Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

obserwator

Zamieszcza historie od: 7 marca 2011 - 19:46
Ostatnio: 19 czerwca 2022 - 22:57
Gadu-gadu: 237757
O sobie:

Ulubiony cytat: "Musieć oglądać to przedstawienie jest niczym rodzaj tortury" (wypowiedzi pewnych postaci-krytyków)

  • Historii na głównej: 11 z 14
  • Punktów za historie: 2920
  • Komentarzy: 2324
  • Punktów za komentarze: 6780
 

#48930

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Dajcie mi cierpliwość, bo jak dacie mi siłę to pozabijam.
Wielkanoc, to i rodzina się zjechała żeby świętować. W składzie: Wujek, Ciocia, Kuzyn lat 8.

Byliśmy akurat w trakcie obiadu. Z mojego pokoju dobiegł dźwięk smsa. Wstałam od stołu, poszłam sprawdzić. Niby wszystko w pokoju w porządku. Meble na swoim miejscu, kilka kartek i kredek na podłodze, bo Kuzyn tam rysował. I nadal tam był, blisko okna. Ale właśnie, tam coś było nie tak. O ile pamiętałam, firana zawieszona w oknie była całkowicie gładką warstwą białego materiału. Nie pamiętam, żeby to były makaroniki. A takie je zastałam. Tak, dokładnie. Szczeniak pociął mi firanę. Żyłka na skroni zadrgała, no nic. Wyjaśnię sprawę z ciotką później. Odebrałam wiadomość i wróciłam do stołu.

Po wysłuchaniu z firmowym uśmiechem na twarzy tyrady ciotki na temat "Oj dziewczyno, nie bierz się za pieczenie, bo ci nie idzie" i patrzeniu jak pochłania już którąś z kolei babeczkę mojej roboty, i po wysłuchaniu od Wuja jakiego to on zdolnego syna nie ma, że dobrze się uczy, że na skrzypcach gra i uczęszcza na kółko matematyczne, zapadła na chwilę cisza. Niepokojąca. Usłyszałam wrzask. Nie ludzki. Koci. Biegiem zerwałam się od stołu, poleciałam do pokoju gdzie urzędował ten mały Belzebub.

Belzebub przyduszał ramieniem mojego kota i próbował wyłupić mu oko nożyczkami. Rodzina wyleciała za mną. Trafili na zły moment, bo już targałam szczeniaka za ucho na przedpokój. Miał ogromny niefart. Higure lubi skórzane, naćwiekowane paski. Dostał taki wpierdziel, że wył dwie bite godziny. Ja przez ten czas wysłuchiwałam tego:

[C]iotka: - Jak możesz! To MOJE dziecko, nie masz prawa go tknąć!
[J]a: - Jak go nie wychowujesz, to ktoś inny musi mu pokazać, że czegoś się robić nie powinno!
[C]: - Mój synek chciał się tylko pobawić!
[J]: - No żebym ja się z nim zaraz tak nie pobawiła!
...Mówiąc to wzięłam narzędzie zbrodni w postaci nożyczek i poszłam do bachora. Zostałam zatrzymana przez Wuja. Odpuściłam.
Powiedziałam tylko żeby naprawdę zabrali się za wychowanie dziecka, bo wyrośnie na psychopatę. Ma zadatki.
Wuj uniósł się honorem.
[W]:- Grażyna! Wychodzimy! Nie będziemy dłużej przebywać z kołtunami! Nasze stopy więcej w TAKIM domu nie postaną! Żegnamy ozięble!
"Oby.". Odpowiedziała moja mama po cichu.
...Wyszli. Na całe szczęście.

Matka jedynie dostała od ciotki telefon, że będziemy płacić słono za psychologa tego małego diabła. Niedoczekanie.

