Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

speedymika

Zamieszcza historie od: 9 marca 2015 - 2:58
Ostatnio: 1 stycznia 2016 - 2:45
  • Historii na głównej: 13 z 20
  • Punktów za historie: 5455
  • Komentarzy: 100
  • Punktów za komentarze: 774
 

#67342

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z serii Piekielni Klienci. Dokładnie Piekielni Nowi Klienci.

Dwa przypadki.
1. Starszy Pan wybrał sobie kilka lodów Magnum, podchodzi do kasy. SP nie jest naszym stałym Klientem, przypadkowy człowiek, pierwszy raz go widziałam.
Ja: 15 zł poproszę.
SP: Jeszcze reklamówkę Pani da.
Reklamówki są u nas albo po 10 groszy albo najzwyklejsze zrywki z uchem bezpłatnie, Klient wybrał tę płatną.
Ja: To jeszcze 10 groszy poproszę.
SP: A nie mam, tylko równe 15 zł, ale przy następnej okazji zapłacę.

Takie rzeczy, nie tylko co do reklamówek, jak najbardziej u nas, ale jak znamy Klienta i wiemy, że faktycznie wróci.

Ja (po lekkim zonku): To w takim razie proponuję skorzystać z bezpłatnej reklamówki, na pewno utrzyma lody, może Pan sobie wziąć ich kilka i zapakować jedna w drugą dla pewności.
SP (oburzony): Strasznie chamska obsługa w tym sklepie!!!

2. Wieczór późniejszy, podchmielony i lekko żulowaty koleś w wieku na oko 25 max zaczepia mnie, myjącą podłogę. Pierwszy raz go widzę, wcześniej miałam poranne zmiany, aczkolwiek słyszałam o nim już od koleżanki, którą lekko przeraża, szczególnie nieobliczalnym spojrzeniem, wskazującym na odurzanie się nie tylko alkoholem.
K: Sie masz mordo, kasztelana to masz więcej?
Ja: Nie przypominam sobie żebyśmy przechodzili na "Ty"...

Gwoli wyjaśnienia, ja już 40 mam na karku i sobie zwyczajnie nie życzę takich tekstów typu "mordo", od człowieka, którego widzę pierwszy raz w życiu i duuużo ode mnie młodszego, może młodsze pokolenie nie widzi w tym nic złego, ale dla mnie to przegięcie lekkie.

K: A to spie***laj szmato, rób co robiłaś.

sklepy

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 274 (400)

#67343

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność Banków.

Jak wspominałam wcześniej, Mama dostała udaru w zeszłym roku i zmarła po 4 miesiącach. Miała kilka pożyczek w trakcie spłacania, dwie z nich w Credit Agricole, niewielkie kwoty, do 2 tys zł. Ogarniam temat, sprawdzam umowy, są ubezpieczenia na wypadek i udaru, i zgonu. Więc w oddziale się pojawiłam ze stosowną dokumentacją, wypełniłam wnioski o realizację ubezpieczenia i dla mnie sprawa załatwiona.

No nie do końca.

Otóż w tym samym banku, okazało się możliwe, że jedna z pożyczek została zaopiniowana pozytywnie przez ubezpieczeniodawcę, zaś druga już została odrzucona z powodu przyczyn zgonu zaistniałych przed podpisaniem umowy. Umowa była spisana ok. rok przed udarem.
Piekielność polega na tym, że udar niedokrwienny mózgu to nie jest cegła, która spadła przypadkiem na głowę, on jest wynikiem i efektem różnych przypadłości zdrowotnych typu miażdżyca, cukrzyca, itede. Więc skoro w umowie ubezpieczenia obejmuje się udar niedokrwienny, domyślnie zakłada się że cały szereg przyczynowo-skutkowy nie podlega dalszym dyskusjom.

Tak się do tego dziwnie złożyło, że ta która została zaakceptowana przez ubezpieczeniodawcę miała już tylko jedną ratę do spłacenia, zaś druga - niezaakceptowana - jeszcze ok roku.

