Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

marjoanna

Zamieszcza historie od: 28 września 2011 - 12:08
Ostatnio: 22 sierpnia 2012 - 15:43
  • Historii na głównej: 11 z 40
  • Punktów za historie: 9592
  • Komentarzy: 191
  • Punktów za komentarze: 974
 

#34273

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nieszczęście w szczęściu, że mam mieszkanie w tzw. wspólnocie mieszkaniowej. Jeżeli obrady demokratycznego rządu wyglądają jak nasze zebrania, to błagam, wróćmy do monarchii albo nawet utwórzmy dyktaturę!

Słowo wyjaśnienia: w obręb wspólnoty wchodzą budynki A i B, połączone z sobą jakby "tyłami" (jako przód rozumiem ten bok domu, w którym są drzwi wejściowe), oraz budynek C, oddzielony od B o kilkadziesiąt metrów. Pomiędzy budynkami B i C rozpościera się szeroki chodnik betonowy, pod którym znajduje się zamykany na bramę z pilotem garaż podziemny - miejsca parkingowe. Udziałowcem we wspólnocie zostaje się po zakupie mieszkania lub miejsca parkingowego w garażu (jest sporo osób z sąsiednich bloków, które mają tylko wykupione miejscówki). Zarządca budynków ma obowiązek wysłuchać uwag wszystkich udziałowców.

Na zebraniu wspólnoty przedstawiana jest propozycja składników czynszu na przyszły rok. Pani "Dlaczego Tak Drogo" pyta, czemu pozycja "utrzymanie okolic zielonych" wynosi aż 8 zł od mieszkańca. Zarządca tłumaczy, że w tej pozycji zawiera się zarówno utrzymanie zieleni, zakup kwiatów na rabaty, podlewanie trawy podczas upałów, jak i odśnieżanie, zakup i sypanie piasku oraz odkuwanie lodu na alejkach zimą. Pani w krzyk, że przecież tej zimy nie było dużo śniegu, więc po co? Zarządca ponownie tłumaczy, że to opłata za gotowość do pracy, a nie cena wg warunków atmosferycznych. Pani siada mamrocząc pod nosem coś o zawyżaniu kosztów.

Na zebraniu wspólnoty przedstawiany jest bilans roczny. Pan "Na Nic Się Nie Zgadzam" pyta, dlaczego tylko właściciele miejsc parkingowych ponoszą koszty energii elektrycznej w garażu, skoro koszty oświetlenia klatek schodowych są liczone na wszystkich właścicieli mieszkań i on też to płaci (ma mieszkanie i garaż, więc jest podwójnym właścicielem). Zarządca tłumaczy cierpliwie, że częścią wspólną jest tylko powierzchnia nad garażem i że z samego pomieszczenia korzystają wyłącznie właściciele, którzy mają piloty do bramy, bo inni zwyczajnie nie mogą się tam dostać, podobnie jak do prywatnych mieszkań. Tłumaczenie nie spotyka się ze zrozumieniem. Wstaje sąsiad i mówi:
- Panie, pan mieszkasz pod piątką, tak? Ja pod ósemką. Będziesz pan płacił rachunki za moje mieszkanie? To ja zapłacę za garaż!

Na zebraniu wspólnoty przedstawiany jest plan wykorzystania zgromadzonych środków na niezbędne remonty (tzw. fundusz remontowy). Plan przedstawiony w punktach zakolejkowanych wg pilności. Na pierwszym miejscu strop garażowy, czyli jednocześnie betonowy chodnik. Zarządca z inspektorem budowlanym przedstawiają sytuację wspomnianego już garażu podziemnego, do którego przecieka deszczówka przez pęknięcia w betonie, co skutkuje już niebezpiecznymi zwarciami oraz może doprowadzić do zawalenia się stropu (a jednocześnie chodnika) w najbliższej przyszłości.