Dom

Skomentuj (254) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 936 (1094)
zarchiwizowany

#48852

przez Konto usunięte ·
| było | Do ulubionych
O piekielnej starszej siostrze

W rolach głównych:
- Młodszy Brat (MB)
- Piekielna Starsza Siostra, czyli ja

Krótka charakterystyka MB. Braciszek jest urodzony w roku 2007, w tej chwili ma niecałe 6 lat. Jest jedynym synkiem moich rodziców, ich najmłodszym dzieckiem, w dodatku ojciec nasz ma już 60tkę i ma momentami podejście bardziej "dziadkowe" niż "ojcowskie". Do tego, dochodzą dwie starsze siostry (ja i siostra) starsze o kilkanaście lat. Efekt: brat jest wytulony, wygłaskany, wyopowiadany bajkami ze wszystkich możliwych stron, no i oczywiście - rozpieszczony.
Moi rodzice, tata z racji wieku, a mama z racji przewlekłej choroby, nie zawsze mają cierpliwość do niego, skutkiem czego pewna spora część wychowania braciszka przypada na mnie. Nie powiem, miły obowiązek, szczególnie że brat mój (jako kochająca starsza siostra mówię w pełni rzetelnie i obiektywnie, oczywiście ;)) jest bardzo bystrym chłopcem z poczuciem humoru. Opowiem teraz o kilku sytuacjach, w których okazałam się naprawdę piekielna.
Gwoli uprzedzenia: zapewne to, o czym opowiem, sporej części ludzi się nie spodoba. Zauważyłam takie reakcje u moich kolegów, kiedy opowiadałam im te historie. Cóż... czytajcie. Dodam, że na wszystkie akcje tutaj uzyskałam zgodę rodziców.
Sytuacja pierwsza:
Ranek, wybieranie się do przedszkola. Wybierają na zmianę mama lub ojciec, przy czym MB zawsze się ociąga, więc krzyczą i nie da się spać. Któregoś dnia powiedziałam, że skoro i tak nie śpię, to ja go wybiorę. Dodam jeszcze, że w tego typu stosunkach kieruję się dwiema zasadami: nie krzyczę i jestem konsekwentna.
Stanęłam rano nad łóżkiem, trzymałam w ręku szklankę z wodą.
Ja: - Wstawaj.
MB ignoruje.
Ja: - Wstawaj, bo czas leci.
MB ignoruje nadal.
Ja: - Jeśli nie wstaniesz, zanim policzę do trzech, to obleję cię wodą.
MB: - Nie zrobisz tego!
Ja: - Zrobię. Raz... Dwa...
Leżał, więc go oblałam, pilnując tylko, żeby woda nie poleciała na głowę.
MB: - Eeeeej! Tak nie wolno!
Ja: - Było wstać, uprzedzałam.
Pościel i piżama poszły na kaloryfer. Najpierw krzyczał, ale jak uprzedziłam, że znowu go obleję jak wreszcie nie wstanie, zaczął się ubierać.

Sytuacja druga
Następnego dnia wstawanie poszło szybko, ale ociągał się z ubieraniem.
Ja: - Słuchaj, [imię]. Mamy pół godziny na ubranie się, zjedzenie śniadania, umycie zębów i wyjście. Jeśli będziesz się ociągał, to pójdziesz głodny do przedszkola, bo nie będziemy się spóźniać.
MB: - I tak zjem!
Ruszył do kuchni, chcąc wziąć jedzenie. Wzięłam mu z ręki i wstawiłam wysoko, by nie mógł dosięgnąć nawet ze stołka.
Ja: - Masz się ubrać, sprzątnąć pościel, jedzenie potem. Jak nie zdążysz, to nie zjesz.
Przeciągnął, nie zdążył zjeść. Jak się ubieraliśmy do wyjścia, poprosił mnie, żebym mu dała kromkę chleba do zjedzenia w drodze, ale powiedziałam twarde "nie". Miał poczuć, że nie zjadł. Poczuł.

