Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Satsu

Zamieszcza historie od: 11 września 2013 - 19:54
Ostatnio: 11 marca 2025 - 20:35
  • Historii na głównej: 109 z 116
  • Punktów za historie: 30756
  • Komentarzy: 318
  • Punktów za komentarze: 2694
 

#91925

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od kiedy Play przejął UPC, myślałem, że już nic mnie nie zdziwi. No ale jednak...

Do przerw w dostawie internetu trwających kilka–kilkanaście minut parę razy w tygodniu zdążyłem się przyzwyczaić. Ale dzisiaj po kolejnej awarii coś się zmieniło.

Mój internet nagle stał się ukraiński. Jakbym odpalił VPN-a. Google pokazuje ukraińskie strony, oferty w wynikach wyszukiwania mają ceny w hrywnach, a na Google Maps moja lokalizacja to Kijów. Cała mapa w cyrylicy. Na YouTube zamiast PL w logu widzę UA. Do tego prędkość spadła z 800 Mb/s do 120 Mb/s.

Cała akcja zaczęła się o 23:20. O 23:30 internet wrócił, ale już w wersji ukraińskiej. Niby da się korzystać, niby prędkość jeszcze ujdzie, ale akurat w tym momencie pracowałem z klientem z USA. A przez tę "ukrainizację" straciłem dostęp do wszystkich jego serwerów.

Mam wykupiony stały adres IP, bo większość klientów tego wymaga. Płacę za to dodatkowo, a tu nagle koło północy mój adres się zmienia. W tym momencie jestem kompletnie zablokowany. Tracę czas, a gdyby mój klient miał gorszy humor, to i pieniądze.

Najgorsze jest to, że infolinia Play działa tylko do 23:00. W momencie awarii w USA była 17:00, mój klient (jako szef) normalnie pracował, ale nie miał zamiaru ściągać pracowników po godzinach, żeby ci ręcznie przyznali mi dostęp dla nowego adresu IP.

Podsumowując: płacę za stały adres IP, który mogą mi zmienić bez ostrzeżenia na zupełnie inny, dorzucając przy okazji przymusowego VPN-a w gratisie. A to, że ma to miejsce, gdy ich BOK już nie pracuje, to jakiś śmiech na sali.

play

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (114)

#91914

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie wróciłem z komisariatu, gdzie przez ponad dwie godziny byłem bezprawnie przetrzymywany w kajdankach jak jakiś bandyta.

Wyszedłem dzisiaj około godziny 20 pobiegać. Po niecałej godzinie postanowiłem zrobić sobie przerwę. Usiadłem na ławce w parku i obserwowałem kaczki drzemiące nad stawem, gdy podeszła do mnie para policjantów. Główne skrzypce grał tutaj pan policjant, bo jego koleżanka przez całą interwencję nie odezwała się ani słowem.

Policjant: Dobry wieczór. Dowodzik, otwieramy plecak, kieszenie na drugą stronę.
Ja: Słucham?
Policjant: Problemy ze słuchem? Dowód i proszę się tutaj szybko okazać.

W tym momencie włączyłem nagrywanie w telefonie.

Ja: Jasne, tylko czy mógłby się pan wylegitymować i powiedzieć, na jakiej podstawie to zatrzymanie?
Policjant: Z artykułu 15.
Ja: Z upoważnienia artykułu 15, ale na jakiej podstawie?
Policjant: Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jaka to poważna sprawa.
Ja: No właśnie staram się dowiedzieć, bo siedzenie na ławce chyba nie jest przestępstwem.
Policjant: Wylegitymuje się pan?
Ja: Jeśli pan się przedstawi i wyjaśni, dlaczego…
Policjant: Czyli nie chce pan współpracować?
Ja: Oczywiście, że chcę, ale…
Policjant: Proszę się odwrócić, rączki do tyłu…

W tym momencie zostałem zakuty w kajdanki i przewieziony na komisariat. Na miejscu posadzono mnie w pokoju z biurkiem i dwoma krzesłami. Siedziałem tam sam prawie dwie godziny, zanim przyszła do mnie inna policjantka z plikiem papierów. Wyjaśniłem całe zajście i pokazałem nagranie. Poinformowano mnie, że w parku, w którym odpoczywałem, doszło do napaści na tle seksualnym oraz że mogę złożyć zażalenie. I tyle. Ani przepraszam, ani choćby pocałuj mnie w dupę.

Gdy chciałem złożyć zażalenie na miejscu, kazano mi wyjść, bo sprawa jest już zamknięta.

Mam dość mocno poranione nadgarstki, bo kajdanki, w których siedziałem, były zapięte bardzo ciasno. Nie pozwolono mi też do nikogo zadzwonić. Gdy sadzano mnie w tym pokoju, poinformowano mnie, że za pięć minut ktoś do mnie przyjdzie i będę mógł zadzwonić. Tak jak wspomniałem – siedziałem tam dwie godziny, a żona dzwoniła do mnie z dziesięć razy, ale nie mogłem odebrać.

Ktoś może powiedzieć, że sam jestem sobie winien. Ale czy wymaganie, by policja działała zgodnie z prawem, to aż tak dużo? Ich zasranym obowiązkiem jest się wylegitymować i podać przyczynę zatrzymania. Czy jestem jakimś wróżbitą, żeby wiedzieć, że jakiś gnój zgwałcił kobietę w tym parku? Gdyby ten pożal się Boże policjant dopełnił swoich obowiązków i poinformował mnie o sytuacji, to bez problemu podałbym im wszystkie dane i zgodził się na przeszukanie.

policja

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (151)

#91892

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zamówiłem w ostatni piątek karmę dla kotów z dostawą kurierem DPD do domu. Do tej pory nie miałem z tą firmą żadnych problemów i paczki dostarczali zamiennie dwaj kurierzy. Tym razem pojawił się nowy dostawca i na początku nie przeczuwałem kłopotów.

Dzień pierwszy. Siedzę sobie w domu, pracuję i oczekuję na dostawę. Dochodzi godzina piętnasta a tu nagle mail: "Przesyłka niedoręczona - odbiorca nieobecny". No to dzwonię na BOK i grzecznie informuję, że w domu jak najbardziej byłem i niech kurier się lepiej ogarnie.