Pani "Ja Chcę Ładnie" z klatki A przerywa wywód i żąda przeniesienia punktu "Malowanie klatek schodowych" na pierwsze miejsce, bo jej się nieprzyjemnie wchodzi do własnego mieszkania, natomiast strop=chodnik między blokami B i C jej nie obchodzi, bo ona z tego nie korzysta, a garażu nie ma. Zarządca tłumaczy, że w zeszłym roku remontowany był dach nad budynkiem A, z którego też nie korzysta część mieszkańców, teraz czas na inne pilne sprawy, a chodnik, który może się zawalić przy wejściu do klatek B i C, jest ważniejszy niż pomalowanie klatek. Pani obrażona siada, nie przyjmując do wiadomości, że ma mieszkanie we wspólnocie i nie wszystkie fundusze zostaną wykorzystane wyłącznie na jej klatkę.

Współczuję zarządcy. Na najbliższym spotkaniu muszę go zapytać jakie leki bierze, bo podziwiam jego opanowanie.

wspólnota mieszkaniowa

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 477 (533)

#30095

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Marnotrawienie zasobów ludzkich, lekcja trzecia.

Istnieje przekonanie, że jak praktykanta nie ma w redakcji, to nic nie robi i nic mu się nie należy. Jakkolwiek oczywista jest fizyczna obecność przy kompletowaniu wysyłek, tak niezrozumiałym dla mnie pozostanie wymaganie, by jechać z przesiadkami na obrzeża miasta do siedziby redakcji, aby na własnym, przywiezionym z domu laptopie pisać artykuł czy wyszukiwać informacje w necie. Dużo czasu zajęło mi tłumaczenie, że półtorej godziny zmarnowane na dojazdy mogę poświęcić pracy w domu, że jestem online i że nie będę wówczas opiekunce zabierać połowy biurka (bo własnego miejsca do pracy nie miałam). Mimo to na zakończenie praktyk zaproponowano mi obniżenie kwoty i tak marnego już wynagrodzenia, bo "inni przyjeżdżali codziennie".
[Ja] A mieli te same zadania?
[Opiekunka] No tak...
[Ja] No to zrobiłam to samo co oni, w dodatku nie zajmowałam miejsca.
[Op] ...

Koniec końców, dostałam pełną kwotę.

Trzecie przykazanie praktykanta: Na praktyki przyjeżdżaj codziennie, korzystaj z kącika kawowego, toalety, wyjść na papierosa, pogaduszek z innymi, a pracę wykonuj powoli i z namaszczeniem. Nikt nie doceni, że zrobisz tekst szybciej, lepiej i bez błędów, bo w domu masz lepsze warunki do pracy.

agencja reklamowa - redakcja

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 410 (502)

#24635

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie sprzedawać sukni ślubnej - lekcja pierwsza, mam nadzieję, jedyna.

Oddajemy suknię do komisu w salonie. Komis wypożycza naszą suknię osobom chętnym, zarabia na wypożyczeniu i ewentualnie czyści suknię, jak trzeba. Suknia niszczeje, a my nic nie zarabiamy, bo nikt jej nie kupuje.

Wniosek: jeżeli wstawiamy suknię do komisu, sprawdzajmy co sobotę, czy w nim wisi.

salon/komis sukien ślubnych

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 586 (678)

#24599

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój ojciec od kilku miesięcy szuka pracy. Ponieważ wcześniej pracował przez ponad 30 lat w jednej firmie i wykonywał tam prace projektowe*, choć wykształcenia w tym kierunku nie ma, jeno zdolności - wymyśliliśmy, że powinien ukończyć jakieś studium, kurs graficzny, coby umiejętności móc udokumentować przyszłym pracodawcom.

Poszedł więc do Urzędu Pracy, gdzie jest teraz zarejestrowany jako bezrobotny, żeby zapytać, czy na taki kurs mogą go skierować, albo dofinansować to, co znajdzie sam. Pracował w końcu w tym fachu przez lata, sprawdzał się i chciałby się dokształcić, żeby łatwiej pracę znaleźć, a sam nie sfinansuje nauki za to, co dostaje w ramach zasiłku. Odpowiedź pani urzędniczki:
- Nie dofinansowujemy takich kursów w tym wypadku. Możemy dofinansować kurs, jeżeli otworzy pan własną działalność (jasne) albo jak ktoś pana zatrudni i będzie chciał, żeby pan się dokształcił.