Sytuacja 3
Na początku uprzedzę, że zdecydowałam się na akcję niżej, ponieważ znam swojego brata. To typ dziecka "żywe srebro", jest pyskaty i ma własne zdanie. Ogólnie - raczej silny charakter, poradzi sobie w życiu. Dlatego też czasem w wychowaniu konieczne są mocne akcenty.
Brat pociął obrus. Ot, po prostu wziął nożyczki i pociął. Mama wpadła w histerię i powiedziała mi, że ona nie ma do niego siły i mogę wymyślić karę, jaka mi się żywnie podoba.
Przyznam, że miałam zagwozdkę. Brat siedział, patrzył hardo, a ja się zastanawiałam, jak go ukarać, żeby zrozumiał. Wreszcie... Mam.
Ja: - Uszkodzę twoją zabawkę.
MB: - Dobrze! - pobiegł do pokoju, przyniósł starego, zapomnianego pluszaka.
Ja: - Nie, nie to - poszłam i wróciłam z jego ulubionym misiem. To taki brązowy miś z kokardką.
Przystawiłam nożyczki do ucha. Brat zaczął krzyczeć i płakać i próbować wyrywać mi misia.
Ja: - Przykro ci?
MB: - Tak!
Ja: - A widzisz, teraz rozumiesz, jak mamie było przykro, kiedy pociąłeś jej obrus?
Brat buczał.
Ja: - Uspokój się, popatrz.
Delikatnie nacięłam kokardkę. Dosłownie na pół centymetra.
Ja: - Żebyś miał na pamiątkę, jak to jest przykro, jak się niszczy czyjeś rzeczy.
Oddałam misia, brat pobiegł do pokoju.
Pół godziny później przyszedł do mnie (bez misia) i przytulił się.
Ja: - Zrozumiałeś?
MB: - Tak.
Ja: - I nie będziesz tak robił?
MB: - Nie będę.

Nie liczę na aż taki sukces wychowawczy, ale jakiś postęp jednak może to da...

wychowanie

Skomentuj (92) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 408 (618)

#48770

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii http://piekielni.pl/48765 coś mnie znów podkusiło do napisania.

Mieszkam na Śląsku. I tak się jakoś złożyło, że dość często jestem obecny w Katowicach i Bielsku-Białej, czyli miastach, gdzie odbywają się sławetne egzaminy na prawo jazdy. No właśnie.
Często słyszy się śpiewkę, że ktoś nie zdał i potem rage'ował na egzaminatora obrabiając mu dupę i tworząc obraz egzaminatora-wariata. I wtedy dość szybko pojawiają się głosy typu "Nie zdałeś, więc boli, nie panie hejter? Zostaw egzaminatora w spokoju, bo on w przeciwieństwie do ciebie umie jeździć?" Czy aby na pewno?

Egzaminacyjna "L-ka"- na ten widok zawsze przystaję i patrzę się, kto prowadzi. Zapytacie pewnie czemu mam taki dziwaczny zwyczaj? Bo czasem można zobaczyć za kółkiem egzaminatora wyczyniającego rzeczy technicznie awykonalne lub przynajmniej kwalifikujące się na komplet punktów karnych.

A jednak. I zawsze po takim pokazie zastanawiam się, kto temu pajacowi dał prawo nie tylko do egzaminowania przyszłych kierowców, ale w ogóle do kierowania samochodem?!? Jak taka osoba może komukolwiek prawić kazania o braku umiejętności/poszanowania dla przepisów, skoro sama takowego nie posiada?

I nie - broń Boże nie mówię tu o wszystkich, bo byłoby to zwyczajnie niesprawiedliwe, ale jednak - część egzaminatorów - sądząc po ich zachowaniu - powinna pod groźbą rozstrzelania dostać dożywotni zakaz zbliżania się do samochodu! Poniższe przykłady to tylko nieliczne, które najbardziej zapadły mi w pamięci:

1) Ograniczenie do 30km/h? "Spoko- ja jestem "szanowny pan egzaminator", mogę zapier*alać nawet 100km/h!" A ty tylko przekrocz prędkość o 1km/h...

2) Pasy bezpieczeństwa? "Na co mi zapięte pasy? Jestem nieśmiertelny!" Coś w tym jest - w końcu głupi zawsze ma szczęście, nie?

3) Podwójna ciągła? "A cóż to znowu za wymysł?" Ty spróbuj tylko się do niej za bardzo zbliżyć...

4) Przejście dla pieszych? "To piesi mają mi ustępować!" Natomiast jak ty się nie zatrzymasz, to 'panu już dziękuję'.