Ponadto dopiero z wezwań do zapłaty dowiedziałam się że poza tymi dwoma umowami była jeszcze karta kredytowa objęta osobną umową (wiedziałam że Mama miała kartę CA, ale że w domu Mamy umowy żadnej odrębnej nie znalazłam, zakładałam że była dodatkiem do którejś z pożyczek).
Po śmierci Mamy byłam w oddziale, tłumaczyłam że nie jestem pewna czy wszystko odgrzebałam, że nie ogarniam (co zrozumiałe chyba...), prosiłam o sprawdzenie w systemie, nic mi miła Pani nie wspomniała, że w sumie są 3 umowy zamiast 2, o których wiedziałam i na które złożyłam wniosek o realizację ubezpieczenia. Kartę Pani ode mnie odebrała, nic nie wspomniała że to jest odrębna sprawa i żadne ubezpieczenie tej karty nie obejmuje.
Co najciekawsze, ta umowa pożyczki, do której wniosek o realizację ubezpieczenia został odrzucony, opiewała na 1500 zł kapitału, zaś ubezpieczenie m.in. od udaru i od śmierci dodatkowe 500 zł, czyli 30% wartości pożyczonych pieniędzy.

Skurczysyństwo pierwszej klasy, starszą osobę tak naciągnąć na nic nie warte ubezpieczenie.

uslugi banki

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (381)
zarchiwizowany

#67229

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/67216 przypomniała mi niefajną sytuację sprzed 3 lat.

Przychodnia specjalistyczna. W momencie rejestracji z dostępnych numerków (zapisy "na godzinę") jedyne co było dostępne to zapis który wymagał ode mnie lecenia "z jęzorem na wierzchu" z pracy po dziecko do przedszkola i tam samo dalej do przychodni. Za to gwarantował że w miarę zdążymy z załatwieniem wizyty i powrotem do domu na czas kiedy córkę dopada mały głód, i zaczyna być mocno nieznośna :)
Więc duża spina żeby zdażyć, ale za to zje porządnie w domu a nie zapychacze po drodze.
Ze wspomnianym wyżej jęzorem udało mi się dotrzeć bez spóźnienia. Kiedy nadszedł nasz czas, tzn. osoba przed nami weszła i już z 10 minut była w środku, wleciała mamuśka z bliźniakami, od razu bez żadnego "dzień dobry" ogłaszając że spóźniła się 40 (!)minut i teraz ona wchodzi.
Zazwyczaj jeśli tylko mogę wpuszczam, przepuszczam. Ale po pierwsze wiedziałam że dwójka dzieci oznacza jakieś 30-40 minut dłużej, co z kolei oznacza że moja zgłodnieje, rozmarudzi się i będzie ciężko i z badaniem, i później z powrotem komunikacją miejską. Po drugie zaś, "ton nie znoszący sprzeciwu" w kwestii kolejności wchodzenia bardzo mi się nie spodobał. Rozumiem korki, praca....ale chociaż jakiś uśmiech i "proszę, przepraszam"? Nie mam obowiązku wpuszczać spóźnialskich, i to o prawie godzinę, sama zrobiłam co mogłam żeby zdążyć a łatwo nie było.
W każdym razie stanowczo odpowiedziałam że przykro mi ale nie mogę jej wpuścić, mam ograniczony czas i mam nadzieję że pozostali mają go więcej.
Pani odstawiła mi małe awanti na temat mojego braku wychowania, po czym jak wychodziła osoba przede mną po chamsku odepchnęła mnie od drzwi, wepchnęła swoje dzieci i zadowolona zamknęła drzwi za sobą.
40 minut.
Oczywiście młoda się rozjęczała, oczywiście miałam przechlapane w poczekalni, na wizycie jej współpraca z lekarzem też średnio się układała, o drodze powrotnej wolę nie wspominać.
A mogłam się nie śpieszyć, spokojnie zabrać ją po przedszkolu do sklepu po "zapychacz", i równie chamsko co tamta matka wepchać się po czasie do lekarza....

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 102 (258)
zarchiwizowany

#67228

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Świeża sytuacja "z trasy".

Mąż dzisiaj wyjechał z córką na kilka dni. Autem. Przed chwilą zadzwonił opowiedzieć mi o niemiłej przygodzie.