Na nic zdało się tłumaczenie ojca, że własna działalność to zbyt duże ryzyko, bo firm i pracy w branży jest sporo, ale w tych firmach właśnie nie chcą go zatrudnić, bo nie ma kierunkowego wykształcenia. Błędne koło.

Na pytanie, co zatem mogą mu zaproponować, żeby mógł podnieść kwalifikacje zawodowe, otrzymał ofertę:
- Może kurs na obsługę wózków widłowych pan zrobi? Mamy ciągły nabór.

Brawa dla programów aktywizacji zawodowej osób po 50tce.

*Ojciec zaprojektował m.in. wzory materiałów obiciowych na siedzenia w PKP (te granatowe z krzyżami św. Andrzeja) i komunikacji miejskiej w kilku większych miastach w Polsce. Wszystko w ramach miesięcznej pensji, poniżej 2 tys. A po 30 latach pracy w firmie, która te materiały wykonuje, został zwolniony z powodu "redukcji etatów". Nowej pracy brak, choć dorobek wydaje się imponujący, to jednak wiek kandydata odstrasza, a dodatkowo brak wykształcenia jest świetną wymówką dla pracodawców.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 511 (569)

#19796

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie sprzedawać samochodu. Lekcja trzecia. Poziom zaawansowany.

Dla odmiany sprzedaż z perspektywy sprzedającego. Jak w prosty sposób stracić samochód. Historia szczęśliwie jedynie zasłyszana, podaję ku przestrodze.

Na nasze ogłoszenie motoryzacyjne odpowiada zainteresowany Potencjalny Klient [PK]. Oferuje, że chętnie podjedzie pod nasz blok, po południu, żeby nie robić kłopotu. Spotykamy się z PK na parkingu, PK chce sprawdzić jak auto odpala, posłuchać silnika. Dajemy PK kluczyki, a sami stoimy z boku, niech nie czuje się skrępowany i sobie w spokoju obejrzy auto. My je już widzieliśmy. Idealnie, jeśli mamy psa i wzięliśmy go przy okazji na spacer. PK po chwili dziękuje, gasi i zamyka auto, oddaje nam kluczyki i odjeżdża, mówiąc, że jeszcze się namyśli lub że jednak coś mu nie odpowiada. My wracamy do domu.
Po kilkunastu minutach auta nie ma na parkingu.

Jak to możliwe? Otóż PK przed wizytą u nas uzbroił się w standardową kopię pilota w kluczyku do naszego modelu samochodu, i podczas oględzin podmienił ją, zabierając oryginał i podpinając do naszego breloczka swoją kopię. Sposób zyskuje na skuteczności, jeśli w ogłoszeniu dajemy dodatkowe zdjęcia posiadanych kompletów kluczyków lub chociaż piszemy, że posiadamy te oryginalne. Samochód PK zamknął synchronizując naciśnięcie pilota w kieszeni i fałszywki. W ten sposób złodziej (PK lub częściej inna osoba) mógł odjechać spod naszego domu wykorzystując nasze własne kluczyki, które sami mu daliśmy do ręki.

Jak całość podsumowała osoba, która opowiadała mi historię:
"jak człowiek sam nie kradnie, to nawet nie pomyśli, że tak można zrobić".

sprzedaż samochodów

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 682 (720)

#19795

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie sprzedawać samochodu. Lekcja druga.

Ogłoszenie motoryzacyjne w internecie. Zdjęcia bardzo ładne, przemyślane ujęcia, dobra jakość. Może wydawałyby się ZBYT ładne, gdyby nie to, że nasz znajomy robił swojemu ukochanemu (i wychuchanemu) autku profesjonalną sesję i wyglądało to podobnie. Różni pasjonaci się trafiają. W połączeniu z odpowiednimi parametrami i ceną - cud miód.