5) Wchodzisz w dość ostry zakręt z prędkością ~80km/h? "No przecież ja jestem miszczu kierownicy - z papierem magicznie dostałem umiejętności rajdowca!" Szkoda, że pomyślunku brakło...

6) "Jakiekolwiek znaki mnie nie obowiązują, a wszyscy mają na mój widok spier*alać". I to dosłownie - raz widziałem, jak kochany egzaminator w czerwonej Toyocie z numerkiem 8 (do dziś pamiętam!) jechał czysto na czołówkę z tramwajem; na szczęście motorniczy okazał się mądrzejszy od kretyna za kółkiem i się zatrzymał.

7) Widzieliście kiedyś moi drodzy tzw. palenie gumy? No to już wiecie, jak to musiało wyglądać, kiedy egzaminator wyjeżdżał z parkingu na główną drogę, zupełnie nie przejmując się sznurem nadjeżdżających szybko samochodów, które kawałek wcześniej dostały zielone światło.

8) "Nie chcesz tu zaparkować, bo niby masz mało miejsca? Dziękuję, nie zdał pan!" - raz szedłem koło parkingu przy drodze. I kandydat nie chciał zaparkować w jedynym dostępnym miejscu, bo inne parkingowe łosie zwyczajnie to uniemożliwiły. Co zrobił szanowny egzaminator? Pokazał, że wjechać się da. Kasując temu z lewej prawe lusterko, a temu z prawej tuningując optycznie lewy bok. Ale wjechał! To, że przy nawet najszczerszych chęciach nie dało się otworzyć drzwi i wysiadać trzeba by przez bagażnik, jest nieistotne - w końcu "szanowny pan egzaminator" udowodnił swoją wyższość i skasował kolejnego frajera...

9) Mój absolutny #1 (chyba) na zawsze: prawo jazdy zdawałem z samego rana, w śnieżycę - ja to mam szczęście, nie? Czekam sobie w tym przeszklonym pomieszczeniu, starając się uniknąć tych wszystkich rozhisteryzowanych kandydatów i widzę jak egzaminatorzy się zjeżdżają. Jeden z nich chyba nie mógł się oprzeć temu, że spadło już trochę śniegu i przyczepność zmalała. Wjeżdżając na plac chyba chciał przyszpanować umiejętnościami i zaparkować na drifcie. Powiedzmy, że skończyło się to trochę nie po jego myśli: wywinął parę bączków i z całym impetem skasował bokiem kolumnę... Laweta wjeżdżająca na plac po ową nieszczęsną Yarisę była pięknym widokiem :)

I takie pajace nas egzaminują i jeszcze mają czelność wywrzaskiwać, że to my nie umiemy jeździć i stanowimy zagrożenie na drodze... Ja was proszę - to się nawet nie kwalifikuje na ironię, raczej bardzo gorzki żart...

prawo jazdy czyli kabaret raczej nie śmieszny...

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 480 (648)

#48508

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Napiszę wam o mojej pracy i piekielnych klientach. Jestem fotografem. Na początek przedstawię przybliżone moje stawki:
- pakiet podstawowy: kościół + 1 dzień do godz. 1.00 - 1000 zł. Oddaję wtedy 30 zdjęć w wersji papierowej i 300 na płycie
- pakiet pełny: kościół + 1 dzień do godz. 1.00 + plener = 1200 zł. Oddaję 40 zdjęć w wersji papierowej i 500 na płycie.
Do każdego pakietu można dobrać dodatkowy dzień za niską dopłatą zazwyczaj rzędu 100-200 zł. Wtedy klienci dostają więcej zdjęć.

Pojawiają się klienci, którzy są spokojni, przyjmują stawki lub nie, ale są też "inni" :)

1. Cena.
[K]lient, [J]a
[K]: Coo? aż tyle? (w tym czasie następuje liczenie) przecież od 15 do 1 jest 10 godzin, zarabia pan 100 złotych na godzinę!
[J]: Ale proszę zauważyć że muszę też nad tymi zdjęciami posiedzieć w domu...
[K]: Znajdę kogoś kto mi cały ślub cyknie za 300 zł!
i zazwyczaj klient wychodzi. No cóż jego wybór.

