Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

szczerbus9

Zamieszcza historie od: 23 maja 2018 - 20:00
Ostatnio: 5 marca 2024 - 19:09
  • Historii na głównej: 23 z 73
  • Punktów za historie: 2664
  • Komentarzy: 217
  • Punktów za komentarze: 735
 
zarchiwizowany

#82684

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio trafiłem na historię o niefachowych fachowcach i amatorskiej robocie. Chodziło o płytę indukcyjną, która była podpięta zbyt słabym kablem (http://piekielni.pl/82670)... Zawarłem w komentarzu do tej historii, coś co zasługuje na odrębną historię, więc proszę...

Będzie długo, a moje słownictwo niekoniecznie będzie fachowe...

Na początku usprawiedliwienie. Zaznaczę, że sam nie jestem elektrykiem, tylko spawaczem. Nie mam uprawnień SEP, ale... Mój Ojciec jest elektrykiem, obecnie emerytowanym. Wracając do ale, raz po szkoleniu (odnawianie uprawnień), praktycznie wtoczył się do domu. Śmiał się twierdząc, że te matoły z roboty (koledzy z pracy) wiedzą mniej niż ja. Czyli trochę umiem, trochę myślę i jestem świadom problemów z tych historii.

A teraz w końcu moja. Tak się złożyło, że po zmianie instalacji w budynku gospodarczym, Tata sam nie pozmieniał wtyk przy maszynach. Mamy tego trochę, kilka silników, spawarki, itd. Tego zadania podjął się szwagier, oczywiście jak to on, ego prześcignęło wiedzę, a pokora dawno wyginęła. Tym zamieszaniem dał nam dwie dobre zagadki, które dodatkowo czegoś mnie nauczyły.

Na pierwszy ogień krajzega, cyrkulatka, piła stołowa czy jak to chcecie nazywać. Przy niej mamy silnik 3-3,5 kW. Co ma znaczenie, że może cały czas chodzić spięty w trójkąt, czyli nie potrzebuje przewodu Neutralnego (niebieskiego), którego w tym kablu nawet nie ma. Po zmianie wtyki zaczęły dziać się cuda. Gdy silnik nie był podpięty pod sieć, nic się nie działo, ale gdy wtyka była w gnieździe, każde większe urządzenie na 230 V wyrzucało różnicówkę (zabezpieczenie różnico-prądowe), co by wskazywało na przebicie izolacji. Nie pasowało nam to, więc szukaliśmy. Szybko znaleźliśmy, że faktycznie silnik nie był uziemiony, a zerowany (obudowa podpięta pod N, stara metoda zabezpieczenia) bo szwagier podczepił żółto zielony kabel pod N. Po kolei, N miał przebicie po obudowie do ziemi, a przy większych poborach różnicówka już reagowała. Przy urządzeniach 3-fazowych nie reagowała, przez wspomniany trójkąt...
Potem już wiedziałem, co może się dziać, gdy czajnik wybijał majstrowi. Od razu odpiąłem prasę, która była źle przerobiona z starego, na nowy system, a problemy się skończyły.

Szwagier jednak popisowy numer zrobił z Bąkiem, czyli uniwersalnym rozdrabniaczem rolniczym. Ma on określony kierunek obrotów, bo środek jest skręcany. A jak w najpopularniejszym silniku trójfazowym zmienia się kierunek? Zmienia się kolejność faz. No właśnie, po zmianie wtyki jakoś nie pasował mi kierunek obrotów. Nie mogłem znaleźć żadnego oznaczenia, ani strzałki, która po awarii się jednak znalazła. Zrobiłem błąd, bo chciałem szybciej skończyć, olałem to i robiłem dalej. Po kilku minutach coś zachrobotało, walnęło i stoi. Znaczy młynek stoi, a silnik pali paski. Szybki skłon do wyłącznika, dalej rekonesans. Uszkodzenia niewielkie, może poza tym, że dystans zablokował się pomiędzy wygarniaczem, a obudową. Naprawa w sumie zajęła mi... Teraz już nie pamiętam ile, ale od razu przełożyłem kable w wtyczce...

Obydwa problemy rozwiązałem, pierwszy pod czujnym okiem ojca. Mimo, że niekompetencja szwagra może zasługiwać na miano piekielności, to cieszę się, że mam tą wiedzę...

dom elektryka silnik

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 8 (46)
zarchiwizowany

#82617

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiele tutejszych historii na temat motoryzacji opowiada o kierowcach, którzy jadą grubo poniżej limitu, ale muszą jechać z przodu. Czyli wyprzedzają i zwalniają z powrotem do swojej oszałamiającej prędkości (i czemu to zwykle jest 80 km/h). A co w sytuacji kiedy nie mogą tego zrobić... (będą dwie)

UWAGA To może być kolejna kontrowersyjna historia...

Zacznijmy jednak ode mnie. Przepisy znam, ale do pewnego stopnia się do nich zwyczajnie nie stosuje. Umiejętności umiejętnościami, jak ojciec mówi, że jest dobrze... Auto mam dość dobre, na tyle sprawne i dobrze zaprojektowane, bez problemów poruszam się z prędkościami rzędu 180-200 km/h. Co prawda nie wszędzie i nie zawsze, ale przekroczenie dozwolonej o 50 km\h zbyt często jest odbierane przeze mnie jako spokojna jazda.