Dzień drugi. Sytuacja analogiczna siedzę, pracuję, itp. A tutaj: "Przesyłka niedoręczona - odbiorca nieobecny - zwrot". Myślę sobie... Co jest kuźwa? Po raz kolejny dzwonię na BOK i już nie tak miło informuję, że tym razem również byłem w domu i mnie nie interesuje kto mi tą paczkę przywiezie, ale mam ją dostać dzisiaj. No to miły pan infoliniarz poinformował mnie, że skontaktował się z kurierem i paczka będzie dzisiaj. Mija godzina, o 17 BOK DPD kończy pracę a paczki jak nie było tak nie ma. Dzwonię raz jeszcze i dowiaduję się, że to niemożliwe aby ktoś mnie informował, że paczka będzie dzisiaj bo kurier już skończył pracę. Nie powiem zagrzało mnie trochę i w kilku żołnierskich słowach wyjaśniłem, że jeśli jutro paczka do mnie nie dotrze to przestanę być miły.

Dzień trzeci. Godzina piętnasta: "Przesyłka niedoręczona - odbiorca nieobecny - zwrot". Kurrr... Jak obiecałem, tym razem nie byłem miły. Dowiedziałem się, że kurier perfidnie kłamie, gdyż według niego wczoraj rozmawialiśmy. A prawda jest taka, że w ciągu tych trzech dni dzwoniłem do niego ze 30 razy (głównie w dniu drugim i trzecim) a ten nie odebrał ani razu. Dostałem również zapewnienie, że callcentrowiec skontaktuje się z oddziałem DPD i mam dzwonić za godzinę po informację czy paczka będzie dzisiaj. Jak kazali tak zrobiłem i dowiedziałem się, że jak najbardziej kurier będzie dzisiaj. No więc czekam jedną godzinę, drugą. BOK DPD już zamknięty, a według mapki do śledzenia paczek kurier krąży po sąsiedniej dzielnicy. Około godziny dziewiętnastej jednak dojechał do punktu DPD i tyle.

Dzień czwarty. Tym razem z samego rana zadzwoniłem na BOK i ostrzegłem, że jak dzisiaj nie będzie paczki to się bardzo mocno pogniewamy. I o dziwo zadziałało. Około godziny jedenastej dzwonek do drzwi i moja upragniona paczka wreszcie dotarła. Tłumaczenie kuriera?

"A bo miał Pan zasłonięte okna to ja żem myślał, że Pana ni ma."

Ja pracuję zdalnie, więc u mnie to pół biedy. Ale co ma zrobić osoba, która pracuje normalnie i nie ma możliwości zamówienia paczki do miejsca pracy? Tym bardziej gdy paczka ma powyżej 20kg i nie można jej przekierować do punktu odbioru (info od telefoniarza z DPD).

dpd

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (144)

#91768

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno mnie tu nie było, ale nazbierało się kilka historii z pracy, którymi chciałbym się podzielić. Jestem programistą i prowadzę software house. Oto najciekawsze anegdoty.

Skontaktował się z nami pośrednik z propozycją zlecenia stworzenia aplikacji na rynek niemiecki. Zgodnie z prawdą poinformowałem, że tworzymy interfejsy wyłącznie w językach polskim i angielskim, ale możemy dostarczyć plik JSON do translacji. Pośrednik zgodził się, zapewniając, że znajdzie tłumacza. Zebraliśmy więc wymagania od klienta końcowego i rozpoczęliśmy prace.

Po zakończeniu projektu udostępniliśmy tłumaczowi plik do przetłumaczenia oraz wersję testową aplikacji, aby mógł na bieżąco weryfikować efekty swojej pracy. Proces tłumaczenia dobiegł końca, wdrożyliśmy aplikację na serwery klienta, otrzymaliśmy wynagrodzenie i zamknęliśmy temat.

Kilka dni później odebrałem jednak telefon od zdenerwowanej kobiety mówiącej po niemiecku. Sporo czasu zajęło mi uspokojenie jej i wyjaśnienie, że absolutnie nie rozumiem, co do mnie mówi. W końcu udało się nam przejść na angielski. Okazało się, że pośrednik, zamiast znaleźć tłumacza, postanowił „przyjanuszyć” i wrzucił plik z tłumaczeniem do ChatGPT. Klient, widząc jakość przekładu, wpadł w panikę, a pośrednik próbował zrzucić winę na nas. Szkoda, że nie zwrócił uwagi na zapis w umowie, który jasno wskazywał, że odpowiedzialność za tłumaczenie spoczywa po jego stronie. Z tego, co wiem, skończyło się na solidnej karze umownej dla pośrednika.

------------------------------------------

Mamy w ofercie dwie aplikacje, które oferujemy w dwóch wariantach. Pierwszy zakłada, że klient kupuje całość na własność, ma możliwość edytowania kodu, bazy danych itd. Wtedy jednak cena aplikacji jest znacznie wyższa, a wsparcie techniczne nie jest wliczone. Drugi wariant jest tańszy, ale klient nie ma dostępu do kodu ani możliwości jego edycji. Wszelkie zmiany wprowadzamy my, są one dodatkowo płatne, ale w zamian zapewniamy pełne wsparcie techniczne.

Około półtora roku temu pewna firma kupiła od nas aplikację w drugim wariancie. Oczywiście zostali poinformowani o zasadach współpracy. Przez długi czas nie mieliśmy z nimi kontaktu – zdążyłem już o nich zapomnieć. Aż do niedawna.

Okazało się, że mieli własnego programistę, który rozwiązywał wszystkie problemy. Niestety, niedawno odszedł z pracy, a jego następca radził sobie znacznie gorzej. Firma postanowiła więc zgłosić się do nas. Problem w tym, że ich poprzedni programista nie tylko naprawiał błędy, ale na zlecenie kierownictwa mocno rozbudował aplikację.