A teraz napiszę co robi fotograf poza salą i kościołem...
W ciągu tych 10 godzin robię około 2000-3000 zdjęć. Wszystkie są w specjalnym formacie pozwalającym mi na łatwiejszą obróbkę w domu (raw). Wywołanie 1 rawki zajmuje około 1-2 minut. Zazwyczaj wywołuję 500 rawek. Daje to około 17 godzin. Ale to nie koniec. Z tych 500 trzeba wybrać 300 i poddać dalszej obróbce, dopiero na tym etapie robię retusz itd. Jedno zdjęcie średnio 5-10 minut (wprawa... na początku idzie wolniej). Daje to kolejne 25 godzin. Następnie drukuję zdjęcia i nagrywam na płytę, zajmuje mi to około godziny. A więc 10 godzin w dzień ślubu, + 17 godzin wywołania i 25 godzin obróbki daje nam 52 godziny. Doliczmy plener około 3 godzin. A więc na godzinę nie wychodzi 100 zł tylko 18 zł. Pomijając już tą godzinę nagrywania na płytę bo śpię wtedy :). Czy to 18 zł to nadal dużo? A więc na ślub zabieram 2 puszki, jedna za 800 zł druga za 6.000. Do tego 3 obiektywy, o cenach 2.400, 1.500, 800. Do tego lampa 1.200 zł. Sprzęt się też zużywa. Ludzie zrozumcie że jeśli chcecie profesjonalne zdjęcia to musicie w nie trochę włożyć bo moja praca to nie tylko pstryknięcie na odwal się zdjęcia.

2. Zadatek.
W celu zabezpieczenia biorę zadatek wynoszący 20% ceny. Klient jest zobowiązany w dniu podpisania umowy wpłacić zadatek który jest automatycznie odliczany z kwoty końcowej. Jest to dla mnie zabezpieczenie przed niezdecydowanymi parami młodymi. Jeśli młodzi zrezygnują to znalezienie kogoś na ten termin jest już prawie niemożliwe więc przynajmniej 200 zł z tego mam. Niestety młodzi nie rozumieją...
[K]: No jest taka i taka sytuacja, rozumie pan, zrywamy umowę
[J]: No tak tak, przykro mi.
[K]: Rozumiem że zwróci pan zadatek?
[J]: Nie, zadatek jest dla mnie swego rodzaju zabezpieczeniem.
I w tym momencie wywiązuje się kłótnia między klientem a mną, zazwyczaj twierdzą że to kradzież, że naciągam ludzi itp. Ludzie zrozumcie że jeśli rezygnujecie to ja jestem stratny 1000 zł a nie tak łatwo znaleźć nowych klientów

3. Termin.
[K]: To będzie x czerwca..
[J]: Ten termin jest już zajęty.
[K]: To pan przesunie, jestem pewien że pan nas jakoś wciśnie.
[J]: Nie ma takiej opcji, przykro mi. Mogę wpisać na listę oczekujących, jeśli termin się zwolni to pana wpiszę i poinformuję.
[K]: To ma k*rwa wtedy być!
I tak się zaczyna kolejna kłótnia. Rozmowy są naprawdę długie i nie ma sensu ich przytaczać. Tak jak mówiłem, są klienci którzy są spokojni ale i zdarzają się piekielni. Inną sprawą jest też czas kiedy klienci zamawiają usługę. Zamawiajcie śluby czy jakieś imprezy wcześniej bo dobrzy fotografowie terminy mają zajęte na rok do przodu.

Podsumowując... Dajcie żyć :) Każda praca jest dobra, nie liczcie od fotografa za "pińćset" zdjęć profesjonalnych i nie skąpcie bo zdjęcia ze ślubu to pamiątka na całe życie.

P.S. Obróbka zdjęć (a szczególnie rawów) tyle zajmuje ponieważ lubię to robić, a i potem klienci są bardziej zadowoleni.

uslugi

Skomentuj (94) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 618 (816)

#48674

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z serii: religia w przedszkolu.

