Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

szczerbus9

Zamieszcza historie od: 23 maja 2018 - 20:00
Ostatnio: 5 marca 2024 - 19:09
  • Historii na głównej: 23 z 73
  • Punktów za historie: 2664
  • Komentarzy: 217
  • Punktów za komentarze: 735
 
zarchiwizowany

#83925

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od nowego roku, dzień w dzień, ktoś lub coś mnie wk00rwi... Niby normalka. Ktoś by stwierdził, że gniew nie jest aż taki zły. Tylko, że aby do pewnego stopnia, bo mnie częściej niż raz na 2 dni aż telepie, oraz mam nieustanną chęć mordu i zniszczenia... Jeszcze nie ma 3 tygodni, a opiszę jak to się zaczęło...

Zaczęło się jeszcze w sylwestra. Mieszkam z Lubą u moich rodziców*. Na Sylwestra przyjechała Siostra z Ślubnym i zrobiła się taka mini imprezka jak na imieninach. Mi się nie chciało schodzić. Już wypraktykowane w takich przypadkach. Kobiety znajdą wspólny temat, Ojciec z Szwagrem piją i gadają. Ja nie mogę pić*, poza tym Szwagier ma jakąś parszywą łapę*. Więc zgodnie z powiedzeniem, że nie pijący jest niepewny, siedzę przy tym stole jak d00pa... Nie trudno było się domyślić, że ciągle było chodź i chodź, i proponowanie alko... W końcu Mama się po nas wybrała i zrobiła to w czym jest po prostu świetna. Wyklinała mnie od odludków, dzikich (etc), oczywiście szantażując płaczem. Nie będę cytował całego wywodu. Szlak mnie trafił do reszty, foha strzeliłem i nie zszedłem na dół.

Jakby tego było mało, to Luba wbiła mi jeszcze ćwieka, schodząc do nich. Niby nic, ale byłem dobity i niewiele mi było potrzebne do "szczęścia"...

Wyjaśnienia:
* Mieszkam z rodzicami, ale dom należy już do mnie, a na wynajem mnie nie stać... Z tego też wynikają śmiszne sytuacje, jak ostatnio z płytkami
* Nie pije bo mam antydepresanty przepisane. Leczenie da się podsumować "Mam pecha do lekarzy"
* Nie raz tak było, to chyba już jakaś klątwa. Z innymi piłem 2x tyle i nic mi nie było. A z Szwagrem, zaraz mnie bierze na wymioty, a kac jest nie do wytrzymania...

Dom

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -15 (29)
zarchiwizowany

#83883

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniało mi się coś jeszcze z gimnazjum... Od kilku dni mamy piękną zimę, a dziś napi3rdala śniegiem od samego rańca (ciężko to nazwać opadem). Służby ciut przegrywają walkę z naturą, a ja czekam już na kolejną część do samochodu by w końcu naprawić kontrolę trakcji. Jak już kiedyś wspominałem mam dużego diesla w aucie z tylnym napędem. Więc nadmiar momentu obrotowego daje o sobie znać i nieumiejętnie (odpowiednio) prowadzony lata bokami jak na zawodach drift-open.

Ale tak na prawdę chodzi mi o jedyną (i jedyną) wpadkę komunikacji miejskiej w czasie, gdy chodziłem do gimnazjum.

Szkoła jest usytuowana na osiedlu średniej wielkości miejscowości, co ważne na dość sporym wzniesieniu. Autobusy zwykle omijały to miejsce jadąc prosto do miasta, ale na potrzeby szkoły dwa razy dziennie emki (lokalna nazwa komunikacji miejskiej) podjeżdżały pod szkołę. Prowadził tam dość stromy podjazd...