Obecnie sprawa trafiła do sądu. Programista dysponuje screenami zleceń modyfikacji kodu, a kierownictwo firmy wszystkiemu zaprzecza i próbuje zrzucić winę na niego. My natomiast domagamy się zmiany umowy na wariant pierwszy, dopłaty do ceny aplikacji zgodnie z tym wariantem oraz opłaty za naprawę systemu po zgłoszonej awarii.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (138)

#88012

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupiłem sobie jakiś czas temu raspberry pi, które niestety przyszło do mnie uszkodzone. Naderwany port USB i przerwane dwie linie na płytce. Nic czego nie mógłbym naprawić sam, ale wychodzę z założenia, że jak kupuję jakiś produkt to nie mam zamiaru go na starcie naprawiać, aby w ogóle móc z niego skorzystać. Moja wina, że nie sprawdziłem towaru przy kurierze, przez to musiałem bawić się w reklamowanie produktu.

Zacząłem od telefonu do sklepu. Po wyłożeniu sprawy miła pani poprosiła mnie o wysłanie do nich sprzętu na ich koszt. Tak zrobiłem i zapomniałem o sprawie na o wiele dłużej niż 14 dni roboczych ustawowo przeznaczonych na odpowiedź. Po około dwóch miesiącach przypomniałem sobie o nieszczęsnej malince i postanowiłem sprawdzić skrzynkę mailową czy nie dostałem jakiejś odpowiedzi. No i okazało się, że nic nie mam.

Postanowiłem po raz kolejny zadzwonić do sklepu. Odebrała ta sama miła pani i poinformowała mnie entuzjastycznie, że reklamacja nie została uznana ze względu na uszkodzenia mechaniczne. Fakt takie uszkodzenia były i z tego co się orientuję mogą mi z tego powodu uwalić reklamację, ale miałem asa w rękawie. Otóż minęło o wiele więcej niż 14 dni roboczych od wniesienia reklamacji i według ustawy oznacza to, że reklamacja jest w takim przypadku uznawana za przyjętą i muszą albo naprawić albo wymienić płytkę. Poinformowałem o tym fakcie miłą panią, która o dziwo nagle przestała być taka miła i sympatyczna. Poinformowała mnie, że nie mam racji, że w systemie jest reklamacja nieuznana i najlepiej gdybym nie przeszkadzał jej więcej w reflektowaniu własnej egzystencji. Jedną burzliwą wymianę argumentów, rozmowę z kierownikiem i straszenie rzecznikiem praw konsumenta później okazało się, że jak najbardziej mam rację i sprzęt zostanie wymieniony i przyjdzie do mnie za maksymalnie 4 dni robocze.

Dni od ostatniej rozmowy minęło nie 4 a 10 a ja nadal nie miałem mojej upragnionej maliny, więc odbyłem kolejną rozmowę telefoniczną z bardzo miłą panią, której pozwolę sobie nie opisywać gdyż jej przebieg był prawie identyczny jak za pierwszym razem.

Jednak tym razem udało się. W końcu kurier dostarczył moją płytkę. Nauczony doświadczeniem postanowiłem komisyjnie sprawdzić sprzęt przy dostawcy i co? I dupa... Odesłano do mnie dokładnie tą samą płytkę bez dokonania jakichkolwiek napraw. Port USB jak był naderwany tak jest nadal, ścieżki jak były przerwane tak są nadal. Paczki nie przyjąłem i wykonałem telefon numer 4, który odebrała dobrze nam znana miła pani, która po usłyszeniu mojego głosu z automatu przestała być taka miła. Po wyłożeniu powodu mojego kontaktu, pani się oburzyła i stwierdziła, że to niemożliwe bo ona osobiście pakowała nowy egzemplarz, który miał zostać do mnie wysłany. Po kolejnej wymianie argumentów i jednym małym straszaku w postaci rzecznika praw konsumenta, pani zgodziła się sprawdzić paczkę jak tylko do nich dotrze i niezwłocznie powiadomić mnie, że wszystko jest dobrze i zawracam im tylko gitarę.

Więc poczekałem tydzień i gdy byłem pewien, że paczka na bank już jest u nich, wykonałem telefon numer 5. Bardzo miła pani, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie była już taka miła stwierdziła, że jestem niepoważny gdyż ona ma paczkę zaraz koło siebie i widzi, że z malinką jest wszystko ok. Gdy poprosiłem ją by zrobiła zdjęcia tej płytki i przesłała je do mnie, stwierdziła, że to niemożliwe. Za to ona pakuje płytkę i wysyła ją do mnie w trybie now. I mam się cieszyć, że nie obciążają mnie kosztami wysyłki. Łudziłem się, że tym razem uda im się wysłać sprawną malinkę...

Przed chwilą był u mnie kurier. Jak już się pewnie domyślacie, w paczce przyszła do mnie po raz kolejny dokładnie ta sama płytka z uszkodzonym gniazdem USB i zerwanymi ścieżkami. To już nie jest ani odrobinę zabawne. Przed chwilą zebrałem paczkę z całą korespondencją mailową, nagranymi rozmowami i zdjęciami płytki po każdym jej odebraniu i przed każdym wysłaniem. Nie mam zamiaru bawić się w kolejną rozmowę z bardzo miłą panią zamiast tego utnę sobie pogawędkę z rzecznikiem praw konsumenta.

A ja chciałem tylko dokończyć moją retro konsolę...

sklepy_internetowe

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 173 (185)

#91140

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia mojego kuzyna umieszczona tu za jego zgodą. 4 lata temu wraz z narzeczoną wynajęli mieszkanie w jednym z większych miast w Polsce. Wielka płyta, 41 mkw, wystrój z lat dwutysięcznych, ale na pierwszy rzut oka mieszkanie wydawało się zadbane. Na starcie czynsz (wraz ze wszystkimi mediami, itp.) 2200 zł, na końcu 3300 zł. I co najważniejsze dla tej historii cały wynajem obsługiwany był przez firmę pośredniczącą. Umowa była tak skonstruowana, że zarówno właściciele mieszkania jak i wynajmujący podpisywali ją z firmą pośredniczącą co powodowało, że żadna ze stron nie miała do siebie bezpośredniego kontaktu.

Początek wynajmu był bezproblemowy. Raz w miesiącu przychodził facet od pośrednika spisywał liczniki i sporządzał protokół z ewentualnych usterek w mieszkaniu. I tutaj należy zaznaczyć, że jeśli chodzi o zgłaszanie jakiś nieprawidłowości to kuzyn miał dwie możliwe opcje: podczas wcześniej wspomnianych wizyt technika oraz telefon techniczny 24/7 w razie nagłych wypadków. No i sielanka trwała aż do pierwszej awarii, która pojawiła się w drugim miesiącu wynajmu.