Mój pięciolatek chodzi do przedszkola publicznego. Świadoma, że w III i IV grupie prowadzone są zajęcia z religii, czekałam na pierwsze w tym roku zebranie rodziców spodziewając się, że będziemy na nim deklarować chęć uczęszczania bądź nie dziecka na religię i zostaniemy poinformowani, co w czasie zajęć będą robić dzieci na religię niechodzące. Wydawało mi się to logiczne i oczywiste... aż do chwili kiedy mój syn powitał mnie w szatni słowami "mamo. a wiesz że pan Jezus umarł za nas na krzyżu?" A następnie opisał mi całą drogę krzyżową ze szczególnym uwzględnieniem elementów krwawych i brutalnych.

Poszłam więc do pani wychowawczyni i dowiedziałam się, że pan katecheta przyszedł dziś do przedszkola i został poinformowany, że rodzice nie składali jeszcze deklaracji i nie wiadomo, czy wszystkie dzieci będą chodzić na religię. Stwierdził więc, że on tylko się przywita, zapozna i opowie co będą robić na zajęciach. Nieco rozminął się z prawdą... W ten sposób cała grupa, włącznie z moim synem i jeszcze dwójką innych dzieci, które na religię nie chodzą, została zapoznana z plastycznym opisem męki pańskiej. I naprawdę nie przesadzam: do wieczora słyszałam pytania o biczowanie, koronę cierniową i o to dlaczego żołnierz wbijał włócznię w bok Jezusa.

W związku z tym, że jesteśmy agnostykami i do kościoła nie chadzamy, synek nie miał wcześniej kontaktu z historiami biblijnymi - być może dlatego wywarło to na nim takie wrażenie (chociaż, z rozmów z innymi rodzicami wiem, że większość dzieci była równie przejęta). Synek na religię nie uczęszcza, dwa razy w tygodniu ląduje na pół godziny w innej grupie (co na początku mocno przeżywał), w domu został ogólnie zapoznany z rożnymi wierzeniami występującymi na świecie oraz ze światopoglądem rodziców. Wie, że ludzie mogą wierzyć w różne rzeczy, a także, że nie powinien mówić kolegom, że nie wiadomo, czy bóg istnieje ;-) I tak się tylko zastanawiam, co pan katecheta chciał osiągnąć?

przedszkole

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 334 (1040)

#48683

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A tymczasem na kolei...

Pamiętacie katastrofę w Babach? Pociąg wpadł z prędkością 118 km/h na kierunek zwrotny gdzie powinien pojechać maksymalnie 40km/h. Zginęła wtedy jedna osoba, a ponad 80 zostało rannych...

Dwa dni temu, lecę sobie spokojnie 80km/h, niebo zaciągnięte ołowianymi chmurami, radyjko cicho gra stare dobre klasyki. Semafor przede mną wskazuje sygnał S5 (tzn. "następny semafor wskazuje sygnał S1 stój") więc spokojnie ciągnę dalej, do następnego zdążę wyhamować jeszcze z pięć razy. Ale im jestem bliżej semafora tym robi się dziwniej, bo chyba zamiast jednego światła pomarańczowego widzę dwa (tzn."jazda z prędkością nie większą niż 40km/h, następny semafor wskazuje sygnał stój"). Kurna chata, dwa czy jedno? Jedno czy dwa? Hamowanie pełne, jakoś się udało i gdy wpadałem w zwrotki miałem te 40km/h. Ale łapię za radio:
JA- Kozia Wólka zgłoś się do poc 12345.
Dyżurny- Kozia Wólka głosi się.
J- Panie dyżurny, a dolna żaróweczka na wjazdowym to tak nie bardzo, widać ją dopiero z 50 metrów.
D- No ja wiem, było zgłaszane i byli dzisiaj monterzy... i powiedzieli, że dla nich wszystko jest dobrze.
J- Dla nich może tak, tylko jak dla mnie to jest do kitu. Pan odpisze zgłoszenie.
D- Wybacz mechanik, nic na nich nie poradzę. Zielonych.

