie dało rady oddać.
No ale naprawić by sieć śmigała perfekcyjnie można było.

O ile się orientuję, dyrektorka zostawiła to co zbędne na "wszelki wypadek". Te 50 metrów kabla to chyba po to by kogoś powiesić ;>

A dzisiaj dostałem telefon, że ktoś mnie zniszczy, doprowadzi do bankructwa za uprawianie zawodu bez uprawnień. Chyba pan O.
Tak w sumie...
Można pozwać za to, że uczeń technikum informatycznego dorabia sobie jak pomoc techniczna?

Informatycy..

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 565 (649)
zarchiwizowany

#45343

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Poznajcie pana Władysława.

Pan Władysław. Wiek: około 50 lat.Metr siedemdziesiąt pięć. Waga nie znana ale można śmiało powiedzieć że 60kg nie więcej. Bezrobotny, wcześniej pracował jako elektryk. Samotny. Brak dzieci, wnuków, rodziny.
Unika jak ognia jakichkolwiek instytucji państwowych.
Człek szlachetny i cnotliwy. Pełen zalet. I z jedna wadą:

-Sprowokowany lubi się bić. Po prostu włącza się mu jakiś psychopata wtedy

Teraz czas na historię właściwą
(opowiadała mi siostra)

Wracała sobie ona (siostra) z dworca PKP na PKS by zdążyć na autobus o 20:30 do naszej wsi. Pan Władysław jako przyjaciel rodziny ją odprowadzał.

Nagle wyskoczyło 6 dresów. Otoczyli ich ze wszystkich stron i zabrzmiało tradycyjne:
-Telefon albo wpie*dol

Siostra nie nosi telefonu bo nie chce mieć raka. Pan Władysław nie ma go bo nie stać go.

W każdym razie wywiązał się taki dialog (ogólny sens, pan Władysław nie lubi tego wspominać,a siostra spanikowana):
[D] do siostry:
-Dawaj ku*wo telefon!
[P]an Władysław:
-Wyrażaj się, to jest dama
[D]: Strzym ryj dziadu, Dawaj ku*wa telefon
[W]: Nie mam

I tu byłby cios od tyłu w zgięcie kolan pana Władysław gdyby nie fakt że go tam już nie było. Sama bójka trwała minute może dwie.

Efekt:
Sześciu dresów leży na ziemi, jeden z nich prawdopodobnie nigdy już nie będzie mógł użyć prawej ręki (przynajmniej tak pan Władysław twierdzi).
Siostra w szoku, wytrzeszcza oczy. A jej obrońca spokojnie, jakby nigdy nic obszukuje poszkodowanych i zabiera im pieniądze z portfela i dowody osobiste.

Kwituje to słowami:
-Wiem, gdzie mieszkacie.

Po czym pyta się siostry czy wszystko z nią okey i odprowadza na PKS. Siostra w szoku przez trzy dni. A respekt dla pana Władysława w całym mieście wzrósł o kilkaset procent

dresy

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (516)
zarchiwizowany

#43003

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Starsi użytkownicy portalu pewnie pamiętają historię o lekarzu który dziwnie na mnie patrzył gdy dwa razy zawitałem do szpitala z poszkodowanym członkiem rodziny (bratem i wujem)

Pewnie nie pamiętacie bo to dawno było. Młodsi pewnie też nie pamiętają.
Więc dwie historie gwoli przypomnienia (tak ma to związek z tą historią)
http://piekielni.pl/16397
http://piekielni.pl/17521

Pod koniec października tamtego roku miałem przykry wypadek. Poślizgnąłem się na schodach na peronie i zaliczyłem głową trzydzieści dwa stopnie.
Oraz kilka złamanych kości i uraz głowy

Efekt całkiem przyjemny: śpiączka w szpitalu.

Teraz czas na piekielność:
Opiekował się mną doktor Piekielny który twierdził że nie można mnie wybudzać. Że trzeba czekać. Bo jak mnie wybudzą to mogę stać się warzywkiem czy coś takiego.