Zaśnieżenie ulic było porównywalne z dzisiejszym, więc bielutko jak na skandynawskiej pocztówce. Dojeżdżamy pod feralne wzniesienie, autobus pełny dzieciaków i ktoś rzuca hasło o dociążaniu osi, bo nie podjedziemy... Większość osób przeszła i stłoczyła się na długości około 1/3 całego autobusu... Oczywiście z przodu... Podaruje sobie tłumaczenie lub udowadnianie, że to RWD. Lepiej zdradzę trochę fizyki. Żeby polepszyć trakcję dociąża się oś napędzaną. W przednim napędzie wiadomo jest silnik, w tylnym nie raz się spotyka ludzi wożących balast (najczęściej worki z piaskiem). Jednak nie wolno przesadzić, a najlepszym rozkładem mas jest 50/50...

Skoro młodzież nawet wstawała z miejsc siedzących by przejść na przód, doszło do przeciążenia przedniej osi. Tył stracił trakcję i musieliśmy iść pieszo do szkoły... Gdyby zostali na swoich miejscach (większość stała po środku pojazdu), lub przeszli na tył, podjechali byśmy.

Znowu głupota i brak wiedzy zwyciężyły nad techniką i powieliły stereotypy. Trochę mi teraz głupio słuchać wywodów jakie to straszne RWD, zwłaszcza jak sam mam i jestem zadowolony...

Komunikacja miejska

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (29)
zarchiwizowany

#83800

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dostałem ostatnio zwolnienie lekarskie. Powód, depresja i podejrzenie wypalenia zawodowego. Uważam, że to przez stres w pracy. Robotę swoją lubię, ale szefostwo chyba och00jało... Spawaczy jest za mało względem monterów i roboty, więc jest cały czas rwanie 4 liter, latanie od stanowiska do stanowiska, a na dokładkę moje parszywe szczęście do podpadania... Ktoś musiał paść, a że padło na mnie... Trudno się mówi...

Jednak chciałbym się podzielić echem otoczenia na moje zwolnienie.

Pierw pozytywne. Jedynie Luba i Majster. Podejście z założenia wspólne. Wypocznę i trochę więcej czasu spędzę z Lubą...

Trochę gorzej, ale jeszcze w granicach obojętności byli rodzice. Ojciec stwierdził, że to za wcześnie na tego typu zwolnienia. Bo kiedyś to się chodziło do pracy i jeszcze samemu dom budowali i pole obrabiali. Spoko, sam też tak dawałem radę, gdy szef nie przeginał... Mama ograniczyła się do stwierdzenia, ze niepotrzebnie brałem zwolnienie.

Najlepsza w tym temacie jest Siostra. Wyjechała na mnie, ze nie powinienem wychodzić do garażu bo mi się ZUS przywali i będę miał problemy. Nie przeszkadza to jej zlecać mi robót domowych z czystą, z serca płynącą złośliwością. Dodam, że Siostra nie mieszka z nami... O ile prace takie jak mycie garów, czy wieszanie firanek nie należą dla mnie do najprzyjemniejszych, robiłem je. Najbardziej mi przeszkadza ten jej ton i złośliwość. Tak jakby się chciała pokazać, że to ona jest tu panią... Sorry Sister, kark mnie pobolewa i się nie chce zgiąć...

Odpuszczę sobie złośliwe docinki Szwagra, czyli męża wspomnianej Siostry. Złośliwe, dziecinne i mało rozgarnięte. Dobrze, że mało się pokazuje, ma jakieś niewypowiedziane "ALE" do mnie, mojego samochodu i mojej Luby. Sytuacja się skokowo zaostrzała po kolei gdy kupiłem auto i poznałem Lubą.

Jest jeszcze coś. Mam lekki wyrzut sumienia. Nie wobec zakładu. Nagrabili sobie i niech cierpią... Ciekawe czy Dyrektor rwie włosy z głowy. Żal mi Kolegi. Został sam z tym wszystkim, znaczy jako spawacz. Też zostawałem sam i wiem ile to kosztuje wysiłku. Za równo fizycznego, jak i psychicznego. Co gorsza rozmawiałem z nim i przypomniały mi się początki mojego wypalenia. Jak tak dalej pójdzie to ja wrócę z zwolnienia a Jego trzeba będzie ratować. O ile zakładałem, że się Kierownik się ogarnie i zobaczy, że coś jest nie tak, zapomniałem, że teraz zaorzą Kolegę...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (59)
zarchiwizowany

