Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

musli

Zamieszcza historie od: 17 grudnia 2012 - 22:48
Ostatnio: 26 stycznia 2016 - 18:35
  • Historii na głównej: 0 z 9
  • Punktów za historie: 473
  • Komentarzy: 9
  • Punktów za komentarze: 41
 
zarchiwizowany

#70877

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mały absurdzik handlowy na wynos raz. :)

Lecę na kasę, bo widzę, że kolega wodzi zagubionym wzrokiem po sali w poszukiwaniu pomocy. Słyszę westchnienie ulgi i znaną mantrę:

- Muslik, mogłabyś pani coś doradzić?

Uśmiecham się do starszej pani, pani odwzajemnia uśmiech, pokazuje czasopismo i pyta, gdzie znajdzie taki to a taki sweterek ze zdjęcia, ale koniecznie ten, bo dla siostry i ta sobie wymarzyła i w ogóle jest w piątym sklepie i nie może znaleźć. Uśmiecham się szerzej, wskazuję miejsce, wręcz podaję dokładne współrzędne. Pani dziękuje i wychodzi...

Do sieciówki z ciuchami, mieszczącej się piętro niżej niż empik, w którym pracuję :)

sklepy

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (139)
zarchiwizowany

#69655

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pracuję Wam ja w punkcie handlowym typu muzyka, prasa i książka (plus setki niepotrzebnych nikomu chińskich bibelotów, acz podobno mają się z tego wycofywać). Instytucja, bądź co bądź, naznaczona palcem łaskawej Kultury. Podobno.
Bo co, do jasnej Anielki, w głowie mieć trzeba, by wepchnąć przeżutą gumę na tyły półki i przyklepać starannie ustawionymi na sztorc płytami?

MPiK

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -16 (18)
zarchiwizowany

#46425

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzień dzisiejszy.
Z mojego zakuprza na uczelnię dojeżdżam autobusem, wracam tak samo, bo najszybciej i najwygodniej.
Pomimo w miarę wczesnej pory jak na koniec zajęć (11:20?) na przystanku, na którym zwykle wsiadam, tłum ludzi. Po kilku strategicznych obliczeniach dotyczących domniemanej lokalizacji drzwi busa ustawiam się tuż koło bohaterki mojej krótkiej historii. Starszej pani, która sięga mi kilka centymetrów powyżej łokcia i założę się, że jej wzrost równie dobrze sprawdza się w roli wymiaru talii. Innymi słowy, szersza niż wyższa.

Podjeżdża karoca, co ważne, parkuje w nieco większej odległości od krawężnika niż to zwykle bywa. Dla mnie to nie problem, dla miniaturowej babci najwyraźniej tak, bo w pół kroku czuję szponiasty uchwyt na przedramieniu. Zaskoczona przystaję, o mało się nie wywracając pod naciskiem, babinka zadowolona ładuje się do pojazdu i tyle ją widziałam.

Ani dziękuję, ani pocałuj mnie w cztery litery.

Wystarczyłoby poprosić. Serio.

komunikacja_miejska

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (26)
zarchiwizowany

#45638

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed jakiegoś roku z hakiem.

Gdańsk, późna jesień. Godzina siódma czterdzieści. Wyłażę zaspana ze środka komunikacji, idę krokiem zombie na uczelnię. Poza mną na chodniku nie ma nikogo. A, nie, w oddali błąka się jakiś facet, wyraźnie nietutejszy. Przygotowuję w myślach mapkę miasta. Facio widzi zbawienie człapiące chodnikiem, podbiega truchtem i zaczyna wywód.

- Siema, nazywam się tak i tak, mieszkam tam i tam (gdzieś na Śląsku), patrz, tu jest mój dowód - macha mi plastikiem przed nosem, z lekka mnie konsternując - za pół godziny odjeżdża mi pociąg...