I teraz tak sobie myślę, gdybym miał słońce za plecami, walące prosto w ten semafor to bym wpadł w te zwrotki 80km/h i zobaczylibyście mnie w mediach jako winnego spowodowania katastrofy kolejowej.

Dla tych, co będą pytać o tarczę ostrzegawczą. Wjazd został podany już kiedy minąłem tarczę.

kolej wszelkiej maści

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 812 (846)

#48672

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jeżdżę amatorsko rowerem. Codziennie, bez względu na porę roku i pogodę.
I właśnie teraz są jedne z najbardziej zdradliwych warunków pogodowych. Dzień lekko na plusie co powoduje chlapę, noc sporo poniżej zera co ścina rozjeżdżoną za dnia chlapę w piękne koleiny.
Kto jeździł w zimie, wie, że najgorszą nawierzchnią do jazdy nie jest śnieg, ale właśnie takie zamarznięte koleiny (nawet jeżeli są wysokości 2-3cm) - jeżeli je złapiesz wywrotka gwarantowana

Zjeżdżając z estakady na dole w zacienieniu w ostatnim momencie zobaczyłem rzeczone koleiny i to na zakręcie ścieżki... Nie było nawet teoretycznych szans uniknąć upadku.... Huk niezły, przejechałem plecami po chodniku kilka m (lód). Leżę... boli...
Z okolicy od razu zebrało się kilkanaście osób popatrzeć, ponagrywać na komórkę... nikt kto by pomógł lub się zainteresował (co samo w sobie jest dość piekielne)

Nagle widzę, jest - Ona, kobieta na oko 40lat. Jedyna która rozumie, że może trzeba podejść, zapytać, pomóc...
Podchodzi, nachyla się i pada pytanie:
- Ma pan może pożyczyć złotóweczkę..?

Nie miałem.

Miasto

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 974 (1072)
zarchiwizowany

#48415

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio znajoma z uczelni (Niemka), podczas luźnej rozmowy na temat obecnej w Niemczech wielokulturowości, emigracji, ogólne ‘zlotu’ obcokrajowców, ze smutną miną – zaznaczając bardzo, bardzo dobitnie, że nie jest rasistką, czy nacjonalistką – stwierdziła, że niebawem jej ojczyzna zamieni się w kolejny arabski kraj.
Chcąc nie chcąc, musiałam się z nią zgodzić.
W tym momencie przypomniała mi się historia, która wydarzyła się w zeszłym roku, gdzieś na przełomie lipca i sierpnia. Przypadał wówczas czas Ramadanu.

Mieszkałam wówczas w zupełnie innej dzielnicy miasta. Roiło się tam od obcokrajowców, ze szczególnym naciskiem na ludzi pochodzenia arabskiego. Miałam również psa (10-letni owczarek niemiecki, którego z przykrych powodów musieliśmy niestety uśpić) – to istotna informacja dla historii.
Pies choć sporych gabarytów był spokojny jak baranek, przyjazny, garnący się do ludzi.

Pewnego dnia, w wyżej opisanym czasie, wyszłam z Ramzesem na spacer do parku z wydzieloną częścią dla ‘psiarzy’, gdzie zwierzaki mogły sobie na luzie pobiegać. Rzucałam właśnie aport psu, kiedy zza zakrętu dróżki wyłonił się pewien gorliwy (M)uzułmanin, dodatkowo ubrany odświętnie w swoją dżellabę. Pojęcia nie mam, co on właściwie tam robił ani czego szukał (umiejscowienia meczetów nie znam, ale wątpię, by jakiś był w okolicy, toteż bliska jestem wiary w to, że gościu się po prostu zgubił).
Pech chciał, że aport leciał w kierunku jegomościa. Pies chwycił rzucony kij, zadowolony pobiegł z nim do mnie i generalnie w poważaniu miał przerażonego jego widokiem mężczyznę.

W tym momencie słyszę spanikowany krzyk jegomościa:
(M): Twój pies mnie dotknął!