No cóż...

Pod koniec października nastąpiła zmiana warty. Przejął mnie pan doktor z tamtych dwóch historyjek.

Krótko opieprzył doktora Piekielnego. Pielęgniarki. I wszystkich dookoła.

Dlaczego? Bo można mnie było wybudzać w listopadzie tamtego roku bez żadnych konsekwencji. A tak doktor Piekielny wymazał mi rok życia.

Sam się obudzić nie mogłem. Niewiadomo czemu ale tak wyszło.

W każdym razie 1 listopada zaczęto mnie wybudzać.

Pierwsze wspomnienie po obudzeniu się:
Pan doktor stoi przed łóżkiem. Stoi i się uśmiecha. W ręce coś trzyma. I jego tekst powiedziany z wielkim uśmiechem i radością w oczach:
"Oooo obudził się pan. Jak miło. Gdyby kózka nie skakała to by główki nie złamała"

Z tego co wiem od życzliwych pan lekarz wiedział od roku że jestem w szpitalu i czekał aż się wybudzę by zrobić jakąś uwagę.
Podobno bardzo się śmiał gdy się dowiedział że wylądowałem w szpitalu...

szpital

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (270)

#17521

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia dość krwawa dlatego proszę by osoby wrażliwe oraz dzieci jej nie czytały.

Mój wujek 20 lat temu podczas bójki wziął butelkę i rozbił ją o kontuar baru. Efekt: szkło wbiło mu się w całą prawą rękę aż do łokcia. Wujek stracił całkowite czucie w prawej dłoni (kiedyś przestrzelił sobie dłoń pistoletem na gwoździe i nic nie poczuł, zauważył że to zrobił dopiero wtedy jak próbował odejść) ale o dziwo mógł nią poruszać, nawet pisać mógł.

Teraz historia właściwa:

W sobotę (10.09) pojechałem w wujkiem do odległego domu wujka porżnąć drewno na klocki na pile tarczowej. Wuj mieszka daleko od ludzi, na polach jakieś 5km od najbliższej miejscowości.

Przerżnęliśmy z pół przyczepy, gdy wujek się poślizgnął i bęc, prawa dłoń wpadła pod piłę. Skutek był prosty: piła przecięła w linii prostej wszystko aż do nadgarstka. Zaczęła między przestrzenią środkowego palca a wskazującego.

Ja szybko pobiegłem do samochodu, brak apteczki, no to niewiele myśląc, zdjąłem koszule i mu założyłem opatrunek. Po czym poszliśmy do auta i pojechaliśmy do szpitala (mam 16 lat, nie mam prawka, ale wujek nie mógł jechać w takim stanie)

Wujek kazał mi spokojnie jechać, bo on nic nie czuje, nie wykrwawi się tak szybko, a nie chce byśmy zginęli albo kogoś zabili, więc jechałem zgodnie z przepisami. Do szpitala mamy (od domu wujka) ponad 50km więc długo jechaliśmy. Gdzieś tak 10-15km od wioski trafiliśmy na miłych i piekielnych panów smerfów.

[P]olicjant [P2] drugi policjant [J]a oraz [W]ujek

[P]-Dzień dobry, proszę przygotować prawo jazdy. Przekroczył pan dozwoloną prędkość o ponad 30 km.
[J]-Przepraszam pana bardzo ale nie mogę, jak pan widzi wujek miał wypadek i jedziemy do szpitala.
[P]-Znamy ten numer, myśli pan że wystarczy owinąć czerwoną koszulą rękę byśmy uwierzyli że wypadek był? Prawo jazdy proszę.
[J]-Nie mam, mam 16 lat, proszę zobaczyć na jego rękę on się zaraz wykrwawi.
[P]-Nie obchodzi mnie to. Wysiadać z wozu ale już.
[W]-Panie, daj pan spokój, zabić mnie chcesz?