#83690

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Są... Nareszcie, piękne bielutkie, ładnie kontrastują na czarnym asfalcie... Tak, mówię o liniach na jezdni, czyli oznakowaniu poziomym... Dokładnie chodzi mi o oznakowanie na trasie 12 od mostu w Puławach w stronę Radomia, do świateł w Anielinie (formalny koniec obwodnicy Puław), a na potrzeby historii do pierwszego zjazdu (Bronowice). Pisałem już o tym, że remonty u nas pełną gębą...

Jako, że apokalipsa braku wydzielonych pasów to już pieśń przeszłości, opiszę 2 potencjalnie niebezpieczne dla mnie sytuacje i jednego Szeryfa Lewego Pasa z jakim jeszcze się nie spotkałem.

1. Sprasowany przez TIR-a
Jak co rano jadąc do pracy wjeżdżałem na obwodnicę. Przed ostatnim zakrętem odruchowo już spojrzałem w "tył". Zwykle pomaga mi to ocenić sytuacje czy mogę niemal od razu wjeżdżać na lewy i pojechać... Tym razem była tam tylko ciężarówka z naczepą, ale wydawała mi się coś za blisko. Zwolniłem i w sumie to uratowało moje boczki. Gdy wyjechałem, uwzględniając fakt, że wyjechałem niemal po samym krawężniku, gigant sięgał pół samochodu... Dokładnie, gdybym nie zwolnił byłbym pomiędzy ciągnikiem i barierą, ale miejsca starczało góra na 3/4 samochodu... A oznakowanie, na ślimaku nie było nic wskazującego na jakiekolwiek utrudnienia lub wskazującego na brak oznakowania poziomego. Nie było nawet STOP-u. Z poziomego w tym czasie były te cienkie linie, którymi drogowcy trasowali jak mają później malować na stałe. Sam te cienkie linie z taśmy traktowałem jak normalne oznakowanie, ale dla kierowców ciężarówek były chyba słabo widoczne, bo wielu jeździło w ten sposób.

2. Nietrzymanie pasa ruchu.
Tym razem jechałem od Puław. Gdy kończy się most i estakada jest małe przesunięcie, bo zaczyna się pas zieleni na nasypie. Dosłownie o pół pasa ruchu. Zwykle każdy się trzymał odskoku, nawet bez na trasowanych cienkich linii (które wtedy już były). Tam też kończy się oznakowanie (na moście i estakadzie cały czas było).
Wieczór, padał lekki deszcz, więc prawy pas magicznie zwolnił do 70-80 km/h. Dozwolone jest znacznie więcej (teraz to ekspresówka), więc leciałem sobie cit szybciej lewym w nadziei, że mi nikt nie wyskoczy z prawego... Tak się złożyło, że na rozszerzeniu byłem jakieś 1,5 długości za feralnym pojazdem (mały dostawczak, chyba peugeot partner). O ile cała kolejka grzecznie zjechała bliżej prawej, tak ten został na środku drogi. Oczywiście dałem po heblach, bo bym mu zrobił z tyłka garaż... Dopiero wtedy domyślił się co robił nie tak...

3. Szeryf.
Historia trochę spoza tematu. Też na tej trasie, ale jej finał już był w miejscu z normalnie wytyczonymi pasami ruchu. Ale to dodaje jej pikanterii.
Jak to na jesieni padał deszcz, czyli prawy 70-80, a ja ciut szybciej i tradycyjnie czatujemy, czy nikt nie pcha się przed maskę. I jest, na szczęście kilka długości dalej, na tyle daleko, że nie musiałem ostro hamować, ale na tyle blisko, że hamowanie silnikiem nie wystarczyło. Jak dla mnie spoko, byle by zebrał dzikie konie, przyspieszył i wyprzedził tych przed sobą... Było by tak pięknie, ale nie. Kierowca postanowił jechać na równo, tym samym blokując pas. W końcu się zdenerwowałem i mignąłem mu światłami. Ruszył się, ale... Gdy wyprzedził i byłem pewien, że wróci grzecznie na prawy, a ja zniknę zaraz za horyzontem, Szeryf zablokował oba pasy. Jak? Po prostu zamiast zjechać całkowicie, postanowił jechać okrakiem środkiem jezdni i zwolnić. Podejrzewam, że wyprzedzeni też musieli hamować by nie wjechać mu w kuper. Gdy się ogarnąłem z szoku co się dzieje otrąbiłem Szeryfa... Słysząc ciągły, nieprzerwany klakson z tyłu zwątpił w swoje metody i słuszność celów...