Droga dwupasmowa (chyba....tzn. taka na której jest jpo jednym pasie w każdą stronę, przepraszam, nie jestem kierowcą i nie znam się ;)).
Przed mężem jedno auto i rowerzysta, za nim stary polonez. Kierowca z przodu decyduje się wyprzedzić rowerzystę, mąż chciał zrobić to samo ale naprzeciwko pojawiło się auto więc wyłączył kierunkowskaz i wrócił na swoje miejsce za rowerzystą. I co widzi w lusterku wstecznym? Kierowca poloneza - jak wiadomo bardzo dynamicznego i zwrotnego pojazdu - postanawia pokazać co potrafi, zaczyna wyprzedzać męża i rowerzystę....i wpycha się prosto pod auto z naprzeciwka, którego kierowca mając do wyboru czołówkę albo zjazd do rowu wybrał to drugie. Bogu dziękować nikt nie ucierpiał, ale skończyć się mogło bardzo różnie.
Mąż chociaż doświadczony kierowca, dzwonił do mnie lekko roztrzęsiony, ma przecież na pokładzie dziecko, a sytuacja mogła się rozwinąć w dowolnie różny sposób. Teraz dochodzą do siebie po oczekiwaniu na policję, złożeniu zeznań, w przydrożnej restauracji. A ja zamiast delektować się chwilą (czyli kilka dni bez żadnych obowiązków poza pracą), myślę o tym jak różnie mogła się ta głupota kierowcy poloneza skończyć. Trzeźwy był podobno, więc po prostu głupi...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (198)
zarchiwizowany

#67119

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jeszcze o pracy.
Bezrobocie mamy podobno. Tymczasem u mnie w Żabce od 3 mcy wisi nieustannie ogłoszenie o poszukiwaniu pracownika, plus ogłoszenia w prasie. Mało tego, na ulicy jeszcze w dwóch sklepach są takie same ogłoszenia.
Zgodzę się że praca w sklepie to nie jest może szczyt marzeń. Może stawka nie jest najwyższa. Ale jeśli nie ma się żadnej pracy, to chyba żaden dyshonor popracować gdzieś, gdzie się da przeczekać do czasu aż coś się znajdzie? Tymczasem...ogłoszenie wisiało od marca. Dopiero teraz pojawili się konkretni i naprawdę zainteresowani ludzie. Wcześniej 90% to były zapytania "bo koleżanka by chciała ale nie ma czasu podjechać więc proszę powiedzieć ile za godzinę" - sorry ale jak nie ma czasu osobiście spytać o pracę tylko wysyła koleżanki, to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
Drugi schemat: (ogłoszenie o pracy na pełen etat, godziny i system pracy sklepów tej sieci nie są naprawdę tajemnicą) - kolega/narzeczony to by chciał nawet (oj, naprawdę, NAWET by chciał???) - ale on to w weekendy nie za bardzo. Cóż, moja odpowiedź - czyli że kolega chce żebym ja za niego w każdy weekend pracowała?
Trzeci najbardziej tragikomiczny: ja chcę tu pracować, ale nie będę....(tu lista czego nie będzie, od samodzielnego otwierania/zamykania sklepu, poprzez rozliczanie prasy, po obsługę lottomatu którego nawet nie ma u nas). Próbuję nawet tłumaczyć że na spokojnie wdrażamy nowe osoby, że to nie jest nic trudnego zamknąć sklep, ale nie i już.
Cztery.
Przychodzi dziewczyna, chce pracować. Mgr inż czegoś tam. Znaczy się może nie zna tej pracy, ale powinna myśleć. Teoretycznie. Błąd. Każda informacja, co jak ma zrobić po prostu nie dociera, robi po swojemu. Tłumaczymy że układamy towar wg dat ważności - przerywa w pół słowa, przecież ona wie, rozumie, sprawdzenie po jej pracy....bez komentarza.
Jednocześnie narzekając że nie ma pracy dla ludzi z jej wykształceniem. Szefa i nas starych wyjadaczy poucza jak mamy pracować i kompletnie ignoruje wszelkie próby nakierowania jej na to co ma robić i w jakiej kolejności. Wyleciała po tym jak uznała że prośba osoby za kasą, z kolejką Klientów, po 23-ciej o zamknięcie sklepu kluczami, jest nieistotna bo ona właśnie chciała coś innego zrobić.
Z rozmów z ludźmi z sąsiednich również poszukujących pracowników sklepów, wiem że mają to samo doświadczenie.
Jak napisałam na początku może to nie jest oferta pracy level max, ale jednak jest to jakaś okazja zarobić jakieś pieniądze nawet do czasu znalezienia lepszej pracy, ale lepiej narzekać na besrobocie i stawiać wymagania powyżej tego na co można realnie liczyć.