- Najbliższy dworzec w tamtą stronę, cały czas prosto - mamroczę półprzytomnie, myślami będąc już przy automacie z kawą.

- Nie, nie o to chodzi, wiem, gdzie jest dworzec. No głupia sprawa, nie mam pieniędzy na bilet...

A, o to ci, bratku, chodzi. No ok... Jak dobra Samarytanka dłubię w portfelu w poszukiwaniu piątki, byleby mnie facet już puścił do wymarzonego źródła kofeiną płynącego. Wręczam mu monetę, mruczę pod nosem jakieś "wesołych świąt" czy inne równie bezsensowne pożegnanie, ale słyszę nad głową:

- Tylko że ja potrzebuję 120 złotych. Mogłabyś mi dać, tobym od razu bilet cały kupił...

Staję jak wryta, zaspany mózg usiłuje przetrawić popis bezczelności, którego przed chwilą byłam świadkiem.

- Słucham...?! No przykro mi, nie mam tyle przy sobie nawet... Zresztą, trochę się spieszę... - Tu taktycznie próbuję wykonać odwrót, ale gościu wyrasta przede mną.

- A to może mogłabyś pójść do bankomatu, co?

No błagam.

- Żegnam pana ozięble.

Do samego zakrętu ścigały mnie niezawoalowane aluzje dotyczące prowadzenia się mojego i moich przodkiń. A zakręt był daleko, uwierzcie mi na słowo.

Cóż, są ludzie i taborety...

PS: Facet zaatakował ponownie, jakoś latem to było. Na jego nieszczęście mam niezłą pamięć do twarzy, o czym nie omieszkałam go poinformować, życząc udanego polowania na frajerów - rzecz jasna głosem słodkim jak miód i z uśmiechem firmowym nr 36, przecież jestem dobrze wychowana :)

natręci

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (29)
zarchiwizowany

#45443

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja Mam ma problem z okiem. Mniejsza już o to, jaki to problem, w każdym razie publiczna służba zdrowia zajmuje się nim w jednej-jedynej klinice w Krakowie. Mieszkamy pod Gdańskiem, dokonujemy więc corocznej dwudniowej wyprawy w celach medycznych. Oprócz tego Mam pozostaje w doskonałej komitywie z zaufaną Panią Doktor z naszych okolic, kontrolna wizyta co trzy miechy.

Do rzeczy zatem.

Przybywamy bladym świtem do Krakowa po całonocnej podróży, spóźnione, bo PKP bez opóźnienia to nie PKP. Biegusiem do kliniki. Rejestracja czynna dopiero od ósmej (zawsze była od siódmej, dziwne...), jest szósta czterdzieści, w poczekalni ludź na ludziu. O dziewiątej Mamie udaje się zarejestrować, idziemy więc na górę do równie zawalonej "poczekalni docelowej".

Długo to wszystko trwało, oj, długo. Mam średnio zadowolona, bo nie dość, że spóźniłyśmy się na pociąg powrotny, to jeszcze potraktowali ją po łebkach. No ale nic, ważne, że wynik dobry, a wizyta kontrolna za kolejny rok. Wracamy do siebie podniesione na duchu.

Niecały miesiąc później Mam stwierdziła, że boli ją oko. Alarm wszczęty, wizyta u zaprzyjaźnionej Doktor umówiona na cito...
Mam wychodzi wściekła z gabinetu, jeszcze ją ścigają wkurzone okrzyki Pani Doktor, która przeklina lekarzy z Krakowa do dziesiątego pokolenia, i to w obie strony.

Co się okazało? Ano, hoży doktorzy ze specjalistycznej kliniki nie zauważyli/olali, że Mamie odkleja się siatkówka. Gdyby poszła do PD ze dwa tygodnie później, prawdopodobnie nie udałoby się jej przykleić i Mam straciłaby doszczętnie wzrok w jednym oku.