Proszę darujcie sobie komentarze o mordercach i samobójcach... No cóż, czasem przychodzą takie dni, że aż chce się powitać kostuchę jak starego przyjaciela. A mówienie, że życie jest piękne, bo jest piękne tak samo mija się z celem jak nagabywanie wyrzutka, że inni też są ważni i należy się z nimi liczyć...

Sytuacja 1

To zachowanie jest uniwersalne, a wpewnym momencie zaczynałem je uznawać za normalne. Czy to na wielopasmowych, kiedy prosisz o ustąpienie z lewego pasa (lewy kierunek) czy zwykłych krajowych. Czy to kierowcy nowych aut, luksusowych, a nawet starych, ważne by mogłi pogonić. Normalnie taka osoba zwyczajowo jedzie swoje dajmy 80 km/h, ale gdy wyprzedzisz jakby ją szatan opętał. Zaczyna się, znana z wcześniej wspomnianych historii, pogoń. Tak, tylko ja jadę szybciej i się już ciężej wyprzedza. Wtedy taki kierowca siada na zderzaku i tam siedzi jak przyklejony. Szczególnie w nocy jest to uciążliwe, bo zazwyczaj tacy mają źle wyregulowane światła, a czasami nawet włączają długie. Coś okropnego, a pominąłem busy, które światła mają wyżej, to jest na wysokości zbliżonej do mojej tylnej szyby. Zależnie od samochodu zazwyczaj idzie ich zgubić przyspieszając, maksymalna prędkość auta, chociaż to może być trudne, bo ja nie chcę jechać szybciej. Zdażyło mi się, żeby nowym autem gonił mnie tak prawie 200 km/h po autostradzie. Co gorsza jak zwolniłem on też zwolnił i jechał za mną, zgupił się dopiero jak zjechał na stację.

Sytuacja 2

Raz zdażyła mi się ciekawa kutaśna zagrywka. Ważne dla sytuacji jest miejsce, czyli zwykła jednopasmowa krajowa z mnustwem zakrętów i ruchem w falach. Powolny kierowca zorientował się, że chce go wyprzedzić i gdy tylko wychyliłem się na lewy on gaz w podłogę. Nie pamiętam teraz dokładnie, ale gdyby tak zrobił jakbym już był na lewym pasie podpadało by to pod wykroczenie (nie wolno przyspieszać, gdy ktoś cię wyprzedza). Mniejsza o przepisy, bo dalej zrobiło się śmiesznie. Opis drogi już znacie, są miejsca i momenty gdzie śmiało można wyprzedzać, a są też takie kiedy to zwykła głupota i pchanie się do trumny (nie wspominając o sznurze aut z naprzeciwka). Gdy nie miałem możliwości wyprzedzania jehał swoje 70-80 km/h, ale gdy mogłem przyspieszał. Nie wiem jak on to wyliczał, ale przy każdym przyspieszeniu trafiał idealnie w punkt. Ja w tych miejscach bym jechał z 10-20 km/h więcej, ale gdyby on jechał te 10-20 km/h mniej to bym go bez problemu objechał. A tak miejsca do wyprzedzania było minimalnie za mało... I tak przez 80 km, nie wk00rwisz się...

Wiele mogę zrozumieć, ale żaden z kierowców wyżej nie jechał przepisowo, a szczególnie ja. W zabudowanym 80, poza 80 jak wyprzedza szczerbus 160... Gdzie tu sens i logika. Jednak najbardziej przeraża mnie myśl dlaczego oni wcześniej jechali tak wolno. Brak znajomości trasy czy obawa przed policją są do przyjęcia, ale przepisowa też się do tego nadaje. Sam jeżdżę wolniej gdy jadę pierwszy raz, ale podpinanie się do aż tak szybszego to trochę przesada. Innym powodem takiej jazdy może być kaprys, co podpada tylko pod drobną piekielność, ale co gdy umiejętności kierowcy czy stan techniczny samochodu nie pozwalają na więcej. Jak na mój chłopski rozum mechanika amatora to trochę za duża różnica w prędkościach by było to w jakim kolwiek stopniu bezpieczne, ale puki co nie zdażyło mi się oglądać wypadku na żywo w lusterku wstecznym...

droga trasa samochód

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -18 (28)
zarchiwizowany

#82485

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mama poprosiła bym przeczyścił szczotką drucianą te kratki z kuchenki gazowej. Te co się na nich garnki stawia... Parę razy ostatnio jej wykipiało, a że są żeliwne, to szczotką na wiertarce raczej ich nie uszkodzę. W ten sposób będzie szybciej, łatwiej i przyjemniej... Tak przypomniał mi się dzień kupna tej kuchenki, czyli moja piekielność w sklepie RTV-AGD...