A była nią zbierająca się woda w lodówce. Co prawda kuzyn trochę zlekceważył problem i zabrał się za ten temat dopiero po 2 miesiącach. Jednak domowe sposoby na odetkanie odpływu nic nie dawały, więc postanowił zgłosić to firmie pośredniczącej. Załatwienie fachowca zajęło im pół roku i okazało się, że pomimo tego, że w dniu odbioru mieszkania lodówka była czysta, to wcześniej musiała być nieźle zawalona. Sam majster, który to ogarniał stwierdził, że dawno takiego syfu w odpływie nie widział.

Dalej pojawił się problem z szafką pod zlewem. Była ona umieszczona osobno w rogu kuchni i nie była do niczego przytwierdzona. Jedyne co ją trzymało to silikon. Nie będzie chyba dla nikogo zaskoczeniem, że przy taki ustawieniu silikon co chwilę się rozklejał, a co za tym idzie woda podczas zmywania dostawała się za szafkę. Po trzeciej, własnoręcznej wymianie silikonu kuzyn się wkurzył i zgłosił podczas spisywania liczników, że szafkę należy przykręcić do ściany bo inaczej jest to syzyfowa praca. Technik z firmy pośredniczącej przybył po dwóch tygodniach i jedyne co zrobił to położył nowy silikon. Po protestach kuzyna powiedział, że dostał jedynie zgłoszenie na położenie nowego silikonu, ale zgodził się, że najpierw należy przykręcić szafkę. Jednak nie miał przy sobie odpowiednich narzędzi. Wpisał to oczywiście w notkę po naprawie, ale dało to tyle co nic. Kuzyn przez pół roku przy każdym spisywaniu liczników wspominał o tej szafce, ale żaden technik nigdy się nie pojawił. Raz również zadzwonił na ich infolinię to powiedziano mu, że ma dzwonić na telefon techniczny. Tam jednak mu powiedzieli, że nie jest to usterka alarmowa, więc ma to zgłaszać podczas wizytacji technika. Zgłaszał to miesiąc w miesiąc i raz na pół roku wymieniał ten silikon we własnym zakresie. Do końca wynajmu nie zostało to naprawione.

W międzyczasie przyszła zima i pojawił się kolejny problem. Na wszystkich oknach zaczęła się zbierać woda. Mieszkanie normalnie użytkowane, codziennie wietrzone, temperatura utrzymywana w okolicach 21 stopni. Kuzyn kupił osuszacz powietrza, mimo to wilgotność w mieszkaniu nie spadała poniżej 60% i woda cały czas zbierała się na oknach. Gdy zaczęły się większe wiatry okazało się, że okna bardzo mocno gwiżdżą co jest spowodowane ich nieszczelnością. Ma to oczywiście wpływ na wentylację mieszkania i osadzanie się wody na oknach. Zostało to oczywiście zgłoszone do pośrednika i jak zwykle nie było żadnego odzewu.

Dalej pojawiła się kolejna awaria. W niedzielę w okolicy 22 zatkała im się toaleta. Kuzyn próbował dodzwonić się na telefon techniczny 24/7 i automatyczna sekretarka powiadomiła go, że telefon techniczny 24/7 działa od poniedziałku do piątku w godzinach od 8 do 21 xD Przeczekali do rana i zadzwonili raz jeszcze. Wtedy zostali poinformowani, że ich hydraulik będzie mógł pojawić się dopiero za 4 dni. Zdecydowali się więc sami zadzwonić do fachowca. Ostatecznie okazało się, że nie jest to jakiś mały zator tylko rura biegnąca do pionu jest mocno zapchana podpaskami i chusteczkami higienicznymi. Nie muszę chyba wspominać, że ani mój kuzyn ani jego narzeczona nie spuszczali tego typu rzeczy w kibelku. Był to stary zator, który nie został do końca usunięty i znowu się przytkał. Podczas całego procesu hydraulik musiał użyć elektrycznej spirali i zdemontować toaletę. Niestety podczas jej demontażu okazało się, że śruby mocujące tak się zapiekły, że przy próbie ich odkręcenia muszla pękła. I tutaj spór trwał dość długo, gdyż mój kuzyn chciał aby właściciele ponieśli pełen koszt całej operacji, ale firma pośrednicząca poinformowała, że ci zgadzają się tylko i wyłącznie na pokrycie kosztów kupna i montażu nowego sedesu. W końcu kuzyn uległ, ale to nie koniec tej sprawy. I tu trzeba jeszcze wspomnieć, że za samowolkę w wezwaniu hydraulika kuzyn dostał dość mocny opierdziel od firmy pośredniczącej, gdyż jednym z punktów w umowie było stwierdzenie, że wynajmujący nie ma prawa samemu wykonywać żadnych napraw, remontów, itp. Wszystkimi tego typu rzeczami miała się zajmować firma pośrednicząca i jej podwykonawcy.

W kolejnych miesiącach wrócił temat wilgoci na oknach. Otóż w dużym pokoju przy oknie zaczął wychodzić grzyb. Oczywiście kuzyn znowu to zgłosił i nigdy nie doczekał się reakcji. To był już ten moment gdy przestał zgłaszać miesiąc w miesiąc te same usterki z nadzieją na jakąkolwiek reakcję. Nie miał również zamiaru tego ruszać, by nie narazić się na kolejny opierdziel za samowolkę.