Chyba nie muszę dodawać, że zabieg przymocowania niesfornej błonki w trybie szybkim można wykonać jedynie prywatnie, i to za niebanalną sumę.

służba_zdrowia

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (181)
zarchiwizowany

#44648

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od czterech lat, rok w rok Musli jeździ na Woodstock. Mówcie sobie co chcecie, że bydło, że wyrzutki społeczne i tak dalej, faktem jednak jest, że festiwal ładuje mi baterie na cały rok.

A kilka godzin po jego zakończeniu niemal połowę baterii rozładowuje mi, a jakże, PKP.
Przepełnione pociągi i "przedziały bydlęce", w których każdy siedzi na każdym, to już standard. Zaufajcie mi na słowo, słynne specjalne składy woodstockowe (w tym roku znane jako MusicRegio) to klasa biznes i pięciogwiazdkowy hotel w porównaniu z tym, co dane mi było przeżyć w 2011.

Przez dwa pierwsze lata jeździłam w obie strony Przewozami Regionalnymi, bo dużo taniej i trochę wygodniej, mimo trzech przesiadek. Kto zna trasę Tczew-Krzyż przez Chojnice i Piłę, ten wie, że jeżdżą na niej tzw. autobusy szynowe. Coś gabarytów tramwaju. Przez dwa lata spokojnie wszyscy chętni się mieścili.
Aż przyszedł 2011 i niesławny koncert Prodigy, w związku z którym ludziów na polu jak mrówków..
Podróż do celu była wygodna. Miejsca siedzące przez całą trasę.
Powrót?
Postanowiłam jechać koło południa, łudząc się, że wszyscy zwinęli się na poranne pociągi. O, jakże się myliłam.
Z Kostrzyna do Krzyża dało się dojechać, chociaż pociąg Regio pojechał jako woodstockowy, na dodatek godzinę później niż napisano w planie.
Wysiadka w Krzyżu godzinę później, około 13. Za godzinę ma podjechać przesiadka, na ten peron, gdzie jakieś 600 luda wysypało się z wysłużonego piętrusa z Kostrzyna.
Ok. 13:30 podbiega do nas konduktor z okrzykiem, że przesiadka podjedzie z godzinę póżniej, bo ktoś "z góry" załatwił nam dodatkowy wagon czy tam skład. Wszyscy zadowoleni, pomimo kolejnej godziny oczekiwania, bo przynajmniej wszyscy się zmieszczą. Zawieram jakieś znajomości na peronie, ludzie częstują chlebem z pasztetową i piwem, wesolutko.
Komunikat, że podjeżdża pociąg. Wszyscy w natychmiastowym stanie gotowości.
Kilka minut później okazuje się, że faktycznie przyczepili nam dodatkowy wagon.

Do tramwaju.

Z tłumu zgromadzonego na peronie nawet połowa nie dała rady wsiąść. I może sama sytuacja nie byłaby AŻ TAK BARDZO piekielna, gdyby nie to, że wyżej wymieniony tramwaj był ostatnim pociągiem odjeżdżającym w kierunku Piły/Chojnic/Tczewa.
Części osób jadących do Gdańska udało się wpakować do woodstockowego przez Bydgoszcz, chociaż ten był tak załadowany, że aż osiadł na resorach.
Część wróciła do Kostrzyna, mrucząc, ze tam przynajmniej będą mieli kibel za darmo.
Pozostali, w tym ja, spędzili 15 godzin na dworcu, czekając na połączenie do Piły o piątej rano, a potem w Pile kolejne sześć godzin na przesiadkę do Chojnic.

No bo skoro mamy karimatki i śpiwory, to przecież możemy przekimać się na podłodze w budynku dworca albo pod wiatą.