Zazwyczaj u mnie, przy kupowaniu, kierujemy się zależnością cena/jakość. Tym razem było inaczej, bo Mama miała specjalne życzenie względem ustawienia palników, więc padło na słoweńską markę. Kolor też dobrany, więc został tylko jeden wybór, wspomniane kratki. Do wyboru były stalowe (zgrzewane) i żeliwne. Tylko 50 zł różnicy, niewiele, zwłaszcza, że mamy kiepskie wspomnienia z stalowymi kratkami z poprzedniej kuchenki. Mama jako laik w sprawach metalu próbowała się dopytywać ekspedienta, które lepsze. Pracownik sklepu zaczął się jąkać i nawiązywać, że żeliwo pewnie lepsze. W sumie miał racje... Ja w tym czasie obejrzałem sobie obydwie, porównałem, pomacałem i wypaliłem:
"Żeliwne lepsze, żeby te ch0lery rozpi3rdolić musieli byście z ojcem się nimi napi3rdalać"

Z początku nie wydawało mi się, bym coś niestosownego powiedział, język zazwyczaj mam cięty i dużo klnę. Ale ekspedient trochę się skrzywił i przełknął ślinę, ciekawe co sobie pomyślał. Warto dodać, że tylko we dwoje byliśmy w sklepie. Dalej już poszło gładko i profesjonalnie. Zostaliśmy zapytani o wybór, zaproponowano nam podłączenie (musi być stempel gazownika, bo nie uznają gwarancji) i mama został zaproszona do kasy. Po zakupie ekspedient pomógł mi jeszcze zapakować kuchenkę do samochodu...

sklep

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (14)
zarchiwizowany

#82470

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie od dziś wiem, że zakład w którym pracuje to inny stan umysłu, który momentami nie sposób ogarnąć rozumem. To co się dziś zdarzyło po raz kolejny uświadomiło mi, że niekompetencja na stanowiskach kierowniczych jest jednak normą...

Nadal pracuje jako spawacz, ale ostatnio finalizujemy jedno zamówienie i spawania raczej mało, a za to dużo typowej monterki, a nawet można by rzec ślusarstwa... Tak trafiłem z Manfredem do montowania tablic. W skrócie trzeba wywiercić kilka otworów, nagwintować i przykręcić plastikową płytę śrubami. Problem w tym, że nie mieliśmy pokrętki, a gwintownikó jeden stary zestaw... Na kierownictwo jak zwykle "można liczyć", więc po magicznym "Co ja... wyczaruje ci" robiliśmy tym co mieliśmy. Szanse na porażkę (złamanie gwintownika) w naszym sposobie działania wahały się pomiędzy ogromne i ekstremalne, ale jedziemy twardo. Manfred ma jednak dar do rzeczy niemożliwych...

I nastał dzisiejszy poranek. Po kilku dniach montowania i chyba 10 zawieszonych płytach pojawia się ON. Kierownik prowadzący to zlecenie, zbliża się do nas z kartką i ołówkiem. Zaczął łagodnie, łaskawym pytaniem czy czegoś nam nie trzeba. Trzeba, powiedzieliśmy, zapisał i zobaczył co my robimy. Zaczęło się, Kierownika jakby szlak jasny trafił i do nas z mordą, że nie tak. Ani Manfredowi, ani mi nie wiele było wtedy trzeba. Rozpętało się piekło, czyli łagodnie mówiąc kłótnia. Naprzemiennie latały panienki lekkich obyczajów i pomysły, od których McGiver by się załamał i płakał skulony w kącie...

W końcu Kierownik rzucił nieśmiertelnym "To wy się znacie na narzędziach, nie ja" odwrócił się na pięcie i poszedł, aż się za nim zakurzyło...

Przez chwilę myślałem, że mi d00pa odpadnie ze śmiechu. Manfred się zrobił czerwony ze złości i poleciał zaraz zapalić. Na szczęście Kierownik przyniósł to co chcieliśmy... Nie wydaje się to dziwnie, że kierownik prowadzący projekt nie zna się na narzędziach, na robocie, bo takie też dawał symptomy... Jeszcze potrafi kłamać przed dyrektorem i wkopywać ludzi (o tym może kiedy indziej)... Ręce opadowywują...

praca firma

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (46)
zarchiwizowany

#82444

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio spotkałem dwóch ludzi, z którymi pracowałem. Przez co postanowiłem wypuścić te dwie bliźniacze historie... Może mało piekielne, przynajmniej dla mnie, ale tych dwóch to niemal legendy.

Obydwaj obecnie są emerytami, a poznałem ich tuż przed ich przejściem w ten ułaskawiony stan. Warto zaznaczyć, że to imiennicy pewnego polskiego muzyka, ale przedstawię wam ich po przezwiskach...

Poznajcie proszę Trzęsiłapkę i Hałabałę.



HAŁABAŁA:

Drugi z nich to niejaki Hałabała, zwany też Bin Laden-em. Średniej klasy operator dźwigu. Konus (był niski, pod pachę mi wchodził) o aparycji araba. Szczególnie latem, jak jego twarz nabierała koloru od słońca, a jego broda miała idealny kontrast by świecić na siwo... Dosłownie zawinąć go w prześcieradło i puścić na miasto to w 10 minut przyjechali by chłopcy z stanów w swoich pancernych wozach z wielką lufą...

Porównanie do Usama-y jest nie przypadkowe. To był kawalarz terrorysta. Jego żarty były trafione i bezbłędne. Obecnie niewiele z nich pamiętam, więc opowiem dwa, z całej listy którą mi sukcesywnie zdradzał podczas wspólnej pracy. Te dwie uważam za godne tej strony...