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (30)
zarchiwizowany

#67117

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sama nie wiem czy piekielna byłam, oceńcie :)

Jak pisałam wcześniej pracuję w Żabce. Pisałam też że mam dość mocno wyluzowanego i w porządku szefa. Czasem jak głupawka nas najdzie, bawimy się w szukanie okazji do rzucenia mocno dwuznacznym tekstem, najlepiej takim po którym drugiej stronie zabraknie pomysłu na tzw. ciętą ripostę :)
Dzisiaj chyba lekko przegięłam :D
Pojawił się nowy pracownik, facet. Pierwszy dzień dzisiaj, akurat na dostawę. Teraz małe wyjaśnienie jak to działa przy dostawie: otóż sprawdzamy towar wg dokumentu WZ, zaznaczamy "ptaszkiem" pozycje sprawdzone, nam jakoś lepiej robić tego "ptaszka" z prawej strony, zaś nowy kolega, który już pracował kiedyś w Żabie stawiał uporczywie po lewej bo tak się tam nauczył. Rozmawialiśmy z nim o tym, uparł się że jemu tak lepiej, OK nam to ryba byleby sprawdzał porządnie.
Przy kolejnej palecie kiedy to ja byłam sprawdzającym, okazało się że z dwóch rodzajów czekolad Wedla nowy kolega (ptaszek po lewej) odhaczył wcześniej nie tą co trzeba (czyli tą którą dopiero ja rozpakowałam, zaś ta którą oni wcześniej kiedy mnie nie było, sprawdzili, była nieodhaczona na WZ). Pilnujemy takich rzeczy żeby potem stany się zgadzały, więc wołam obydwóch i radośnie wołam:

Ja: ktoś tu zaraz w dupę dostanie, ale ja wiem kto bo Was chłopaki po ptaszkach poznaję!!!

....

mina szefa - wygrałam dzisiejszy pojedynek, ciętej riposty zabrakło
mina nowego kolegi...hmm ciężko powiedzieć bo jakoś tak zaczął czegoś intensywnie pod ladą szukać :D

Cóż, 1-0 dzisiaj dla mnie :)

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (41)

#66706

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielni Klienci.
Pracuję sobie w sklepie należącym do sieci z zielonym płazem w logo. Żeby było jasne: lubię swoją pracę, szef jest bardzo w porządku, co podobno jest rzadkością w sklepach tejże sieci.

W Boże Ciało wypadł na mnie "dyżur świąteczny". Cały dzień było super, klienci uśmiechnięci, mili, roboty dużo, ale w miłej atmosferze. Pracowaliśmy jak zawsze w takie świąteczne dni 9-19. Ludzie jak to ludzie, chwilę przed teoretycznym zamknięciem hurtowo zaczęli się schodzić. Spoko, te kilka minut mnie nie zbawi, nie spinałam się jakoś, niech sobie ludki te zakupy zrobią, zamiast latać po stacjach benzynowych. Jednak i po 19-stej wchodzili, między innymi piekielny (K)lient.

Dwie osoby po nim jednak postanowiłam przekręcić klucz w znaku (było jakoś 7-8 minut po 19-stej). Trafiło tak, że akurat on stał przed kasą, ale mnie dojście do drzwi i z powrotem zajmuje jakieś 10 sekund, więc jakoś strasznie długo nie czekał aż wrócę. Obsłużyłam, pożyczyłam miłego wieczoru, on się spakował, ja szybko "załatwiłam" następnego klienta (1 rzecz), w czasie kończenia wydawania reszty temuż następnemu klientowi, widzę że K sobie sam otwiera drzwi. Nie wiem jak Wy, ale dla mnie to lekkie przegięcie, samemu się obsługiwać kluczami sklepowymi, wiedząc że weszło się po czasie pracy sklepu. Widziałam przez szybę (mam kasę przy oknie), że kolejni ludzie zmierzają w moim kierunku, jednak mam dom, dziecko, i nie do końca chciałam aby te "kilka minut" zmieniło się w godzinę.

(J)a: Proszę chwilkę poczekać, już idę pana wypuścić, bo pan nie zamknie za sobą, a ja już pracuję po godzinach (w tym momencie wychodziłam zza lady więc jakieś 4 sekundy czekania..)
K: /wrzask/ Co??! Mam jeszcze k.... czekać??? JA decyduję kiedy wychodzę ze sklepu, a pani tu jest dla mnie!!!

Po czym otworzył drzwi, pchnął je tak, że aluminium(!!!) pękło na długości ok 15 cm na dole ramy (po uderzeniu o filar na zewnątrz), drzwi wróciły z hukiem po tym uderzeniu, a moje klucze wraz z połamaną kartą do alarmu były na chodniku. Wybiegłam za nim, ale najwyraźniej wsiadł do auta, bo na ulicy go nie było. Nie miałam czasu szukać po parkingu, bo ludzi miałam na sklepie jeszcze.
Bezkarny prostak?