droga

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (16)
zarchiwizowany

#83651

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kupujmy Polskie Produkty!

Jeszcze nie tak dawno takie hasło rozbrzmiewało na ustach każdego patrioty, zwłaszcza tych "Na Pokaz". Częstą odpowiedzią było, że nas na nie nie stać, a dziś jestem w stanie od krzyknąć "GDZIE?!" Bo powoli zabiera nam się wybór...

Mieszkam w okolicy 50 tysięcznego miasta na wschodzie. Żaden gigant, ale oprócz mnie tam na zakupy przyjeżdżają ludzie z 6 (!) okolicznych miasteczek. Wiadomo jak wyglądają zakupy w mojej i takiej sytuacji. Jedzie się, często nie w pojedynkę, pod super/hiper market i ładuje wózki do pełna... Tylko czym...

W mieście jest 5 normalnych supermarketów, łącznie 4 dyskonty dwóch gigantów, 2 galerie handlowe, 2 markety budowlane i niezliczona ilość Ropuszek, które już niemal wyparły osiedlowe sklepiki... Czyli nawet tu nie ma wyboru...

Tak chodząc pomiędzy półkami, od kilku lat obserwuje dziwne zjawisko. Marki znikają z półek. Pamiętam jak wchodziły supermarkety. To był prawdziwy szał, można było wszystko kupić. Wybór, a co za tym idzie różnice cen były ogromne. Dziś jest już tragedia i nie ważne gdzie pójdę. Poszczególne sklepy różnią się jedynie zasięgiem w okrojeniu asortymentu. A najgorzej jest sklepie do którego mam najbliżej i to na jego przykładzie opiszę sytuację. Od czasu do czasu pojawiały się promocje przekraczające zdrowy rozsądek. Tak to wyglądało jakby mieli po kilka palet towaru z krótkim terminem ważności, ale wszystko było w porządku. Od kasjerki dowiedziałem się, że to "Kasowanie Marki". Promocje już powoli się kończą, bo niewiele już na półkach zostało... Większość działów już należy do gigantów. Oprócz nich jest trochę marek premium, trochę marki własnej marketu, która nie odbiega ceną i jakością od gigantów, oraz najtańsze produkty które obawiam się, że zaszkodzą zdrowiu mojemu i mojej rodziny. A gdzie reszta asortymentu? Gdzie mniejsze, lokalne produkty, które nie przerażają ceną, a są dobrej jakości.

Nie jestem bogaczem by kupować marki premium na co dzień. Na gigantów też często mnie nie stać, a ich jakość, przynajmniej dla mnie, jest stanowczo za niska w porównaniu do ceny. Czasami biorę marki własne, ale to też trzeba wiedzieć co brać. Skąd więc wiem, że lokalni producenci jeszcze istnieją. Bo czasami los rzuci mnie gdzieś poza markety u mnie w mieście. Czasami jest to osiedlowy sklepik gdzieś w zakazanej dzielnicy, gdzie jest po kilka produktów. Czasami gdzieś w knajpce lub na stołówce coś się zauważy. Czasami od znajomych. Do napisania historii finalnie skłoniła mnie wizyta w większym, wojewódzkim mieście. W tamtejszym hipermarkecie jeszcze były produkty tych małych lokalnych firm. Zastanawiałem się czy by nie robić zakupów w mieście wojewódzkim, ale to trochę za daleko, osiedlowe sklepiki też odpadają, a na hurtownie, czy bezpośrednio od producenta...