Pierwszy z nich dotyczy Rosjanina spotkanego na jakieś budowie. Obcokrajowiec był jakimś inspektorem, czy kierownikiem, więc był dobrym celem. Gdy jednego razu podchodzili do siebie Hałabała miał w ręce korki do uszu (zatyczki, te od hałasu). Niewiele myśląc udał, że bierze jeden do ust i obraca jak gumę do żucia. Rusek zaciekawiony więc pyta co to. Ten mu odpowiada, że cukierki i podaje. Finalnie rusek twardo miele korek w ustach i z zawiedziony mówi, że nie dobre... Mam nadzieję, że były czyste...

Ofiarą drugiej opowieści jest już nasz rodak. Biedak nie pracował w naszej firmie, ale i tak się przyczepił do Hałabały na zasadzie adiutanta. Był młody i niedoświadczony wypytywał o wszystko. Robotę, narzędzia, materiały i na swoje nieszczęście preparaty... Trafił na penetrant w spray-u. Głęboko penetrujący środek do badań spoin o jaskrawo pastelowym, wiśniowym odcieniu czerwonego. Dla ciekawych, typowy przebieg zastosowania penetrantu to spryskanie spoiny z jednej strony penetrantem, a z drugiej wywoływaczem i odczekanie pewnego czasu. Pojawiające się czerwone plamy od strony wywoływacza świadczą o nieszczelnościach... Wracając do historii Hałabała nie wspomniał choćby słowem o oryginalnym zastosowaniu lub właściwościach penetrantu, a jedynie polecił go jako pastę do butów. Adiutant schował puszkę pod pazuchę i podobno aż się za nim zakurzyło. Nie żałował "Pasty" i wypastował swoje robocze obuwie. Podobno na prawdę buty świeciły się jak psu na wiosnę, ale ciężko nie zgadnąć jakiego koloru stały się stopy biedaka.

To niestety kolejna historia bez Happy End-u. Chłopaczyna zjechał z budowy w przeciągu tygodnia na własne żądanie... koledzy nie dawali mu żyć i nadali mu nowe przezwisko: Bocian...



Link do Historii o Trzęsiłapce:
http://piekielni.pl/82441

Praca firma

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (24)
zarchiwizowany

#82441

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio spotkałem dwóch ludzi, z którymi pracowałem. Przez co postanowiłem wypuścić te dwie bliźniacze historie... Może mało piekielne, przynajmniej dla mnie, ale tych dwóch to niemal legendy.

Obydwaj obecnie są emerytami, a poznałem ich tuż przed ich przejściem w ten ułaskawiony stan. Warto zaznaczyć, że to imiennicy pewnego polskiego muzyka, ale przedstawię wam ich po przezwiskach...

Poznajcie proszę Trzęsiłapkę i Hałabałę.


TRZĘSIŁAPKA:

Na pierwszy ogień Trzęsiłapka. Pracował jako "Przynieś, wynieś, wypruj flaki", czyli dozorca na firmie w której pracuje. Najczęściej zamiatał plac, kosił trawę, grabił liście, pielił rabaty, podlewał, czasami przetykał jak coś się w łazienkach zatkało. Trochę niechlujny, lekko żwawy dziadek o aparycji menela. On nie był chudy, a suchy. Różnica w tym, że chudy to chudy, a suchy... Najłatwiej mi to wyjaśnić na grzybach... Jeżeli świeży dorodny prawdziwek to kulturysta, to jak go wysuszyć wyjdzie nam "Suchy".

Przezwisko tego pana wzięło się od najukochańszego hobby, którym było zbieranie kapeluszy połączone z powitalnymi uściskami dłoni. Na czym to polegało... Akurat to było bardzo proste, ktokolwiek by nie przechodził w zasięgu ręki Trzęsiłapki ten zaraz podawał swą prawicę w geście powitania. TO PUŁAPKA! (im więcej paniki włożycie w to zdanie tym lepiej!) Gdy nieszczęśnik podawał rękę do uścisku, Trzęsiłapka się napinał i z całej siły szarpał za dłoń. Najczęstszymi ofiarami byli pracownicy biurowi (tylko mężczyźni), członkowie zarządu, stażyści i praktykanci, oraz nowi pracownicy. Można by powiedzieć, że był bezpośrednim powodem, czemu nakrycia głowy wyszły z mody na firmie. Nie raz kapelusze spadały, w tym samemu wiceprezesowi. Idę o zakład, że jakiegoś praktykanta mógł sprowadzić "do parteru"...

Kobiety oszczędzał, ale też miał wyjątkowe podejście.

Na koniec pochwalę się, że mi tylko raz tak zrobił. Byłem nieświadomy problemu, pomimo śmiechów reszty obecnych współpracowników. Za drugim zrozumiałem o co chodzi i się naszykowałem. Można to za równo porównywać do betonu i stali. Moja sztywna postawa odwróciła działanie siły i to Trzęsiłapka omal się nie wywrócił. Ku uciesze tych samych kolegów co wcześniej... Później służyłem za przykład "Jak się witają mężczyźni", gdy Trzęsiłapka opiekował się praktykantami z pobliskich techników. Miny młodzików bezcenne... ;D


Link do Historii o Hałabale:
http://piekielni.pl/82444

praca firma

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -9 (25)
zarchiwizowany

#82402

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Cytując Huberta J Farnsworth-a (Futurama) można znieść zło, ale nie głupotę... Tym razem będzie o głupocie, która każe mi polać Einstein-owi, bo dobrze prawił... (rzeczy nieskończone)

Jakoś teraz na dniach kończy się staż dwóm chłopakom i szczerze jestem ciekaw czy dostaną umowy o pracę.