Na miejscu okazało się jednak, że właściciel samochodu był owszem pasjonatem... tyle, że Photoshopa. Poupiększał zdjęcia, wygładził karoserię, zlikwidował przetarcia, nadał błysku częściom - licząc na to, że jak ktoś się pofatyguje i przejedzie parę ładnych kilometrów, żeby auto obejrzeć, to może za drobną obniżką się jednak skusi i złom weźmie.

sprzedaż samochodów

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 299 (385)

#19792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak nie sprzedawać samochodu. Lekcja pierwsza.

Samochód znaleziony na jednym z serwisów ofertowych, co prawda nie tak blisko naszego miejsca zamieszkania, jak byśmy sobie życzyli, ale parametry w sam raz i na zdjęciach prezentuje się dobrze, widać, że zadbany, cena odpowiada, a nuż opłaca się podjechać te parę(dziesiąt) kilometrów... Umawiamy się na oglądanie i jedziemy.

Na miejscu okazuje się, że auto owszem parametry ma, za to zniszczone jest strasznie - powycierana tapicerka, rysy na lakierze. Pytamy Pana Właściciela [PW], jak to możliwe, żeby samochód się tak zmienił przez te kilka dni od wstawienia ogłoszenia?

[PW] A bo mi się zdjęć robić nie chciało, to dałem te z tego ogłoszenia, co go kupowałem, bo se zapisałem kiedyś.

Pan był właścicielem od 8 lat. Dobrze, że przebieg chociaż podał aktualny.

sprzedaż samochodów

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (451)

#18107

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam w portalu matrymonialnym jako moderator. Praca byłaby łatwa i przyjemna, gdyby nie szefowa. Żałuję, że na piekielnych trafiłam już po zakończeniu tej gehenny, bo chętnie wrzucałabym historie na żywo:)

Dnia jednego szefowa zarządziła, że linki na stronach portalu mają mieć inny kolor - była to bodaj zmiana z niebieskiego na brązowy. Z niejakim zdziwieniem odkryłam, że zmiana ta ma odbyć się z moim udziałem. Zdziwienie było o tyle duże, że nie jestem programistą i nie mam dostępu do tzw. stylów w serwisie, a linki miałam zmieniać "ręcznie" przez cms - tzn. wchodzić w treść każdej podstrony, wyszukiwać tam linki, nadawać im inny kolor, i zmianę zapisywać.

Jak zwykle przy takich okazjach próbowałam oponować i podać jakieś rozsądne rozwiązanie. Posiadam własną stronę, nad którą pieczę trzyma znajomy, zażyczyłam sobie tam dany kolor linków i taki mam. Na moją sugestię, że takie rzeczy robi chyba jakiś informatyk, opiekun strony, który machnie to zmianą w jednym kodzie i odświeży, usłyszałam że nie, i ja od tego tu jestem, że mam robić, co ona mi każe.

Ok. Upewniłam się, na jaki kolor (konkretny numer koloru) zmieniać te linki, zrobiłam jedną stronę, pokazałam szefowej, czy tak to sobie wyobraża - tak, właśnie tak - i lecę.

Dodam, że musiałam to robić podczas pracy moderatorskiej, co skutkowało nawarstwianiem się moich obowiązków i dodatkowych pytań szefowej w trakcie tego wszystkiego w stylu "czemu ma Pani tu takie zaległości w bieżących sprawach?" i moimi niezmiennymi odpowiedziami, że robię te linki i się nie rozerwę przecież.

Apogeum piekielności przyszło jednak później. Jestem po jakiejś godzinie ręcznego zmieniania linków z niebieskich na brązowe, po kilkudziesięciu przejrzanych i zmienionych stronach, kiedy odzywa się szefowa. Szefowa [Sz], ja [J].

[Sz] Pani Marjoanno, wie pani co, ja to bym jednak chciała te linki jasnobrązowe...
[J] Słucham?!?!
[Sz] No, jasnobrązowe - pani ma taki zmysł artystyczny, też pani się wydaje, że one lepiej by wyglądały?
[J] Jestem w połowie zmieniania na tamten kolor, który ustaliłyśmy wcześniej, i mówi mi pani, że zmarnowałam właśnie godzinę?
[Sz] Noo... Bo ja tak teraz (!) popatrzyłam sobie na to jeszcze raz, i jednak chcę jasnobrązowe. Pozmienia pani od nowa? No, kochana pani jest.