Puki co boję się tej sytuacji. Idę do sklepu i nie wiem co kupić. To za drogie, to ohydne, tego nawet pies nie chce jeść... Chcę kupować lokalne produkty, nie tylko z potrzeby patriotycznego serca, ale nie mogę. Problem jest poważny.

sklepy

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 18 (100)
zarchiwizowany

#83617

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jest wiele cech i zachowań, które nie powinny istnieć u brygadzistów, majstrów czy kierowników. Wśród takich zachowań na czołowym miejscu jest "Podkładanie świni". Ostatnio na takiej "świni" dwóch moich kolegów straciło pracę.

Koledzy pracowali razem w Niemczech na hali produkcyjnej. Zatrudnieni w polskiej firmie, która dostarczała pracowników Niemcowi. Kilka osób, w tym Piekielny Brygadzista (PB).

Chłopaki mieszkają niecały kilometr od warsztatu. Tak się złożyło, że szatnie mają w hotelu i jeżdżą busem do pracy. Dojazd zajmuje mniej niż 5 minut, ale na piechotę już 10-15 minut. Tak więc na 6 do pracy wyjeżdżają w okolicach 5.55, co było czasem przesadnie respektowane przez PB.

Feralnego dnia koledzy jako ostatni wyszli z szatni. Jak byli kilka kroków od busa PB odjechał z piskiem opon. Podobno było jeszcze ponad 5 minut do planowanego odjazdu. W tym momencie mogli się jeszcze uratować, ale... Uznali, że zostaną w hotelu, bo obydwaj mają gila po pas (angina), są za cienko ubrani i jest jesienny chłodny poranek.

PB oczywiście naszczekał komu trzeba i chłopaki wylecieli z roboty w trybie ekspresowym, bez tłumaczenia z chorobą czy nieczystym zagraniem. Jak z nimi gadałem, to nawet się cieszą... Bo nie muszą tolerować głupich pomysłów PB, których było sporo.

Praca delegacja niemcy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (21)
zarchiwizowany

#83601

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o samochodzie... Znowu...

Wczoraj kolega mi opowiadał o samochodzie, który przechodził z rąk do rąk w kręgu jego znajomych. Najpierw miał go jeden znajomy mojego kolegi, a na koniec drugi, ale w między czasie miał jeszcze jednego właściciela. No cóż, niektórzy dbają o samochody, inni nie.

Auto o którym mowa ma to duży sedan z końca produkcji, ma już 15 lat. Duży diesel, który jest jednym z najlepszych produkowanych silników, sprzężony z skrzynią automatyczną i na prawdę bogate wyposażenie robią z tego auta prawdziwą perełkę rynku wtórnego. Pierwszy właściciel auta dbał o niego. Stanem technicznym przerastał co najmniej 90% tego co jeździ po drogach, a wizualnym był świetnym materiałem na youngtimera. Jednak postanowił go sprzedać, cena 15 tys PLN. Jak najbardziej słuszna...

Dalsza część historii to już ponowna sprzedaż i powrót auta do kręgu znajomych. Drugi Kolega kupił 3 miesiące później, również za 15 tys PLN. Po tym co usłyszałem chyba tylko dla tego, że zapamiętał auto gdy miał je poprzedni właściciel. Stan raczej przypuszczał, że auto przestało 3 lata na szrocie, a przez brak zainteresowania częściami ktoś się zlitował i na szybko wyszykował do dalszej jazdy. Najpoważniejsze wady to ślady źle naprawionej kolizji z wszystkich stron, rdza i brak przetwornicy w jednej lampie (xenon). Poza tym niekompletne i nie działające wyposażenie, bród, oraz patenty niczym z stodoły Mirka w Wyp**dowicach Wielkich... Jak dla mnie warte było około połowy tej kwoty, ale bym nie brał.