No trudno, wyszliśmy, chcieliśmy pokazać rękę ale policjant nie dał nam dojść do głosu, w międzyczasie przyszedł P2.
[P2]-No co Artur tu mamy?
[P]-Oszustów, co myślą że unikną mandatu.

Wujek to człek spokojny ale wnerwa wtedy załapał, zerwał koszulę i machając prawą ręką (nieprzyjemny widok, palec wskazujący wraz z kciukiem znajdował się o całe 15cm od środkowego...) powiedział (cały czas machał, żywo gestykulował):

[W]-Przepraszam panów bardzo (mach, krew na twarzy policjanta, policjant zbladł) ale nie przedstawiłem się (mach, drugi tak samo). Jestem Grzegorz Piekielny (mach, oba mundury pełne krwi, wystawił rękę jakby chciał uścisnąć ich ręce).
[P]-...Jedź pan stąd.

[W]-Chodź Kamil, bo jeszcze musimy odebrać moje wyniki z AIDS.

Do szpitala dojechaliśmy bez problemów, a tam szybko się moim wujkiem zajęto.

A najlepsze jest to, że lekarz który zajmował się moim wujkiem był tym samym co z tej historii http://piekielni.pl/16397
Uwierzcie mi, nie chcielibyście widzieć jego miny gdy mnie zobaczył przy wujku.

A wuj ma się dobrze i całkiem możliwe że będzie mógł się ręką posługiwać gdy zdejmą mu opatrunek.

Policja

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 508 (560)

#16397

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie piekielna ale troszkę zabawna :)

W pierwszych dniach lipcach podczas kłótni z bratem (Dominik) doszło między nami do bójki (ja 186cm, 100kg wagi brat 167, 56kg wagi). Efektem było że mój brat złamał rękę. No to szybko do szpitala by gips wrzucić.

Dwa tygodnie później spadłem w drabiny na Dominika łamiąc mu przy tym dwa żebra.

I znowu do szpitala. Ten sam lekarz co wcześniej. Dość długo mnie opierniczał.

Na początku sierpnia otwierając drzwi złamałem bratu nos. I znowu ten sam lekarz. Nic nie mówił tylko dziwnie popatrzył.

Dwa dni temu złamałem bratu nogę (Dominik chciał mnie podhaczyć i ja podhaczony spadłem mu na ta nogę)

I znowu ten sam lekarz. Lekarz krótko mówiąc opieprzył mnie, moich rodziców, mojego brata, krzycząc że w takim tempie to ja mu wszystkie kości połamie, że on ma być odizolowany ode mnie, itp/

A dzisiaj do naszego domu kuratorka w celu sprawdzenia doniesień czy znęcamy się nad moim bratem.

Miło wiedzieć że są w Polsce ludzie co interesują się losem innych (tak pan lekarz zawiadomił opiekę społeczną czy coś takiego).

Efekt: brat wyjechał do babci bym mu czegoś nie złamał jeszcze.

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 796 (1066)
zarchiwizowany

#16612

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ludzie którzy rządzą korporacjami albo są bardzo pokręceni albo ich toku rozumowania nikt nie potrafi zrozumieć. Mam numer w sieci z łapką (tak, tej na H) od ponad 8 lat. Co miesiąc płaciłem 20zł, czasem więcej w zależności ile potrzebowałem.

Ostatnio (to jest 12 sierpnia) stan mojego konta wynosił: 0,00zł i tak miało pozostać do 1 września. Po prostu nie potrzebowałem telefonu.

Stan mojego konta dnia 17 sierpnia: minus 12,22zł
No dobra dzwonie do BOK-u z innego telefonu.

Niespodzianka: Pracownik BOK-u mówi że muszę zadzwonić z własnego telefonu by mógł cokolwiek zdziałać. Tłumacze mu że nie mogę bo mam kase na minusie a on mówi że moge.

Wymiękłem. Postanowiłem pójść do sklepu. Bip...Nie ma karty (mieszkam na wsi, kompletne zadupie, jeden sklep.) No trudno jedziemy do sąsiednej wsi, bip...nie ma karty, kolejna tak samo, zjechałem z 5 wiosek i jedno miasteczko szukając karty do czerwołapki. I nic. Dalej nie pojadę nie znam aż tak dobrze okolic.