Zwykle na staże do nas są pchani ludzie, którzy ledwo "liznęli" temat, już nie mówiąc o pracy w tym fachu. Do pewnego stopnia normalny jest strach przed spawarkami i szlifierkami, oraz problemy z ustawianiem spawarek. Po kilku takich startach już automatycznie człowiek zaczyna patrzeć na zaangażowanie, spryt czy chęci młodego, a pod tym względem można wszystkich zaszeregować do dwóch kategorii: Starających się i Olewających.

Ci stażyści prostu się wręcz idealnie dograli pod względem tego podziału. Jak na razie uprzedzam, że odpuścimy sobie Starającego się, a od tej pory historia rozgrywa się wkoło Olewającego, nadal nazywanego Młodym...

Co do wcześniejszych ekscesów Młodego pominę początki. Trochę im tłumaczyłem, trochę pokazywałem co jak się robi. W sumie każdy pokazywał mu swoją robotę, ale on konsekwentnie i skutecznie pokazywał, że ma dwie lewe ręce.

Schody zaczęły się później. Pierwsze były problemy z metodą TIG (WIG). Jest tam kilka ustawień (w swojej naliczyłem 12 samego prądu spawania) i kilka kruczków dotyczących sterowania (sam spust/przycisk)... Po tym co on mi pokazał zwątpiłem w swoje zdolności pedagogiczne i nie podejmę się rozszerzania tego wątku, poza jednym stwierdzeniem. Nic, kompletnie nic nie załapał i podejrzewam, że do dziś nie wiedział co robił...

Kolejna akcja to klasyczny żart, wysłanie młodego po wiadro fazy. On się na to nabrał... Chwycił za wiadro i biegiem do majstra. Przy okazji go wnerwił, aż mu się brwi skrzyżowały i zaczął się mścić.

I w końcu dzisiejsza akcja z muzyką dla Zbyszka (imię zmienione). Zbycho to porządny człowiek, bardzo dobrze się z nim pracuje. Szalejący kryzys wieku średniego, co się dziwić, facet coś po 50-ce, głowę niższy ode mnie, ale przynajmniej krępy. O ile jako monter i brygadzista jest dobry, tak do elektroniki nawet nie za bardzo podchodzi. Ostatnio kupił sobie radyjko z USB i poprosił Młodego by nagrał mu trochę muzyki. Chodziło mu o jednego konkretnego wykonawcę.

I tu właśnie historia dopiero dociera do mnie. Przedwczoraj Młody podbiega do mnie z pytaniem czy znam się na komputerach. Powiedziałem, że trochę. Z jego paplaniny zrozumiałem tylko, że znajomy informatyk sformatował mu pendrive-a do systemu FAT 32 i po skopiowaniu muzyki nie chodzi. W pierwszej chwili myślałem, że po cudował coś z formatami dźwięku, lub Zbyszek ma coś nie tak z radiem, ale on zafiksował się na systemie formatowania. Nie widząc szansy przetłumaczenia powiedziałem, że najlepiej bym pomógł samemu sprawdzając co on tam namieszał... Poszedł zmieszany...

Wczoraj zaczepił mnie Zbyszek. Również z pytaniem o komputery, oraz wolny czas wieczorem. Wyjaśnił wszystko tak jak sam to widział. Czyli poprosił, a ten jak nagrał to nie działa. Miał jakiegoś innego pendrive-a, więc dał mi go bym go wyczyścił i nagrał mu na tamtym. Trochę się zmyliłem, bo myślałem, że to ten nie działa. Działał, a teraz ma tam coś ponad 100 utworów tego wykonawcy.

Dopiero dziś dostałem ten wadliwy nośnik. Jeszcze zaraz po robocie, na parkingu sprawdziliśmy w moim radiu, że na prawdę nie działa. No eureka, ale zamówienie przyjęte, pora na realizację. W domu przed kompem cieszyłem się, że stropy są dobre i nie muszę gonić po szczękę do piwnicy. Na pendriv-ie było wklejone dosłownie kilka skrótów to muzyki na komputerze Młodego. U niego na komputerze działało, a na radiu, czy u mnie jednak nie chciało. Sformatowałem jeszcze raz i nagrałem, tym razem dobrze. Moje radio samochodowe czyta bez najmniejszych problemów. Czekam jeszcze na pojutrze, kiedy to dostanę potwierdzenie od Zbycha, że działa.

Sam uważam za niewielkie piekielności opisane zdarzenia, bo czym jest nieudana próba pomocy koledze. Właściwie zmartwienie było by o to, czy on sobie "w życiu poradzi"... Bo już go cała hala wyklina pod niebiosa...

przysługa

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (32)
zarchiwizowany

#82389

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakiś czas temu czytałem historię KatzenKratzen o problemie dysleksji i tego typu podobnych dziwactwach. Które mają być efektem wyłącznie lenistwa, a sam problem robienia błędów spycha takie osoby do rynsztoka inteligencji. To mi przypomniało małą piekielność nauczycielki z podstawówki, teraz zastanawiam się czy przypadkiem też nie klasy...