No i na sam koniec pojawił się kolejny problem, po którym kuzyn stwierdził, że czas spierdzielać z tego mieszkania. W bloku pojawiła się informacja, że budynku pojawiły się pluskwy. W tym momencie kuzyn był już na etapie szukania nowego mieszkania, ale okazało się, że i u nich pojawiły się te cholerstwa. Stwierdził, więc, że nie chce przenosić tego robactwa na nowe mieszkanie. Niech najpierw zrobią dezynsekcję i wtedy złożą wypowiedzenie umowy najmu. Załatwienie specjalisty zajęło firmie pośredniczącej pół roku. W tamtym okresie kuzyn wydzwaniał do nich praktycznie dzień w dzień z pytaniem kiedy w końcu załatwią dla nich fachowca. Wymówka była ciągle ta sama... Terminy. A na pytanie czy sami mogą załatwić sobie dezynsektora odpowiadali przecząco. Gdy w końcu udało się załatwić sprawę fachowiec stwierdził, że rama łóżka jest do gruntownego czyszczenia a materac do wywalenia. Poza tym w dwóch szafach należących do kuzyna również były gniazda pluskiew, więc ten postanowił się ich pozbyć. Dodatkowo do kosza poszły też kołdry, poszewki i inne materiałowe rzeczy wykorzystywane w sypialni. Natomiast cała reszta poszła do prania w wysokiej temperaturze, żeby pozbyć się ewentualnych jaj tych robaków. Zaraz po tym kuzyn złożył wypowiedzenie umowy najmu i tutaj zaczynają się prawdziwe jaja.

Na odbiór mieszkania przyszedł jakiś facet, którego nigdy nie widzieli na oczy. Zobaczywszy łóżko i grzyb przy oknie stwierdził, że to podchodzi pod dewastacje mieszkania. Gdy kuzyn zaczął mu tłumaczyć kwestię pluskiew i wilgoci ten stwierdził, że nigdy nic o tym nie słyszał i ma to gdzieś. Potem zrobił zdjęcia każdego zakamarka mieszkania i stwierdził, że dostaną rozliczenie za jakieś trzy tygodnie.

No i rzeczywiście po trzech tygodniach przyszło im rozliczenie według którego (nie wliczając kaucji) muszą zapłacić ponad 8 tysięcy złotych za szkody których podobno dokonali w mieszkaniu podczas 4 lat wynajmu. W tym:

2300 zł za ściany, gdzie widziałem te ściany gdy pomagałem im podczas przeprowadzki i poza tym grzybem, który im zgłaszali były one w prawie idealnym stanie

1400 zł za łóżko, gdzie zniszczenie łóżka wynika tylko i wyłącznie z ich zwłoki w znalezieniu człowieka od dezynsekcji

700 zł za zalaną szafkę pod zlewem, gdzie temat został przez nich całkowicie olany

300 zł za wymianę muszli klozetowej, gdzie niby dogadali się, że kuzyn pokrywa koszt hydraulika a oni kupna i montażu sedesu

I co mnie najbardziej dziwi 3000 zł za parkiet. Gdzie ten parkiet był już w słabym stanie podczas odbioru mieszkania i mają to nawet wypisane w protokole odbioru mieszkania.

A nawet jeśli byłby nówka sztuka to nie jestem w stanie sobie wyobrazić co człowiek by musiał robić aby parkiet o wymiarach maksymalnie 28mkw doprowadzić do takiego stanu aby jego cyklinowanie kosztowało 3000 zł. Tym bardziej, że widziałem ten parkiet przed i po.

Reszta to jakieś pierdoły, z których większością mój kuzyn również się nie zgadza.

Na ten moment sprawa trafiła do sądu. Co ciekawe kuzynowi udało się odnaleźć kontakt do właścicieli tego mieszkania. Raz przyszedł do nich list na starą skrzynkę i po imionach i nazwiskach udało mu się odnaleźć ich na facebook'u. Sytuacja wygląda tak, że do właścicieli nie trafiło ani jedno zgłoszenie usterek, które kuzyn zgłaszał, ale bardzo podoba im się kwota za użytkowanie mieszkania jaką chce wyegzekwować firma pośrednicząca i mają zamiar w sądzie zeznawać w ich obronie. Kuzyn wszystkie usterki zgłaszał technikom podczas wizytacji lub telefonicznie, więc nie ma praktycznie żadnego potwierdzenia swoich słów. Jedyne co mu się może uda ugrać to zeznania kolesia od dezynsekcji, że łóżko rzeczywiście zostało zniszczone przez pluskwy.

Na ten moment kuzyn ma nauczkę życiową, że na wszystko trzeba mieć papier i nikomu nie wolno ufać. Ale czy to naprawdę powinno tak wyglądać, że nawet legalnie działającej firmie non stop trzeba patrzeć na ręce?

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (181)

#90807

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kontynuacja historii https://piekielni.pl/90680#. W skrócie zamówiłem w sklepie internetowym CCC plecak wykorzystując opcję dostawy tego samego dnia (CCC Ekspres) i wyszło na to, że zamówienie po trzech dniach zostało anulowane. Po całej akcji zamówiłem jeszcze raz ten sam plecak, tym razem do paczkomatu. I tym razem o dziwo paczka dotarła do mnie bez żadnych problemów następnego dnia. Już myślałem, że to koniec, ale bardzo się myliłem.

Otóż wczoraj otrzymałem SMS od CCC z informacją, że moja paczka została wysłana i dotrze do mnie tego samego dnia. Zdziwiłem się, gdyż od historii z plecakiem nic z CCC nie zamawiałem. Dlatego postanowiłem zadzwonić na ich infolinię i poinformować o zaistniałej sytuacji. Dowiedziałem się jednak, że jest to błąd, żaden kurier do mnie nie przyjedzie i mam się nie przejmować.

Tak się jednak stało, że żaden kurier postanowił jednak do mnie przyjechać i dostarczyć mi paczkę z plecakiem, który zamawiałem w sierpniu. Zadzwoniłem więc ponownie na infolinię CCC aby dowiedzieć się co mam z tym fantem zrobić. Tak po prawdzie mógłbym się rozłączyć po rozmowie z pierwszą osobą i zatrzymać sobie ten plecak, ale byłem ciekaw jak to się rozwinie. I w sumie nie zawiodłem się :D

Ostatecznie przyszło mi rozmawiać z sześcioma osobami i szczerze nie chce mi się przytaczać wszystkich dialogów, więc ograniczę się do przedstawienia samej konkluzji poszczególnych rozmów:

1. Po wyjaśnieniu sprawy pani z infolinii stwierdziła, że to błąd magazynu i uważa, że mogę sobie zatrzymać plecak. Jednak nie jest w 100% pewna, więc przełączy mnie do pani kierownik.

2. Pani kierownik w połowie moich wyjaśnień przerwała mi i powiedziała, że ona się takimi pierdołami nie zajmuje i przełączy mnie z powrotem na infolinię.