Hehehe

Zrobił błąd. Dwa błędy.
1. Nie zauważył monitoringu
2. Zapłacił kartą.

1+2 = pełne dane dla Policji za uszkodzenie mienia. Centrala z płazem w logo na pewno będzie wolała aby to on zapłacił za nowe drzwi. Się facet zdziwi jak dostanie wezwanie do sądu. Pewnie wtedy wpadnie na kolejną awanturę do mnie, ale spoko, są kamerki :D

A swoją drogą, chciałam kurczę dobrze. Wpuściłam po godzinach pracy, chociaż równie dobrze mogłam mu zamknąć drzwi przed nosem i z uśmiechem pokazać zegarek. Na szczęście 99% moich klientów jest naprawdę super, i aż miło się dla nich zostaje po godzinach. Szkoda, że akurat w święto trafił się na sam koniec taki buc.

sklepy

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 502 (590)
zarchiwizowany

#66788

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisałam kiedyś o Mamie, jej udarze, i problemach z lekarzami.
Tamta historia niestety dobrze się nie skończyła, Mama po 4 miesiącach powolnego odchodzenia i cierpienia zmarła.
Piekielność dotyczy zachowania jednej osoby z dalszej rodziny w dniu pogrzebu.
Osóbka owa (żona kuzyna) kilka lat temu została świadkiem Jehowy. Nie żebym była zachwycona, jestem wierzącą katoliczką, ale nie wtrącałam się, nie komentowałam, nie oceniałam.
Przyszedł dzień pogrzebu Mamy. Kondycję psychiczną miałam jaką miałam, wiadomo, szczególnie że sama zajmowałam się organizacją i "załatwianiem" wszystkiego.
Pierwszy malutki co prawda zonk - ŻK przyjechała wraz z kuzynem i Ciocią. Pierwotnie miało jej nie być, miała zostać z dziećmi, ale ostatecznie ktoś tam się nimi zajął.
Pojawili się dopiero na sam koniec pogrzebu, kiedy Ksiądz skończył już w zasadzie ceremonię, stanęli jak najdalej z tyłu.
Rozumiem że ŻK nie wolno uczestniczyć w katolickich obrządkach, ale dlaczego przez nią reszta też nie miała takiej możliwości? Ciocia - siostra mojej Mamy - jest wierzącą osobą, i było jej przykro że nie odprowadziła swojej siostry w ostatnią drogę. Kuzyn usprawiedliwiał się że coś go tam w pracy zatrzymało i "nie dało rady wcześniej". Może tak, a może po prostu chciał zrobić tak, aby jego żona nie była w głupiej sytuacji siedzenia w aucie pod cmentarzem podczas mszy w kaplicy i ceremonii pogrzebu.....
Ale to był mały pikuś, ich sprawa, opisuję w ramach dygresji bardziej.
Piekielność była chwilę później...
Z cmentarza udaliśmy się na stypę do restauracji. ŻK tak zamanewrowała, że szła ze mną (chodnik dość wąski), jej rodzinka szła z przodu, moi z tyłu.
Jakieś 3 minuty po minięciu bramy cmentarza wyciąga z torebki swoje gazetki i wciska z tekstem "tu znajdziesz pocieszenie".
Nie wiem jakim sępem bez serca trzeba być, i jak opętanym nową "religią", aby do tego stopnia nie uszanować tego że 5 minut wcześniej sypałam ziemię na grób Matki. Naprawdę nie mogła się oprzeć???...szczególnie że wcześniej, zanim Mama zmarła widziałyśmy się, dość długo rozmawiałyśmy i ani słowem nie próbowała mnie "nawracać".
Czekała widać na "lepszą okazję"...

A jak się skończyła cała historia? Cóż, najpierw mnie zatkało, po kilku sekundach warknęłam ostro żeby to schowała i więcej mi na oczy nie pokazywała. Całą stypę zachowywałam się wzorowo, ale następnego dnia powiedziałam co o tym myślę, i chyba się na mnie wszyscy obrazili. Może to ja byłam tak naprawdę piekielna?