Mogę wygłosić tyradę na Piekielnego posiadacza, mogę ostrzec wszystkich by mieli otwarte oczy przy zakupie, tylko po co... Jeżeli dobrze zrozumiałem większość towarzystwa w którym Kolega się obraca to samochodziarze. Ludzie z pasją i zamiłowaniem do jazdy i samych aut. I oni trafiając na takich sprzedawców kupują auta...

rynek wtórny

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (16)
zarchiwizowany

#83561

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znowu ktoś przypomniał rodzinną historię, jak plotka uśmierciła mi Ojca. Było to w tych pięknych czasach, gdy mięso jeszcze nie było na kartki, TV i telefon nawet nie każdy sołtys miał, ludzi nie było stać na samochody, więc jeździli tanimi wtedy motocyklami, a mój Ojciec, piękny i młody miał jakże trafną ksywę "Gagarin". I nie, nie przez zdolność dostania się na orbitę MZ-ką lub WSK-ą, a jedynie przez biały kask...

Tato jechał od mostu do domu. Zaraz za mostem wywrócił się, nic poważnego, poleciał w wysoką trawę i/lub błoto. Otrzepał się, na motor i dalej w drogę... To ledwie 4 km, dziś dość ładnego asfaltu, głównie przez dość zabudowaną wieś. Kiedyś to jednak droga polna i ścieżka po wale, ale z zabudowy było może 2 małe skupiska na całej trasie.

W tym czasie jak Ojciec otrzepywał się ruszyła plotka w stronę domu. Dotarła tam pod postacią Plotkary, która zaczęła lamentować i wygłaszać gorzkie żale mojej mamie. Kobieta była dość roztrzęsiona, więc zanim Mama się dowiedziała o co chodzi, dosłownie w 5 sekund w widoku pojawił się Ojciec. Zdrowy i cały... brudny.

Nie pisał bym tej historii, gdybym nie znał realiów. Dziś w większości zabudowana, kiedyś była niemal szczerym polem. Nie było internetu czy telefonów. Oraz wiem co mój Ojciec wyprawiał z pojazdami, zresztą ja to chyba po nim w genach mam... Do dziś nie wiem jakim cudem plotka go przegoniła!?

Wieś

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (27)
zarchiwizowany

#83473

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak nie od dziś wiadomo, że najlepiej się wydaje się pieniądze podatników w rok wyborów samorządowych. I nie, same roboty drogowe i remonty nie są piekielne, a wręcz wymagane, tak teraz chyba ktoś przegiął pałę...

W moim mieście są dwa mosty przez naszą "Królową Rzek" (Wisłę). Zamiast oficjalnych nazw I. Mościckiego i JP II, których większość mieszkańców pewnie nie pamięta, mówi się odpowiednio "Stary" i "Nowy". Tych nazw się będę trzymał. Stary prowadzi do sąsiedniej miejscowości, a Nowy jest częścią niedawno rozbudowanej obwodnicy, gdzie do miasta jest obecnie 2 zjazdy. Dla wyjaśnienia, mieszkam nie w samym mieście, tylko w jednej z okolicznej wiosek po drugiej stronie Wisły. I jak wielu z tego brzegu muszę się dzień w dzień przejeżdżać którymś mostem do miasta (choćby do pracy). Tak się ułożyło, że do znacznej części miasta najwygodniej i najbliżej było mi Starym mostem, a do dwóch miejsc, pracy i przelotu przez miasto.

I w końcu sedno historii. Na obydwu przeprawach są prowadzone prace remontowe. Na Starym jest zamknięty jeden pas i jest wprowadzone "wahadło", a na Nowym jest wymiana nawierzchni przy zjazdach. Pomijając fakt, że Starym mostem już praktycznie nie jeżdżę i przez to wydaje więcej na paliwo. To ludzie potrafią się dziwnie zachowywać... Zwłaszcza teraz przy okazji Wszystkich Świętych...