Naj sam pierw małe wyjaśnienia na temat mojej, na ten wywczas, gotki... Poprawność tego co teraz czytacie jest mocno regulowana przez korektę wbudowaną w przeglądarkę i edytory tekstów. Poza tematem do tego dochodzą naleciałości z gwary, archaizmy (etc)...

TAK

Mam stwierdzoną dysleksję, a właściwie dysgrafię i dysortografię. Głupio trochę się zasłaniać papierem kilka lat po szkole, więc od początku. Podstawówka i gimnazjum to był dramat. Na zajęciach dobijałem do maksimum ilość błędów na dyktandach, a z wypracowań nauczyciele chcieli zawsze mi stawiać dwie oceny. Kartki czasami były bardziej czerwone niż niebieskie. Mówi się, że to kwestia lenistwa i ćwiczeń, teraz nie powiem, czy to ja byłem oporny, czy może było tego za mało, ale przez ten czas ćwiczyłem bez efektów. Były dyktanda, przypisywanie, specjalne zeszyty ćwiczeń, wszystko jak o kant d... W technikum zarzuciłem trochę ćwiczenia, a pierwsze wyraźne postępy zrobiłem dopiero w dorosłym życiu, kiedy to przez pewien czas Writer (OpenOfice itp...) stanowił 90% mojej aktywności na komputerze...

Jako ciekawostkę dodam, że problemy z charakterem pisma rozwiązały się w technikum, jak zacząłem pisać pismem technicznym...


To teraz właściwa historia:

Klasy 4-6 szkoły podstawowej. Szkoła mała, wiejska, więc zdarzało się za równo, że nauczyciele uczyli na raz kilku przedmiotów, lub w kilku szkołach jednocześnie. Tak właśnie miałem wtedy połączone matematykę i przyrodę. Jedna nauczycielka, na obydwu przedmiotach radziłem sobie wręcz genialnie, ale do historii w sumie to wnosi tylko tyle, że nie pamiętam na czym to było... Chyba jednak przyroda.

Fakt faktem, na jednym sprawdzianie wychodziła mi dość dobra ocena. Tylko, że nauczycielka miała jedno malutkie zastrzeżenie. Błędy Ortograficzne, których podobno było tam "dość sporo"... Klasa jak na zawołanie stwierdziła, że jak tak, to trzeba mi ocenę obniżyć. Więc, bez słowa sprzeciwu nauczycielki, zamiast 5 dostałem 3. Która to 5-tka, jak dobrze pamiętam, była już wpisana w dzienniku, a na pewno wynikała z punktacji...

Dziś wiem, że nie powinna tego tak rozstrzygnąć, tylko uciszyć klasę, ale wtedy wydało mi się to nawet sprawiedliwe. Poza tym ja sobie dobrze radziłem, więc jedna taka przygoda by mi i tak nie zaszkodziła. Nie zaszkodziła, to był na szczęście jednorazowy przypadek.

Sama historia nie jest może mocno piekielna, ale co sądzicie o zachowaniu dzisiejszego świata...

szkoła internet

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (42)
zarchiwizowany

#82352

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Oceny i komentarze pod moją historią o obcinaczkach i Piekielnej pani z magazynu (http://piekielni.pl/82232) otworzyły mi oczy. DZIĘKUJE

Jak dotąd myślałem, że normalnym jest obeznanie z zawodami ślusarza, kowala, a nawet elektryka. Normalnym też jest, że jeżeli samemu nie da się zrobić lub naprawić narzędzi, to trzeba koniecznie znać kogoś, co to zrobi bez problemów. Ale jakich narzędzi, skoro kierownik zarządza przerobienie odpadów blachy na młotki. Przecież klucze płaskie wypala się na palnikach, a nasadowe robi się z odpadów rur, breszki można wyklepać z prętów zbrojeniowych, palnik jest też na tyle precyzyjny, że kątowniki są dokładne niczym te oryginalne. Mając śruby z nakrętkami i blachszki na podobnej zasadzie można robić ściski stolarskie, prowizoryczne imadła i centrowniki do rur... Mógłbym tak wymieniać jeszcze długo, a przyznał bym się do przeginania dopiero przy klapce na muchy z starej rękawicy, czy Grill na palnik acetylenowy (gruba rura z wpaleniem na palnik i rusztem na górze)

Mógłbym teraz się z wami spróbować... Podajcie narzędzie w komentarzu, a ja powinienem wiedzieć jak i z czego zrobić coś takiego, albo coś czym to narzędzie można zastąpić... Ale to chyba wykracza poza politykę tego serwisu... ;D

Wracając do sprawy, pozbierałem to co wiedziałem do tej pory i dodatkowo przeprowadziłem mikro śledztwo, choćby w poszukiwaniu dowodów, które można by wysłać choćby do organów ścigania... Twardych dowodów nie udało mi się jeszcze zdobyć, ale po jeszcze kilku latach w tej firmie, po śmierci Lucek przywita mnie niczym starego przyjaciela i osobiście zaprowadzi do loży VIP na dnie piekła, jako stałego bywalca... Okazuje się, że miejscowi Piekielni rozrywają pomiędzy siebie mięso armatnie, którym to jesteśmy my, szeregowi pracownicy...