3. Trafiłem znowu na panią z punktu pierwszego i tym razem zostałem przekierowany do działu reklamacji.

4. Pan z działu reklamacji również stwierdził, że nie zajmują się tego typu przypadkami i zaproponował, że przełączy mnie do kierownictwa magazynu.

5. Tym razem miałem przyjemność porozmawiać z panem pracującym w magazynie CCC w Polkowicach (województwo śląskie) i w sumie to on zachował największy profesjonalizm. Gdy podałem mu sposób wysyłki i moją lokalizację (Trójmiasto), stwierdził, że jest raczej mała szansa, ale postara się poszukać w systemie. Gdy jednak nic nie udało mu się znaleźć zaproponował, że przełączy mnie do działu prawnego.

6. Rozmowa z panią z działu prawnego natomiast delikatnie mówiąc zryła mi łeb. Otóż po wysłuchaniu mojej historii pani stwierdziła, że skoro otrzymałem przesyłkę to muszę za nią zapłacić. Gdy przypomniałem jej, że przesyłka była opłacona, ale po jej anulowaniu zwrócono mi pieniądze to powiedziała, że i tak muszę zapłacić. Dalej stwierdziłem, że nie chcę tego plecaka i zapytałem czy mogę go zwrócić. Otóż nie mogę bo od zakupu minęły dwa miesiące. Gdy spytałem co mam w takim razie zrobić zagroziła, że jeśli nie zapłacę to dostanę pisemne wezwanie do zapłaty. Na sam koniec przekierowała mnie znowu na infolinię.

7. Tym razem na call center CCC trafiłem na faceta, który po wysłuchaniu mojej historii stwierdził, że on nie ma pojęcia gdzie ma mnie dalej przekierować i że według niego mogę sobie ten plecak zostawić.

Ja serio bardzo często zamawiam rzeczy z internetu, ale powiem szczerze takiego burdelu jak w CCC jeszcze nie widziałem. Ogólnie gdzieś mam ten plecak. Aktualnie żona go przejęła i nosi do pracy zamiast torebki. Mam jednak nadzieję, że nie obudzą się za kilka lat, tak jak teraz i nie zaczną mnie windykować w powodu głupiego plecaka.

CCC

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (100)

#90766

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do historii BornToFeel #90760, ale wyszło troszkę przydługo i w trakcie pisania przypomniałem sobie również historię mojej siostry, którą też tutaj zamieszczam. Oczywiście za jej zgodą.

Ogólnie zachowania typu ukrywanie materiałów czy zagadnień od wykładowców to już chyba standardowa piekielność uczelniana. Jednak w moim przypadku głównym piekielnym był sam starosta. Ogólnie działało to tak, że gdy jakiś wykładowca ogłosił na zajęciach, że coś od niego dostaniemy to oczywiście starosta grzecznie nam to wysyłał. Jednak w większości przypadków prowadzący bez słowa wysyłali mu materiały i wtedy te trafiały tylko i wyłącznie do grupy jego najbliższych znajomych. Ze dwa razy była sytuacja, w której wykładowca bez słowa mu coś wysłał a na następnych zajęciach zapytał czy trafiło to do wszystkich. Wtedy tłumaczył się, że zapomniał, ale zaraz po zajęciach roześle ten mail.

Czy coś podejrzewaliśmy? Raczej nie. Starosta i jego grupka od początku mieli dość dobre oceny. Tak samo my jakoś dawaliśmy radę wspólnymi siłami zdawać egzaminy na zadowalającym poziomie, pomimo braku dodatkowych materiałów. Nigdy też nie doszło do sytuacji, w której cały rok, poza grupką znajomych starosty, zawaliłby jakiś egzamin. Aż do tego feralnego zaliczenia, na drugim semestrze, gdzie cała sprawa się rypła.

Był to egzamin z przedmiotu, który był tak zwanym zapychaczem. Poza tym był to przedmiot mocno teoretyczny a sam wykładowca traktował go dość poważnie przez co wykłady były nudne, ciężkie i przepełnione pisaniem stosów notatek. Spowodowało to sytuację, w której przed egzaminem, gdy wspólnie ze znajomymi staraliśmy się to jakoś ogarnąć, wyszło nam około 20 stron A4 litego tekstu. A to były tylko podstawy najważniejszych zagadnień. Na tej podstawie stwierdziliśmy, że mamy ważniejsze egzaminy i ten może sobie poczekać na drugi termin. I chyba nie tylko my tak pomyśleliśmy gdyż oprócz grupki starosty wszyscy od góry do dołu dostali same dwóje (no dobra trafiły się może dwie trójki :D). I tu już zaczęło mi coś świtać, ale wszelkie wątpliwości rozwiał sam wykładowca słowami:

"Proszę Państwa, ale co tutaj się stało? Przecież wysłałem wam czego możecie się tutaj spodziewać. Starałem się omijać najtrudniejsze zagadnienia, a tutaj taka porażka?"

Jeszcze tego samego dnia starosta oraz jego zastępca (też był w tej grupce) zostali zmienieni. Poza tym wszyscy, którzy byli w to zamieszani zostali odcięci od grupy na FB, na której dzieliliśmy się materiałami. I w sumie dużo na tym nie straciliśmy gdyż potem przeanalizowaliśmy wszystkie posty na grupie i wyszło, że ci bardziej pasożytowali na pracy innych niż dawali coś od siebie. Jednak oni stracili dość dużo bo w następnym semestrze okazało się, że ci 4-5tkowi studenci teraz ledwo lecą na trójach i czwórkach.

A teraz czas na historię mojej siostry o piekielnej i dość nierozgarniętej koleżance ze studiów. Roboczo nazwijmy ją Aniela. Cała sytuacja miała miejsce na pewnych ćwiczeniach. Zbliżała się sesja i pani profesor, która prowadziła te zajęcia zarządziła, że wyśle im pule tematów (po jednym dla każdego), z której mają sobie wybrać i napisać pracę na X znaków. Jedyny problem był taki, że starosta w tamtym momencie akurat był chory a jego zastępca był w drugiej grupie ćwiczeniowej, którą prowadził inny wykładowca. I tutaj pojawia się nasza Aniela, która oświadczyła, że ona bez problemu roześle tematy do wszystkich gdy te już będą gotowe.