W tym momencie poznałam podstawową zaletę i jednocześnie wadę pracy zdalnej (rozmowy odbywały się przez Skype). Nie może dojść do rękoczynów.

szefowa piekielnego portalu

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 533 (621)

#18093

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Podczas zakupów natknęłam się na promocję serów pleśniowych, wrzuciłam więc do koszyka camembert, sprawdzając podejrzliwie datę przydatności do spożycia (która ku memu zdziwieniu okazała się nadzwyczaj długa).
Przy planowaniu drugiego śniadania i otwarciu opakowania powody "promocji" rozniosły się dość intensywnie po mojej kuchni. Ser pokryty był żółtym nalotem na wszystkich brzegach, co, jak wiedzą smakosze, dyskwalifikuje go do spożycia. Nalot taki powstaje zazwyczaj, gdy ser ma okazję poleżeć bez lodówki (o czym z żalem przekonałam się innego razu osobiście, zapomniawszy o schowaniu sera).
Że pora letnia, a sklep blisko, mimo wrodzonego lenistwa postanowiłam dochodzić swoich praw. Kasjerka [K], ja [J].

[J] Dzień dobry, pół godziny temu kupiłam u was ten ser, niestety jest zepsuty, u kogo mam to zgłosić, żeby odzyskać pieniądze?
[K] Jak to zepsuty? A data ważności?
[J] Data ważności jest dobra, ale ser ma dodatkową pleśń i nie nadaje się do jedzenia.
[K] Przecież to ser pleśniowy... (tu z rozbawioną miną, pewna, że dała celną ripostę, zwraca się do ludzi w kolejce, którą obsługuje)
[J] Proszę pani, ser typu camembert w założeniu posiada białą pleśń, jeśli pani tego nie wie, a ten ma żółty nalot, co wskazuje na to, że był przechowywany poza lodówką. A że mają go państwo teraz w promocji, to wnioskuję, że promocja nie jest przypadkowa. Pytam jeszcze raz - komu mam to zgłosić, żeby odzyskać pieniądze i żeby sprawdzili państwo resztę tej partii? (ludzie w kolejce przestali się uśmiechać, a kasjerce zrzedła mina)
[K] To pani pójdzie tam do wejścia na magazyn i poprosi kierowniczkę...

Poszłam. Kierowniczka przyjęła zgłoszenie bez mrugnięcia okiem, podeszłyśmy nawet razem do półki z serami, gdzie komisyjnie kilka opakowań otworzyła - wszystkie wyglądały tak samo niestety, więc "wymienić" towaru nie mogłam. Niestety na tym kończy się moja wiedza o dalszych losach "promocji". Kierowniczka podeszła ze mną do kasy i kazała zwrócić mi pieniądze za ten towar. Kasjerka spojrzała na mnie zabójczym wzrokiem, bo przeze mnie musiała coś anulować na kasie, i rzuciła (!) mi szybko 3 złote. Na moje pytanie, czy mam jej coś z tego wydać, bo ser kosztował chyba 2,89, warknęła, że nie, i obrażona wzięła się za kasowanie klienta. Ciekawe czy będzie mu winna grosika? :)

Polo Market

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 540 (594)

#18054

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o piekielnym właścicielu internetowego sklepu zoologicznego.
Chcąc poprawić zwierzakowi warunki bytowe z dobrych na luksusowe, wyszukałam w internecie ładny model klatki, porównałam ceny i oceny i dzwonię do sklepu, żeby potwierdzić kilka istotnych rzeczy przed zamówieniem. Właściciel [W], ja [J].
[J] Witam, chciałam zamówić klatkę X, czy ma Pan ją w magazynie? Kiedy mogę spodziewać się realizacji?
[W] X? Tak, są. Noo, dziś jest piątek, w poniedziałek wyślemy, we wtorek, najdalej w środę kurier u Pani będzie.
[J] Na pewno? Bardzo niepochlebne komentarze czytałam o Pana sklepie w internecie, dlatego wolę się upewnić u źródła...
[W] (zaperzony) Jakie? Gdzie? Proszę popatrzeć na opinie na Allegro! W internecie konkurencja nas oczernia!
[J] Dobrze, dobrze, zajrzę na Pana allegro. A odbiór osobisty możliwy? Boję się, że klatka się połamie w transporcie.
[W] Ale po co, jak Pani zamówi przez sklep to wysyłka darmowa, opakowanie jest mocne.