Jest tego tyle, że nawet odsiewając tylko te o magazynie, nadal obawiam się, że się pogubię, a już na pewno nie wiem od czego zacząć...

Może na początek sama Piekielna. Przede wszystkim ona jest "Święta" (a cała reszta przeklęta?). Ciężko było by jej cokolwiek udowodnić, bo magazyn jest pełen narzędzi, niektóre nawet w bardzo dobrym stanie. Tyle, że na niektórych już zbiera się rdza (dla nieświadomych, stal narzędziowa przez swoją wysoką jakość i zabezpieczenie olejem w warunkach warsztatowych ma podobną odporność na rdzewienie co najzwyklejsza nierdzewna). Dodatkowo jakby przepatrzeć karty pracowników, to nie powinni narzekać na braki. Poza nieskasowanymi zniszczeniami jak przy moich obcinaczkach, zdarzają się kradzieże, a część z tych narzędzi jest wypisana kilka lat temu, na dużo poza zdrowym rozsądkiem co do ich zużycia. O rekordzie dowiedziałem się, gdy kierownik, z niedowierzaniem w własne czyny, prosił pracownika by ten zdał komplet kluczy z przed 8 lat (!)... Do tego zdawania sprzętu jeszcze wrócę, ale to za chwilę.

To nie jest tak, że Piekielna dla każdego jest tak opryskliwa jak dla mnie, ba sam jestem raczej na poziomie dolnym normalnym, czyli nie najgorzej... Otóż są ludzie w firmie, dla których na magazynie nie ma nic i są ludzie dla których jest wszystko, łącznie z nią samą, jej mężem, resztą magazynierów, czy nawet tokarzem, którego warsztat jest zaraz obok w tym samym budynku. Tak zboczki, mieliście rację, raz to widziałem i była tak podniecona, że jedno skinięcie i poszła by do łóżka... W pierwszej grupie jest generalnie świeże mięso armatnie, a w drugiej biuro, zarząd, czy nawet kontrole zewnętrzne. To też wpływa na jej bezkarność. Bo oprócz męża, broni jej polityka firmy (tak jak cały magazyn)...

Skoro wszedłem na temat polityki firmy, muszę wyjaśnić, że na miejscu, oprócz Biura, jest 5 działów, a każdy ma swój osobny budynek (halę). WKS (wytwórnia konstrukcji stalowych) i Prefabrykacja (typowa produkcja), Malarnia, Magazyn i UR (utrzymanie ruchu, elektrycy i mechanicy). Dodatkowo budowy i kontrakty są traktowane tak samo jak wymienione przed chwilą działy. Według zasad jesteśmy bardziej korporacją, bo każdy "dział" jest traktowany jako osobna firma. W tym wszystkim Magazyn działa jako sklep i wypożyczalnia, a na terenie firmy ma swoisty monopol. Dosłownie każą sobie płacić za wypożyczenie sprzętu, czy pobierają prowizję za materiały. Ten haracz nie jest mały, bo z całej firmy to oni mają największe zyski. Jest już środek przymusu i chyba nie muszę tłumaczyć, że nawet kierownicy się jej boją. Zapomniałem, że mąż nie jest dłużny i też potrafi pokazać pazury, zwłaszcza jak jest nastawiony przez żonkę. Szczęście nie mści się na szeregowych. Oliwy do ognia dolewa fakt, że można się domyślić, że jak podkabluje tę chorą sytuację do inspekcji, to nie magazyn oberwie po d00pie, tylko dział na którym wykryto nieprawidłowości. Stąd przyzwolenie na wolną amerykankę i zatajanie sprawy przy kontrolach.

Na zakończenie kilka drobnych piekielności:

-Zdawanie sprzętu, do którego miałem wrócić... Zwykle przy przestojach i przy nowych zleceniach zdarza się by kierownik lub majster biegał by zdawać niepotrzebne elektronarzędzia. Zwykle ręczne wiertarki lub spawarki. Koszt wypożyczenia wiertarki lub szlifierki to ok 300zł/mc. (ukrywanie dochodu?)

-Ostatnio były zamawiane kostiumy do trawienia i pasywacji stali kwasoodpornej. Kierownik znalazł dobre i sprawdzone, musiał wysłać maila do magazynu by to oni zamówili... I zamówili, gorszej (nie wystarczającej) jakości za 1/6 ceny, które nie są dopuszczone do pracy z kwasem...

-Robiliśmy na magazynie z kolegą małą przeróbkę składu gazów i kierownik się miotał, z czego nam wydać, a pracownik mówił, że kilka ton stali jest tam już tak długo, że nie jest już w żadnej kartotece.

-Innym razem "Okradaliśmy" kontenery z budowy. Mój kierownik i ten z tamtej budowy dogadali się, że reszta drutu spawalniczego idzie cichaczem do nas. Było tego z 300kg MAG-a i z 500kg TIG-a. Poza chowaniem się przed Spawalnikiem (główny kierownik, a właściwie dyrektor spawaczy), dodam, że najprędzej drut byłby skierowany jako złom, a po tej akcji spodziewałbym się, że zostałby ponownie sprzedany po normalnej cenie...