A co zrobiła Aniela? Zanim wysłała listę tematów do wszystkich to wybrała sobie swój temat i usunęła go z listy. Następnie wysłała plik do swoich trzech przyjaciółek aby zrobiły to samo. I to jest ta piekielna część jej zachowania. Jak więc objawiła się jej brak myślenia? Ano zamiast wysłać tak okrojoną listę do reszty studentów ta postanowiła dodatkowo delikatnie pozmieniać wszystkie tematy. Coś w stylu zamiast "Napisz referat o bitwie pod Grunwaldem" dała "Napisz referat o bitwie pod Wiedniem". Serio nie wiem co ona sobie myślała, że udupi resztę kolegów i tylko ona i jej przyjaciółki zdobędą zaliczenie? Nie wiem...

Co z tego wszystkiego wyszło? Ano już na starcie reszta studentów zauważyła, że Aniela i jej przyjaciółki podkradły sobie tematy. Dziewczyny dostały opierdziel, że tak się nie robi i wszyscy żyli sobie dalej. Zmiany w tematach były tak delikatne, ze nikt nie skapnął się, że były one ruszane, więc wszyscy spokojnie sobie pisali. Cała akcja zaczęła się w dniu oceniania prac. Oczywiście pani profesor od razu pokapowała się co tu się odwaliło i Aniela dostała srogi opiernicz przed całą grupą. Dalej sprawa obiła się również o dziekana, ale ostatecznie Anieli ze studiów nie wyrzucili, chociaż jej to groziło. Zamiast tego odeszła sama kilka miesięcy później. A reszta studentów dostała oceny za swoje prace i nie musieli nic dodatkowo zdawać.

studia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (155)
poczekalnia

#90758

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W te wakacje musiałem wyjechać służbowo do Poznania na kilka tygodni. Stwierdziłem jednak, że trochę zaoszczędzę i nie będę się bawił w żadne hotele. Zamiast tego, za poleceniem znajomego, wynająłem na ten czas kawalerkę. No i mogę powiedzieć, że już nie mam znajomego :D

Samo mieszkanie było serio fajne. Drugie piętro, czyste, ładnie wyremontowane, z dobrze zaopatrzoną w sprzęt kuchnią, wygodne łóżko. Do tego w naprawdę dobrze skomunikowanej okolicy. Jedynym mankamentem był plac zabaw dosłownie za oknami.

I nie zrozumcie mnie źle. Ja nie mam nic do bawiących się dzieci. Niedaleko mojego domu jest plac zabaw i jak to na placu zabaw jest gwarno i radośnie. Jednak, gdy wraz z żoną zdarza nam się przesiadywać w parku, który jest tuż obok tego placu zabaw, to kompletnie nie przeszkadzają nam odgłosy, które z niego dochodzą. Natomiast tutaj, pomimo podobnej odległości od źródła hałasu, miałem dość po kilkunastu minutach.

Te dzieci się nie bawiły... One starały się wezwać Belzedupa, albo inne Cthulhu. To nie były krzyki, które normalnie emitują dzieci podczas zabawy, typu: "Raz, dwa, trzy! Za siebie!", czy coś w tym stylu. To były nieartykułowane krzyki i piski, które potrafiły trwać dobre 15 minut, by nagle zniknąć i po 5 minutach wrócić ze zdwojoną siłą. A nawet gdy "zabawa" się uspokajała to nie było tak, że robiło się jakoś mega ciszej. Bo i tak wtedy trzeba było wrzasnąć na cały regulator do kumpla, który stoi obok, że jest bambikiem i nie ma vdolców. I tak od 16 (albo i wcześniej, nie wiem, o tej godzinie wracałem do mieszkania) aż do 21 czy nawet 22.

I ktoś może powiedzieć, że mogłem przecież zamknąć okna. No niby mogłem, ale... Po pierwsze przy panujących wtedy temperaturach urządziłbym sobie niezłą saunę w tej kawalerce. Po drugie zamknięte okna coś tam dawały, ale piski i wrzaski nadal irytowały. A po trzecie czy to serio powinno tak wyglądać?

Przecież gdybym ja za dzieciaka ze znajomymi odstawił taki "koncert heavy metalowy" na podwórku to w kolejce do opierdzielenia nas, zaraz za naszymi rodzicami, stanęła by połowa naszego sąsiedztwa. A tutaj? Rodzice zwykle siedzieli sobie na ławeczkach mając gdzieś co się dzieje z ich pociechami. Raz zaobserwowałem sytuację gdzie dzieci postanowiły bawić się w rzucanie piaskiem. Na początku było zabawnie, ale po jakimś czasie dwójka dzieci zaczęła płakać, jednak rodzice mieli to gdzieś. Draka zaczęła się gdy jedna z dziewczynek albo dostała w głowę kamieniem albo piaskiem prosto w oczy i zaczęła wyć. I wtedy rozpoczęła się kakofonia płaczu dzieci i kłótni dorosłych. Po jakiś 20 minutach wszyscy rozeszli się do domu obrażeni i to był jedyny wieczór, w którym miałem względny spokój.

I tak dzieci są stworzone do generowania hałasu, zniszczenia i chaosu, ale to nie tak powinno wyglądać. Bardzo ciężko opisać w historii to co się działo na tym placu zabaw, ale uwierzcie mi to nie było normalne...

A co do kumpla, który polecił mi to mieszkanie. Aby go trochę usprawiedliwić, to w momencie, gdy on wynajmował tą kawalerkę to plac zabaw był nadal w budowie i nie zdawał sobie sprawy na co mnie skazuje :D

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 42 (90)

#90680

przez (PW) ·
| Do ulubionych
CCC i ich opcja dostawy CCC Ekspres. Moja siostrzenica jest fanką pokemonów i wczoraj miała urodziny. W poniedziałek, kiedy cała historia ma swój początek, mieliśmy już skompletowany dla niej prezent. Jednak moja żona znalazła w CCC plecaki pokemon i stwierdziła, że fajnie by było podjechać i jej taki kupić. Jednak ja ze względu na moje uwielbienie do nowych technologii i wrodzone lenistwo stwierdziłem, że skoro istnieje opcja dostawy tego samego dnia to dlaczego z niej nie skorzystać. Tak więc w poniedziałek o godzinie trzynastej złożyłem zamówienie, wpłata została zaksięgowana jakoś pół godziny później. Pozostało tylko czekać.