W tym roku wracałam już woodstockowym. :>

pekape

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (33)
zarchiwizowany

#44616

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mieszkam sobie od początku roku akademickiego na pięknym, nowym, deweloperskim osiedlu, jednym z wielu w okolicy, na przedmieściach dużego miasta. Ładna okolica, wzgórza, dolinki, mały lasek obok. Miejsce upodobane przez emerytów i rodziców z dziećmi (najczęściej w wieku wózkowo-przedszkolnym), więc cisza, spokój i sielanka.
Nie na sąsiadów chcę tu zresztą narzekać, o nie.
Jak już wspomniałam, cała dzielnica składa się z osiedli deweloperskich. Każde jednak z nich podlega innemu właścicielowi. Problemu nie było, póki nie było śniegu.
Gdy ten spadł...
No cóż, w granicach osiedli wszystko jest perfekcyjnie odśnieżone bądź grubo posypane piaskiem, coby się ludzie nie pozabijali. Poza granicami niech ktoś inny odśnieży. Ale kto, skoro miasto upiera się, że drogi dojazdowe i przyległe chodniki również należą do deweloperów, a deweloperzy odbijają piłeczkę w kierunku miasta?
Efekt - do wczoraj błoto pośniegowe zalegające na całej szerokości chodnika (uwierzcie na słowo, mi, 21-letniej, w miarę zdrowej studentce, ciężko się szło na tramwaj pod górkę, a co dopiero jakiejś mamie z wózkiem zawierającym pociechę i opcjonalnym drugim brzdącem uczepionym płaszcza). Dzisiaj ta ciapa zamarzła i jest jeszcze zabawniej. A chodzić trzeba, bo linia tramwajowa i przystanek autobusowy uwożący z tego zakuprza w kierunku cywilizacji są na głównej arterii, będącej przy okazji najwyższym punktem w okolicy.

Czuję, że deweloperzy i miasto do końca zimy się nie dogadają, a okoliczne prywatne przychodnie zarobią kupę kasy na leczeniu złamań.

miasto vs. wszyscy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (171)
zarchiwizowany

#44602

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W zasadzie bardziej to śmieszne niż piekielne.

Wiosna w pełni, pogoda piękna, idę sobie spacerkiem do domu. Jestem już prawie u celu, gdy z prostopadłej przed sam nos wytacza mi się zalany w pestkę koleś, którym wiater miota od krawężnika do krawężnika. Przyspieszam, żeby go wyprzedzić, gdy ten przystaje chwiejnie i...
puszcza głośnego bąka w akompaniamencie równie głośnego, pełnego ulgi "o k...wa".

Poziom wiary w ludzkość mi nieco opadł.

wiosenna uliczka

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (19)
zarchiwizowany

#44572

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miejsce - Woodstock 2012. Nieco dokładniej, plac przed główną sceną w trakcie jakiegoś przypadkowego koncertu, tuż pod stanowiskiem kamery i nagłośnienia. Innymi słowy - osobom nieprzywykłym do koncertów prawdopodobnie popękałyby bębenki.

Kątem ucha słyszę pisk i szczek.
Patrzę - jakiś człowieczek, na oko dwa lata ode mnie starszy, trzyma na rękach psa. Pies się wyrywa, no to stawia go na ziemi. Ludzie łażą w tę i curyk, pies panikuje, drze się na wszystkich i próbuje kąsać przechodzących w łydki.

Stukam gościa w ramię.
- Stary, weź tego psiaka stąd, za głośno dla niego, męczy się - przekrzykuję wokalistę drącego się ze sceny.

Przysięgam, że jako żyję, nie widziałam takiego świętego oburzenia. Nawet u babki autobusowej.
- No ty się chyba sama męczysz! To mój pies i nie będziesz mi rozkazywać!

Przed telefonem do TOZu powstrzymał mnie chyba tylko brak numeru, a i Pokojowcy niewiele mogli zrobić.

Czy gościu stał do końca koncertu z tym psem, nie wiem, poszłam się upić z rozpaczy. Znając upór tego typu osób, to wielce prawdopodobne.

Kurtyna. Oklasków nie będzie.

mało myślący uctokowicz

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (66)

1