Rodzicie wszystko wiedzą
Dzień 18: Minus 19zł
Dzień 22: Minus 27zł


Uj z karta, nic mi nie moga zrobić niech sobie rośnie, kupie nowy starter tylko się pojawi karta.

Dzień 24: minus 33zł

Wczorajszy dzień: 33zł bez minusa. Moge dzwonić, pisać sms. Itp
BOK zamurowany, ja też.


Dzisiaj ta kwota wciąż jest :)

Heyah

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (253)

#14549

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak wiecie jako prace wakacyjną wybrałem sobie naprawę komputerów :)

Ta historia będzie o "niesamowitych" młodych ludkach i ich piekielnej matce.

Zostałem wezwany do naprawy komputera. Powód: klawiatura i mysz nie działają.
Oprócz zestawu ratunkowego postanowiłem wziąć swoją klawiaturę i mysz (dodam że jestem bardzo uczulony na to co moje i co nie moje. Nikomu nie pozwalam dotykać bez mojej wiedzy moich rzeczy i pytam się innych czy mogę ich dotknąć. Klawiatura zwykła za 19zł mysz trochę droższa bo za 23zł, ale jestem do nich bardzo przywiązany :)) i spakowawszy wszystko do plecaka ruszyłem w podróż.

Przyjeżdżam i zostaje od razu odprowadzony do pokoju. W pokoju czekają na mnie 2 bliźniaki w wieku 9lat (Jacek i Jarek) i jedna dziewczynka w wieku 7lat (Zosia)

Komputer był przy dość dużym oknie (które było otwarte, ważne dla dalszej części historii) które wychodziło na tył podwórka

Nie odpinając ich klawiatury i myszy zaczynam oglądać je.
Mówiąc lekko zamurowało mnie.
Otóż co się stało z klawiaturą:
-ponad połowa klawiszy nie było
-te co były były całe lepkie
-gdy zapytałem się gdzie są brakujące klawisze dostałem je ale z odłamywanymi bagnetami (to co jest pod klawiszem i wciska w klawiaturę)
-na klawiaturze była woda w niektórych miejscach
-pełno włosów, okruszków po chipsach, chyba nawet jakiś kisiel czy coś....

Mysz była w lepszym stanie:
-Lewy klawisz w połowie ułamany
-Brak scrolla (tego kółka)
-Po dotknięciu mysz się do mnie przykleiła

Postanowiłem sprawdzić czy wszystko jest ok, więc wyłączyłem komputer, podpiąłem klawiaturę i mysz i go włączyłem. Wszystko chodziło w jak najlepszym porządku. W międzyczasie przyszła matka pociech.

Ja zacząłem jej tłumaczyć powód awarii, że trzeba będzie kupić nową klawiaturę i mysz, bo to się nadaje jedynie na złom, doradziłem sklep gdzie można tanio kupić i to i to. Pani kiwała głową przez cały ten czas. Po czym zabiła mnie pytaniem:
[P]: Po co pan mi to mówi, skoro widzę że wszystko działa?
[J]: Działa, bo to jest moja klawiatura, pani leży tam (po czym pokazałem na nią)
[P]:Co??? To na pewno nie jest moje, pan chce wyłudzić ode mnie ciężko zarobione pieniądze!
[J] Proszę pani, przyjechałem tutaj ze swoim sprzętem bo pani powiedziała, że pani sprzęt nie działa, więc to chyba oczywiste, że to moje?

Po czym wstałem by podejść i odpiąć mój sprzęt... Pakuje go do plecaka... Gdy już miałem się prostować poczułem mocne łupnięcie w tył głowy. (Mimo że nie mam wysokiego progu bólu nigdy ale to przenigdy nieważne po jakim uderzeniu nie poczułem bólu w głowie).