-Normą już są zbyt późne, lub nie wystarczające zamówienia. O ile za zbyt małe ilości materiału można obarczyć projektantów, zbyt późne przygotowanie produkcji i logistykę, ale braki w zaopatrzeniu w gazy, drut, tarcze, ubrania czy nawet wodę w upały da się tylko winić magazyn, który nie uzupełnia braków.

-Czasem zdarzają się przepychanki, lub drobne wymiany uprzejmości. Ostatnio staliśmy bo zabrakło kap (zaślepka do zaspawania końca rury, przypomina trochę miseczkę). Elementy były na magazynie, ale tamten kierownik trzymał je ponad dzień, bo musiał je przeliczyć (25 sztuk?!)



P.S. Przez te prawie 5 lat jak tam pracuje nazbierało się mniejszych i większych piekielności. Jak coś będzie mi się przypominało to będę pisał... Zobaczymy czy słusznie i czy wasza wiara jest na tyle głęboka, by to zdzierżyć...

Praca firma magazyn

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (43)
zarchiwizowany

#82265

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jaka jest najbardziej kontrastowa grupa społeczna... Oczywiście sąsiedzi... Tu będzie jak kilka lat temu sąsiadka pokazała rogi... O kurę...

Więc od początku. Mieszkam na wsi, w tamtym czasie oprócz mnie i rodziców, tymczasowo mieszkała u nas siostra z rodziną (szwagier i dziecko). Wiadomo jak to na wsi są zwierzaki. My i wspomniana sąsiadka mamy kury, a między nami mieszka sąsiad. Mój imiennik, ale roboczo nazwijmy go Piotr, który ogólnie jest dobrym człowiekiem, ale to jego "Błąd" był iskrą, która odpaliła beczki z prochem...

A więc po kolei... (podzielę historię by była przystępniejsza)

Akt 1: Sąsiad cz.1

To była sobota. Gdzieś się wybraliśmy całą ekipą i po powrocie idąc zamknąć bramę słyszę gromkie "Cześć sąsiad!", a po chwili dowiaduje się, że kura nam nawiała z ogrodzenia, ale ją złapał i wrzucił ją z powrotem... Podziękowałem i wziąłem się do rozładunku samochodu...

Akt 2: Śniadanie.

Po przyniesieniu wszystkiego z samochodu wziąłem się za śniadanie (głód, to miałem wręcz wyj3bane na to co się dzieje za mną...). Do chwili aż za plecami słyszę krzyk, że "Jej kurę ukradliśmy!". Nadal z stoickim spokojem i bez odrywania skupienia od kanapki odpowiadam, że Piotrek (sąsiad, imiennik) przerzucił kurę, bo myślał, że nasza. Dodałem jeszcze, że teraz nie ma co ich straszyć, a wieczorem się po prostu weźmie z grzędy. Kury nie widzą po zmierzchu i ogólnie nie grzeszą inteligencją. Nie załapałem do końca o co chodziło Piekielnej, ale do mnie z mordą, później się domyśliłem, że ona myślała, że to ja, ale niby czemu miałbym mówić o sobie w trzeciej osobie? (czasem mi się zdarzało, ale to raczej liczba mnoga i dla żartu). W tym czasie pojawili się kolejno Mama i Szwagier, na których fałszywe oskarżenia działają gorzej niż płachta na byka... Rozpętało się piekło i w końcu sąsiadka odpuściła i odeszła na zasadzie "Nie przegadam was, więc przyjdę wieczorem po ptaka"...

Akt 3: Sąsiad cz. 2

Nie bez powodu sobota się rymuje z robota. Więc do roboty. Ja z Ojcem i Szwagrem za zajęcia i dochodzimy do wniosku, że sąsiadka musiała nam kury liczyć. Zresztą na podwórku była jedna obca kura, rozpoznana głównie przez inny kolor...
Ale wracając do sąsiada, tu nikt nigdy nie jest na tyle zajęty by nie podejść i nie pogadać... Więc jak pojawił się na horyzoncie to go od razu, że nie naszą kurę nam przerzucił... Pogadaliśmy, on się dowiedział, że piekielna awantury robiła, a my, że kura szukała przejścia na MOJE podwórko, więc się nie zastanawiał tylko sru przez ogrodzenie.
Nadmienię, że pewnie też rozmawiał z rodziną, lub samą piekielną, ale to zmienia nastawienie w następnym etapie...

Akt 3: Wymiana

Wieczorem, tak jak było umówione przyszła Piekielna, ale już korna i uniżona. Grzeczniej poprosiła by złapać jej ptaka (przyszła ciut za wcześnie, ale się udało). Akurat teraz wyjdzie trochę naszej piekielności, bo Szwagier oderwał się od grilla i cały czas truł jej d00pę. Stwierdził, że następnym razem jedyne co dostanie to miseczka rosołu, a nie kurę...

Osobiście śmieję się z głupoty tej sąsiadki. Powiedział bym jej nawet "Dzień dobry", tylko do tej pory jakoś nie wchodzi mi w drogę...

wieś dom

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (29)