Więc po kolej Stary most. Już był nawet artykuł w serwisie lokalnej prasy (dziennik wschodni), że ludzie nie potrafią zachowywać się na wahadle i wjeżdżają na czerwonym, co doprowadza do niebezpiecznych sytuacji. Było też wspomniane, że ludzie opieszale reagują na zmianę świateł, przez co hamują ruch. Siostra nie narzeka, ale ja chyba ściągam takie rzeczy. O ile raz zdarzyło mi się stać na moście prawie pół godziny bo ktoś wjechał na czerwonym (żadna kolizja, ale musieli powjeżdżać na pas wyłączony dla robotników), tak opieszałość spotykam prawie za każdym razem gdy tam się wybieram... W tym tygodniu kolejki się wydłużyły i raz stałem by móc zajechać pod sklep prawie kilometr od mostu... W poniedziałek poza jakimkolwiek szczytem...

Teraz nowy. Na samej przeprawie nic się nie dzieje, bo remont dotyczy tych kawałków do zjazdów z obydwu stron. Na moim brzegu najgorsze (zdzieranie i lanie nowej nawierzchni) już jest za nami, aby zostało domalować linie i czasem się zdarzają jakieś drobne prace. No właśnie linie, ludzie czasem się gubią bez linii i raz mało mnie dostawczak nie przytarł na wjeździe, normą jest też jechanie środkiem, tka, że nie da się minąć ani z lewej, ani z prawej... Od strony miasta jest właśnie robiony zjazd. Wiadomo większość się gubi, a cierpią na tym wszyscy. Co ciekawe jest tam wąskie gardło, które przeklinam codziennie jadąc z pracy. Teraz są tam korki po 2-3km, bo każdy tam jedzie i ten felerny zjazd.

Na zakończenie wspomnę, że teraz jest śmisznie z komunikacją i Miasto ma już blisko do odcięcia od świata. Wspomniane tu remonty mostów, remont linii kolejowej i wyjazd do większej atrakcji turystycznej (sąsiednie miasteczko) poprowadzony jak droga osiedlowa...

Miasto

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (23)
zarchiwizowany

#83462

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Niedawno pisałem historię opisującą mój talent do podpadania w pracy (#83444, obecnie w archiwum). O ile praca z kilkoma brygadami i podpadnięcie wydawało mi się piekielne, tak tę wpadkę chyba wpiszę sobie do CV, żeby ubezpieczyć przyszłych pracodawców.

Roboty na hali chwilowo mało. Ja spawam drobnicę, czyli krzesełko i stół niczym biurko z stalowym blatem, a za plecami palety z elementami do spawania i po spawaniu. Robota niemal marzenie...

Pospawałem jeden element i podczas wymiany kolega zapytał się mnie o jakąś kwestię techniczną (teraz bez znaczenia). W tym pięknym momencie zza parawanu wychylił się Dyrektor, chwilę na nas popatrzył i poszedł dalej. Żeby nie było, cały czas odkładałem, a potem brałem drugi element, tyle, że wolniej przez rozmowę. Ja wrzuciłem na blat nowy element, kolega poszedł do swojej roboty, a Dyrektora widziałem jak się kręci po hali gdy zamykałem przyłbicę. Spawam sobie spokojnie, aż słyszę, że przyszły dwie osoby i krzyk Majstra, ze "Przecież spawa!!!" Zanim skończyłem spaw zniknęli z mojego pola widzenia. Po następnym spawie przychodzi Majster. Trafił akurat w zmianę elementu, więc po minie poznałem, że powinien się przyczepić. Od razu zapytałem się jak bardzo podpadłem, oczywiście z olśniewającym uśmiechem. Dowiedziałem się jak mnie Dyrektor nazywa i, że już ze mną nie może. Oczywiście dla Majstra już od dłuższego czasu to jakaś farsa, więc do końca zmiany (a zostało tego coś koło godziny) żartował goniąc mnie do roboty. Aż w pewnym momencie odwdzięczyłem się wyjaśniając jemu i kilku innym, dlaczego teraz już na prawdę odechciało mi się robić...

No i tak, ręce mi opadły, co innego też. Nie jest też aż tak głupim stwierdzenie, że Dyrektor będzie mnie "obserwował"... Ciekawe co będzie dalej.

praca

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (27)