Na Allegro (wojtas1980x) zobaczyłam 97% pozytywnych opinii z ponad tysiąca, i kilka negatywów podobnej treści jak te znalezione w internecie - że realizacja trwa miesiąc, a nie obiecane 2 dni, że całkowity brak kontaktu telefonicznego i e-mailowego. Ok, zamawiam przez sklep w piątek. Opłaciłam, wysłałam potwierdzenie wpłaty nawet. W poniedziałek zmiana statusu zamówienia na "realizowane". We wtorek po południu, z braku kuriera w moim domu, dzwonię.
[J] Witam ponownie, w piątek zamówiłam klatkę X, opłaciłam, dziś miał być kurier a tu nawet status zamówienia się nie zmienił na "wysłane".
[W] Tak, ja pamiętam o Pani klatce, noo, dużo pracy mamy, czasem nie zdążymy zmienić statusu... Ale dziś Pani nie dostała jeszcze? Dziwne, pewnie jutro dojdzie, ja napiszę do kuriera i zapytam i dam Pani odpowiedź.

Jak się domyślacie, klatka nie doszła ani w środę, ani w kolejne dni. Zaczęły się za to problemy z łącznością - pan nie odbierał, albo odbierała pracownica, która "nie była w temacie", a pana nie było... Zażądałam numeru nadania - może przesyłka zaginęła (o sancta simplicitas...)? Otrzymałam fikcyjny numer, którego nawet pan na infolinii kurierskiej nie mógł zidentyfikować. Po kilku dniach i kolejnej interwencji otrzymałam od sklepu informację, że klatka została wysłana, ale poszła na zły adres do innego miasta, jak wróci i nie będzie połamana, to mi wyślą. Ponownie dostałam też fikcyjny numer nadania, sprawdzam sama w systemie i przez infolinię, nie ma. Polecono mi zażądać zeskanowanego potwierdzenia nadania.
Skanu nadania od sklepu się nie doczekałam. Reakcji na pisemne formy (kilka e-maili i list polecony) rezygnacji z zamówienia i zwrotu wpłaty też nie. Telefony głuche.

Jako piekielny klient obeznany nieco w branży zoologicznej, postanowiłam w zeszłym tygodniu zadzwonić bezpośrednio do polskiego dystrybutora klatek (są sprowadzane z Włoch). Dowiedziałam się, że klatek nie ma i od miesiąca nie było, są dopiero zamówione i jadą z Włoch, mają przyjść w następnym tygodniu. Przy okazji poskarżyłam im na nierzetelnego kontrahenta, który najwyraźniej sprzedaje nie tylko to, czego sam nie ma na stanie, ale także to, czego nie ma hurtownia.
Jako bardzo piekielny klient opisałam też sytuację na portalach oceniających sklepy, niech będzie ku przestrodze.
Jako bardzo, bardzo piekielny klient zgłosiłam do Allegro, że użytkownik sprzedaje przedmioty, których nie ma ani on, ani dystrybutor na Polskę.

W innym sklepie zoologicznym poinformowano mnie, że czeka u nich cierpliwie jeden klient na taką klatkę od trzech tygodni, właśnie ze względu na dostawy z zagranicy, i od początku wie o tym, że realizacja może długo potrwać. Jasno, prosto i klarownie. Czekam zatem teraz i ja, wierząc, że skoro towar dotarł już do hurtowni, to wkrótce dotrze i do mnie, a jeśli nie, to wkrótce mija 30 dni od zakupu i mogę sprawę zgłosić do rzecznika praw konsumenta.
Pytam tylko - po co "mojemu" sklepowi te kłamstwa?

Ara Bydgoszcz - internetowy sklep zoologiczny

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 494 (544)