Ja zdziwiona, bo dałabym sobie rękę uciąć, że nie miało to miejsca, pytam w czym problem.
Nie dowiedziałam się, wszak gościu wydzierał się na przemian łamanym niemieckim i własnym językiem, że pies to brudne zwierzę i że ON GO DOTKNĄŁ.
Facet poważnie wkurzony, podchodzi do mnie, nadal się drąc i odgrażając, że on zadzwoni na policję.
W dalszym ciągu oszołomiona zastanawiam się o co mu chodzi. W tym momencie stojący obok mnie, zapięty już na szczęście na smyczy pies zaczyna powarkiwać na tak agresywne zachowanie nieznajomego.
Ludzie zaczęli przyglądać się sytuacji. Facet odsunął się (na szczęście, bo pies silny) na bezpieczną odległość. Na kolejne odgrażanie tym, że zadzwoni na policję, stwierdziłam, że proszę bardzo. Niemcy to kraj świecki, nie rządzą tu prawa Koranu, a mój pies ma prawo, może nawet większe niż on sam, tu przebywać.
Przyznam szczerze, że bałam się jego reakcji na mój monolog. Szczęśliwie trafiły chyba do niego moje argumenty, bo jedynie splunął soczyście w moim kierunku i szemrając coś pod nosem poszedł tam, skąd przyszedł.

Byłam przerażona samym zajściem.
Dziś jestem przerażona tym, że Niemcy w obawie o posądzenie ich o nazizm/rasizm/nacjonalizm boją się sprzeciwić między innymi takim zachowaniom, jakie spotkało mnie ze strony ‘dobrego Muzułmanina’.

I jak się tu nie uprzedzić?

zagranica

Skomentuj (84) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 459 (535)

#48385

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnia medialna nagonka na wszystkich lekarzy, SOR-y, przychodnie i karetki zaczyna przybierać niespodziewany obrót.

Wezwanie do dziecka, blade jakieś, leci przez ręce.

Wchodzimy do przedpokoju i pada pytanie rodzica:
Pani jest pediatrą?
J: Nie, jestem lekarzem medycyny ratunkowej.
R: A umie pani badać dzieci?
J: (WTF?) Umiem.
R: A leczyć?
J: Też.
R: A ile pani lat pracuje?
J: A to zmieni coś w stanie pańskiego dziecka?
R: Ja nie mogę pozwolić żeby się skończyło jak ostatnio z tymi dziećmi! Pani nie jest pediatrą, skąd pani ma wiedzieć jak chorują dzieci?
J: Widzi pan, może na skomplikowanych chorobach dziecięcych się nie znam, ale na RATOWANIU w stanach zagrożenia życia owszem. A pan chyba wzywa do zagrożenia życia? To jak, ratujemy czy prowadzimy dyskusje o moich umiejętnościach?
R: Pani jest bezczelna! Ja pani nie dam dotknąć Pawełka!
J: Dobrze, to ja wzywam policję, bo albo pan kłamał mówiąc że syn jest w ciężkim stanie, albo mówił pan prawdę i teraz ryzykuje pan jego życiem. To jak?
R: (chyba go zatkało, wykorzystałam ten fakt do przejścia z chłopakami do pokoju dzieciaka).

Dzieciak jak to małe dziecko po wymiotach i biegunce, odwodnione, z gorączką. Lepiej zabrać do szpitala, zwłaszcza po ostatnich nagonkach.
Pan rodzic upewnił się tylko, czy na pewno będzie tam PEDIATRA. W końcu bycie lekarzem to żadna gwarancja, że umie się leczyć.

erka

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1007 (1143)

#48412

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Wracałam z moim chłopakiem przed godziną z poczty. Na skrzyżowaniu ulic Łobzowskiej i Garbarskiej zobaczyliśmy grupę pijanych anglików, którzy wbiegli na drogę, zachwyceni z tego, że samochody się zatrzymują (pogoda idealna na taką zabawę).

Najlepsze jednak w tym wszystkim było to, że zaraz obok nas stał zaparkowany samochód Straży Miejskiej. A co zrobili dzielni strażnicy, kiedy grupa przechodziła obok nich? Zgasili światło w samochodzie i udawali, że wcale ich tam nie ma.
Szkoda, że ich nie nagrałam.

straż miejska kraków

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 675 (755)