Około godziny siedemnastej zacząłem się niecierpliwić, więc postanowiłem zadzwonić na ich infolinię. Tam dowiedziałem się, że zamówienie jest już skompletowane i czeka w sklepie na przydzielenie kuriera. Poza tym zostałem zapewniony, że pani zadzwoni do sklepu z pytaniem co się dzieje i dostanę informację na maila. Jak możecie się domyślić nie dotarł do mnie ani kurier ani mail z informacjami.

Następnego dnia z samego rana ponownie zadzwoniłem na infolinię. I w sumie nie dowiedziałem się nic ponad to co mi powiedzieli w poniedziałek. Poinformowałem jednak panią, że paczka musi być u mnie przed godziną piętnastą. Jak możecie się domyślić na zegarku godzina piętnasta, a kuriera czy maila ani widu ani słychu. Machnęliśmy ręką, pojechaliśmy na imprezę, wręczyliśmy prezent i poinformowaliśmy solenizantkę, że na dniach dostanie jeszcze jeden drobiazg, który niestety nie dotarł na czas.

I tak dochodzimy do dnia trzeciego czyli dzisiaj. Około godziny dziesiątej postanowiłem po raz trzeci zadzwonić na ich infolinię. I znowu dowiedziałem się jedynie, że paczka jest gotowa i czeka na kuriera. Zapytałem jednak czy da radę zmienić sposób dostawy na paczkomat. Okazało się, że jest to niemożliwe. No to postanowiłem się zapytać, czy dostanę jakiś zwrot opłaty za dostawę, gdyż specjalnie dopłaciłem więcej niż za zwykłego kuriera, żeby paczka była u mnie w poniedziałek. Pani nie wie, pani się zapyta i dostanę informację na maila. No i na sam koniec coś mnie tchnęło i zapytałem się jaki jest stan moich dwóch pozostałych zgłoszeń. I okazało się, że nie ma żadnych zgłoszeń. Czyli najprawdopodobniej moje dwa poprzednie telefony na infolinię zostały zlane ciepłym moczem. Tym bardziej, że po tej rozmowie praktycznie od razu dostałem na maila wiadomość, że moje zgłoszenie zostało utworzone i czeka na przetworzenie.

Jednak nie byłoby tej historii gdyby nie wiadomość od CCC z godziny piętnastej i moja kolejna rozmowa z panią z infolinii. Oto mail jaki od nich otrzymałem:

Dzień dobry,

z przykrością informuję, iż z powodu błędu systemowego oraz problemu podczas wysyłania zamówienia, doszło do pomyłki.

Dyspozycja zwrotu środków została przekazana do odpowiedniego działu. Następnie Dział Finansów dokona zwrotu środków za niewysłane zamówienie.

A oto jak mniej więcej brzmiała rozmową z panią z infolinii:

[Pani z infolinii]: Dzień dobry, obsługa klienta sklep CCC. W czym mogę pomóc?
[Ja]: Dzień dobry. W poniedziałek zamówiłem u państwa pewną rzecz i jako sposób wysyłki wybrałem CCC Ekspres. Jest środa i nie dość, że przesyłka do mnie nie dotarła to państwo jeszcze anulują moje zamówienie.
[P]: Czy może Pan podać numer zamówienia?
[J]: {Podaje numer zamówienia}
[P]: Oczywiście już patrzę, proszę chwilkę poczekać... Ale dostał Pan informację, że podczas zamówienia doszło do pomyłki.
[J]: Do pomyłki? A może mi Pani wytłumaczyć na czym polegała ta pomyłka?
[P]: Niestety nie jestem uprawniona do podawania takich informacji.
[J]: Oczywiście... To może mi Pani wytłumaczyć jaki był problem by skontaktować się ze mną i zmienić sposób dostawy, albo coś w tym stylu? Trzeba było od razu anulować zamówienie?
[P]: Ale w czym problem? Przecież może Pan zamówić ten przedmiot raz jeszcze, wybierając inny sposób wysyłki.
[J]: A co jeśli ten przedmiot jest już niedostępny?
[P]: Z tego co widzę to przedmiot jest dostępny w sklepie internetowym.
[J]: Teraz jest dostępny. Ale Państwo macie czternaście dni na zwrócenie mi środków. Co jeśli nie mam na tyle pieniędzy by zamawiać ten plecak raz jeszcze, a za czternaście dni okaże się, że jest już niedostępny?
[P]: Ale ja nie rozumiem w czym jest problem...
[J]: Dobrze to ja Pani wytłumaczę. Po pierwsze i najważniejsze nie wywiązaliście się z usługi, którą oferujecie. Plecak ten miał być prezentem na urodziny, które były wczoraj. Pierwszy raz dzwoniłem do was w poniedziałek około godziny siedemnastej. Drugi raz wczoraj około dziewiątej. No i trzeci raz dzisiaj, znowu około dziewiątej. Dopiero po trzeciej rozmowie otrzymałem na maila wiadomość z potwierdzeniem utworzenia zgłoszenia. Czyli podczas dwóch pierwszych rozmów zostałem totalnie olany. Gdybym wiedział w poniedziałek, czy nawet we wtorek, że jest problem z wysyłką to sam anulowałbym to zamówienie i sam podjechał do sklepu stacjonarnego, żeby kupić ten plecak.
[P]: Ale co ja mam w takim wypadku zrobić?
[J]: Według mnie totalnym minimum byłyby chociaż przeprosiny za zaistniałą sytuację. Bo ani w mailu ani w żadnej rozmowie z konsultantem, w tym z Panią, takie słowa nie padły.
[P]: Ale dlaczego to ja mam Pana przepraszać skoro to nie z mojej winy zamówienie do Pana nie dotarło?
[J]: Aha...

Szczerze powiem to zatkało mnie w tamtym momencie. I mimo, że od rozmowy minęły ponad dwie godziny to nadal nie wiem jak to skomentować.

ccc

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (154)