Odwracam się, a tam stoi piekielna matka z patelnią i wrzeszczy na mnie:
[P]: Wynocha stąd złodzieju jeden! Niech no się o tym dowie twoja rodzina! Ja znam twoją matkę! Oddawaj co zabrałeś złodzieju!

Myślę sobie: "No nie, tak nie będzie", po czym chwyciłem co moje i wyskoczyłem przez okno...

Dzięki bogu, że tego dnia postawiłem się przebiec z plecakiem bo byłoby źle.

Efekt: Matka dowiedziała się o tej historii i dzięki agencji plotkarskiej cała wioska śmieje się z tej pani. :)

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 790 (874)

#13474

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako że są wakacje postanowiłem jak wielu innych sobie dorobić.
Jednak z powodu że praca fizyczna odpada (nie załatwiłem nic a nic) postanowiłem otworzyć własny biznesik.

Otóż postanowiłem naprawiać komputery (znam się na tym, od 6 roku życia mam komputer, w wieku 8 lat potrafiłem go sformatować i wgrać Windowsa. Miałem doświadczenie z wieloma błędami i problemami. Jednym słowem: byłem ogarnięty w tej dziedzinie).

Zasada była prosta: wzywający pokrywa 50% paliwa do skutera (lub daje 2zł jak przyjadę rowerem), +10zł za naprawę, nieważne jak mały to błąd. Cenę 10zł mogłem zmienić, bo co innego jest sformatować dysk, a co innego sprawić by nie wywalało bluescreena przy wkładaniu pendrive'a.

A teraz pora na historie:
Godzina szósta rano, deszcze pada, dzwoni telefon. Jako że jestem nocnym markiem i lubię sobie pospać do 9-11 wstałem niechętnie i odebrałem natrafiając na wrzask faceta po drugiej stronie:
[F]: Panie! Pan naprawia te pier***lone komputery? Niech mi pan tu zapie***** bo ja ważne dokumenty do pracy, a mi ta je***na drukarka nie działa ku*wa.
[J]a wciąż zaspany: Jest szósta rano i deszcz pada. Nie chce mi się.
[F]: Jak pan tu ku*wa przyjedzie przed dziewiątą, dostanie pan ku*wa dwie stówy.
JA natychmiast się rozbudziłem, dwieście złotych piechotą nie chodzi, ba tyle to ja zarabiałem na kilkunastu zleceniach a tu proszę. Niewiele myśląc:
[J]: Miejscowość i nr domu.
[F]: Piekielnice nr 17.
Ubrałem się, włożywszy byle co, zabrałem ze sobą płytki "Ratuj co się da" (3 antywirusy, 2 Windowsy, sterowniki do kilkunastu wersji kart graficznych itp) wyskoczyłem w ulewę i pojechałem skuterem, by skrócić drogę pojechałem przez pola więc błotem uwalony byłem cały, ale pies z tym.

Wbijam do domu klienta (była 6:45), od razu jestem odprowadzany do komputera ze słowami "byle szybko".

Patrze na drukarkę (firma hp :)) no jest zainstalowana, firma się zgadza, światełko od drukarki się pali, ot tylko nie drukuje, sprawdzam stan tuszu, napis niepodłączona drukarka.

Pytam się faceta
[J] Pan coś drukował?
[F] Wczoraj drukowałem to działało, dzisiaj włączam i nie działa.

Na szczęście się uspokoił.

A ja myślę i myślę co to takiego. I nagle mnie oświeciło (o 6:55).

Drukarka stała z pewnej odległości od komputera w skutek czego kabel usb od drukarki był napięty, wczoraj pewnie się wypiął z gniazdka.

Schylam się, patrzę, no rzeczywiście. Podpinam i daje drukuj. Zaczyna mi drukować. Facet był wniebowzięty, a ja ledwo się powstrzymuje od śmiechu. Dał zamiast obiecanych 200zł, 220zł za szybkość.

A ja mam cichą nadzieje że tacy klienci będą trafiać się od czasu do czasu :)

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 999 (1163)