Edit: widzę że nie do końca udało mi się przekazać gdzie poczułam piekielność, więc wklejam odpowiedź do jednego z komentarzy też tutaj:

Próbowałam sobie to przełożyć na sytuację gdzie moja przyjaciółka, ateistka tak samo jak jej Rodzice, chowa jedno z nich, a ja chwilę potem próbuję "zaciągnąć" ją do Kościoła.
Nie wyobrażam sobie tego.
NIE w TAKIEJ chwili.
Nie mam pretensji że W OGÓLE spróbowała. Żal mam wielki że właśnie WTEDY. Tydzień (czy ileś tam) później odebrałabym to "normalnie" - i tak od początku spodziewałam się że kiedyś zacznie próbować, więc po prostu grzecznie acz stanowczo bym odmówiła i na tym by się skończyło.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (272)

#65294

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Empatia lekarzy.

Szanuję pracę lekarzy. Zdaję sobie sprawę jak trudne to studia, jak ciężka to praca. Niestety w zeszłym roku miałam okazję przekonać się też, do jakiego stopnia niektórzy z nich minęli się z powołaniem, co najsmutniejsze dotyczy to młodych lekarzy, tak z kilka lat po studiach.
Mama w wieku 67 lat dostała udaru. Bardzo rozległego. Nie chodziła, świadomość miała mocno ograniczoną. Po 1,5 miesiącu i dwóch hospitalizacjach zaczęły się problemy z podbrzuszem. Bolesność, zbyt suche pieluchy nawet po nocy. Po kilku dniach stan był taki, że wezwałam pogotowie, które zdecydowało o przewiezieniu do szpitala. Było dość późno, okolice północy, co ważne - dzień czy dwa przed "majówką".
Rzecz się dzieje w mieście Miedzi, w całkiem (podobno) niezłym szpitalu.....

Lekarz: Wyniki nie wskazują na żaden poważny problem, jest lekko podwyższone CRP, wystarczy Duomox, a w ogóle to nie jest stan do wzywania pogotowia, lekarz rodzinny by sobie poradził.
Ja: Przepraszam, ale na lekarza trzeba czekać kilka dni na wizytę domową, a poza tym stan Mamy się zaczął pogarszać gwałtownie, traciła kontakt i coraz bardziej ją bolało.

L: Te bóle to takie urojone po udarze, tak naprawdę nie ma prawa jej nic boleć, bo nic jej nie jest, w wynikach widać, a poza tym to teraz badałem jej brzuch i nie skarżyła się na ból.

Ja: Tak, ale jeszcze godzinę temu płakała jak tylko dotykałam brzucha, może USG dla pewności czy coś Pan zrobi, bo naprawdę coś się dzieje, stan się pogarsza

L: Za bardzo Pani się przejmuje, po udarze mogą być urojone bóle.

Ja (już lekko wkurzona): to jak Mama będzie się z płaczem łapać za serce, to też mam uznać, że tak naprawdę nic się nie dzieje??? (Mama chorowała na serce).

L: Tak!

...dodatkowy smaczek: Mama niechodząca. Pielęgniarka z dyżuru wielce zdziwiona że ja sama Mamy nie zabiorę i musi karetkę transportową wzywać.....

5 dni później, Mama półprzytomna, brzuch spuchnięty jak w 9 miesiącu ciąży. Pogotowie, szpital. Dobiegam do Izby przyjęć, chwilę później inny młody lekarz wywołuje mnie, i na dzień dobry słyszę:

L: Pani zgłaszała że bóle brzucha, a Mama od 20 minut u mnie jest na obserwacji i się nie skarżyła na ból!

I tu mnie szlag trafił. Mama po udarze NIE MÓWIŁA!!!!! Wbiegłam do sali, dotknęłam brzucha, zawyła z bólu. Dopiero wtedy lekarz się zainteresował. Kazał założyć cewnik. 10 minut wycia Mamy z bólu, bo panie nie umiały trafić. Miałam ochotę kogoś zabić. Po założeniu cewnika zeszło w 2 minuty 2 LITRY ROPY!!!! Jeszcze chwilę i.....

Te kilka dni wcześniej to były początki!!! A gówniarz debil w białym kitlu uznał, że starsza pani i nie ma się co wysilać!!!! Albo, że chcę opchnąć Mamę na majówkę do szpitala!

Serdecznie pozdrawiam lekarzy z MCZ Lubin!!!

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 543 (621)

#65295

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielni Klienci.

Swego czasu pracowałam w sklepie spożywczym, którego główną klientelą była lokalna żulia.
Pewnego dnia rano przychodzi klientka w wieku ok 50 lat, prosi o kaszkę mleczno-ryżową dla dzieci i tanie wino. Liczę monety które wysypała na ladę, brakuje. Na to Klientka:
- To odłóż Pani tą kaszkę, dzieciak się obejdzie, a ja wypić muszę...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 516 (590)